path ¦ taehyung
Tik tok on the clock, DJ blow my speakers up.
Tak, nadal słucham takiej muzyki. Szczególnie rano, kiedy śpieszę się do pracy. Nie wyobrażam sobie, jak ktoś mógłby maszerować w tempie, słuchając na przykład Adele, albo innych smętów. (Nie żebym miał coś przeciwko Adele.)
Spojrzałem na zegarek. 7:23, czyli mam dokładnie dwie minuty na ubranie butów. Rozwaloną kanapkę, której głównym składnikiem jest keczup, odłożyłem na bok i zająłem się wiązaniem Vansów z limitowanej disney'owskiej kolekcji. No dobra, może nie wiązaniem, ale wpychaniem sznurówek do środka. Wydawałoby się to być efektem mojego lenistwa, ale nie. Możecie mi nie wierzyć, ale odpowiednie włożenie sznurówek pod stopę wymaga czasu i precyzji. Jeśli skuwka będzie w złym miejscu, nie dam rady się na niczym skupić.
Przejrzałem się w lustrze i poprawiłem koszulkę, która uparła się, że moje obojczyki są zbyt piękne, by je zasłaniać. Na szyję zawiesiłem starą Canonicę, moją wierną przyjaciółkę od przeszło dwóch lat. Chwyciłem w dłoń nadpoczętą kanapkę i wyszedłem z domu.
7:25 - idealnie. Jeszcze nigdy się nie spóźniłem. Natomiast zdarzała mi się zebrać się przed czasem. Nie wychodzę wtedy szybciej, żeby pozwolić sobie na przyjemny spacer, nie. Czekam w przedpokoju, co sekundę zerkając na zegar. Może to i obsesja, ale za nic w świecie bym się jej nie pozbył. To dzięki niej codziennie mam okazję zobaczyć jego.
Mowa o chłopaku, którego imienia wciąż nie znam. Od dwóch lat mijamy się na skrzyżowaniu jakieś sto metrów od mojego mieszkania. On też musi mieć tą czasową obsesję, bo zawsze, dokładnie o 7:28 stajemy na przeciwko siebie. Oddzielają nas wtedy cztery pasy samochodów i niewielka wysepka, na której niestety jeszcze nigdy się nie spotkaliśmy. Przeklęte światła, mogłyby się czasem zepsuć.
Kończąc śniadanie, szedłem w rytmie "Hello Kitty" Avril Lavinge. Nie rozumiem dlaczego tak wiele osób nienawidzi tej piosenki, ja osobiście ją uwielbiam. Tylko teledysk mi się nie podoba, a konkretnie to fryzura Avril, dużo lepiej wyglądała w "Smile", które przez kilka miesięcy było moim dzwonkiem w telefonie.
Wylizałem palca z resztki keczupu i wywaliłem skórkę chleba tostowego, zatrzymując się przed pasami. Uniosłem głowę i uśmiechnąłem się pod nosem, widząc szczupłego bruneta, trzymającego pod pachą sztalugę.
Pewnie mają dzisiaj praktyki, bo zamiast typowych dla niego, czarnych ubrań, ma na sobie biały t-shirt i luźne jeansy, których zawinięte nogawki nie zakrywały nawet jego bladych kostek. Ciema grzywka zakrywała brązowe oczy, a różowa warga co chwilę znikała, maltretowana przez jego przednie zęby. Oczywiste było, że się czymś stresuje.
Ach, jak dostrzegłem to wszystko z tak daleka? Jestem fotografem, a moje oczy jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Poza tym, czego nie można zobaczyć, można sobie wyobrazić. Tylko bez przesady, niech nikt z was nie wyobraża sobie mnie nagiego, biegającego po polu maków. Błagam.
Zapaliło się zielone światło i ludzie z obu stron ruszyli do przodu. Wyglądało to tak, jakby nacierały na siebie dwie wrogie armie. Lawirowałem między nimi, chcąc zmniejszyć dystans pomiędzy mną, a chłopakiem do minimum.
Minęliśmy się na środku wysepki i wtedy znowu miałem okazję mu się przyjrzeć. Policzki miał zaróżowione, pewnie od gorącego powietrza. Włosy układały mu się dzisiaj wyjątkowo ładnie. Znaczy, nie ukłdały, ale nieład i menelstwo to mój styl. Oprócz sztalugi i płótnia, niósł ze sobą lnianią kremową torbę, wypełnioną długimi pędzlami i innymi przyborami, których nazw nie znam.
Głowę spuszczoną miał na dół, czyli był nieśmiały (albo raziło go słońce). Wpatrywał się w swoje buty i mógłbym się założyć, że nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co działo się wokół niego. Posłałem mu delilatny uśmiech, ale niestety go nie odwzajemnił. Musiał go jednak dostrzec kątem oka, bo prawie wpadł na rowerzystę, jadącego z tej samej strony, z której przyszedłem ja.
Uroczy.
***
Kiedy wszedłem do studia, Moonbyul i Wheein zajęte były obrabianiem zdjęć z ostatniej sesji. Wydaje mi się, że obie zdecydowały się na fotografię tylko dlatego, że uwielbiają bawić się w grafików komputerowych, ale żadna nie jest w tym na tyle dobra, żeby z tego żyć. Potrafią wygładzić skórę, zmniejszyć uda, rozjaśnić włosy, ale to by było na tyle.
- Hej - przywitałem się, dostawiając krzesło do biurka. - Masz coś dla mnie? - zapytałem, zerkając Wheein przez ramię. Właśnie pozbywała się zbędnego tłuszczu jakiejś kobiety, robiąc z niej nienaturalnie chudą kosmitkę.
- Możesz umyć okna, jeśli chcesz - powiedziała, zaraz potem wybuchając śmiechem. Bardzo zabawne, Wheein, bardzo.
- A tak poważnie? - przewróciłem oczami, opierając się łokciami o blat czarnego biurka.
Wzruszyła ramionami, zahaczając pasemko jasnych włosów za uchem. Mimo że jestem mężczyzną, od zawsze zazdrościłem jej długich włosów. Zawsze się tak ładnie układały, nigdy nie wchodziły jej do oczu i można było spleść z nich warkocze, w których Wheein wyglądała jak mała dziewczynka.
- Byul, pomożesz? - uśmiechnąłem się do niej, wychylając zza Wheein.
Blondynka przysunęła się trochę bliżej przyjaciółki, kompletnie mnie ignorując. Już dawno powinienem był zacząć swoją własną działalność, nie byłbym wtedy ograniczany przez żadną z nich, ale z drugiej stron, musiałbym sobie radzić całkiem sam. No, chyba że znalazłbym sobie jakiegoś pachołka, którego traktowałbym tak samo, jak Wheein mnie.
Chyba za bardzo narzekam. Praca w naszym studiu wcale nie jest taka zła, zazwyczaj tylko się obijamy lub wykorzystujemy Photoshopa do dorabiania ludziom kończyn, czy powiększania głów. Jesteśmy w tym profesjonalistami.
Kobieta, z którą wczoraj pracowała Wheein, powoli zaczynała przypominać modelkę. Zgrabne nogi, chude palce, ostre kontury twarzy i połyskujące włosy wydawały się tak naturalne, że gdybym nie widział procesu ich tworzenia, pewnie dałbym się nabrać.
Właśnie dlatego ja nigdy nie fotografuję ludzi, nieważne jakie pieniądze mi oferują. Obiektyw jest bezwzględny i pokazuje nas takimi, jaki jesteśmy, co niektórym najwidoczniej nie odpowiada. Nie potrafią zaprzyjaźnić się ze swoimi wadami i próbują je usuwać, a ja nie mam na to czasu, dlatego wysyłam je do dziewczyn. One są bardziej wyrozumiałe, chociaż często widzę po ich minach, że mają ochotę udusić niektóre marudzące klientki.
Nie rozumiem tego, po co ktoś przychodzi na sesję i jeszcze za nią płaci, skoro wie, że wygląda gorzej, niż robak. Nie mówię, że naprawdę tak wygląda, ale skoro sam tak uważa, to nie widzę w takim zachowaniu logiki. Fotograf nie jest magikiem. Nie jest też malarzem, który może zmodyfikować trochę to, co widzi. Ludzie są zwiędłymi narcyzami i tyle.
- O! - podskoczyła nagle Wheein. Kursor niechcący zjechał jej na bok, robiąc z kobiety rozpłaszczonego mutanta. - Poprosili nas, żebyśmy jutro pokręcili się po jakiejś nowej wystawie, ale zaproponowali grosze, więc im odmówiłam - wytłumaczyła. - Chyba że ty chcesz iść, to mogę do nich zadzwonić... Brzmieli na zdesperowanych, może uda ci się podbić cenę.
- Przecież wiesz, że jestem na skraju bankructwa - zajęczałem, popychając ją lekko. - Mogłaś od razu mnie tam wepchać, a nie taka marna z ciebie sekretarka.
- Ej - uniosła do góry palca, chwaląc się swoim nowym manicurem - mogłam ci w ogóle o tym nie mówić.
Pokiwałem głową, unosząc ręce w obronnym geście. Miała racje, gdyby nie ona, byłbym tylko fotografem z pasji, sprzedającym zeschnięte bułki w jakimś markecie. Nie mam takich kontaktów z ludźmi jak ona, nie potrafię sam sobie załatwić zleceń. Głównie z tego powodu nadal trzymamy się razem. Wheein zajmuje się ściąganiem klientów, Moonbyul pomaga w sprawach biurowych, a mi przypada utrzymywanie studia. Decyduję o tym, jaki sprzęt kupujemy, znoszę rekwizyty, ale też zamiatam podłogi.
Łatwiej jest utrzymywać jedno studio we trójkę, niż gdyby każdy z nas miał utrzymywać własny biznes. Chociaż dla mnie ten układ i tak nie jest zbyt korzystny, bo tak jak wspomniałem, nie robię zdjęć ludziom, a tumblrowego banana czy parkowego drzewa nie postawię przed czarnym płótnem. A jednak spędzam tu prawie cztery godziny dziennie, stękając dziewczynom nad głowami. Cudowna praca.
- To załatwisz mi tą wystawę czy nie? - upewniłem się, sięgając po butelkę wody, której zgrzewka zawsze stała obok stołu.
- Załatwię - odpowiedziała, zapisując gotowe zdjęcie na pulpicie. - Ale idź już sobie, bo zaraz przychodzi jakaś rodzina na zdjęcia do paszportów. Jezu, oby nie mieli małych dzieci...
Uśmiechnąłem się do niej, dziękując kilkakrotnie. Poprawiłem pasek aparatu, który nosiłem na szyi, niczym talizman i wybiegłem ze studia, przypominając sobie o starszym panu, z którym umówiony byłem na rozmowę już od tygodnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro