Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

attached ¦ vkook

Taehyunga zawsze fascynowało to, w jaki sposób funkcjonuje świat. To, w jaki sposób ludzie są od siebie zależni oraz to, jak uparcie próbują przeciąć łączące ich nici. Bo cały nasz świat to właściwie tylko jedna wielka plątanina cienkich sznureczków, pociąganych przez nas wszystkich. Większość nawet nie ma pojęcia, jak bardzo ich zachowanie, ruchy, czy czyny wpływają na zachowanie, ruchy, czy czyny innych osób.

Uwielbiał obserwować mijających się na ulicy ludzi. Przyglądał się ich wyrazom twarzy, podsłuchiwał ich rozmowy. Czasem uważał się tylko za fascynata psychologii, czasem jednak porównywał się z bogiem. Potrafił wyłapać najdrobniejszy szczegół, taki jak mrugnięcie okiem, czy ostrzejszy wdech. Uśmiechał się wtedy, dumny z tego, że i tym razem nie dał się zmieszać z resztą tłumu. Czuł się jak w filmie, przemierzając jedną z głównych ulic, patrząc na z góry na wszystko i na wszystkich.

Wydawało mu się, że zgodnie ze słowami Terencjusza, nic co ludzkie, nie było mu obce. Wiedział, kiedy ktoś czuł się niekomfortowo. Potrafił zauważyć smutek, schowany za uśmiechem. Znał się na uczuciach zupełnie obcych mu ludzi lepiej, niż oni sami, jednak kiedy przychodziło do jego własnych, był takim samym, zaślepionym głupcem.

Wbiegł do łazienki, przeznaczonej dla pracowników, zatrzaskując za sobą drzwi. Zapalił światło, uderzając w przełącznik otwartą dłonią, a kiedy w małym pomieszczeniu zapanowała jasność, uniósł głowę, zerkając na wiszące przed nim lustro.

Czuł się zdradzony. Nie tylko przez Jungkooka, ale i przez samego siebie. Przecież wiedział w co się pakuje. Miał wybór. Dokonał go. Sam się na to zgodził. Nikt go do niczego nie zmuszał, a jednak stał tu, z oczami pełnymi łez i sercem pękniętym na pół.

Oparł dłonie o chłodną umywalkę, zaciskając palce na jej krawędzi. Czuł się żałośnie, chociaż nie był nawet pewien dlaczego. Na pewno nie z powodu licznych kochanek Jungkooka, bo o nich wiedział już od dawna, a na płacz zebrało mu się dopiero dzisiaj, teraz, przed chwilą. Nie chodziło też o to, że miłość jego życia okazała się być jedną wielką ściemą. Zatem czy pustka, która zżerała go teraz od środka, miała cokolwiek wspólnego z Jungkookiem? Mało prawdopodobne.

Szybkim, nieco niezdarnym ruchem odkręcił metalowy kurek, a z kranu zaczęła sączyć się chłodna woda. Popatrzył jeszcze chwilę na swoje lustrzane odbicie, analizując szczegóły na swojej własnej twarzy. Zapuchnięte oczy, postarzające go o co najmniej trzy lata, długie rzęsy, pozlepiane od łez, oraz błyszczące się od nich policzki. Wszystko wyglądało tak paskudnie, że Taehyung miał ochotę potraktować taflę szkła pięściami, i gdyby nie ciche puknie, wyrywające go z rozmyśleń, pewnie to właśnie by zrobił.

- Tae? - odezwał się zaniepokojony głos człowieka, stojącego prawdopodobnie z uchem przyklejonym do białych drzwi łazienki. - Wszystko w porządku?

Zamiast odpowiedzieć, młody mężczyzna wsunął swoje zgrabne dłonie pod bieżącą wodę, mocząc przy tym rękawy nieco przydługawej bluzy. Nachylił się nad umywalką i przemył zmęczoną twarz, mając nadzieję, że razem z wodą, do kanału spłynie cały jego smutek. Uniósł wzrok, chcąc zobaczyć czy taki zabieg w czymkolwiek mu pomógł, jednak zanim zdążył się całkiem wyprostować, zimna woda zaczęła spływać mu po szyi, obojczykach, aż pod koszulkę.

Uśmiechnął się sam do siebie, prychając cicho pod nosem, po czym jeszcze raz nabrał w ręce odrobinę wody. Nachylił się i zaciskając powieki, ochlapał nią twarz, skupiając się głównie na zaczerwienionych oczach. Na koniec przetarł je jeszcze palcami, a potem toną szorstkiego papieru w kolorze zgniłej zieleni.

Jeszcze raz spojrzał przed siebie, wzdychając ciężko. Nie ważne ile wody by zmarnował, i jak długo torturowałby nią swoje gałki oczne, poprawy raczej się już nie spodziewał. Zanim przypomniał sobie o stojącym za drzwiami Jiminie, sięgnął po jeszcze jeden kawałek papieru, którym przesuszył mokrą grzywkę.

Otworzył drzwi z rozmachem, którego drobny chłopak, praktycznie na nich leżący, się nie spodziewał. Rudzielec poleciał do tyłu, jednak szybko odzyskał równowagę i spojrzał na stojącego w drzwiach Taehyunga.

- O, hej - odezwał się nieśmiało, jednak zauważając niewzruszony wyraz twarzy przyjaciela, momentalnie nabrał odwagi. - Chodzi o Jungkooka czy znowu czytałeś Greena? - zapytał retorycznie, chcąc w ten sposób rozluźnić atmosferę.

- Nie twoja sprawa - warknął Taehyung, wymijając starszego w korytarzu. Tak naprawdę wcale nie chciał być dla niego niemiły, jednak nie miał ochoty tłumaczyć się nikomu ze swoich wyborów, a już na pewno nie Jiminowi. Przerabiali to już nie raz i za każdym razem kończyło się praktycznie tak samo - urażonym Parkiem i rozbijającym filiżanki Taehyungiem.

- Jesteś moim przyjacielem, Tae. Prawie bratem. Wydaje mi się, że to jednak też trochę moja sprawa - westchnął Jimin, idąc teraz krok w krok za młodszym. - Dlaczego go po prostu nie zostawisz? Nie rzucisz tego wszystkiego w cholerę i nie zaczniesz normalnie żyć?

Taehyung miał ochotę odpowiedzieć czymś w stylu „A może tym razem nie chodziło o Jungkooka", czy „Skąd wiesz, że jednak nie czytałem Greena?", jednak uznał, że byłoby to zbyt dziecinne. Przewrócił więc tylko oczami, jednym uchem słuchając czepiającego się (jak zwykle zresztą) przyjaciela, a mijając prowizoryczną szatnię, sięgnął po wiszący na małym haczyku fartuszek i jednym ruchem przerzucił go sobie przez głowę.

- Tae - ciągnął Jimin, chwytając za grube zielone sznurki, które za chwilę miały stać się kokardką. Przyciągnął za nie Taehyunga, tak, żeby stali w odległości zaledwie kilku centymetrów od siebie, i zaczął starannie wiązać jego fartuszek. - Nawet nie wiesz jak bardzo boli mnie, kiedy widzę cię w takim stanie. Nie masz pojęcia...

- To ty nie masz pojęcia! - przerwał mu nagle Taehyung, odwracając się przodem. Jimin wypuścił z rąk oba sznurki, a fartuszek osunął się nieco z bioder młodszego. - Ciągle tylko powtarzasz mi, żebym go zostawił, ale ja go kocham, Jimin. Naprawdę go kocham!

- Ale on nie kocha ciebie, nie rozumiesz tego? - zapytał spokojnie rudzielec, utrzymując z Taehyungiem kontakt wzrokowy, dopóki tamten go nie przerwał. - Jak ty to sobie wyobrażasz? Oświadczy ci się, weźmiecie ślub, a potem będziecie żyli długo i szczęśliwie, prowadząc uroczy sklepik ogrodniczy w centrum miasta? - Tu Jimin zrobił przerwę, przyglądając się swojemu wyniszczonemu psychicznie przyjacielowi. Wiedział, że swoimi słowami krzywdzi go jeszcze bardziej, jednak nie mógł pozwolić na to, żeby Taehyung dłużej oszukiwał samego siebie. - Tae, czego ty od niego oczekujesz? Zmiany? Tacy ludzie nigdy się nie zmieniają, przecież dobrze o tym wiesz...

Blondyn zamilkł na chwilę, przetrawiając słowa starszego. Sam nie był do końca pewien, czego od Jungkooka oczekiwał. Miłości? Chwili uwagi? Zrozumienia? Mężczyzna niezaprzeczalnie dawał Taehyungowi wiele, jednak do zaoferowania miał jedynie dobra materialne, których chłopak miał aż nadto. Nie było między nimi ani krztyny ciepła, którego Taehyung tak pragnął.

- Kocham go - wymamrotał, chowając dłonie w kieszeniach sportowej bluzy.

- A ja kocham ciebie i jeśli nie przestaniesz zachowywać się jak skończony debil, to przysięgam, że przestanę się do ciebie odzywać - zagroził Jimin, na co na twarz Taehyunga wkradł się nieśmiały uśmieszek.

- Dzięki - prychnął młodszy, po czym sam zajął się zawiązywaniem swojego fartuszka, jednak zanim zdążył to zrobić, ponownie odezwał się Jimin.

- Wiesz co... - zaczął, nie do końca przekonany co do słuszności swojej decyzji. - Lepiej idź do domu. Ja sobie poradzę, a ty tylko... no, spójrz na siebie. Przestraszyłbyś nam klientów – zaśmiał się, mając nadzieję, że i Taehyung odzyska dobry dzięki niemu humor.

Młodszy zastanowił się chwilę, bo chociaż wiedział, że faktycznie byłoby lepiej, gdyby odpuścił sobie dzisiaj pracę, nie chciał, żeby wyglądało to tak, jakby czerpał korzyści ze swoich problemów. Może i był frajerem, ale na pewno nie obijającym się frajerem.

- Nie wiem, Chim - pokręcił głową, a jego usta ułożyły się w cienką linię. - Chyba wolę być tutaj, przynajmniej mam się do kogo odezwać, a w domu co? Cały dzień przepłaczę w poduszkę. Nie, dzięki.

Tym razem to starszy pokręcił głową, ściągając z szyi Taehyunga fartuszek z logo kawiarni Jina. Gdyby nie fakt, że biznes należał do jednego z ich dobrych przyjaciół i był praktycznie biznesem rodzinnym, Taehyung nie mógłby sobie pozwolić na to, do czego próbował nakłonić do Jimin. Właśnie dlatego czuł się zobowiązany zostać i przepracować swoje, żeby przypadkiem nie wyjść na pijawkę. Jin oczywiście zrozumiałby jego sytuację i pewnie również odesłał go do domu, ale to Taehyunga nie przekonywało.

- Nie, Tae. Nie idziesz do domu. Idziesz do Jungkooka i zrywasz z nim najszybciej, jak tylko się da - wyszczerzył się rudzielec, odwieszając fartuszek na haczyk. Taehyung chciał jeszcze zaprotestować, ale Jimin już pchał go w stronę tylnych drzwi, tarasując swoim drobnym ciałem cały korytarz.

- Jesteś okropny – Taehyung uśmiechnął się półgębkiem, krok po kroku wycofując się na zaplecze.

- Chyba jakoś to przeżyję...

Kilka minut później Taehyung szedł już opustoszałą ulicą, palcami wybijając rytm jednej z piosenek Rihanny. Jego białe słuchawki co jakiś czas wypadały mu z uszu, nieco go tym irytując, jednak wizja przemierzania miasta bez żadnego soundtracku w tle wydawała się być co najmniej okropna.

Zatrzymał się przed przejściem dla pieszych i rozglądnął na boki. Przed nosem przejechał mu jeden, potem drugi, a potem trzeci samochód. Prawdę mówiąc, nawet ich nie zauważył. Stracił swoją boskość. Patrzył, ale nie widział. Stał się takim samym ślepcem, jak inni. Z myślami krążącymi wokół tekstu „Desperado", odizolował się od otaczającego go świata. Próbował przeciąć nici tępymi, dziecięcymi nożyczkami.

Westchnął cicho, zdając sobie sprawę ze swojego zachowania. Nienawidził Jungkooka za to, że to przez niego stał się zwykłym człowiekiem, odczuwającym zwykłe ludzkie emocje. Miłość i radość, ale także smutek i ból. Okropny ból.

Niechcący zaczepił o kabel słuchawek, wyrywając je sobie z uszu. Syknął z bólu, chwytając plątający się między jego nogami kabel. Zwinął go wokół dwóch palców, po czym wsunął do kieszeni spodni, razem z którymi słuchawki prawdopodobnie trafią dzisiaj do prania.

Bez wyniszczającego jego bębenków popu, świat wydawał się być taki spokojny, taki cichy, taki... nudny. Ptaki jak zwykle ćwierkały radośnie, bo co innego miałyby robić? Samochody warczały na siebie nawzajem, jedne głośniej, drugie nieco mniej agresywnie, a korony drzew szumiały cicho, jednak Taehyung był w stanie to wyłapać.

Wszystko wokół zdawało się być wyprane z koloru. Zdesperowane Słońce próbowało wyjrzeć zza gęstych chmur, jednak te były dzisiaj wyjątkowo złośliwe.

Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, chowając dłonie w rękawach bluzy. Jeszcze niedawno takie dni uważał za jedne z najpiękniejszych. Wyobrażał sobie wtedy siebie i Jungkooka, idącego ramię w ramię, cieszących się sobą nawzajem. Teraz już tylko śmiał się z siebie i z tego, że kiedykolwiek był na tyle głupi, by w brunecie szukać ukrytego romantyka.

Już miał skręcać w alejkę, prowadzącą prosto do ich wspólnego mieszkania, kiedy do jego uszu zaczęło dochodzić ciche, ale donośne, proszące się o uwagę miauczenie. Odwrócił się na pięcie, szukając źródła dźwięku, jednak chodnik wydawał się być pusty.

- Kici, kici - odezwał się, przykucając przy krawężniku. - Kici, kici, kici.

Najpierw coś poruszyło się w krzakach, a potem wyszedł spomiędzy nich mały, szarawy kotek, bacznie przyglądający się Taehyungowi swoimi wielkimi, zielonymi oczami. Chłopak, widząc przed sobą tą uroczą, puchatą kuleczkę, bez zastanowienia wystawił w jego stronę rękę, przywołując zwierzątko do siebie.

Kotek wydawał się wręcz lgnąć do ludzi, dlatego mimo że z lekkim oporem, szybko podszedł do Taehyunga, nie spuszczając oczu z jego rąk. Przyglądał się ruchom mężczyzny, jakby chcąc sprawdzić, czy jest on godny zaufania.

- No, chodź - pośpieszył go blondyn, trącając dwoma palcami pyszczek kota. Zwierzę najpierw odskoczyło do tyłu, ale potem wróciło, samemu ocierając się o dłonie Taehyunga. - Ale ty śliczny... - rozczulił się chłopak, delikatnie głaszcząc nieco szorstką, szaroburą sierść.

Bez zbędnego przemyśliwania, Taehyung wziął kociaka na ręce i stękając cicho, podniósł się na proste nogi. Kot wczepił się w jego bluzę pazurami, jednak mężczyzna nawet się tym nie przejął, raz po raz gładząc grzbiet swojego nowego pupilka wierzchem dłoni.

Jungkook nigdy nie zachwycał się zwierzętami tak bardzo, jak Taehyung. W ogóle na nie nie reagował. Mogły być najbardziej uroczymi stworzeniami na świecie, wykonującymi na ulicy cyrkowe sztuczki, ale mogły też być katowane na jego oczach, a Jungkook wyminąłby je, jakby w ogóle nie istniały.

Mężczyźni byli jak dwa przeciwne bieguny. Taehyung był południem - ciepłym i radosnym, Jungkook zaś zimną północą. Jeden uwielbiał czytać książki, drugi wolał telewizję. Jeden pijał tylko herbatę, drugi funkcjonował dzięki kawie. Jeden handlował ciepłymi napojami, a drugi białymi proszkami. Jeden legalnie, drugi nie. Jeden w gronie przyjaciół, drugi nie.

Taehyung sam nie wiedział jak to się stało, że tak szybko wpadł w pułapkę Jungkooka. Mężczyzna przez pierwszy miesiąc nawet nie okazywał żadnego zainteresowania młodym baristą. Spotykali się tylko w większej grupce znajomych, gdzie wymieniali liczne spojrzenia i uśmiechy, jednak żaden nie odważył się zagadać, i może to właśnie to urzekło Taehyunga - dziecięca strona Białego Biznesmena, jak Jungkook zwykł nazywać sam siebie.

Przez pierwsze tygodnie było całkiem przyjemnie. Taehyung powoli się uzależniał. Liczne randki, czułe słówka, puste obietnice. Wszystko tworzyło tak spójną całość, że chłopak nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że jest to tylko iluzja. Zwykły fałsz. Oddał Jungkookowi całego siebie, nie oczekując niczego w zamian, i to właśnie było największym błędem, jaki mógł popełnić, bo mimo że Jungkook nie jest wypranym z uczuć potworem, nie jest też najlepszym kandydatem na kochającego chłopaka, jakiego wymarzył sobie Taehyung.

Trzymając kotka w swoich objęciach, Taehyung powoli pokonywał kolejne stopnie, wdrapując się na ostatnie piętro całkiem wysokiego bloku. Był wdzięczny, że mieszka tak wysoko, bo codzienne pokonywanie tych samych stu dwudziestu schodów utrzymywało go w formie.

- No... - odetchnął, zatrzymując się przy drzwiach z wymalowanym kredą numerem 39. - To jesteśmy.

Nie wypuszczając kotka z rąk, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej klucze, do których doczepiony był żółty breloczek w kształcie Spongeboba. Kilka razy uderzył czubkiem jednego z nich w drzwi, nie mogąc trafić w zamek, a kiedy w końcu mu się udało, otworzył drzwi na oścież i przykucnął przy ich progu. Wypuścił z ramion Kkanjiego, któremu imię zdążył wymyślić w drodze do domu, i pozwolił kotu swobodnie zwiedzić całe mieszkanie. Sam zaś, zaraz po ściągnięciu butów, poszedł do kuchni, by przygotować nowemu lokatorowi coś do jedzenia.

Posiadanie kota nie było dla Taehyunga niczym nowym, dlatego opieka nad Kkanjim nie wydawała się być dla niego żadnym problemem. Wyciągnął z szafki dwie małe miseczki, których zwykle używał tylko przy robieniu galaretek. Do jednej nalał trochę wody, a do drugiej, jako iż nie miał żadnej kociej karmy, wrzucił pokrojone w drobne kawałeczki mięso. Zanim zdążył postawić miseczki na podłodze, Kkanji już ocierał się o jego nogę, pomrukując cicho. Serce Taehyunga prawie roztopiło się na ten widok, a cały jego smutek z rana zniknął w jednym momencie.

Chłopak postawił obie miski na podłodze i dosunął je do ściany, tworząc coś w rodzaju strefy komfortu, przeznaczonej tylko i wyłącznie dla Kkanjiego. Zastukał lekko w jedno z naczyń, a kociak niemal natychmiast pojawił się u jego boku. Taehyung uśmiechnął się łagodnie, obserwując swojego nowego przyjaciela, po czym wyszedł z kuchni, po drodze zabierając ze sobą do połowy pełną, aluminiową konewkę.

Wyszedł na balkon w samych skarpetkach, tak, jak Jungkook nigdy by mu nie pozwolił. Jakby nie patrzyć, chłopak wcale nie był złym człowiekiem. Dbał o Taehyunga jak tylko mógł - kochał go, jednak nie była to taka miłość, jaka byłaby w stanie zadowolić starszego. Ich relacja była czysto przyjacielska, od czasu do czasu urozmaicana coraz to wymyślniejszymi łóżkowymi zabawami, jednak Taehyung tego nie dostrzegał. Nie potrafił odróżnić zwykłego pożądania, od głębszych uczuć, którymi od zawsze darzył młodszego.

Stanął przy barierce i wziął głęboki oddech, spoglądając przed siebie. Łokcie oparł na balustradzie, a na skrzyżowanych ramionach ułożył głowę, policzkiem muskając zimny metal.

Balkon był niewątpliwie jego ulubioną częścią mieszkania. Właściwie to tylko ze względu na niego jeszcze się nie przeprowadził. Podłoga wyłożona była białymi kafelkami, a prawie dwie trzecie jej powierzchni zastawione było donicami o różnych kształtach i kolorach. Gdzieniegdzie w ziemię powbijane były przeróżne ozdoby, zaczynając od plastikowych wiatraczków, kończąc na supernowoczesnej automatycznej podlewaczce paprotek.

Zielony kącik Taehyunga był jednym z jego najcenniejszych skarbów. Nie chodziło nawet o wkład pieniężny, który oczywiście był tutaj ogromny, ale o to, ile serca chłopak włożył w codzienne pielęgnowanie wszystkich swoich roślin. Nawet Jimin był pod wrażeniem tego, jak z pustego, nudnego balkonu, Taehyungowi udało się zrobić taką świątynie.

Jedna donica po drugiej, mężczyzna podlał wszystkie kwiatki - te, które dopiero co wykiełkowały, te, które wypuściły już pierwsze pąki oraz te, których nasiona dopiero zadomowiły się w glebie. Dumny z siebie, rzucił okiem na swój mały ogród botaniczny, nie mogąc nacieszyć się jego idealnością.

Kiedy Jungkook postanowił łaskawie wrócić do domu, na dworze było już ciemno. Uliczne latarnie oświetlały puste chodniki, starając się przyćmić blask zawieszonego wyjątkowo nisko księżyca.

Poruszał się szybko, nie chcąc niepotrzebnie narażać się na niebezpieczeństwo, które tak naprawdę wcale mu nie zagrażało. Zacisnął palce na pliku banknotów, zanim przerzucił go z torby do kieszeni - przy klientach starał się zachowywać profesjonalnie, chociaż zawsze uważał, że wartościowe rzeczy należy trzymać przy sobie. Wtedy trudniej jest je zgubić.

Minął jeszcze kilka uliczek, zanim stanął przed przeszklonymi drzwiami, prowadzącymi na klatkę schodową. Otworzył je pinem, który całkiem nieprzypadkowo był datą urodzin Taehyunga, po czym sprintem ruszył na górę, przeskakując co drugi, co trzeci stopień. Lekko zdyszany zatrzymał się na ostatnim piętrze i zanim chwycił za klamkę, zapukał dwa razy. Wiedział, że drzwi prawdopodobnie i tak są otwarte, jednak odkąd wprowadził się do mieszkania starszego, nie dał rady pozbyć się tego nawyku.

Wszedł do środka, już na wycieraczce zrzucając z nóg swoje ukochane Timberlandy. Torbę położył na podłodze, opierając ją o ścianę, i ruszył w stronę salonu, szczerząc się od ucha do ucha. Tak o, bez konkretnego powodu.

- Jestem – oświadczył, omiatając pokój wzrokiem. Nieco zdziwiło go mdłe światło, wprowadzającą do mieszkania dość senną atmosferę, lecz jeszcze bardziej zaniepokoił go brak pełnego energii Taehyunga.

Chłopak spał w najlepsze, zwinięty w kłębek, z nogami podkulonymi do klatki piersiowej i rękami wsuniętymi pod głowę. Sen naszedł go tak nagle, że biedak nawet nie zdążył się zorientować, kiedy już chrapał.

Jungkook zawisł na nim, opierając się klatką piersiową o zagłówek kanapy. Uśmiechnął się sam do siebie, lustrując ciało starszego wzrokiem. Ciężko było mu to przyznać przed samym sobą, ale naprawdę kochał widzieć Taehyunga tak spokojnego, jak teraz, z włosami sterczącymi we wszystkie strony i lekko rozchylonymi ustami, błagającymi o chwilę uwagi.

- Ech, Tae... - westchnął brunet, sięgając po zwinięty u stóp Taehyunga welurowy koc. Rozłożył go i już miał opatulić nim śpiącego, kiedy dostrzegł kłębek szarawego futerka,

próbującego wydostać się spomiędzy makaronowatych ramion Taehyunga. - Tae! - Tym razem Jungkook nawet nie próbował już być delikatny, po prostu zrzucił starszego z kanapy, uważając na to, by chłopak nie uderzył się w stojący obok szklany stolik. - Co to ma być?! - fuknął, kiedy blondyn wydawał się już być w pełni rozbudzony.

- Ciebie też dobrze widzieć, kochanie – prychnął Taehyung, przecierając palcami swoje zaspane oczy.

- Daj spokój – przewrócił oczami Jungkook, przysiadając niezgrabnie na krawędzi ikeowskiej kanapy. - Co to za futrzak i dlaczego jest w naszym domu?

- Po pierwsze – Taehyung uniósł do góry palec wskazujący, przypominając sobie wcześniejszą rozmowę z Jiminem. - To nie jest nasz, tylko mój dom – wysyczał, zaskakując swoją małą scenką nie tylko Jungkooka, ale i samego siebie. - Po drugie, to nie jest żaden futrzak, tylko Kkanji, mój kot. Kkanji, Jungkook. Jungkook, Kkanji – przedstawił ich sobie nawzajem, nie zwracając uwagi na zbulwersowanego Jungkooka.

Brunet popatrzył na starszego, jak na wariata, a Taehyung od razu poczuł się, jakby faktycznie był wariatem. Fakt faktem, umawiali się, że nie będą trzymać w mieszkaniu żadnych zwierząt, nawet rybek, dopóki oboje nie znajdą prawdziwych prac. Starszemu zrobiło się wtedy nieco przykro, ponieważ karierę baristy traktował całkiem poważnie, zresztą tak samo, jak Jungkook traktował biznesy z ludźmi, których nazwisk Taehyung nigdy nie miał okazji poznać.

- Mieliśmy umowę – odparł stanowczo Jungkook, bo chociaż zbity z tropu, nie mógł sobie pozwolić na to, żeby to Taehyung nim od teraz rządził. - Albo kot, albo ja – zagroził, na co Taehyung omal nie wybuchł śmiechem.

- Żartujesz sobie, prawda? - upewnił się, schylając się, by wziąć kręcącego się wokół niego kotka na ręce.

- Ani trochę.

Blondyn prychnął pod nosem, odwracając się na pięcie, po czym ruszył w kierunku przedpokoju, zupełnie ignorując protesty Jungkooka. Chodziło tylko o małe zwierzątko, jednak dla Taehyunga była to sprawa honorowa. Chciał udowodnić samemu sobie, że potrafi postawić na swoim, że potrafi sprzeciwić się młodszemu.

W porównaniu z tym, co wyczyniał Jungkook, „bunt" Taehyunga był niczym. Żeby naprawdę pokazać chłopakowi, że zasady ich związku obowiązują obie jego strony, musiałby zamienić swoje mieszkanie w burdel, a potem na oczach Jungkooka pozwalać dotykać się innym mężczyznom, kobietom... bez znaczenia. Miał jednak swoją godność, i mimo tak złego traktowania ze strony swojej drugiej połówki, nie potrafiłby odwdzięczyć mu się tym samym.

- To wiesz co... idź sobie – powiedział, wracając do salonu ze sportową torbą przewieszoną przez ramię. Upuścił ją na podłogę i kopnął nieśmiało w stronę Jungkooka. - Proszę.

- Nie chcę nigdzie iść – Jungkook skrzyżował ręce na piersi, wciąż pozostając w tym samym miejscu, na krańcu kanapy. Robienie awantury o małe, niewinne zwierzątko może i było przesadą, jednak chłopak nie chciał pokazać starszemu swojej słabej strony. Nie mógł mu ulec. Umowa, to umowa.

- Może jedna z tych twoich lasek cię przygarnie, co? - zaśmiał się wyjątkowo sztucznie

Taehyung, próbując w ten sposób zamaskować nutę smutku, przejmującą kontrolę nad jego głosem. Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem czuł się coraz lepiej, jakby kilogram po kilogramie, cały ciężar go opuszczał. Miał ochotę kontynuować, wykrzyczeć Jungkookowi prosto w twarz wszystko to, co o nim myśli. Nigdy by nie pomyślał, że ma w sobie tyle odwagi, żeby kiedykolwiek doprowadzić do takiej sytuacji, a tu proszę. Mógł zniszczyć młodszego tak samo, jak on zniszczył jego, używając jedynie odpowiednio dobranych słów. Nie chciał jednak tego zrobić. Nie był sadystą, nie potrafiłby czerpać radości z tego, że chłopak, którego kocha całym sercem, cierpi, i to przez niego.

- Rozmawialiśmy już o tym – ściszył głos Jungkook, jakby na znak tego, że się poddaje. Już teraz, kiedy jeszcze nawet dobrze nie zaczęli. - Mówiłem, to tylko klientki, nawet z kijem bym się do nich nie zbliżył – dodał nieco pewniej, nie spuszczając oczu z rozdartego Taehyunga.

- Zależy o jakim kiju mówisz – wzruszył ramionami Taehyung, zasysając swoją dolną wargę.

- Boże, Tae – zaśmiał się Jungkook, po raz kolejny uświadamiając sobie jak bardzo uwielbia poczucie humoru starszego. Jak bardzo uwielbia jego całego.

- No co? - uśmiechnął się Taehyung, a cała jego złość nagle zniknęła. Prawda była taka, że mimo wielu wad, związek z Jungkookiem był czymś, co w ogromnym stopniu ukształtowało Taehyunga. To dzięki młodszemu, blondyn tak często się uśmiechał. To dzięki niemu stał się silniejszy, twardszy, poważniejszy, może nawet doroślejszy, ale równocześnie bardziej czuły, troskliwy, radosny i otwarty.

- Kocham cię – mruknął Jungkook, powoli zbliżając się do opierającego się o framugę Taehyunga. Uśmiech nie schodził jego twarzy, kiedy jedną ręką objął chłopaka w pasie, a wierzchem drugiej przejechał delikatnie po rumianych policzkach starszego.

Kkanji, jakby zdegustowany, wydostał się z objęć Taehyunga, i prężąc się dumnie wyszedł z pokoju, zostawiając młodych mężczyzn samych. Starszy odprowadził go wzrokiem, w ten sposób próbując uniknąć kontaktu wzrokowego ze stojącym o wiele za blisko Jungkookiem.

- Tae... - odezwał się cicho brunet, nieśmiało sunąc palcami wzdłuż ramion Taehyunga, któremu wydawało się, że ktoś przepuszcza przez jego ciało prąd. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, młodszy zanurkował do szyi Taehyunga, obdarowując ją licznymi pocałunkami, których tak bardzo mu brakowało.

W pomieszczeniu zrobiło się gorąco, a może to ciało starszego płatało mu figle. Gęsia skórka pojawiająca się na przedramionach starszego, jego wilgotne dłonie i ciche pomruki przyjemności – to wszystko tylko zachęcało Jungkooka do brnięcia dalej.

- Kocham cię – powtórzył, czubkiem nosa pocierając o skroń Taehyunga, w którego głowie wszystko krzyczało niebezpieczeństwo. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo! Wszystko było jednym wielkim kłamstwem, jednak jemu było to już obojętne. Znowu przegrał. Znowu pozwolił sobą zmanipulować. Znowu był tylko człowiekiem, pragnącym odrobiny miłości, niczego więcej. Znowu dał się zaślepić.

Znowu...

- Ja ciebie też...

(a/n: pathetic, ik)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro