Życzenie
„Życzę sobie śmierci" - ale to nie tak, że chcę się pozbyć swojego istnienia. Mogłabym śmiało uznać, że robię to dla własnego dobra, w zgodzie z duszą i ciałem, bo jestem jednością.
Po prostu sobie jej życzę, jak klient w restauracji życzy sobie wina dobrego rocznikiem. Bo zaiste czasem mam wrażenie, że u mnie panuje wręcz odwrotna zasada - im starsza jestem, tym słabsze ciało i zatroskana dusza. Ale wierzcie mi, staram się. W porządku, dla Was może nawet zastanowię się nad moim wzbudzającym kontrowersje zamówieniem.
Jednak w tamtym momencie naprawdę jej pragnęłam, lecz kelner wciąż obsługiwał innych, skrzętnie omijając mój stolik. Spoglądałam za nim z dezaprobatą. Szlag by to. Zdecydowanie nie dostanie ode mnie napiwku.
Lokal zdawał się być w ciągłym ruchu. Klienci wchodzili lub opuszczali go, a ich twarze wyrażały różne, zwykle skrajne emocje. Najczęściej śmiali się wkraczając, a płakali wychodząc, jednak każdy był inny, więc zdarzali się i tacy, co weselili się na odchodne, budząc powszechne zdziwienie na twarzach pozostałych w środku. Wtedy podnosiłam wzrok, zastanawiając się, czy ja też będę mogła tak odejść. Życzyłam sobie tego równie mocno, co mojej śmierci.
Czekałam i czekałam. Wodziłam wzrokiem za kelnerem w czarnym fraku i białej koszuli, z muszką przewiązaną u szyi. Może w końcu poczuje to nieprzyjemne uczucie bycia obserwowanym i do mnie podejdzie. O, zbliża się. A, nie. Podszedł do stolika tuż za mną... O, ironio! A było tak blisko.
Siedzę, a czas dłuży mi się niemiłosiernie. Z nudów zapisałam już wszystkie serwetki długopisem, który miałam, o fortuno, w kieszeni mej koszuli. Powstały mazaje i pisane twory, które byłam w stanie rozszyfrować tylko ja. Zapał godny Mozarta, Bethoweena czy też innego kompozytora, jednak szczerze powiedziawszy wyglądałam zapewne jak szaleniec, a na dodatek niechluj, bo czym ja sobie teraz ustka wytrę po posiłku? Nie jestem głupia, nie myślcie sobie. W kieszeni mam zawsze również chusteczki.
I wtedy pojawił się wyczekiwany godzinami kelner. Już w mojej euforii lewitowałam nad wytwornym krzesłem, kiedy pan rzekł coś o przystawce i przeprosinach od kucharza. Postawił przede mną talerz zupy, słonej, od łez zapewne, bo wszyscy tu takie jadali, uznając za rarytas. Nie to jednak było najgorsze. Na następnym talerzu pojawiła się gówno-prawda i sowita łycha papki informacyjnej. Skrzywiłam się na samą myśl o tym, że potrawa zaraz zagości na moim śnieżnobiałym stoliku.
Zanim otrząsnęłam się z całego absurdu zaistniałej sytuacji, podopieczny kucharza zdążył się oddalić. Szkoda, bo już miałam ogromną chęć zrobić wielką awanturę na całą restaurację, trochę wygarnąć jemu i jego pracodawcy, a potem wyjść, jak gdyby nigdy nic, trzaskając drzwiami (o ile te automatyczne mają w ogóle taką opcję). Przecież nie musiałam czekać na moje zamówienie. Niech stracę nawet cały mój dobytek (skromny, ale zawsze), w końcu nie będzie mi potrzebny, kiedy wyjdę za próg tego dziwnego lokalu. Nikt go nie potrzebuje, bo nikt nie wie, co go czeka po drugiej stronie drzwi automatycznych. Każdy ma swoje teorie, ale nikt nie jest aż takim jasnowidzem. Ha, a to dziwne! Czyżby kucharz nałożył nań klątwę?
Pewnie zastanawiacie się, czemu tak się na niego uwzięłam? Z tym typem, to już zupełnie podejrzana historia. Nikt go nigdy nie widział, ale każdy wie, że tam jest i gotuje. Niby nieliczni twierdzą, że byli na chwilę w kuchni na jego wezwanie, jednak sądzę, że niektórzy mają zbyt bujną wyobraźnię lub chcą wokół siebie sensacji. Bo kto wie, czy nawet jeśli tam byli, to kelner nie przedstawił im zwykłego kuchcika, zamiast szefa kuchni? Tego nigdy nie można być pewnym. Ja nawet nie byłabym pewna tego, czy kelner jest kelnerem, a nie właśnie kucharzem. W końcu dlaczego by nie?
W pewnym momencie zrobił się przeciąg, a moich nozdrzy niespodziewanie dopadł odór przeklętego gówna. Miałam ochotę puścić coś, co z pewnością nie przypominało niebieskich oczek na zielonych piórach, jednak się powstrzymałam. W końcu to teoretycznie restauracja. Tutaj się wymiotuje do porcelanowej toalety, a nie rzyga na czerwony dywan. Pardon.
Odsunęłam więc talerz w najdalszy kąt stołu i zasłoniłam go postawionym na sztorc wykazem dań. To powinno wystarczyć.
O dziwo ten gest zwrócił uwagę ludzi na sali. Zerkano w moim kierunku, szeptając coś sobie na ucho. Dziwne. Nie sądziłam, że złamanie tak irracjonalnej tradycji będzie dla innych szokiem. Czy naprawdę wszyscy jedzą te jakże wyśmienite potrawy, bo tego chcą? Osobiście o wiele bardziej wolałam poczekać na moją śmierć lub chociażby zapiekankę niż zjeść tę koszmarną przystawkę.
Nagłe skrzypnięcie drzwi prowadzących na kuchnię sprawiło, że wszyscy wrócili do swoich rozmów i własnych nosów. Czyżby bali się tego, jak ich zachowanie może ocenić kelner? Czy może sądzili, że to on właśnie wybawił ich od mojego ostatecznego osądu?
Dziwne podkreślenie mojego wykluczenia w społeczności restauracji spowodowało u mnie pewnego rodzaju panikę. Wiedziałam, że moim ubogim strojem już niszczę ich kanon, jednak sądziłam, że nikt mnie z tego powodu nie będzie wytykał palcami. A co dopiero tyczy się tego, jak bardzo byłam wybredna, a raczej jak bardzo mój organizm odrzucał pewne smaki. Zdawało mi się, że to moja prywatna sprawa, co wrzucam do żołądka, bo trzeba jakoś żyć, jednak widocznie nie każdemu przypadł do gustu mój naiwnie ubogi jadłospis.
Wir myśli nie tracił na sile. Czułam, jak mój oddech zamiera, umysł zastyga w moim własnym 'ja'. Ciało stało się próżnią, tak bardzo nieadekwatną do otoczenia, które zewsząd na mnie napierało. Dźwięki rozmów, chichotu, brzdęk naczyń, odgłos przysuwanych krzeseł i przełykania napojów. Chaos, który próbował we mnie wniknąć, przebić moją powłokę zwyczajnego niedopasowania. Czułam się, jak ryba bez wody, którą ktoś przypadkiem zaliczył do zwierząt lądowych. To z pewnością sprawka jakiegoś uczniaka o niskiej świadomości tego, jak funkcjonują poszczególne ekosystemy. No i narządy. Skrzela nie nadają się do oddychania na powierzchni. A flanelowa koszula nie nadaje się do szykownej restauracji.
Z czystej paniki wyrwał mnie dopiero dotyk czyjejś dłoni na moim ramieniu. W gwałtownym odruchu obrony odwróciłam się w stronę jegomościa, lewą ręką łapiąc go mocno za rękaw, prawą zaś zaciskając w pięść, gotowa do ataku. Na szczęście w porę poznałam strukturę złapanego ubioru, rozpoznając w nim frak kelnerski.
W zdumieniu i niemałym wstydzie za moje zachowanie puściłam go, szykując się na praktycznie wszystko, łącznie z wezwaniem ochrony i wystawieniem mnie za drzwi bez grosza przy duszy. Mimo moich bujnych wyobrażeń kelner zdawał się być bardzo spokojny, choć z pewnością zaskoczony moim zachowaniem. Jego wyrozumiałość nie mieściła mi się w głowie.
- Pardon, nie chciałem panienki przestraszyć. – głos uwiązł mi w gardle, więc nie zdołałam wykrztusić słowa, pokręcić głową czy choćby kaszlnąć, aby dać znać, że nie zeszłam na zawał czy inne złe tory. Było to z pewnością niekomfortowe również dla mężczyzny, bo westchnął głęboko, po czym kontynuował. – Przysłał mnie kucharz. – Do mnie? O najwyższy krytyku kulinarny! O zgrozo!
– Czy... czy coś się stało? – spytałam, zerkając w stronę zasłoniętych kartą dań, nietkniętych przystawek. Robiło mi się niedobrze na samą myśl, że będę musiała je zjeść.
– Tak. – No to pięknie! – Mistrz dowiedział się o Twoich poczynaniach i wysłał mnie, abym zapytał, czy chciałabyś pomóc mu odmienić spojrzenie klientów na serwowane dania.
Co? Tego się już zupełnie nie spodziewałam.
– Ale... jak to? – na moje słowa i wzrok pełen dezorientacji jegomość westchnął ponownie, po czym począł swe tłumaczenia, które zadziwiły mnie tak mocno, jak sama prośba kucharza.
– Na samym początku nasze menu wyglądało zupełnie inaczej. Właściwie wcale nie było w nim potraw jadanych tak usilnie ostatnimi czasy. Po prostu odkąd pewni bogaci i aroganccy klienci wymusili na mistrzu ugotowanie tych koszmarnych potraw, ludzie prosili o nie, aby wykazać swoją odwagę i niezłomność. Po czasie wykwitła z tego niepokojąca tendencja, aż w końcu ze względu na popularność dań byliśmy zmuszeni umieścić je w naszej karcie. Tak powstała ta zgubna tradycja, której łamanie o dziwo stało się tematem tabu. A jednak są jednostki, które decydują się na kapryszenie. – powiedział, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. – Dlatego kucharz tak bardzo prosi o współpracę. Kelner może jedynie coś zasugerować, jednak Wy... cóż, Wy jesteście częścią rozległego i skomplikowanego ciała klienteli. Możecie coś zmienić.
– Jak? Przecież na pewno zdaje sobie pan sprawę z tego, jak bardzo nie poważają mnie inni, szczególnie starsi. – odpowiedziałam, czując ciężar odpowiedzialności. – Poza tym zna pan moje zamówienie. Czy ta prośba ma na celu jedynie zatrzymać mnie w restauracji? I tak dużo na mnie nie zarobicie. Jestem biednym studentem. – umysł kelnerski chyba znowu potrzebował tlenu, miał dość moich wątpliwości albo po prostu lubił wzdychać, bo znów usłyszałam tę reakcję. Sądziłam, że odpuści, jednak był wytrwały.
– Nikt nie chce panienki zatrzymywać tutaj na siłę. Ale nie ukrywam, że z pewnością panienki pomoc by się tutaj przydała. Jak miałaby wyglądać? Jak rozmowa. Jak gesty. Jak zrozumienie. Proszę nie zaprzeczać, wiem, że panienka to rozumie. Nie chodzi mi o to, żeby zmieniać ludzi, którym pasuje ten stan rzeczy, ale żeby dać otuchę i wsparcie w obliczu decyzji, które kwitną w umysłach niektórych jednostek, jednak boją się one właśnie odrzucenia. Czy panienka zgadza się na to?
– Czy jest dużo takich, jak ja? – spytałam, ignorując jego pytanie. Bałam się, że odpowiadając na nie wprost, dając gwarancję mojego oddania, zaraz odejdzie, zostawiając mnie samą pośród wątpliwości. Na moje słowa ponownie westchnął (już co najmniej czwarty raz) i odparł:
– Tak. Nawet bardzo dużo. Jednak nie mogę panience ich przedstawić. Sama będzie panienka musiała ich odszukać, gdyż taka konspiracja będzie budzić ludzką wrogość, jakbyśmy robili krucjatę względem tradycji, chcąc ją unicestwić. Nie chciałbym doczekać się zamieszek, kiedy wszyscy zbuntują się względem kucharza i jego podwładnych. Moją jedyną tarczą jest taca na kieliszki, a amunicją szkło i choć brzydzę się batalią, to musiałbym się jej wtedy podjąć.
– Nie pozwoliłabym, ani ja, ani mi podobni, na czyjąkolwiek krzywdę! – nieco się uniosłam, choć surowy wzrok kelnera usadził mnie na miejscu.
– Przepraszam... – powiedziałam skruszona.
– Już wiedzą, że to dziwne, iż za długo z panienką konwersuję. Proszę o odpowiedź. I proszę się nie martwić, naprawdę nie jest panienka sama.
Wzięłam głęboki wdech, po czym podjęłam decyzję:
– Niech będzie. Proszę odwołać moje zamówienie. Zamiast tego poproszę krewetki w tempurze, ciepłą bagietkę, surówkę z czerwonej sałaty i czarną herbatę z liści spalonej fasoli. – powiedziałam z determinacją w głosie. Moja mina również musiała ją aż zanadto wyrażać, bo kelner uśmiechnął się pocieszająco, podziękował słowem i ukłonem, po czym oddalił się w stronę innego stolika, nie oglądając się już za siebie.
Zastanawiałam się, czy osoby, z którymi właśnie rozmawia, też są rekrutowane. A może daje mi znać, że to im mam dać pewność siebie w kształtowaniu swoich gustów smakowych? Albo stwarza jedynie pozory, aby pokazać, że nie tylko z moim zamówieniem schodzi mu aż tak długo? Nie miałam pojęcia, ale jedno było pewne – zawróci, bo zapomniał zabrać mojej irracjonalnej przystawki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro