christmas | l.goretzka
Święta zawsze kojarzyły mi się z tym domowym ciepłem, pysznymi potrawami i miłością. Był to taki wyjątkowy czas w roku, kiedy wszystkie problemy nie miały większego znaczenia, liczyło się to, że jesteśmy razem i że jesteśmy po prostu szczęśliwi.
Te święta miały być szczególnie wyjątkowe, ponieważ były to nasze pierwsze wspólne święta w nowym domu. Miałam też małą niespodziankę dla Leona, o której miał się dowiedzieć dopiero przy otwieraniu prezentu.
Mimo że Goretzka był Niemcem, to wręcz uwielbiał polskie jedzenie, dlatego na święta postanowiliśmy, że zjemy coś polskiego. Cały dzień męczyłam się z pierogami, karpiem i barszczem. Nigdy sama tego nie przyrządzałam, ale babcia dała mi bardzo dużo przydatnych rad i przynajmniej według mnie wszystko smakowało zaskakująco dobrze.
Wszystko było już gotowe tylko nie ja. Wiedziałam, że Niemiec ma wrócić z treningu około 17, więc miałam jeszcze chwilkę na ogarnięcie się. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i umalowałam, po czym wzięłam telefon do ręki i znudzona przeglądałam instagrama. Chyba musiało mi się trochę przy tym zejść, bo nie zauważyłam, kiedy minęła siedemnasta, a Leona dalej nie było. Napisałam mu wtedy z zapytaniem, gdzie jest, a on odpisał „wstawiaj już te pierogi, będę za piętnaście minut, tylko podrzucę Kimmicha do domu."
Minęło te piętnaście minut, pół godziny, godzina. Wszystko zdążyło się zagotować razem z moimi nerwami, dzwoniłam do niego, ale nie odbierał. Dobijałam się do Kimmicha, ale też z marnym skutkiem. Powtarzałam sobie, że on nie mógł mnie tak po prostu wystawić w ten ważny dzień, liczyłam, że on zaraz tu będzie.
Ciągle wypatrywałam go w oknie, wierząc, że zaraz wróci i zjemy tę cholerną kolację. Martwiłam się, byłam wręcz na skraju, chciało mi się płakać. Wtedy w końcu zadzwonił mój telefon, gdy zauważyłam, że to Kimmich nawet się nie zastanawiałam, tylko odebrałam.
- Kurwa Joshua, czy wyście zwariowali? Gdzie jest Leon?! - wykrzyczałam do telefonu, ale przez dłuższą chwilę nie usłyszałam nic oprócz szybkiego oddechu chłopaka w słuchawce - Kimmich?
- Mieliśmy wypadek, Leon nie żyje - wyszeptał, po czym poczułam, że tracę grunt pod nogami, nagle wszędzie zrobiło się ciemno, nie wiedziałam, gdzie jestem, ani co się ze mną dzieje.
Miałam ochotę krzyczeć, ale czułam, że się duszę jednocześnie. Nie potrafiłam nawet płakać, siedziałam i gapiłam się przed siebie. Nie wierzyłam, to się nie stało, to się nie mogło stać. Nie dopuszczałam do siebie informacji, że jego nie ma, bo on musi żyć, on musi być przy mnie; on dzisiaj miał się dowiedzieć, że dostanie ojcem.
Wzięłam kluczyki z mojego samochodu, nie będąc do końca świadomą tego, co robię. Jechałam w kierunku domu Kimmicha. Wierzyłam, że siedzą tam i śmieją się ze mnie, że Leon żyje.
Wszystko pękło jak bańka mydlana. Kilka kilometrów od naszego domu widziałam jego auto, które było doszczętnie zniszczone, policję, karetki i kilku gapiów. To nie mogło być prawdą, Kimmich nie mógł mówić prawdy. Wybiegłam z samochodu w stronę wypadku, ale policjanci natychmiast mnie odciągnęli. Szarpałam się, krzyczałam, ale wszystko było na nic.
Widziałam, jak jakaś osoba z boku zapina czarną folię z ciałem. Wtedy wszystko do mnie dotarło, to był on; wtedy uroniłam pierwszą i kolejne setki łez; wtedy zrozumiałam, że to naprawdę on.
Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie zjawił się Kimmich, próbował mnie uspokoić, ale wiedział, że wszystko na nic. Straciłam wszystko, straciłam najważniejszą osobę mojego życia, zostałam sama, sama z dzieckiem, a on nawet się nie dowiedział, że będziemy je mieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro