#beznazwy4
Rzuciłem przelotne spojrzenie na zegar ścienny. Jak zwykle spóźniony. Zostały mi dwie minuty do autobusu. Musiałem dobiec do przystanku, na który droga zazwyczaj zajmowała mi pięć minut. Biegiem. Bez szans - pomyślałem - ale muszę zdążyć, inaczej czeka mnie kolejne spóźnienie u tej wrednej baby.
Wystrzeliłem z domu jak z procy, po drodze jeszcze potykając się o Mike'a (mojego psa) i wbiegłem na przystanek równo z autobusem. Miałem wrażenie, że za chwilę wypluję płuca. Uświadomiłem sobie, że w pośpiechu zapomniałem o legitymacji, więc sięgnąłem do plecaka po portfel, żeby kupić bilet. Niestety w tym samym momencie usłyszałem przeciągłe trąbienie trzech pojazdów na raz, a podłoga autobusu przekręciła się o sto osiemdziesiąt stopni. A przynajmniej takie miałem wrażenie. Runąłem jak długi, czując jeszcze jakiś kijek wbijający się w moją łopatkę. Syknąłem z bólu, a następnie sięgnąłem ręką za siebie. Ku mojemu zdziwieniu, poczułem, że to nie kijek, a jakaś masakrycznie długa szpilka. Odwróciłem się i niemal zetknąłem się twarzą z czyjąś twarzą. Z tej odległości nie mogłem stwierdzić nic poza tym, że należała ona do kobiety.
- Przepra... - zacząłem, ale nie było mi dane dokończyć.
- Zabieraj swoje tłuste dupsko z mojego buta! -
- Uwierz mi, że bardzo bym chciał, ale nie mam jak - uśmiechnąłem się. Zignorowałem fakt, że użyła określenia tłuste dupsko. Przez dłuższą chwilę po prostu wpatrywaliśmy się w siebie, ona z zaskoczeniem, a ja z nieopisanym szczęściem rozsadzającym moje serce.
- Kopę lat, Kirst...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro