Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Love Again

Wszystko zaczęło się tak bardzo niespodziewanie. Pewnego wieczoru (z gatunku tych wypełnionych po brzegi nudą) przeglądałam YouTube. Po obejrzeniu 1738949291 bezsensownych filmików w stylu "jak zjeść żabę" w proponowanych wyskoczył mi film "Pentatonix - Payphone". Włączyłam go z nadzieją, że zmarnotrawię kolejnych kilka minut nudy, a skończyłam wgapiona w ekran telefonu z wytrzeszczonymi oczami. Wykonanie totalnie odbiegało od oryginału (w pozytywnym sensie, rzecz jasna!) i... Zabrakło mi słów. Od razu pobrałam tę piosenkę i weszłam na kanał wspomnianego zespołu.

Wcześniej uważałam spędzenie kilku godzin na oglądaniu teledysków (nie robiąc jednocześnie niczego innego) za totalnie nudne zajęcie. Do tego dnia, gdy od 18:26 do 22:30 siedziałam pochylona nad telefonem, zauroczona przeglądając teledyski Pentatonix, a następnie zarwałam noc, pobierając po kolei wszystkie ich utwory, obserwując prywatne konta na Facebooku, Instagramie, Snapchacie i innych social mediach, bombardując wujka Google pytaniami o nich jako zespole i o każdym z osobna.

Utknęłam w fandomie, którym miałam ochotę zarazić każdego człowieka na tej pieprzonej planecie, z szybkością większą od światła.

Chyba bezpieczniej będzie, jeśli pominę fakt, że z każdą piosenką coraz bardziej zazdrościłam głosu Mitchowi, coraz głębiej wpatrywałam się w jego oczy, coraz bardziej zachwycał mnie jego uśmiech, a z mojego oka spłynęła samotna łza, gdy przeczytałam, że jest gejem.

Aha, no i mam na imię Lindsey, ale mniejsza o to.

***

Wieczorem następnego dnia zmęczona założyłam słuchawki na uszy i przeglądałam przysłowiowe internety. W pewnym momencie dostałam powiadomienie z Facebooka o treści "Mitch Grassi zaakceptował(a) twoje zaproszenie do grona znajomych", a chwilę później "Kirstin Taylor Maldonado zaakceptował(a) twoje zaproszenie do grona znajomych". To... To było jedno wielkie WOW. Jak grom z jasnego Nieba.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po ochłonięciu z szoku, było napisanie do Chloe. Gwoli wyjaśnień, Chloe jest początkującą pianistką, którą znam tylko "przez internet", ale rozumiemy się dużo lepiej, niż wielu ludzi znających się "w realu".

Po czasie naszła mnie myśl, żeby poszperać w google na temat ich koncertów. Z szokiem (choć jeszcze przed kilkoma minutami byłam pewna, że dziś już nic mnie nie zaskoczy) przeczytałam, że mają zaplanowany koncert w Singapurze za miesiąc, ale sprzedaż biletów jest już zamknięta.

Okej, zostaje tylko urobić tatę żeby ze mną pojechał i znaleźć kogoś, kto chce pozbyć się dwóch biletów.

Sama się zdziwiłam, jal szybko udało mi się go przekonać i, o dziwo, nie było to takie trudne, jak mi się na początku wydawało. Teraz pozostało tylko znalezienie biletów. Skoro udało mi się przekonać tatę do wyjazdu, to z tym też powinnam dać sobie radę...

Czasem zastanawiam się, po kim odziedziczyłam determinację w działaniu. I za każdym razem dochodzę do wniosku, że jest to zagadka nie do rozszyfrowania, bo u nikogo, kompletnie nikogo z moich krewnych nigdy nie zauważyłam zbyt wielkiego uparctwa (o ile takie słowo istnieje). Wiem jedno; gdyby nie owa determinacja, byłabym w dupie. Ze wszystkim.

Kilka dni i kilkadziesiąt ogłoszeń później natrafiłam na post "Sprzedam trzy bilety na koncert Pentatonix w Singapurze w formie papierowej z możliwością wysyłki." Szybko napisałam do Chloe, żeby zaproponować jej spotkanie na koncercie, a ona rozentuzjazmowana przystała na moją propozycję. Po kilku dniach trzymałam bilety w swoich dłoniach, z niedowierzaniem i łzami szczęścia w oczach wgapiając się w ich treść.

Od tego czasu żyłam myślą o koncercie. Zasypiałam, mając w głowie ich piosenkę, której słuchałam jako ostatniej przed snem, a kiedy budziłam się (i podczas jedzenia, kąpieli i innych czynności, podczas których nie miałam w uszach słuchawek), mój mózg się przegrzewał, nie wiedząc, którą ich piosenkę ma włączyć na swojej wewnętrznej płycie.

Dni mijały szybko. Wstaję, jem, idę do szkoły, a następnie do szkoły muzycznej, wracam do domu po godzinie dziewiętnastej, jem, ćwiczę, odrabiam lekcję, myję się, idę spać.

Ujście swoich emocji (dotyczących Pentatonix) znajdowałam u Chloe, która też wydawała się być nimi zachwycona. Nie przeszkadzał jej spam linków z piosenkami (i nie tylko), ekscytowała się razem ze mną odkrywając ich kolejne teledyski.

***

Jednej ze żmudnych sobót ślęczałam nad zeszytem w pięciolinię, którego zdążyłam porządnie znienawidzić. Baba od Zasad Muzyki Z Elementami Edycji Nut (tak, to jest cała nazwa przedmiotu) wpajała nam do głów zdecydowanie zbyt dużo materiału, jak na nasze możliwości. Pomijając sprawdziany co trzy tygodnie, miliony kartkówek i zadań domowych...

Czasem zastanawiam się, czy ona nie ma rodziny, że tak gnębi uczniów. Za każdym razem dochodzę do wniosku, że nie ma sensu o tym myśleć.

Brzdęk!

Messenger
4 nowe wiadomości : Mitchiee🙃

Taaaak, nasza kreatywność jeśli chodzi o nicki na messengerze zawsze wybiegała daleko poza granice przeciętności. Mówiąc "nasza" mam na myśli kreatywność swoją i Briana, czyli... Ummm... Ciężko jednoznacznie określić naszą relację. Znajomi, czy może przyjaciele?

Cóż... Jeśli o mnie chodzi to zwróciłam na niego uwagę już na początku naszej znajomości, a aktualnie jestem w nim zakochana po uszy, bez wzajemności. A przynajmniej tak mi się wydaje.

Heeeeeeej
Lindseyyy
Ct???
Masz może zadanie 13 z zasad? 😁

Szybko dokończyłam zadanie, zrobiłam zdjęcie i mu wysłałam.

Mitchyy🙃 odpowiedział(a) sobie:
|Ct???
|?

Wow. Ale takie sarkastyczne wow. Wreszcie zainteresował się czymś innym niż zadaniem. Szczerze mówiąc, przyzwyczaiłam się do tego, że nasza relacja polega głównie na wysyłaniu sobie zadań (a raczej na wysyłaniu jemu zadań przeze mnie). Co nie zmienia faktu, że to boli...

Przez... O! Przez pół godziny prowadziliśmy luźną konwersację. Potem napisał, że musi kończyć bo przyszła do niego babcia.

To papapapapapatki
🖐🖐🖐🖐🖐💋

What. The. Fuck?!

Aktywny/a 1 minutę temu.

A moje serce bije milion razy na sekundę...

Przez jedną pieprzoną emotkę...

Wysłaną przez niego...

***

Nadszedł wreszcie ten upragniony dzień. Kiedy o szóstej rano zadzwonił budzik, miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę (pół nocy spędziłam na przewracaniu się z boku na bok i na próbach odgonienia od siebie myśli o koncercie), ale kiedy przypomniałam sobie, dlaczego wstaję o tej godzinie, zerwałam się z łóżka i w tempie błyskawicy zaczęłam się szykować.

Podróż dłużyła się niemiłosiernie. Mimo pięknych widoków z okna pociągu i piosenek Pentatonix na słuchawkach, boleśnie odczuwałam fakt, że każda godzina ma 60 minut, a każda z nich 60 sekund. A każda z tych ostatnich zdawała się być wiecznością.

Chloe (tak, po dwóch latach ciągnięcia przyjaźni przez internet wreszcie się spotkałyśmy), która siedziała na siedzeniu obok, starała się odciągnąć moje myśli od koncertu. Jak można się domyślić, bezskutecznie.

Miałam wrażenie, że doczekałam końca świata, gdy na tablicy pojawił się upragniony napis "Następna stacja - Singapur Główny". Po wyjściu z pociągu od razu wpisałam w Google Mapps adres hali, w której miał odbyć się koncert. Chloe zerknęła mi przez ramię i powstrzymując śmiech powiedziała:

- Umm... Ale wiesz, że koncert zaczyna się o osiemnastej?

- No wiem, i co? - wzruszyłam ramionami.

- Weź głęboki wdech i się uspokój - wtrącił mój tata. - Jest trzynasta, kochanie. - Popatrzyłam na nich zrezygnowana.

Niech ktoś zakończy te tortury i przewinie czas, błagam!

Stałyśmy przez chwilę czekając na mojego tatę, który grzebał w telefonie. Nie chciało mi się nawet narzekać, żeby się pospieszył, ani zerknąć mu przez ramię, żeby zobaczyć, co robi, więc kiedy dotarliśmy do celu, do którego zaprowadziła nas jego nawigacja, na mojej twarzy wykwitł jeden z większych uśmiechów. Nad drzwiami budynku widniał napis "NALEŚNIKARNIA". Kto jak kto, ale tata najlepiej wie, jak poprawić mi humor.

Opuściliśmy naleśnikarnię godzinę później z pełnymi brzuchami. Wciąż jednak pozostawały trzy i pół godziny do rozpoczęcia koncertu, więc tata zawlókł nas do jakiegoś muzeum. On sam i Chloe wydawali się być zainteresowani tym, co mówi przewodnik, ale jeśli o mnie chodzi to mogę śmiało powiedzieć, że tata zmarnował kasę na mój bilet. Z grzeczności udawałam zainteresowanie, ale w głowie dźwięczały mi piosenki ukochanego zespołu i już sobie wyobrażałam, jak cudownie Mitch (i oczywiście reszta zespołu) będzie wyglądał na żywo.

Kiedy przewodnik wreszcie skończył ględzić i odprowadził nas do wyjścia, było po siedemnastej i postanowiliśmy udać się w miejsce koncertu, żeby potem nie musieć przeciskać się przez tłum. Na hali było już dość sporo osób. Nieźle się zdziwiłam, kiedy okazało się że nasze miejsca są tuż pod sceną.

Zaczęłam z Chloe luźną rozmowę, a po chwili już śmiałyśmy się z czegoś do rozpuku. W pewnym momencie usłyszałam, jak ktoś woła znajomym głosem :

- Lindseeeeeey!

Odwróciłam się i po przeskanowaniu tłumu wzrokiem zobaczyłam... Nikogo innego jak Briana. Ale z czerwonymi włosami! Podbiegł do mnie i przytulił na przywitanie.

- Kiepski z ciebie morderca, nawet śladów nie umiesz porządnie zatrzeć! - powiedziałam rozbawiona, patrząc wymownie na jego krwistoczerwone włosy.

- Oj, zamknij się - powiedział chichocząc.

- Dobra, w takim razie wyjaśnij mi, co tu robisz i dlaczego nic o tym nie wiem!

- Nie muszę ci się spowiadać - odparł wymijająco.

- Ale jakim cudem przyjechałeś na koncert mojego ulubionego zespołu, wiedząc, że to mój ulubiony zespół i nie pisnąłeś mi o tym ani słówkiem?!

- Umm... Chciałem przywieźć ci ich autografy i to miała być niespodzianka i... - zmieszał się. A moja twarz nabrała koloru purpury. Chloe spojrzała na mnie znacząco, a ja właśnie sobie uświadomiłam, że znowu zapomniałam.

- Gdzie moje maniery?! Chloe, to Brian, Brian, to Chloe. - podali sobie ręce, a ja wzięłam łyka kawy z termosu.

- Więc... Jesteście razem? - rzuciła Chloe, a ja zakrztusiłam się piciem. Chciałoby się, heh. Zgięłam się w pół, a po chwili poczułam mocne uderzenie w plecy. Odwróciłam się i rzuciłam Brianowi mordercze spojrzenie. Przynajmniej przestałam kaszleć - pomyślałam.

- Tak - odpowiedział.

- Nie - odpowiedziałam.

Zaraz, co?

Niestety nie mogłam go zapytać, co miał na myśli, bo na scenę wyszli po kolei: Mitchie, Scott, Kirstin, Kevin i Matt . Chciałabym, naprawdę chciałabym powiedzieć cokolwiek więcej, ale nie umiem. Po prostu brak mi słów, a wrażenia są zbyt mocne. Mogłabym słuchać ich dzień i noc (pomińmy fakt że tak robię) i nie znudziłoby mi się to...

Tata oczywiście przysnął i po zakończeniu koncertu obudzenie go zajęło nam dobre dziesięć minut. W tym czasie tłum oddzielił nas grubym murem od wejścia na zaplecze, ale ja postanowiłam jeszcze przed przyjazdem tutaj, że nie ruszę się stąd bez autografów i zdjęcia z zespołem. Zachciało mu się spać, to teraz będzie czekał.

Po czterdziestu minutach udało nam się w końcu dostać na zaplecze. Byliśmy ostatni, na hali nie było już prawie nikogo. Kiedy zobaczyłam ich z tak bliska, musiałam mocno się powstrzymywać, żeby nie zacząć piszczeć. Krzyczałam w myślach na moje serce, które biło pierdyliard razy na sekundę, kiedy tata robił nam zdjęcie, a ja stałam tuż przed Mitchem. Później członkowie zespołu wzięli od nas programy koncertu żeby się podpisać.

- Jak masz na imię?* - zapytała mnie Kirstin.

- Lindsey - odpowiedziałam i poczułam na sobie czyjeś baczne spojrzenie. Odwróciłam się, a Mitch zapytał:

- Lindsey Stirling? - Zaraz. Moment.

CHOLERA, CO??!!!!!!!

Skąd on wziął moje nazwisko????

- T-tak! Skąd w-wiesz?

- Z Facebooka - poruszył zabawnie brwiami.

Trzymajcie mnie, bo zejdę na zawał.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
BOŻEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!

- Widziałem tego posta, gdzie grasz na skrzypcach. Boże, dziewczyno, jesteś nieziemska!

O. Mój. Kuźwa. Boże...

Teraz cały zespół przyglądał mi się z zainteresowaniem, a ja dziwnie się z tym czułam. Dziwnie, ale w pozytywnym sensie. Po kilkunastu sekundach wpatrywania się we mnie, Kirstin rzuciła porozumiewawcze spojrzenie Scottowi, a ten skinął głową.

Czy może mi ktoś wytłumaczyć, co tu się do jasnej cholery dzieje?

- A więc... - odkaszlnął. - Ostatnimi czasy zaczęliśmy się zastanawiać nad wprowadzeniem do naszego zespołu jeszcze jednego instrumentu, a skrzypce idealnie współgrają z wiolonczelą Kevina...

- Oh, po prostu chciałabyś może dołączyć gościnnie do naszego zespołu?

ZARAZ, ŻE CO?!

JA SIĘ PRZESŁYSZAŁAM, PRAWDA?!

- Mitch, nie uważasz że lepiej by było najpierw uzgodnić to z nami? - zaczął Matt. I nie przyprawiać mnie o zawał takimi tekstami? - dodałam w myślach.

- Spokojnie, Mitch pokazywał mi to nagranie i Lindsey jest naprawdę świetna. Nie wiemy co prawda, jak radzi sobie z improwizacją, ale możemy to łatwo sprawdzić.

Słuchałam tego wszystkiego oniemiała. Przez chwilę miałam zamiar poprosić kogoś, żeby mnie uszczypnął, ale zdałam sobie sprawę, że nawet jeśli to sen, nie chcę się z niego wybudzić. Ich głosy dochodziły do mnie jak przez mgłę. Po chwili poczułam, że ktoś delikatnie mną potrząsa.

- Lindsey, wszystko dobrze? Zbladłaś. - ugh, dlaczego Mitch jest taki... No po prostu taki, jaki jest? Jeszcze ten jego troskliwy uśmiech... Trzymajcie mnie, bo padnę...

- Tak, wszystko dobrze - wow, brawo! Nie zająknęłam się!

- Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się tu dzieje? - A, no tak. Tata. Jest półgłówkiem z angielskiego. Przetłumaczyłam mu w skrócie naszą rozmowę, a on zdębiał. Cóż, nie dziwię się, moja reakcja była podobna.

Kirstie, która wyszła z pomieszczenia chwilę wcześniej, teraz wróciła, niosąc matowo czarny futerał o bardzo dobrze mi znanym kształcie. Wytrzeszczyłam oczy.

- Umiesz improwizować? - skinęłam głową. Od dziecka grałam w kościelnym chórze nie mając nut i raczej nie sprawiało mi to większych trudności. - Mogłabyś zaprezentować nam swoje umiejętności? - znowu pokiwałam głową. Słowa, gdzieście zniknęły?!

- Do jakiej piosenki chciałabyś zagrać? - Cholercia, teraz już muszę coś powiedzieć!

- Thousand years Cristiny Perri może być?

- Kocham tę piosenkę! - wykrzyknął Mitch.

- No to, kochana, przy okazji sprawdzisz naszą improwizację, bo jeszcze nigdy jej nie śpiewaliśmy - dodał Kevin, ustawiając wiolonczelę między swoimi nogami.

- Tak, bo ty akurat będziesz śpiewał! - prychnął Scott.

- Zaczynamy! - krzyknęła Kirstin, a ja kątem oka zobaczyłam, jak Chloe tłumaczy coś mojemu ojcu.

Mitch, Scott i Kirstie zaczęli śpiewać wstęp. Po dwóch taktach dołączyłam z Kevinem - on grał partię wiolonczeli z oryginału, a ja fortepianu w tercjach. Po czterech taktach Kirstin przejęła główną melodię. Na dźwięk jej cudownego głosu, w dodatku śpiewającego jedną z moich ukochanych piosenek, przeszły mnie ciarki. Musiałam jednak skupić się na graniu, w końcu to moja jedyna taka szansa.

Heart beats fast colors and promises
How to be brave how can I love when I'm afraid to fall
But watching you stand alone
All of my doubt suddenly goes away somehow - już w tym momencie muzyka całkowicie mnie pochłonęła i nawet nie myślałam, co gram. Po prostu... Pasowało.

One step closer...

O. Mój. Boże.

Mitch.

I have died everyday waiting for you
Darling don't be afraid
I have loved you for a thousand years
I'll love you for a thousand more

Na refrenie totalnie odpłynęłam. Miałam wrażenie, że te skrzypce, które trzymałam na ramieniu pierwszy raz w życiu, stanowią jedno z moim sercem. Jednocześnie idealność harmonii tworzonej przez zespół wywoływała u mnie kolejne fale gęsiej skórki.

Time stands still beauty in all she is
I will be brave I will not let anything take away
What's standing in front of me
Every breath every hour has come to this
One step closer

Przy tej zwrotce na chwilę wróciłam do rzeczywistości i mój mózg zarejestrował, że gram szesnastkowe biegniki współgrające z główną melodią. Głos Mitcha ponownie zwalił mnie z nóg na refrenie. Owszem, słyszałam go już wcześniej, ale nigdy z tak bliska... I... Ugh, no po prostu brak mi słów. Znowu.

I have died everyday waiting for you
Darling don't be afraid
I have loved you for a thousand years
I'll love you for a thousand more

And all along I believed I would find you
Time has brought your heart to me
I have loved you for a thousand years
I'll love you for a thousand more 

- toniki akordów w ćwierćnutach oktawę wyżej.

One step closer
One step closer

I have died everyday waiting for you
Darling don't be afraid
I have loved you for a thousand years
I'll love you for a thousand more

And all along I believed I would find you
Time has brought your heart to me
I have loved you for a thousand years
I'll love you for a thousand more

- Zapomniałam, jak się oddycha, czując oddech Mitcha za mną. Nie mam bladego pojęcia, skąd się tam wziął, ale świadomość, że stoi TAK blisko, przyprawiała mnie o mdłości. Po ostatniej zwrotce zagraliśmy z Kevinem dwa dopełniające takty i nastała cisza. A ja nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Z jednej strony wiem, że te kilka minut zostaną w mojej pamięci do grobowej deski, że TAK bardzo chciałabym to powtórzyć, że mogłabym z nimi grać do końca świata i jeszcze dłużej, ale z drugiej nie sądzę, żeby moja gra im się spodobała. W końcu jestem tylko nikomu nieznaną studentką...

Sama nie wiem, ile trwała ta cisza. Z zamyślenia wyrwał mnie Scott, który klasnął w dłonie(kolejny raz tego wieczoru przyprawiając mnie o zawał)i wykrzyknął:

- Tego właśnie nam brakuje!

Byłam ostro zdezorientowana. Czego niby wam brakuje? I przede wszystkim do czego? Gościu, jesteście idealni, niczego wam nie brakuje!

Kiedy spojrzałam po twarzach zebranych, byłam jeszcze bardziej zdezorientowana. Tata wytrzeszczał oczy, twarze Chloe i Briana wyrażały totalne osłupienie, Kirstin i Matt wlepiali we mnie wyczekująco wzrok, Scott i Kevin uśmiechali się od ucha do ucha, a Mitchowi błyszczały oczy. Choć może to tylko moja nadinterpretacja.

- Cholera, czy może mi ktoś wyjaśnić, o co chodzi? Zmówiliście się wszyscy, czy co? - usłyszałam swój własny głos.

- Ty naprawdę nie rozumiesz? - odezwał się mój tata, oczywiście w naszym ojczystym języku. Pokręciłam przecząco głową.
- Spodobało się im, zresztą się nie dziwię !

- Zatem... Lindsey Stirling, czy chcesz zostać członkiem Pentatonix?

O. MÓJ. CENZURA. BOŻE!!!!!!!!!!!!!!!

- Ale... Jak wy to sobie wyobrażacie? Jest was piątka, nazwa zespołu jest związana z tą liczbą i razem tworzycie jedyną, niepowtarzalną harmonię i...

- Będziesz u nas "gościnnie". To znaczy, po prostu przy nagraniach publikowanych na youtube będziemy dopisywać "ft. Lindsey Stirling" i tak dalej.

Kontrargumentów brak. Scott zgasił mnie zupełnie. Odwróciłam się na tatę i spojrzałam na niego pytająco. Chloe tłumaczyła mu wszystko na bierząco, więc byłam pewna, że wie, o co mi chodzi.

- No co tak patrzysz? - uśmiechnął się szeroko. - Nawet gdybym chciał się nie zgodzić, nie miałbym wiele do gadania, bo osiemnaste urodziny masz dawno za sobą.

Dzięki, tato, za przypomnienie mi, jaka jestem stara.

Przetarłam oczy, aby ostatecznie upewnić się, że nie śnię. Odłożyłam skrzypce do futerału, a zaraz potem zespół zamknął mnie w grupowym uścisku.









* Żeby mniej komplikować stwierdziłam, że angielskie dialogi będę zapisywać po polsku (to wcale nie tak, że mój angielski pozostawia sobie wiele do życzenia!)







(Ale naprawdę!)















(Tak było, nie zmyślam!!!!)
















*****************************

Dobra, teraz chciałabym oczyścić się ze wszystkich zarzutów za usunięcie opka "Love Again" (o ile ktokolwiek to czytał). To była u mnie już któraś z kolei książka, którą zaczęłam pisać z wielkimi pokładami werwy i weny i jako takim pomysłem na całą fabułę. Niestety, tak, jak w przypadku moich wcześniejszych prób, po kilku rozdziałach uleciało ze mnie wszystko, co pozytywne i... Chyba po prostu nie umiem stworzyć czegoś większego. Może spróbuję za kilka lat... A na razie stwierdzam, że każdy pomysł tego typu będę publikować tutaj, w postaci dłuższego one shota. Nie zjedzcie mnie🙈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro