"Sekrety" / Carla x Reader
Szybkim krokiem przemierzałam korytarze biurowca. Mój szef pewnie znów będzie zły, że spóźniam się do pracy. Niestety nie jest to pierwszy raz. Spóźniam się bardzo często. Praktycznie wbiegłam do biura.
-Dzień dobry panie Smith. Przepraszam za spóźnienie- zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam w stronę dębowego biurka.
Smith był starszym facetem, który doskonale znał się na swoim fachu, ale był strasznie wymagający. Zazwyczaj kiedy wbiegałam do jego gabinetu spóźniona unosił zrezygnowany głowę i poprawiał okulary, które zsuwały mu się na czubek nosa kiedy przeglądał dokumenty. Dlatego w niemałe zaskoczenie wprawił mnie fakt, że za całkowicie nowym, machoniowym biurkiem siedział zdecydowanie młodszy mężczyzna. Blade stopy opierały się o blat biurka. Ubrany w idealnie skrojony, czarny garnitur przeglądał dokumenty, a długie, białe włosy opadały mu na plecy. Mężczyzna powoli uniósł wzrok z nad papierów. Zimne spojrzenie przeszyło mnie na wskroś, a po moich plecach przebiegł dreszcz.
-Kim Pan jest?- Zapytałam szybko.
-Chciałbym zadać to samo pytanie- odpowiedział odkładając papiery na biurko i spuszczając nogi na puchowy, beżowy dywan.
-[Twoje imię i nazwisko]- odpowiedziałam pospiesznie.
-Ah... To ty- wyciągnął jakąś teczkę.- Dostałem informację, że jesteś niesamowicie spóźnialska. Miałem cię wyrzucić z powodu kolejnego spóźnienia, ale...- Wyciągnął z szuflady zapalniczkę.- Dam ci jeszcze jedną szansę i Wyczyszczę twoje akta- podpalił teczkę i wrzucił ją do kosza.- Jako iż jestem nowym dyrektorem wszyscy zaczynacie od początku. A teraz bardzo proszę, abyś zaczęła pracę.
Wrócił do poprzedniej pozycji, tym samym dając mi znak, że mam opuścić biuro. Odwróciłam się i szybkim krokiem opuściłam pomieszczenie.
*****
-Znów spóźniona?- Usłyszałam kiedy tylko otworzyłam drzwi.
-Przepraszam szefie, ale...- Zaczęłam.
-Tak. Doskonale wiem, że musisz się zająć młodszą siostrą. Jednak twoje spóźnienia są notoryczne i powinienem zwolnić cię dyscyplinarnie- powiedział zabijając w równy plik jakieś dokumenty.- Jednak twoja wydajność jest zaskakująco dobra. Chciałbym to z tobą omówić, ale mam dziś dość dużo zajęć. Odpowiada ci godzina 19 w pobliskiej kawiarni?
-Tak proszę Pana- wyszłam z biura wiedząc, że czeka mnie ciężka rozmowa.
*****
Pośpiesznie wyszłam z kawiarni. Dostałam ostatnią szansę. Ownęłam się szczelniej swetrem, ponieważ chłodny wiatr przeszywał moje ciało. Myślałam o tym, że muszę się postarać. Zdawałam sobie sprawę z niekorzystnego położenia. Zamyślona nie zauważyłam nadjeżdżającego samochodu. Jednak w ostatniej chwili ktoś złapał mnie za rękę i przyciągną z powrotem na chodnik. Spojrzałam na mojego wybawcę. Ku mojemu zaskoczeniu ujrzałam białowłosego mężczyznę, który przed paroma minutami niesamowicie zimno pożegnał mnie, dając tym samym znak, że spotkanie w kawiarni dobiegło końca.
-Następnym razem uważaj jak idziesz. Nie chcemy stracić tak dobrej pracownicy- rzekł chłodnym tonem i ruszył w swoją stronę.
*****
Przestałam się spóźniać. Jakoś udało mi się przekonać siostrę żeby rano chętniej wstawała i żeby nie marudziła kiedy będę zaprowadzać ją do żłobka. W zamian za to kupowałam jej więcej słodyczy. Tak łatwo było przekonać dziecko. Wystarczył lizak albo czekolada, a od razu przystawało na wasze warunki. Kiedy nie musiałam pędzić do biura szefa by przepraszać za notoryczne spóźnienie się, moje kontakty z mężczyzną ograniczyły się do krótkiego dzień dobry i do widzenia, okazjonalnie miłego dnia, kiedy widywałam go na kawie w kafejce mieszczącej się w budynku zaledwie piętro wyżej. Intrygowały mnie jego minimalistyczne i chłodne wypowiedzi. Zachowywał się jakby nie chciał mieć żadnego towarzystwa poza sobą samym. Ale wszystko zmieniło się jednej nocy. Siedziałam wygodnie na drewnianej ławce stojącej na balkonie i łapałam ostatnie promienie ciepłego, letniego słońca. Koło dziesiątej rano przyjechała do nas ciocia z sąsiedniego miasta i zabrała [Imię siostry] na weekend do siebie, dlatego miałam tą sobotę dla siebie. Czytałam książkę dopuki światło nie stało się tak słabe, że nie rozróżniałam poszczególnych liter. Leniwie podniosłam się z posłania i poszłam przygotować dla siebie kolację. Nim się zorientowałam na zewnątrz było już ciemno. Usiadłam na stoliku barowym przy blacie kuchennym i szybko zjadłam przygotowany posiłek. Kiedy myłam wykorzystane naczynia usłyszałam otwieranie drzwi i głośny huk. Zerwałam się biegnąc w tamtą stronę. Kiedy stanęłam w przedpokoju moim oczom ukazało się ciało. Krzyknęłam i osoba uniosła głowę.
-Nie tak głośno!- Powiedział mężczyzna chwiejnie podnosząc się z wykładziny.- Oszalałaś? Ja tu śpię!
Osobą, która wpadła do mojego salonu, był mój szef. Mężczyzna zatoczył się na ścianę najwyraźniej zupełnie pijany. Podeszłam do niego wywracając oczami i przytrzymałam go lekko. Po chwili większość ciężaru jego ciała znalazła się na moich barkach. Nie znosiłam alkoholu oraz nie rozumiałam jak i dlaczego doprowadzają się do stanu w jakim teraz znajdował się białowłosy. Powoli dotarliśmy do sofy, na którą runął z całym impetem. Usiadłam na fotelu na przeciwko kiedy on unosił się na rękach do pozycji siedzącej. Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem i wyciągnął rękę w moją stronę.
-Dobry wieczór-powiedział.-Jestem...
-Wiem kim pan jest-uśmiechnęłam się z politowaniem kiedy na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie.- Jest pan moim szefem. [Twoje imię i nazwisko], ta która wiecznie się spóźniała.
-Ah to ty!- Wykrzyknął jakby co najmniej odkrył nową planetę.
Siedział tak chwilę wpatrując się we mnie.
-Chce pan coś do picia?- Zapytałam jak gdyby nigdy nic.
-Whisky- Powiedział pewnie, ale ja zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Po pierwsze jest pan zupełnie pijany. Po drugie nie toleruje alkoholu, a co za tym idzie, po trzecie nie mam w domu whisky.
Opuścił zawiedziony głowę.
-Zrobię panu herbaty ziołowej- po tych słowach wstałam z fotela i wróciłam do kuchni.
Z kranu nadal leciała woda. Napełniłam czajnik i zakręciłam Kurek. Kiedy postawiłam czajnik na kuchence sięgnęłam do szafki po kubek i herbatę. Po kilku minutach zalewam wysuszone liście wrzątkiem i zabieram kubek z blatu. Po chwili stawiam go na stoliku z jasnego drewna i znów siadam na fotelu. Uważniej przyjrzałam się stroju mężczyzny. Dobrze skrojony garnitur poszedł w odstawkę na rzecz wygodnej, popielatej bluzy, czarnego T-shirta i ciemnych jeansów, a szyję owiniętą szarym, długim szalikiem. Z moich rozmyślań wydarł mnie dźwięk ceramiki odstawianej na stolik ze stuknięciem. Mężczyzna uważnie mi się przyglądał. Pytająco przechyliłam głowę.
-Jestem Carla-powiedział, chyba coś rozumiejąc mimo wielkiej ilości alkoholu we krwi.
-Nie rozumiem?- Byłam prawdziwie zbita z tropu.
-Carla Tsukinami- powiedział, a widząc moją zaskoczoną minę pokiwał głową na boki.- Twoje pierwsze pytanie to kim jestem. Jestem Carla Tsukinami.
Zaśmiałam się w głos. Po kilku miesiącach raczył się komukolwiek przedstawić. Przestałam się śmiać i oparłam głowę na dłoniach.
-Niesamowite. Uchylił pan rąbka tajemnicy. Najwyraźniej alkohol pobudza pańskie szare komórki- znów na niego spojrzałam.
-Nie piję alkoholu... Dzisiejszy dzień jest wyjątkiem. Rocznica-ostatnie słowo wyszeptał, tak cicho, że nie wiedziałam czy dobrze go rozumiem.
-Czego rocznica?
-Śmierci.
-Czyjej- drążyłam temat.
Jego twarz wykrzywił grymas. Wiedziałam, że to dla niego ciężki temat, ponieważ wyraźnie nie chciał o tym mówić. Może było ze mną coś nie tak, ale sprawiło mi to lekką satysfakcję. Jednak nie wiedziałam czy była to świadomość, że odrzywają bolesne dla białowłosego wspomnienia, czy raczej to, że będę zapewne jedną z niewielu osób, które dowiedzą się dlaczego tak cierpi.
-Mojego brata- jego szept był tak cichy, że gdyby nie cisza panująca w domu, pomyliłabym go z podmuchem wiatru.
-Co się stało?- Pomimo tego, że przypominanie sobie było bolesne, nadal naciskałam wiedząc, że kiedy się to powie jest łatwiej znieść ból.
-Ja go zabiłem- w pierwszym momencie pomyślałam, że się przesłyszałam, ale chwilę później byłam pewna, że moje uszy doskonale wyłapały każde słowo.
-Słucham?- Nadal nie dowierzałam, że można było zabić rodzeństwo.
-Ja go zabiłem- powtórzył głośniej.
Wstałam i wyszłam z pokoju zaparzyć kolejną herbatę. Musiałam to przemyśleć. Kiedy drżącą ręką sypałam zioła do kubków w mojej głowie brzmiało jedno zdanie.
-W moim salonie siedzi morderca.
Zalałam ususzone liście i wróciłam do salonu.
-On zabił własnego brata.
Z cichym stuknięciem odstawiłam kubki.
-Nie można mu ufać.
-Wiem co sobie o mnie myślisz... I się nie mylisz- wyrwał mnie z zadumy.- Jestem tylko nic nie wartym, brudnym mordercą, na dodatek własnego brata.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Siedział z opuszczoną głową i byłam wprost pewna, że po jego policzkach co jakiś czas płynął łzy. Zastanowiłam się nad jego słowami. Po części miał rację, bo co warci są mordercy? Nic. Są źli, zpesuci i nie mają sumienia. Zabijają albo dla zysku albo dla przyjemności. Ale z drugiej strony każde słowo z kolei było coraz większym kłamstwem. Bo skoro tego żałował nie mógł być tak zły.
-Tak nie jest- powiedziałam.- To znaczy z jednej strony oczywiście jest pan mordercą, ale...
-Mów mi po imieniu- Wyszeptał przerywając moją wypowiedź.
-Ale skoro ma pa... Masz wyrzuty sumienia z tego powodu to nie możesz być tak zupełnie zły. Jak to się w ogóle stało?
-Nie pamiętam. Nie pamiętam dla czego. Pamiętam, że byłem pijany i się pokłóciliśmy, ale nie wiem o co. Kolejną rzeczą którą pamiętam to piekąca świadomość, że go zabiłem.
-Więc dlaczego teraz jesteś pijany?
-Bo chcę zapomnieć. To jest jedyny dzień, w którym nie potrafię. To jest jedyny dzień w którym zatracam się w alkoholu.
-To nic nie pomoże- wyszeptałam.- Ale mimo wszystko nie możesz być taki zły. Skoro masz wyrzuty sumienia, nie zrobiłeś tego dla własnej korzyści, ale przez przypadek.
Złapałam kubek i wypiłam zawartość. Kiedy usniosłam wzrok znad kubka, mojego rozmówcy nie było tak gdzie widziałam go wcześniej. Zaskoczona zerwałam się z miejsca. Nim zdążyłam się rozejrzeć zostałam przyciśnięta do pobliskiej ściany. Znalazłam się w potrzasku. Drogę ucieczki blokowały mi ręce mężczyzny. Z mocno bijącym sercem spojrzałam mu w oczy.
-Nie próbuj mnie usprawiedliwiać. Mnie się nie da usprawiedliwić- powiedział to tak cicho, że moje serce prawie go zagłuszyło.- Na to nie ma usprawiedliwienia. Nie było, nie ma i nigdy nie będzie.
-Dobrze -powiedziałam, po chwili zastanowienia, starając się brzmieć pewnie.- Czyli mam rozumieć, że nie mogę usprawiedliwić żołnierza mordującego w obronie kraju?
-To c...-zaczął.
-Nie mogę też usprawiedliwić osoby, która ma depresję i próbuje popełnić samobójstwo.
-To nie jest to samo.
-Jest. Ty nie chciałeś tego zrobić. To jest jedno i to samo- powiedziałam już na prawdę pewnie.
Po chwili poczułam jego usta na moich. Zaskoczona nie wiedziałam co zrobić. Delikatnie rozsunął moje usta językiem. Nie sprzeciwiałam się. Wręcz przeciwnie odwzajemniłam pocałunek. Podobało mi się kiedy przejechał językiem po moim podniebieniu.
-Co to było?-Zapytałam kiedy się ode mnie odsunął.
-Pocałunek?- Powiedział jakby to była najoczywistrza rzecz na świecie.
-To wiem. Ale dlaczego?
-Tak po prostu- przesunął palcem po moich ustach.
-To nie jest odpowiedź.
-No dobra. To inaczej- zbliżył twarz do mojej.- Cholernie mi się podobasz- znów się odsunął.-Zadowolona?
-Nie do końca- Tym razem ja go pocałowałam.-Teraz jestem.
*I to już jest koniec! Ale nie do końca, bo mam dla was jeszcze coś ekstra*
Na dachu jakiegoś biurowca, w srebrzystym blasku księżyca, siedział blond włosy chłopak. Wpatrywał się w dal. Delikatnie poprawił przekąskę na oko i westchnął.
-Chyba czas wybaczyć bratu.
*Teraz już na prawdę skończyłam. Jestem cholernie dumna z tego Shota. Na prawdę mi się podobał. Shot dedykowany Izillas. Mam nadzieję, że się podoba. Do przeczytania ^^*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro