😿😝Huśtawka Nastrojów 🙅😅
Donnie na palcach po cichu i jak najszybciej starał się dotrzeć do kuchni. Złapał za dwie plandeki materiały wyściubiając ze szpary głowę. Zauważył przy stole swoich braci, Monę i Karai. Spojrzeli na niego zdziwieni.
-A tobie co? - spytał Mikey.
-Nie ma jej tu? - spytał szeptem Donatello.
-Kogo? - dociekał Raph.
-No April - wysyczał.
-Nie ma - zapewniła go Karai.
Żółw wszedł do kuchni siadając przy stole a przy tym posuwając Leo w stronę jego żony.
Nerwowo rozglądał się we wszystkie strony a najbardziej w stronę wyjścia. Drżały mu ręce.
-Co ty się tak trzęsiesz w tej skorupie jak galareta? - dziwił się coraz bardziej Mikey. - Zabić cię chce ktoś?
-M-można tak powiedzieć - wyjąkał.
-Co się dzieje? - dopytywała Mona.
-Chodzi o April - rzucił.
-Co z nią? - nie rozumiał Raph.
-Odkąd zaczął się ósmy miesiąc, ja jej po prostu nie poznaje - tłumaczył z przestrachem. - Wcześniej może raz na jakiś się naburmuszyła albo rozpłakała, ale teraz...
-Chłopie, ma huśtawkę nastrojów - zaśmiał się Leo. - Normalka jak dziewczyna jest w ciąży.
-To normalne było do niedawna - ciągnął. - Na przykład ostatnim razem, jakoś w zeszłym tygodniu jak wszedłem do pokoju to przemeblowywała go telekinetycznie. Nie mogła się zdecydować. Czterdzieści dwa razy przedstawiała szafkę z lewej do prawej i na odwrót.
-No i to ten koniec świata? - parsknęła Karai.
-Ale słuchajcie dalej - nie przestawał. - Cztery noce temu stała nade mną z mieczem ostrzem zwróconym w moją stronę. Na szczęście w porę się obudziłam a ona się zawiesiła więc udało mi się ją jakoś obezwładnić.
-Matko - zszokował się Raph.
-A wczoraj siedziała na łóżku, dziergała na drutach w zasadzie sam nie wiem co i płakała choć trudno się dziwić skoro miała całe palce pokłute - opowiadał dalej.
Rodzina popatrzyła na siebie przerażona. Nagle dobiegły ich kroki. Wtedy jak torpeda do kuchni wbiegła April.
-O Boże - jęknął cicho Donatello. - Kochanie, mówiłem żebyś nie biegała i się nie przemęczała. To niedobre dla ciebie i dziecka.
-Oj kotek, nie prze-sa-dzaj - zaśmiała się uderzając kilka razy palcem w nos Donniego. - Ciąża to nie choroba.
-No to co? - rzucił Mikey. - Jemy pizzę!
Przeniósł pudełko z jedzeniem z blatu na stół i otworzył wieko. Zapach dotarł do wszystkich nozdrzy.
-Mmm, a z czym ta pizza? - spytała April podchodząc i z bliska przyglądając się jej z bliska.
-Z tuńczykiem - odparł Raph.
Rudowłosa spuściła gwałtownie głowę wydając pierwszy szloch i zakrywając oczy ręką zupełnie się rozplakała.
-Biedny tuńczyk- zawyła. - Taka ładna rybka co sobie płynęła całe życie w czystej wodzie i co?! Skończyła pociachana między serem a ketchupem!
-Mówiłem - szepnął Donnie do zdezorientowanej rodziny.
-To sos pomidorowy - uściślił Mikey.
Dziewczyna zabrała rękę z powiek. Zmarszczyła czoło stanowczym krokiem podchodząc do żółwia i uderzając w blat stołu.
-Poprawiasz mnie?! - krzyknęła.
Najmłodszy aż schował do połowy głowę w skorupie. Leo postanowił ratować sytuację.
-April, muszę przyznać, że ta ciąża dobrze na ciebie wpływa - skomentował.
-Prawda - zawtórował Raphael. - Widać, że ciągnie cię tylko na lepsze.
Rudowłosa z uwodzicielskim uśmiechem stanęła między nimi obejmując ramionami.
-Ale z was Casanovy - powiedziała.
-April, nie jesteś może troszkę zmęczona? - zapytał Donnie.
-No może - przyznała. - To ja pójdę się przespać.
Gdy tylko wyszła wszyscy odetchnęli z ulgą.
-Co to było? - rzuciła Mona.
-Jakby przeszło tornado - stwierdził Leo.
-A ja mówiłem - powtarzał Donatello.
-Dobra - powiedział Raph. - Mogę cię pocieszyć. Jeszcze miesiąc. Chyba, że urodzi się wcześniej.
-Najwyraźniej niektóre kobiety przechodzą ten okres ciężej - westchnął Leo.
Donnie wyszedł z kuchni a za nim Mikey.
-Nieprędko znajdę w ciążę - postanowiła Karai.
-Popieram - dodała Mona.
-Jakby tylko od was to zależało - prychnął Raph.
-Wasz udział w tym to może jakieś 10 sekund a nasz 9 miesięcy - wycedziła Karai. - Punktujemy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro