Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Narodziny Adariana

Najpierw może lepiej wyjaśnię kilka rzeczy. Opowiadanie to powstało pod wpływem natchnienia po przeczytaniu pewnej książki, a nawiązuje do creepypasty Candy'ego "The Darkest Truth", przetłumaczonej też na wattpadzie. To opowiadanie jest jedynie taką moją własną propozycją wydarzeń. Napisałam je bardziej "do szuflady" i nie planowałam publikować, ale cóż... To moja ostatnia sensowna deska ratunku, dzięki której zdołam ukończyć wyzwanie, więc oto się pojawia. Mam nadzieję, że dobrze się przyjmie. Jeśli ktoś nie czytał tej creepypasty o Candy'm lub nie wie, o co chodzi z jego kontaktami z różnymi kobietami, to krótko o tym powiem. Candy robi sobie dzieci z kobietami, które tego chcą. One mają dziecko, on w zamian pożera ich dusze. Po jakimś czasie, jeśli uznaje, że dziecko mu się przyda, zmusza je, aby mu służyło. Ale o istnieniu takiej opcji nie mówi wcześniej tym kobietom. Ogółem polecam tą mało znaną w Polsce creepypastę o nim UwU

~~~~****~~~~

Od tego zapachu, od tego smrodu było mi już po prostu niedobrze. Dzień po dniu przeszukiwałam dom, chcąc znaleźć to, co tak śmierdzi. Jakby coś zdechło i zaczęło się rozkładać. Robiłam to z coraz większą desperacją, nie chcąc zaakceptować tego, co i tak już wiedziałam, lecz mój wielki brzuch skutecznie udaremniał mi pracę. To ze mnie wydobywał się ten smród. Jakby coś gniło w środku mnie. Wolałam nie myśleć o tym, tak jak nie myślałam o tym, co to oznacza dla dziecka, co z nim i, co najważniejsze, co stanie się po mojej śmierci. Na szczęście Margaret zgodziła się odwiedzić mnie w odpowiednim czasie. Myśli, że to będą zwyczajnie odwiedziny, ale wtedy mnie już nie będzie, a ona trafi na dziecko i na list. Dowie się, że ma oddać dziecko mojej matce, dzień wcześniej wyślę jej kasetę z nagraniem, żeby wiedziała, że ma się go spodziewać i kiedy. Przynajmniej miałam nadzieję, że tak się to wszystko ułoży, po mojej myśli.

Tyle zdołałam zaplanować, musiałam zapewnić mojemu dziecku jakąś przyszłość, dlatego po narodzinach zdecydowałam się oddać je mojej matce, tyle że sama nie mogłabym tego zrobić. Wiedziałam, co oznaczają dla mnie narodziny mojego dziecka. Śmierć. Mimo to jednak cieszyłam się. W głębi duszy odczuwałam radość, bo, choć dopuściłam się czegoś okropnego, On powiedział, że dziecku nic nie będzie. Nasze dziecko było bezpieczne, musiałam je tylko urodzić i zapewnić mu transport do mojej matki. Żałowałam jedynie, że nie dane mi będzie widzieć, jak dorasta, obdarzyć go całą tą miłością do niego, którą od zawsze w sobie skrywałam. Dobry Boże, czy to normalne, że tak mi ciężko? - pomyślałam, schylając się jednocześnie do najniższej szuflady, w której miałam nadzieję znaleźć jakiś odświeżacz powietrza, bo czułam, że nie wytrzymam dłużej z tym zapachem zgnilizny i rozkładu.

Jednocześnie poczułam okropny, bolesny skurcz, aż zgięłam się w pół. Mój oddech przyspieszył na chwilę. Wiedziałam, że On nie lubi Boga i wszelkich wzmianek o nim. Zastanawiałam się jedynie, czy moja "alergia" na święte przedmioty, Biblię, modlitwę, na wszystko, co było boskie, wynikała z tego, że sprzedałam duszę samemu Diabłu? A może to on cały czas mi towarzyszył i to przez niego źle znosiłam wszystkie te rzeczy? Byłam pewna, że jest stale przy mnie, pod jakąś postacią, musiał być, skąd inaczej te wszystkie koszmary?

Najbardziej bałam się, że to przez dziecko. Że ono, mając za ojca demona, reaguje źle na święte przedmioty. Nie chciałam tego zaakceptować, podobnie jak nie chciałam zaakceptować, że to ja śmierdzę tak, jakbym rozkładała się od środka. Nie chciałam myśleć o tym, że jednak z dzieckiem może być coś nie tak. Miałam wrażenie, jakbym ważyła tonę. A raczej nie ja, a to, co było wewnątrz mnie. Moje dziecko. Mój największy skarb. Moja miłość i moje jedyne, największe pragnienie. Tylko tego pragnęłam, mieć dziecko, chociaż jedno. Ale żaden mężczyzna nie potrafił mi tego dać, choć błagam o to Boga, aby pozwolił mi zajść w ciążę i urodzić dziecko.

W końcu jednak poznałam prawdę, nie mogłam mieć dzieci. Prosiłam i błagałam Pana, ale on nie zechciał tego zmienić. Wtedy zwróciłam się z prośbą o pomoc do samego Diabła. Nie myślałam, że mnie wysłucha, tak jak nie wysłuchał mnie Bóg. Ale stało się, coś mrocznego, złego, pierwotnego, coś niechrześcijańskiego, całkowicie bezbożnego wysłuchało moich modlitw. On, Night Terrors, powiedział, że jest w stanie dać mi dziecko, jeśli oddam mu w zamian wszystko inne, co mam. Zgodziłam się niemal bez wahania, nie myśląc wtedy nawet o swojej własnej duszy, a gdy pojęłam, o co tak naprawdę chodziło mojemu Prześladowcy, było już za późno. Nosiłam pod sercem jego dziecko, a on, rozwścieczony moimi marnymi próbami uratowania się (zwróciłam się ponownie z błaganiem o pomoc do Pana) powiedział, że zniszczy mnie jak tylko urodzę dziecko. Zabierze moją duszę. Nie miałam pojęcia dokąd i nie chciałam nawet wiedzieć. Zaczęłam chodzić po domu i rozpylać wszędzie odświeżacz o jakimś owocowym zapachu, który znalazłam w szufladzie. Ledwo jednak starczyło go na jeden pokój. Popatrzyłam ze smutkiem na pustą puszkę. Nagle jednak moje myśli skupiły się na czymś innym, poczułam w sobie lekki ruch. Położyłam ostrożnie rękę na brzuchu i uśmiechnęłam się.

- Mój kochany synek - wręcz wyszeptałam. Trwało to chwilę, podczas gdy oddawałam się fantazjom na temat tego, jak moje dziecko będzie dorastać, jak pójdzie do szkoły, pozna kolegów, koleżanki, znajdzie swoje zainteresowania, dorośnie, znajdzie pracę, założy rodzinę... W końcu przestałam o tym myśleć i wróciłam wzrokiem do pustego pojemnika po odświeżaczu. Nie wytrzymam nawet dnia w tym smrodzie, ale do sklepu też nie mogę iść... Wyglądam jak gówno, śmierdzę nawet gorzej, od dawna już nie wychodziłam, nie wiem nawet, czy ten Demon mi pozwoli... - pomyślałam.

Nagle poczułam kolejny silny skurcz, ale tym razem był o wiele mocniejszy, aż upadłam na kolana, obejmując się za brzuch. Na początku pomyślałam, że to znów On manipulował moim ciałem, chciał mi pokazać, że nie, nie wypuści mnie z tego domu nawet do sklepu, ale wtedy przyszedł kolejny skurcz. I kolejny. Boże, co się dzieje? - pomyślałam. Kolejny skurcz był jeszcze gorszy, jakby coś próbowało mnie rozerwać od środka. Albo wyrwać się ze mnie. Byłam pewna, że tym razem był tak silny dlatego, że znów pomyślałam o Bogu. To moja kara, zaraz mi przejdzie. Albo po prostu to kolejny koszmar - pomyślałam.

Oddech znów mi przyspieszył, a ja siedziałam tam, skulona na podłodze, nie wiedząc nawet, co z sobą począć. W końcu wydało mi się, że już po wszystkim, ale kiedy spróbowałam wstać, skurcze zaczęły się powtarzać, znów tak mocne, jak jeszcze nigdy wcześniej. Objęłam się ponownie za brzuch i, ledwo idąc, doczłapałam jakoś do kanapy. Gdy na niej usiadłam i spojrzałam na podłogę, ledwo co serce mi nie stanęło na widok śladu, jaki za sobą zostawiłam. To była krew wymieszana z jakąś czarną cieczą. I to okropnie śmierdziało, jeszcze gorzej, niż do tej pory. Spojrzałam w dół akurat, kiedy nadszedł kolejny skurcz.

Gdy minął, ze strachem popatrzyłam na to, co się dzieje. Wręcz wylewała się ze mnie czerwono-czarna ciecz. Nie miałam ochoty sprawdzać dokładnie, co to jest. Znów chciałam zacząć krzyczeć i prosić mojego Pana o zmiłowanie, ale w porę sobie przypomniałam, że teraz już nie obchodzą go moje problemu, bo nie należę już do niego, tylko do Diabła. Ale on mówił, że mam jeszcze tydzień, a minęły ledwie cztery dni. Nie mógł się mylić, jest zbyt inteligentny, za dużo wie, no i jest Demonem, nie myli się. Czyżby specjalnie mnie okłamał? Ale po co miałby to robić? To naprawdę już? - pomyślałam, choć tego ostatniego byłam pewna. Tak strasznie się bałam. Powinnam zadzwonić po karetkę i pojechać do szpitala, ale tak robią normalne kobiety, a nie takie, które sprzedały duszę Diabłu i zaraz urodzą jego dziecko. Co robić, co robić... - myślałam gorączkowo, podczas gdy ból stawał się coraz silniejszy.

Nie wytrzymałam już, krzyknęłam głośno, a potem zsunęłam się z kanapy na podłogę. Oparłam się plecami o kanapę, nogi miałam ugięte w kolanach i rozsunięte na bok, trzymałam się za swój wielki brzuch i starałam się jakoś uspokoić swój oddech, bo tyle wiedziałam, że muszę spokojnie oddychać i przeć, ale kiedy? Pieprzę to. Pieprzę Jego. Nie boję się Go i tak zabierze mi duszę - pomyślałam. Następnie zaczęłam bohaterską walkę z samą sobą, mimo bólu i tego, że nadal wyciekało ze mnie to dziwne coś (czułam, po prostu czułam, jak cieknie mi po nogach!) musiałam się jakoś przedostać do kuchni, gdzie miałam telefon stacjonarny.

Gdy pokonałam drogę do drzwi, obejrzałam się za siebie. Podłogę i kanapa tam, gdzie wylała się ze mnie ta ciecz wyglądały jakby ktoś wylał na nie żrący kwas. Poczułam, jak do moich oczu napływają łzy. Natychmiast odwróciłam głowę, aby nie musieć dłużej znosić tego widoku. W końcu jakoś, mimo tego całego bólu, dotarłam do telefonu. Chwyciłam go jak tonący koło ratunkowe, ale żeby to zrobić, musiałam się nieco unieść z podłogi. Syknęłam z bólu i opadłam z powrotem. Słuchawka wypadła mi z ręki i uderzyła o podłogę, na szczęście jednak nie uszkodziła się. Wzięłam ją, wstałam jakoś, opierając się o ścianę, po czym wykręciłam numer na pogotowie. Po dwóch sygnałach odebrała jakaś kobieta i zaczęła coś mówić, ale ja jej przerwałam. Najpierw podałam swoje dane i adres, a potem wyjaśniłam resztę.

- Ja chyba rodzę, ale nie jestem pewna, to chyba jeszcze za wcześnie. Dzieje się coś złego, coś bardzo złego. Potrzebuję pomocy, błagam... - odsunęłam nagle telefon od ucha i przyjrzałam się mu uważnie, bo nagle w słuchawce ucichł głos kobiety, która cały czas starała się mnie uspokoić  i dało się słyszeć tylko szum. Nagle jednak zdało mi się, że ponownie słyszę jakieś słowa. Przytknęłam słuchawkę do ucha, a po chwili usłyszałam śmiech. Włosy mi się zjeżyły, gdy zdałam sobie sprawę, że to Jego śmiech. Mroczny, czasem głośny, czasem cichszy, nieraz przechodzący w obłąkańczy chichot. Wypuściłam słuchawkę z dłoni i osunęłam się powoli na podłogę, patrząc z przerażeniem na telefon. Słuchawka zwisała bezwładnie na kablu, aż nagle dobiegły mnie z niej Jego słowa.

- Och, ty naiwna duszyczko, nie myślałaś chyba, że pozwolę ci na to? - spytał tym swoim głębokim głosem. Nagle cała odwaga, którą w sobie wcześniej poczułam, opuściła mnie.

- J-ja t-t-tylko chciałam...wezwać pomoc...błagam... dzieje się coś niedobrego - powiedziałam szeptem, wpatrując się cały czas w słuchawkę. Odpowiedział mi ponownie krótki wybuch śmiechu z jego strony.

- Głupia! Nic się nie dzieje, to nie jest normalne dziecko, więc musisz się trochę pomęczyć, żeby je urodzić! - zawołał, mocno zdenerwowany. Znów ogarnęło mnie to okropne uczucie zagrożenia, które towarzyszyło mi zawsze przy nim. Ostatnią rzeczą było to, że telefon stanął nagle w ogniu, jakby Night Terrors chciał mi pokazać, że rozmowę o jakiejkolwiek pomocy dla mnie uważa za zakończoną. Mimo bólu zaczęłam się odsuwać w drugą stronę, żeby tylko ogień nie zrobił mi krzywdy, ale nie wyglądało na to, żeby miał się zacząć rozprzestrzeniać. Wróciłam do przejścia łączącego salon z kuchnią i tam się zatrzymałam. Płonący telefon wydawał się być już dostatecznie daleko, a ja nie miałam sił czołgać się dalej. Byłam sama, całkowicie sama i musiałam urodzić swoje dziecko. Spokojnie, spokojnie, dasz radę. Myśl o dziecku, zniesiesz to dla niego - pomyślałam, starając się jakoś uspokoić.

~*~

Słyszałam o tym, że poród może trwać nawet kilka dni, ale nie sądziłam, że mój będzie również długi i bolesny. Miałam nadzieję, że przez kolejne trzy dni nie będę rodzić i że nie o to chodziło z tym tygodniem, który mi został. Jednak już od paru godzin moim ciałem targały bolesne skurcze. Przynajmniej ta okropna ciecz przestała się już ze mnie sączyć, a przynajmniej tak mi się wydawało. Mimo zakazu z Jego strony, zaczęłam odmawiać w myśli jedną z modlitw, których nauczyła mnie matka.

Ból zaczął przybierać na sile, aż w końcu nie byłam w stanie ani mówić, ani myśleć. Mogłam tylko błagać w duchu, aby to się już skończyło. Ale kogo błagać? Co? Tego już nie wiedziałam. Nagle poczułam kolejny skurcz. Ten był inny, tak bolesny, że myślałam, że umieram. Nie byłam nawet w stanie krzyczeć. Jakby coś dosłownie chciało wygryźć we mnie od środka dziurę i w ten sposób się urodzić. Osunęłam się ponownie na podłogę, płacząc z bólu. Nagle moje ciało owiał powiew lodowatego powietrza. Wiedziałam, co to oznacza. Przekręciłam głowę w bok i spojrzałam na ścianę, gdzie mój cień zaczął się jakoś dziwnie deformować, aż w końcu przybrał kształt czegoś, co można by określić mianem królewskiego błazna. Pamiętałam, że w tej formie pokazał mi się po raz pierwszy i tak też wyglądał zawsze, kiedy do mnie przychodził. Gdy jeszcze nie był na mnie tak zły zapytałam go, dlaczego nie przyjmie normalnej, ludzkie formy, a on odparł wtedy, że byłby o wiele bardziej bezbronny niż w tej formie błazna. Nie musiałam długo czekać, aż pojawił się przede mną, a raczej obok mnie, PRAWDZIWY ON. Popatrzyłam na niego i nasze spojrzenia się spotkały, a w jego oczach zauważyłam radość i szczęście. Radość z mojego cierpienia, wiedziałam to. Kucnął obok mnie.

- A pomyśleć, że kiedy robiliśmy to dziecko, byłaś taka piękna - powiedział. Wyciągnął przy tym rękę i dotknął moich włosów. Jakimś cudem zdołałam się podnieść i nieznacznie od niego odczołgać.

- Odejdź ode mnie, Diable! Jeszcze nie czas! - zawołałam. On jednak popatrzył na mnie przez chwilę obojętnie, a potem na jego twarzy pojawił się szeroki, wesoły uśmiech, przywodził na myśl dziecko, które właśnie dostało długo oczekiwany prezent.

- Jak to nie? Zaraz urodzisz swoje dziecko, a potem ja pożrę twoją duszę - powiedział. Jego głos brzmiał już inaczej, jakby kilka osób starało się mówić naraz, ale nadal był niski. Aż ciarki przeszły mi po plecach.

- Dlaczego? Dlaczego już? Miało być za trzy dni - powiedziałam. Demon wzruszył ramionami.

- Pomyliłem się - odparł obojętnie.

- ALE JA NIE MAM NIKOGO, ŻEBY ZAJĄŁ SIĘ DZIECKIEM! TO NIE MOŻE BYĆ TERAZ! POWSTRZYMAJ TO! - krzyknęłam, wściekła z powodu bólu i tego, jak bardzo wszystko się spieprzyło. Demon popatrzył na mnie obojętnie.

- Oddam twoje dziecko twojej matce - powiedział. Popatrzyłam na niego zdziwiona.

- Co ty mówisz?

- Tego właśnie chciałaś, prawda?

- Ty to zrobisz? - zapytałam z niedowierzaniem.

- Obiecałem, że zrobię dla ciebie wszystko i dam ci wszystko, dopóki nie urodzisz dziecka. Uznajmy, że to będzie twoja ostatnia prośba - odparł Night Terrors. Nie wiedziałam, czy mogę mu wierzyć. Właściwie to byłam pewna, że nie, ale nic innego mi nie pozostawało. Demon miał rację, nie trwało to już długo. Skurcze wróciły ze zdwojoną siłą, znów zaczęła się ze mnie wylewać ta okropna ciecz, a niewiele później urodziłam go. Mojego upragnionego synka. Był niemal cały w tej czerwono-czarnej mazi, ale ja i tak wiedziałam, że jest piękny. I wyglądał jak człowiek, wydawało mi się, że nie ma żadnej cechy wyglądu, która zdradzałaby, że jego ojcem jest Demon, czego również się obawiałam. Night Terrors, który po naszej krótkiej rozmowie odszedł ode mnie i zniknął gdzieś w głębi domu, teraz wrócił.

- Urodziłaś swoje dziecko. Teraz twoja dusza jest moja - powiedział lodowatym tonem. Znów ciarki przeszły mi po plecach.

- Muszę jeszcze urodzić łożysko i odciąć czymś pępowinę - powiedziałam, zdając sobie sprawę, że nie mam nic ostrego pod ręką.

- Nie musisz - odparł Demon. Podszedł do mnie, zabrał mi dziecko, które teraz już zaczęło głośno krzyczeć, i położył na podłodze obok. Albo miałam zwidy, albo pępowiny nie było lub zniknęła, nie mam pojęcia. Robiąc to wszystko, Demon ledwo co spojrzał na naszego synka.

- Czekaj! - zawołałam, kiedy Night Terrors przysunął się do mnie. Zatrzymał się i popatrzył na mnie wyczekująco. - Nie jesteś ciekaw? - spytałam.

- Ciekaw czego? - zapytał.

- Naszego dziecka. Jak wygląda, jak...

- NIE! - odparł, po czym poczułam okropny ból w brzuchu. Spojrzałam w dół i zdałam sobie sprawę, że wbił we mnie swoje palce zakończone pazurami. Chwilę później oplułam się krwią, a on odsunął się, aby krew nie wylądowała też na nim. - To nie jest moje dziecko. Ono jest twoje. Chciałaś je, więc masz - dodał, przyglądając mi się z ekscytacją, a w jego oczach dostrzegłam też...głód. Musiał chyba bardzo pragnąc mojej duszy.

- Nie zabijaj mnie jeszcze - wybełkotałam jakoś. - Muszę coś...napisać - dodałam.

- Nie dasz rady - stwierdził, krzyżując ręce. Miał rację, nie było na to szans.

- To powiedz..Powiedz mojej matce, kiedy oddasz jej dziecko, że ma na imię Adarian. I daj jej ksetę, leży w pokoju na stole - odparłam. Demon powoli kiwnął głową. - Wszystko z nim w porządku? - spytałam jeszcze. Night Terrors po raz pierwszy popatrzył na dziecko, na które spojrzałam także ja. Nadał płakało, tak bardzo było mi go żal, ale wiedziałam, że nie mogę już nic zrobić.

- Jest niewidome - powiedział obojętnie, cicho, i znów wrócił spojrzeniem do mnie, po czym uśmiechnął się nagle rozweselony. Wiedziałam jednak, że on uwielbia patrzeć na cierpienie innych i bawić się nim, aż za dobrze doświadczyłam tego na sobie, dlatego wiedziałam, że przekazywanie mi takich informacji po prostu go bawi.

- Niewidome? Jak to? To niemożliwe! - zawołałam przerażona. Moje dziecko nie mogło być chore, nie po tym wszystkim, co zrobiłam, żeby je mieć. Chciałam, żeby chociaż ono miało dobre, idealne, szczęśliwe życie.

- Możliwe - powiedział jeszcze Demon, po czym uśmiechnął się, ukazując swoje ostre zęby, następnie chwycił mnie za szyję i ścisnął mocno.

~*~

Wystarczyło użyć jedynie odrobiny mojej siły, aby zmiażdżyć jej gardło, tchawicę, krtań i wszystkie ważne naczynia krwionośne. Umarła szybko, a ja natychmiast przyciągnąłem ją do siebie i zaabsorbowałem jej duszę, zanim zdołała opuścić to martwe ciało. Potem puściłem je i uderzyło z głuchym łomotem o ziemię. Popatrzyłem na dziecko, które nadal wrzeszczało. Najchętniej już teraz bym się go pozbył, ale wiedziałem, że jeśli pożyje dłużej, a jego życie będzie się składało głównie z cierpienia, jego dusza będzie dla mnie bardziej pożywna. Poza tym może się też okazać, że przyda mi się ono w przyszłości, więc ktoś musi się nim zająć zanim po nie wrócę.

Dlatego też, aby tym bardziej zniszczyć jego marne życie, postanowiłem odebrać mu wzrok. W ten sposób miałem jako taką pewność, że jego życie od samego początku będzie nieszczęśliwe. Oczywiście kłamałem mówiąc, że urodziło się niewidome, ale nie mogłem sobie odmówić tej ostatniej przyjemności zażartowania sobie z niej. Na myśl o tym, zacząłem się śmiać, żałowałem tylko, że nie mogę już powiedzieć jej, że to był żart i zobaczyć jej kolejnej miny, która pewnie byłaby równie zabawna jak ta, którą zrobiła, gdy powiedziałem jej, że dziecko jest niewidome. Najbardziej na świecie pragnęła właśnie dziecka, dlatego kochała tego bachora i była gotowa oddać za niego nawet życie, dzięki czemu jej dusza była smaczniejsza i pożywniejsza. Nie było jednak co dłużej się nad tym rozwodzić. Wstałem, zabrałem dziecko, poszedłem po tę durną kasetę i wyszedłem z domu. Całe szczęście kobieta mieszkała na skraju niewielkiego miasta, blisko lasu, a do jej matki wcale nie było daleko. Odwróciłem się i popatrzyłem obojętnie na dom, w którym zostało jej ciało.

- Płoń - powiedziałem cicho. Niemal natychmiast cały trawnik, wejście, wszystkie drzwi i okna pokryły języki ognia, które zaczęła rosnąć i ogarniać coraz większy teren. Już po paru chwilach płonął cały dom, a ja odszedłem niespiesznie w stronę lasu, zanim ktokolwiek zauważył płonący dom. Zaczęło się już ściemniać, a że cały dzień niebo było zachmurzone, w lesie było tym ciemniej. Na szczęście gęsto rosnące drzewa chroniły od wiatru, który wzmagał się coraz bardziej. Musiałem teraz oddać dziecko, a potem planowałem wyruszyć na małe łowy. Pożarłem duszę tej kobiety, więc teraz przez kilka godzin mogłem przybrać jej wygląd (na szczęście jeszcze sprzed okresu, zanim zaszła w ciążę) i wykorzystać to do swoich morderstw i absorbowania dusz. Plusem było jeszcze to, że dziecko się uspokoiło, pewnie wyczuwało, że coś jest nie tak i się mnie bało. Popatrzyłem na nie. Wyglądało okropne, małe, pomarszczone, brudne stworzenie, całe pokryte krwią i jakąś lepką cieczą.

- Najchętniej zrzuciłbym cię gdzieś z urwiska - powiedziałem cicho. Wtedy dziecko popatrzyło na mnie, a ja poczułem przez chwilę coś dziwnego. Przecież to tylko dziecko, niewinne dziecko, w dodatku moje, a ja zabiłem jego matkę - pomyślałem. Zaraz jednak opamiętałem się. Wiedziałem, czyje to myśli. Zamknij się! Mógłbyś się w końcu poddać, ile to już lat? 300? 400? Nie znudziło ci się jeszcze?! - pomyślałem. Oczywiście nie odpowiedział mi. Nigdy nie odpowiadał, a ja nie miałem pojęcia, czy to dlatego, że nie chce, czy nie może. Odkąd tych kilkaset lat temu zaabsorbowałem duszę tego genyra, Candy'ego Popa, kiedy uwalniałem się z lustra, w którym mnie uwięził, co jakiś czas nachodziły mnie takie myśli.

Wiedziałem, że nie jestem już ani Candy'm Popem, ani Night Terrors. Byłem czymś innym, połączeniem tej dwójki i już zawsze będę musiał zmagać się z takimi myślami. Ale nie zamierzałam pozwalać temu genyrowi, który we mnie tkwił, na zamęczanie mnie wyrzutami sumienia.  Jakimś cudem przez całą drogę zdołałem powstrzymać się jednak przez zaabsorbowaniem duszy dziecka, co było nie lada wyzwaniem, zwłaszcza kiedy znowu zaczęło płakać i mnie tym wkurzać. Miałem ochotę rzucić nim na ziemię, przynajmniej mógłbym się pośmiać z tego, co by z niego zostało.

~*~

Cecelii Antoinette właśnie wróciła z kościoła i zabrała się do parzenia sobie herbaty. Dzień jak co dzień, choć liczyła na to, że dziś może wreszcie uda jej się skontaktować z córką. Od kilku miesięcy nie miały ze sobą kontaktu, dziewczyna zerwała go nagle i za nic w świecie nie chciała nawet porozmawiać z matką choćby przez telefon. Cecilii pozostało więc jedynie modlić się codziennie za swoją córkę, aby nic złego się jej nie przydarzyło i aby wreszcie się do niej odezwała.

Właśnie nalała sobie wody do kubka i odstawiła czajnik, kiedy nagle, zupełnie bez powodu, owładnęło nią dziwne, okropne, mroczne uczucie. Nie zwykły strach, ale przerażenie, Cecilii miała wrażenie, jakby ktoś zaciskał wokół jej klatki piersiowej coś, co uniemożliwiało jej oddychanie. Dom wydał jej się nagle dziwny, obcy. Wyczuwała coś złego. Coś bardzo złego. Bez względu na to, jak głupio to brzmiało, ona czuła, że coś jest nie tak. Nigdy w życiu tak się nie bała, choć nie miała właściwie czego, przecież nic się nie stało.

Nagle usłyszała pukanie do drzwi i jej przerażenie jeszcze wzrosło. Miała dziwne przeczucie, była pewna, że to samo ZŁO czeka właśnie za drzwiami jej domu. Chwilę później jednak ten okropny, paraliżujący strach opuścił ją tak nagle, jak się pojawił. Głupia starucho, lecz się na wszystkie inne choroby, bo na głowę to chyba już za późno - pomyślała z ironią, chcąc dodać w ten sposób samej sobie otuchy, uzmysłowić sobie tym lepiej, jak głupie i irracjonalne było to wszystko. Jednak mimo to, gdy przełknęła ślinę, musiała dosłownie zmusić swoje nogi do podejścia do drzwi, a ręce do otworzenia ich.

Gdy jednak to zrobiła, spostrzegła, że za nimi nie było nikogo. Popatrzyła w dół i jej wzrok napotkał kołyskę z jakimś zawiniątkiem, a na na tym coś jeszcze. Schyliła się i podniosła to. Była to kaseta z imieniem jej córki, a pod nią leżała kartka, na której ktoś na szybko napisał na czarno "ADARIAN". Litery były krzywe, na co Cecilii, nauczona akceptować tylko to, co perfekcyjne, od razu zwróciła uwagę.

Ktoś ewidentnie spieszył się, gdy to pisał. Kobieta ponownie przyjrzała się czarnej kasecie, ale w tej samej chwili z kołyski wydobył się płacz. Mój Boże, to jest dziecko - pomyślała, chwytając kołyskę i podnosząc ją do góry. Rozejrzała się, ale nie zauważyła nikogo. Weszła więc z powrotem do domu, zastanawiając się, kto też mógł podrzucić jej dziecko? Na tę chwilę postanowiła się nim zająć i potem dopiero zainteresować się tą kwestią.

Jak się okazało, to musiał być noworodek, Cecilii musiała go umyć, a potem nakarmić, wcześniej kupując odpowiednie mleko. Dziecko z kolei, chłopiec, musiało być bardzo głodne, więc kobieta działała jak najszybciej. Dopiero potem zdała sobie sprawę, że powinna właściwie od razu zawiadomić policję albo jakieś inne służby. Co za matka porzuca swoje dziecko zaraz po narodzinach? Co wspólnego ma z tym wszystkim moja córka? - myślała, wkładając kasetę do odtwarzacza. Postanowiła ją przesłuchać, a potem faktycznie zadzwonić na policję i o wszystkim opowiedzieć, choć zdążyła już polubić małego, jak się domyśliła, Adariana, od zawsze lubiła dzieci. Kiedy jednak przesłuchała kasetę, wszystko stało się zupełnie inne. Wiedziała już, że nikt nie może poznać jej treści, tak jak nikt inny nie może zająć się dzieckiem, tylko ona. Spojrzała na dziecko leżące w kołysce i kiedy uzmysłowiła sobie, że to pomiot Szatana, za który jej córka oddała życie i duszę, cała jej miłość do Adariana zniknęła w jednej chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro