Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

don't ask why ¦ vkook

"I hate that feeling when you randomly feel depressed... There's no warning, no apparent reason. It just happens."

Wracał do domu sam i wcale nie czuł się z tym dobrze. Po całym parku rozproszone były niewielkie grupki przyjaciół, rozmawiających zaciekle o nieważnych dla Jungkooka rzeczach. O tym, kto z kim chodzi, o tym, jakie gry weszły w zeszłym tygodniu na rynek, o planach na weekend. On jeden szedł szybkim krokiem, tak, jakby ktoś go gonił. Ze słuchawką wetkniętą do prawego ucha, starał się ignorować oceniające go spojrzenia.

Dwójka dość dobrze zbudowanych chłopców w dresach minęła go, lustrując z góry na dół. Natychmiast spuścił głowę, wsuwając dwa palce w kieszenie swojej oliwkowej kurtki. Nie mógł pozbyć się myśli, że może jednak te jaskrawoczerwone buty, które dopiero co kupił, wcale nie były tak świetne, jak przedtem mu się wydawało. Może sposób, w jaki dzisiaj ułożył swoją grzywkę wcale do niego nie pasował. Może wyglądał jeszcze gorzej, niż zwykle. Może nikt nie chciał mu tego powiedzieć w twarz.

Wziął głęboki oddech, jeszcze bardziej przyśpieszając kroku. Wsuwał i wysuwał telefon z kieszeni, starając się uniknąć kontaktu wzrokowego z przechodniami. Raz udawał, że pisze SMS-a, raz ściszał muzykę, a raz skakał po utworach, szukając tego, na który akurat miał ochotę.

Nawet nie musiał się zatrzymywać przed wejściem. W biegu wpisał kod, otwierający drzwi do jego klatki. Zamknął je za sobą delikatnie, żeby nie narobiły hałasu. Nie lubił zwracać na siebie uwagę, więc starał się uniknąć zauważenia za wszelką cenę. Przemykał przed drzwiami sąsiadów tak szybko, jak tylko mógł, przeskakując kilka schodów na raz i modląc się, żeby nie spotkał nikogo po drodze na górę.

Głosy wydobywające się z mieszkania obok zadziałały na niego lepiej, niż jakiekolwiek dopalacze. Momentalnie wsunął klucz w zamek, przekręcił, błagając, żeby nikt nie usłyszał przekręcającego się zamka, i wślizgnął się do środka.

Przywitała go cisza. W przedpokoju zrzucił buty, nie schylając się nawet, by je rozwiązać. Plecak zawiesił na gałce kaloryfera, a kurtkę powiesił jak należy, na wieszaku. Po drodze do pokoju, zerknął na zegarek, wiszący w salonie. Dokładnie trzy godziny i dwadzieścia minut wolności. To dość sporo, ale i tak zbyt mało.

Mimo że w mieszkaniu nie było nikogo, prócz niego, zamknął się w pokoju na klucz. I to na dwa obroty. Wyciągnął spod łóżka półtoralitrową butelkę wody mineralnej, którą męczył już od niedzieli, i upił dwa małe łyczki. Potem wyciągnął z szuflady biurka kanapki, które miał wziąć do szkoły, zawinięte starannie w lśniącą folię. Nigdy nie bierze ich do szkoły, bo są tylko zbędnym ciężarem. Plus, mogłyby się rozwalić, kiedy któryś z dzieciaków rzucałby jego plecakiem po całym korytarzu, więc wolał nie ryzykować późniejszego prania plecaka. Odwinął rogi folii i zaczął rozrywać chleb na mniejsze części. Otworzył okno i położył kanapkę na parapecie. I on, i ptaki, siedzące na gzymsie, uznały to już za rutynę.

Zamknął okno, by zwierzęta nie bały się sfrunąć na parapet i oparł się łokciami o zagłówek swojego łóżka, obserwując drobne ptaszki powoli zbierające się wokół jedzenia.

Wyciągnął z kieszeni słuchawki, w których nadal grała muzyka. Znowu zapomnieć wyłączyć odtwarzacza, kiedy wszedł do domu. Ułożył się wygodnie na materacu, okrywając kocem same stopy. Przymknął oczy, chcąc chwilę odetchnąć. Zapomnieć.

Od snu dzielił go zaledwie jeden krok, kiedy jego umysł zdecydował, że jednak nie jest zmęczony. Palce chłopca nagle zdrętwiały, jakby ktoś przepuszczał przez nie prąd o wysokim natężeniu. Zginał je i prostował, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, ale to nic nie dawało. Po chwili to samo zaczęło dziać się z jego brzuchem. Jakby ktoś wysysał z niego całe wnętrzności, a potem próbował wepchnąć je na siłę w inne miejsca, niż były poprzednio.

Zacisnął powieki, łapiąc się kurczowo brzegu pościeli. Nienawidził takich momentów, kiedy ogarniała go bezradność. Wziął głęboki oddech, starając się opanować.

Nic się nie dzieje. Nie masz się czym przejmować. Jungkook, ogarnij się!

To było tak, jakby ktoś postanowił poukładać na nim cegły, by zobaczyć jak duży ciężar wytrzyma jego ciało. Miał ochotę płakać, ale wiedział, że to byłoby głupie. Nawet nie miał powodu, by płakać. Miał rodzinę, dach nad głową, lodówkę pełną jedzenia. Powinien być wdzięczny za to, co ma, a nie jeszcze narzekać.

Krótkie, urywane myśli przepełniały jego mózg. Rzucane w jego stronę obelgi. Jimin. Zawód, w oczach rodziców. Jimin. Jedynka jedynka, którą dostał w ciągu ostatnich sześciu lat. Jimin.

Tak naprawdę, nigdy nie byli "parą", chociaż zachowywali się jak jedna. Co więcej, zachowywali się tak, jakby byli najbardziej idealną parą świata. Nieśmiałe muśnięcia w policzki, głowa Jimina, spoczywająca spokojnie na kolanach młodszego. Niezliczone ilości bezsensownych wiadomości.

Jungkook pamiętał każdy szczegół każdego z ich spotkań, wcale nie nazywanych przed inne dzieci "randkami". Pamiętał jak dobrze się wtedy czuł. Jak cały jego świat skupiał się niezdrowo wokół Jimina, chociaż mieli zaledwie dwanaście lat.

Teraz, pięć lat od ich ostatniej rozmowy, Jungkook nadal zastanawiał się, co takiego zrobił źle. Szczerze mówiąc, gdyby tylko natrafiła się taka okazja, to pewnie poleciałby do Jimina, błagając go o jeszcze jedną szansę. No tak, gdyby nie był zwykłym tchórzem.

To zabawne, że dwunastoletnie dziecko pokochało inne dwunastoletnie dziecko tak bardzo, że było w stanie oddać własne życie, gdyby tamten je o to poprosił. Tyle razy kłócili się, a potem godzili, że Jungkook był już do tego przyzwyczajony i nie mógł zrozumieć słów Jimina, kiedy ten w końcu przyznał, że młodszy nic dla niego nie znaczy.

Tak jakby jego serce nagle przestało bić, zamieniło się w kawałek szkła i rozbiło z hukiem o podłogę. Jakby on cały nagle zaczął się rozpadać, każda cząsteczka jego umysłu wędrująca w inną stronę, jak najdalej od szczęścia.

Uznał to za głupi żart, za jakiś zakład, który zaproponowali Jiminowi jego drudzy koledzy. Ci, którzy nie zadawali się z Jungkookiem. Codziennie bombardował go SMS-ami aż do późnej nocy. Wymyślał nowe formy przeprosin, czasem poddawał się i wyszukiwał w Internecie najgorzej brzmiące wyzwiska, którymi potem obsypywał Jimina. A kiedy czuł się zupełnie zdołowany, wysyłał starszemu fragmenty piosenek miłosnych, które kiedyś razem słuchali.

"I don't love you like I loved you yesterday."

Dopiero rok później zdał sobie sprawę z tego, jaki był żałosny. Jak bardzo czuł się samotny i jak z czasem to uczucie zaczęło mu się coraz bardziej podobać. Nadal kochał Jimina, nadal tak samo mocno, ale już nie tak desperacko, jak kiedyś. Pozwolił, by obrazy chłopaka o pucołowatych policzkach przemykały mu przed oczami kiedy próbował zasnąć, kiedy szedł do szkoły, czy kiedy robił z mamą zakupy.

Teraz także na to pozwolił, chociaż obraz, który widział przed oczami, nie był już tak realistyczny, jak kiedyś. Z wielu powodów. Kontury twarzy Jimina stały się zamazane, a szczegóły, takie jak pieprzyki, czy sterczące osobno pasemka włosów, zanikły. Kolejną sprawą był czas. Przecież Jimin, którego pamiętał Jungkook, ten niski, pulchny Jimin, nie mógł być tym samym Jiminem, na którego profil czasem natrafia, przeglądając Facebooka. Przypadkiem oczywiście, nie jest przecież jakimś stalkerem. Zupełnie przypadkiem dowiedział się, że Jimin zaczął palić, niechcący zobaczył zdjęcia, na których przytula się z jakąś chudą dziewczyną o farbowanych włosach.

Przecież już mu przeszło.

Westchnął, kiedy zrozumiał, że jego wspomnienia już dawno zastąpione ulepszonymi kopiami. Jimin nie był idealny. Nikt nie był idealny.

Przeciągnął się, przewracając na brzuch. Zamknął wszystkie myśli związane z Jiminem w specjalnej szufladce, przeznaczonej tylko dla niego. Tej z małym czerwonym serduszkiem przyklejonym pod klamką. Wyciągnął z kieszeni telefon i jednym ruchem odblokował ekran. Żadnych powiadomień. Żadnych wiadomości. Żadnych nieodebranych połączeń. Nic. Właściwie mógłby wymienić swój bezużyteczny smartfon na zwykłą empetrójkę.

Jedyną osobą, z którą utrzymywał kontakt, był jego internetowy przyjaciel, albo raczej znajomy, Taehyung, ale Jungkook i tak bardzo rzadko z nim rozmawiał, nie chcąc się narzucać. Nie chciał być kimś, kto wykorzystuje innych, by móc się wyżalić. Sam był tak kiedyś wykorzystywany, więc wiedział jak bardzo jest to irytujące. Taki jednostronny związek, w którym jedna ze stron mogła w każdej chwili być wymieniona choćby na poduszkę.

Dlatego nigdy nie zaczynał rozmów, nigdy nie odpowiadał na pytanie "co tam?", nigdy nie mówił o swoich problemach, ani w ogóle o swoim życiu. Czuł się, jakby był osobą zbędną w życiu Taehyunga. Plamą na ulubionym swetrze, której nie da się sprać, więc po prostu trzeba z nią żyć.

Nienawidził tego.

***

"Try to love yourself as much as you want someone else to."

Wolność Jungkooka skończyła się z chwilą zatrzaśnięcia się drzwi wejściowych. Chłopak szybko porozrzucał wokół siebie kolorowe podręczniki, a jeden otworzył na przypadkowej stronie i opierając się o chłodną ścianę, zaczął skanować wzrokiem tekst, zupełnie nie skupiając się na kolejności wyrazów.

- Cześć, skarbie - zaświergotała wychudzona kobieta, wchodząc bez pukania do pokoju nastolatka, jak zwykła to robić.

Jungkook uśmiechnął się, mrucząc ciche "hejo", starając się nie spuścić oczu z książki na dłużej, niż dwie sekundy.

- Za dziesięć minut obiad - oświadczyła pani Jeon, po czym wyszła z pokoju, zostawiając drzwi lekko uchylone, tak na pół centymetra.

Jungkook warknął pod nosem i zatrzasnął drzwi stopą, nieźle się przy tym gimnastykując, bo przecież zejście z łóżka, to już byłoby zbyt wiele. Poskładał książki w jeden stosik, który potem położył na parapecie. Jeden z podręczników, ten do angielskiego, był trochę szerszy niż inne i wystawał poza parapet, doprowadzając chłopaka do szału.

Przyklęknął pod oknem, próbując na siłę wepchnąć podręcznik tak, żeby się zmieścił, a to naprawdę było rzeczą niewykonalną. W końcu poddał się i chciał wsunąć książki pod biurko, tam, gdzie powinna być klawiatura, ale zanim zdążył całkiem odejść od okna, jego wzrok przykuła jaskrawoczerwona czupryna, chowając się za wielkim kartonowym pudełkiem.

Upuścił książki z powrotem na materac i doskoczył do szyby, prawie łamiąc sobie o nią nos. Dokładnie wiedział, kto wczoraj przefarbował sobie włosy bez wiedzy rodziców, na znak buntu, że nie chce się przeprowadzać. Zachichotał, kiedy pudełko nagle wypadło chłopakowi z rąk, a na chodnik wysypało się około pięćdziesiąt pluszaków w różnych rozmiarach.

Budynek, do którego wprowadzali się właśnie nowi sąsiedzi Jungkooka, miał taki sam układ mieszkań, jak budynek, w którym mieszkał on sam, więc mimo że pokoje chłopców nie były dokładnie na przeciwko siebie, Jungkook mógł zobaczyć, jak rudzielec wchodzi po raz pierwszy do swojego nowego pokoju i jak zachwyca się jego rozmiarami (które według Jungkooka wcale nie były takie pokaźne).

Gdy chłopak w czerwonych włosach podszedł go okna, otwierając je na oścież, Jungkook natychmiast schylił się i odsunął, bo byłoby to co najmniej niezręczne, gdyby chłopak zauważył, jak Jungkook mu się przygląda.

- OBIAD!!! - mama Jungkooka wydarła się tak głośno, że chłopak był pewny, że za chwilę pod drzwiami ich mieszkania pojawi się grupka bezdomnych. Nie znosił tego, że jego matka nie potrafiła kontrolować swojego głosu, fizycznie nie potrafiła. Nieważne czy byli na dwóch końcach supermarketu, czy na dwóch końcach kanapy, ona zawsze krzyczała głośno, że Jungkookowi pękały błony bębenkowe. Nieraz starał się jej wytłumaczyć, że doskonale ją słyszy, ale ona nie potrafiła przyjąć tego do wiadomości. Może sama miała problemy ze słuchem?

Powlókł się powoli do jadalni i usiadł na swoim stałym miejscu, przy wylocie. Tyłkiem ledwo dotykał krawędzi krzesła, co wyraźnie irytowało jego matkę, posyłającą mu co jakiś czas nieprzyjemne spojrzenia.

Obiadu na stole jeszcze nie było, co także nie było żadną nowością i Jungkook mógłby poczekać te pięć minut w pokoju, ale musiałby znieść z dziesięć dodatkowych zawołań, z których każde kolejne byłoby jeszcze bardziej przesączone irytacją, niż poprzednie.

Podmienił widelec z widelcem, który przeznaczony był dla pani Jeon, nalał sobie wody mineralnej do szklanki i pomógł zanieść talerze na stół.

- Nie czekamy na tatę? - zapytał, zanim zabrał się do jedzenia.

Pani Jeon pokręciła głową, próbując nabić na widelec kawałek zbyt drobno pokrojonego kotleta.

Zjedli w ciszy, choć Jungkook miał naprawdę bardzo, bardzo wiele do powiedzenia, jednak zdusił wszystko w sobie, żeby nie być znów rozczarowany obojętnością własnej matki. Poznęcał się chwilę nad ziemniakami, pogrzebał w surówce, a mięsa nawet nie tknął, tylko od razu miał zamiar zanieść je niewielkiemu mieszańcowi, pałętającemu się po osiedlu, którego czuł się właścicielem.

- No i co ja mam z tym zrobić?! - podniosła głos stojąca przy zlewie pani Jeon.

- Nie jem mięsa, przecież wiesz - powiedział grzecznie, owijając spory kawałek wieprzowiny w folię aluminiową.

- Niby skąd mam wiedzieć, jak ty cały czas narzekasz? - Jungkook mentalnie przewrócił oczami, próbując zignorować słowa matki. - Raz jesz, raz nie jesz, co ty sobie wyobrażasz?!

- Nie jem już od roku - burknął, chcąc zakończyć już tą rozmowę.

- Żartujesz sobie?! Ja pieniądze wydaję, gotuję dla ciebie, staram się, a ty to potem gdzieś rozdajesz?!

Nie odpowiedział już, tylko włożył talerz do zmywarki, podziękował za obiad i wyszedł z kuchni. Założył jedne z wygodniejszych butów, żeby nie musieć ich sznurować i wyszedł z domu.

Van transportujący meble nowych lokatorów, nadal stał w połowie zapełniony, więc Jungkook postanowił zmniejszyć ryzyko zderzenia się z rudzielcem i zamiast swoją typową trasą, poszedł szukać psa z drugiej strony bloków.

Okrążył rząd apartamentowców trzy razy, zanim w końcu dostrzegł szarobury ogon, wystający zza drzwi śmietnika. Stanął w miejscu, czekając aż osoba, z którą teraz jest pies, w końcu sobie pójdzie.

Niecałe pół minuty później, zza kontenerów wysunął się niewielkich rozmiarów kundel, a zaraz za nim, prawie czołgający się po ziemi, czerwonowłosy, młody chłopak. Jungkook wiedział, że powinien się jak najszybciej wycofać, ale ciekawość mu na to nie pozwoliła. 48 tysięcy wymienionych między nimi wiadomości, nie mogły równać się z jednym spotkaniem na żywo, nawet takim jednostronnym.

Zrobił krok w tył, nie chcąc speszyć ani psa, ani rudzielca. Oparł się plecami o chropowatą ścianę budynku i zaczął przyglądać się zachowaniu drugiego chłopaka, nieświadomie przechylając przy tym głowę.

Wydał go ten głupi kundel, który gdy tylko zauważył Jungkooka, od razu się na niego rzucił, przygniatając go do ściany. Błotem wysmarował jego spodnie i buty, ale Jungkook się nie przejął. Potarmosił psa za uchem, schylając się do jego poziomu.

- To twój pies? - odezwał się czerwonowłosy, a Jungkook dopiero usłyszawszy jego głos, przypomniał sobie, że nie jest sam. A propos jego głosu - Jungkook nigdy nie podejrzewałby, że tak szorstki i głęboki głos, mógłby należeć do kogoś z tak dziecięcym charakterem. Chyba że jednak się pomylił i to, że czerwonowłosy chłopak wprowadzał się dzisiaj do bloku na przeciwko, było zwykłym przypadkiem, bo przecież w kraju może być wielu takich chłopców.

- Nie... - odezwał się w końcu, przytulając psa. - Znaczy, tak jakby, ale nie, nie jest mój - powiedział cicho.

- To mogę ja go wziąć?

Jungkook zmierzył chłopaka wzrokiem, jakby ten właśnie powiedział coś w stylu "tak naprawdę to Ziemia jest płaska, a pod nią mieszkają dinozaury". Posadził psa między swoimi nogami, a jego pyszczek położył na swoim udzie.

- Jest mój - burknął, nie podnosząc wzroku na rudzielca.

- Przecież przed chwilą powiedziałeś, że nie jest.

- No a teraz mówię, że jest! Znajdź sobie własnego.

Czerwonowłosy nagle skrzyżował nogi i zsunął się powoli na dół, siadając po turecku. Położył dłoń na karku psa, uważając, żeby nie dotknąć niechcący ręki młodszego.

- Jestem Taehyung, tak w ogóle - powiedział.

- Jungkook - wypalił Jungkook, zanim zdążył się zastanowić.

- Kookie - uśmiechnął się Taehyung, ale nie do chłopaka, ani nawet nie do psa, tylko do podłogi.

Z serca Jungkooka ktoś odkroił właśnie niewielki kawałeczek. To nie tak, że był zazdrosny o samego siebie, on czuł się zdradzony. Nie zawierał z Taehyungiem żadnego paktu, że to on jest jedyną osobą, na którą Taehyung może mówić "Kookie", ale i tak czuł się tak, jakby Taehyung właśnie wymieniał tego internetowego Kookiego na prawdziwego, może nawet lepszego.

- Jeon Jungkook - poprawił go, nie chcąc dzieląc swojej ksywki z drugim sobą.

Jako fanboy, zamiast swojego prawdziwego nazwiska, w Internecie przedstawia się jako Kwon Jungkook (udawany mąż G-Dragona), także nawet znając jego prawdziwe nazwisko, Taehyung nie miał prawa go poznać.

- Kim Taehyung.

Jungkook zerknął na chłopaka przed sobą i ledwo, naprawdę ledwo, powstrzymał się od uściskania go. Może i było to trochę (bardzo) głupie, ale wolał mu się nie ujawniać. Nie chciał zrobić złego wrażenia, rozczarować Taehyunga swoim zachowaniem, czy wyglądem. Poza tym bał się, bo teraz było już chyba za późno, zresztą wcale nie było powiedziane, że Taehyung mu uwierzy, kiedy ten nagle wyskoczy, że go kocha. Ekhm, lubi.

Pewnie podchodziłoby to pod jakąś chorobę psychiczną, rozdwojenie jaźni chociażby, ale Jungkook naprawdę nie był gotowy na to, żeby być z Taehyungiem prawdziwymi przyjaciółmi. Było to strasznie niesprawiedliwe względem rudzielca, ale niosło ze sobą tyle korzyści, że Jungkook dał radę stłumić w sobie poczucie winy.

- To może niech on będzie nasz wspólny? - zaproponował Tae, przysuwając się bliżej psa (i przy okazji bliżej Jungkooka).

- Jest mój - pokręcił głową Jungkook.

- Bo go dokarmiasz?

- Od roku.

- A co jeśli coś mu się stanie, huh? - zapytał Tae, siadając obok Jungkooka. - Ktoś go zabierze, albo wpadnie w jakąś dziurę, albo inny pies go pogryzie... o, a jak zabiorą go do schroniska?

Jungkook wzruszył ramionami, próbując oszukać samego siebie. Już kilka razy było tak, że Gureum (bo tak nazwał "swojego" psa) znikał gdzieś na kilka dni, a Jungkook odchodził wtedy od zmysłów. Opiekował się nim jak własnym dzieckiem, więc myśl, że coś mogło mu się stać przerażała go za każdym razem tak samo.

- Ale nie weźmiesz go tylko dla siebie? - spytał, puszczając wyrywającego się do mijającej ich suczki psa.

- Przysięgam - Taehyung przyłożył sobie lewą dłoń do serca, ale słysząc chichot Jungkooka, natychmiast się poprawił.

- I nie zmienisz jego imienia, Gureum - powiedział młodszy, czując się jak matka, która pierwszy raz odstawia swoje dziecko do przedszkola.

- Gureum - pokiwał głową Taehyung. - Ładne.

Jungkook uśmiechnął się i oparł głowę o ramię Taehyunga, zapominając o tym, co sam wcześniej postanowił.

- Jungkook? - mimo że Taehyung jest osobą raczej otwartą, było to dla niego dość niekomfortowe, że osoba, którą zna jakieś pięć minut, już się do niego przytula.

Jednym palcem podniósł głowę Jungkooka ze swojego ramienia i przechylił ją na drugą stronę.

- Przepraszam! - Jungkook zakrył sobie usta dłońmi. Tak jak przypuszczał, zrobił z siebie debila już przy pierwszym spotkaniu.

- Po prostu... - zaczął równie speszony Taehyung - może następnym razem? - zaśmiał się nerwowo, na co i Jungkook odpowiedział śmiechem.

Po chwili milczenia Taehyung znów poczuł, że to on ma kontrolę nad sytuacją. Zagwizdał na palcach, przywołując do siebie psa, a Jungkook nie mógł przestać myśleć o ilości bakterii, jaką chłopak właśnie wziął do buzi.

- Gramy w pytania? - zaproponował starszy, podkurczając nogi do brzucha.

- Zaczynasz.

Kiedy na wycieczce szkolnej klasa Jungkooka grała w pytania, on jedyny nie brał udziału w zabawie. Zajmował miejsce na antresoli i udawał, że czyta książkę, żeby tylko nie wywalili go z pokoju. Dzięki takim grom, wiedział wszystko o wszystkich. Wiedział kto z kim chodzi, a kto w kim się buja. Znał ulubione kolory wszystkich chłopców z klasy i rozmiary staników wszystkich dziewczyn. Mógł w każdej chwili napisać biografię każdego ze swoich znajomych.

- Ulubione zwierzę? - od takiego samego pytania Taehyung zaczął grę, kiedy próbowali zbliżyć się do siebie przez Internet.

- Kurczak, bo można go jeść - Jungkook odpowiedział dokładnie tak, jak dwa lata temu, chociaż od dawna nie miał już w ustach kurczaka. - Twoje?

- Lew... bo można go jeść - zaśmiał się Taehyung.

Jungkook znał już wcześniej odpowiedź na każde pytanie, jakie zadał Taehyunowi i z jednej strony był szczęśliwy, że Taehyung nie okłamał go odnośnie niczego, ale z drugiej było mu przykro, że znająca Taehyunga kilka minut osoba, wyciągnęła z niego tyle samo, co on, jako ten internetowy on.

Przestał czuć się ważny. Tak jakby wcale nie był jedyny w swoim rodzaju, jakby Taehyung mógł go w każdej chwili zamienić na kogoś lepszego. Na lepszego Jungkooka.

Przy dwudziestym ósmym pytaniu, dotyczącym ulubionego smaku lodów, Jungkook zerknął na zegarek i zerwał się na równe nogi tak nagle, że Taehyung odskoczył w bok, nie wiedząc co się dzieje.

- Muszę iść - powiedział przepraszającym tonem brunet, przystępując z nogi na nogę. - Do jutra? Idziesz do tej szkoły za parkiem, prawda?

Taehyung pokiwał głową, a Jungkook uśmiechnął się szeroko, chociaż nadal było widać, że się czymś denerwuje.

- No to do jutra - powtórzył i pobiegł w swoją stronę, machając jeszcze chwilę w stronę Taehyunga.

Tym razem popędził do domu najkrótszą drogą, jaką znał i już po minucie był przed drzwiami klatki schodowej. Tak jak wcześniej, wpisał kod w biegu, a gdy tylko drzwi się otworzyły, dostał takiego przyspieszenia, jak nigdy. Jego stopy odbijały się tylko od co trzeciego stopnia, więc by dostać się na swoje piętro, zrobił tylko jakieś dziesięć kroków. A może dwadzieścia, kto by to liczył?

- Dlaczego nie jesteś w swoim pokoju? - przywitał go łagodny głos jego mamy, wycierającej pokryte mąką dłonie o fartuszek.

- Poszedłem przywitać się z nowymi sąsiadami - powiedział zgodnie z prawdą Jungkook, ale to nie uchroniło go przed mocnym ciosem wymierzonym w policzek.

- Niewdzięcznik - warknęła pani Jeon, masując wewnętrzną stronę swojej dłoni. Zmierzyła syna nienawistnym wzrokiem, ale nie skomentowała jego zabrudzonych ubrań.

Jungkook skinął lekko głową, wyminął ją, ocierając się o ścianę, i uciekł do swojego pokoju, by tam móc się wypłakać. Matka rzadko go biła, bo zazwyczaj wyładowywała się na panu Jeonie, którego dzisiaj niestety nie było. Jungkook obawiał się, że to po niej odziedziczył swoje zaburzenia emocjonalne, ale nigdy nie odważył się z nią o tym porozmawiać.

Zamknął drzwi na klucz i w tym momencie łzy polały mu się po policzkach dwoma strumieniami. Potarł ten policzek, w który został uderzony, rozsmarowując na nim łzy. Nie wiedział czy płacze, bo boli go to fizycznie czy psychicznie. Czy może w ogóle? Płakał, bo nie potrafił się od płaczu powstrzymać, zupełnie jak od oddychania. Mógłby na chwilę zatrzymać łzy, wziąć głęboki oddech i spróbować się uśmiechnąć, ale zaraz potem wybuchłby jeszcze bardziej niekontrolowanym płaczem. Takim, że nie miałby problemy z nabraniem powietrza w płuca.

Usiadł na łóżku, zrzucił buty razem ze skarpetkami i bose stopy owinął kocem. Klęknął przed oknem, a podbródkiem opadł się o parapet, obserwując wszystko, co działo się na dworze. Van już zniknął, a w jednym z okien mieszkania Taehyunga paliło się światło, chyba w kuchni.

Jungkook przeklął samego siebie. Było tyle sposobów, by "rozpocząć" ich znajomość, a on musiał wybrać ten najgorszy. Mógł od razu zapytać Taehyunga dokąd się przeprowadza, wtedy wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Jungkook czekałby na Taehyunga już od rana, potem spotkaliby się po raz pierwszy, tuląc się do siebie nawzajem. Jungkook mógłby pomóc Taehyungowi w przeprowadzce, mógłby pomóc mu w rozpakowywaniu i urządzaniu nowego pokoju. Mógłby leżeć na łóżku starszego, kiedy on układałby książki na półki. Zamiast zaczynać od początku, byliby dla siebie jak bracia. Przepuściliby między oknami sznurek, z którego zrobiliby kubeczkowy telefon. Chodziliby razem do i ze szkoły.

Zacisnął powieki, pozwalając ostatnim łzom zachlapać parapet. Podłożył sobie ręce pod głowę i uśmiechnął się, widząc szarego kundla, idącego spokojnie u boku roześmianego chłopaka z czerwoną szopą na głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro