Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Candy x April

Natchnęło mnie i napisałam one shot o tym, z tego co wiem, kanonicznym shipie. Plus przy okazji postanowiłam stworzyć swoją OC, którą z pewnością będę jeszcze chciała wykorzystać. Wyjaśnię jednak kilka kwestii. Candy Pop i April Fools to OC innych osób, występujące głównie w serii Umbra oraz w creepypastach. Starałam się w tym fanfiku kierować informacjami, które znam z Umbry i chciałam jak najlepiej połączyć tą historię z serią Umbra, ale jednocześnie pragnę powiedzieć, że to opowiadanie nie jest w żaden sposób oficjalnie powiązane z Umbrą i wydarzenia z tego fanfika nigdy nie miały miejsca w tej serii UwU

~~~~****~~~~

April... Ja kłamałem. Kłamałem, gdy mówiłem, że daję rady. Kłamałem, gdy mówiłem, że mam nad tym kontrolę. Kłamałem kiedy obiecywałem, że zostanę z tobą już na zawsze i tak samo kłamałem wczoraj, gdy nakryłaś mnie podczas pisania tego i zgodziłem się z tobą zostać, żebyśmy razem z tym walczyli. Zrobiłem to, bo w jednej kwestii mówiłem prawdę. Naprawdę cię kocham i zależy mi na tobie. Nie chcę cię znów stracić i nie chcę znów patrzeć na twoje cierpienie. Tak jak powiedziałem ci wczoraj, myślałem, że udało mi się na stałe nad tym zapanować i że On odszedł na zawsze, ale ostatnio coraz więcej rzeczy mówiło mi, że wcale tak nie jest. Ja Go słyszę, czuję Jego obecność i wiem, że budzi się i że to tylko kwestia czasu aż spróbuje znów przejąć nade mną kontrolę. 

A nie mam pewności, że dam Mu radę. Kocham cię, April, i doceniam to, że chciałaś mi pomóc, ale nie jesteś w stanie nic zrobić. Nikt nie jest w stanie mi pomóc, bo to moje brzemię, które muszę dźwigać sam. Dlatego, choć tak bardzo cię kocham, choć to ty byłaś źródłem mojej siły do walki z Night Terrors i choć to dzięki tobie zdołałem wreszcie postawić Mu się i przejąć na chwilę kontrolę, muszę cię zostawić. Robię to dla twojego dobra i mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. Choć starałem się dla ciebie, dla nas, to boję się, że w końcu zabraknie mi sił, On przejmie nade mną kontrolę i wtedy zemści się, zmuszając mnie, abym skrzywdził ciebie. A tego bym nie zniósł, to by mnie zniszczyło. Jesteś najcenniejszym, co mam, April, i On to wie, dlatego będzie chciał cię przeze mnie dopaść, aby skrzywdzić cię i w ten sposób odegrać się na mnie. Dlatego, jeśli mogę po tym wszystkim prosić cię o jedną, ostatnią rzecz, to chciałbym, abyś  trzymała się ode mnie z daleka. Błagam cię, nie szukaj mnie. Znam cię doskonale i wiem, że pewnie jak tylko zaczęłaś to czytać, uznałaś, że natychmiast mnie odszukasz, sprowadzisz z powrotem i pomożesz mi zmierzyć się z Tym, Kto we mnie jest. Ale nie dasz rady mi pomóc, April. Twoja obecność wręcz...wręcz mi zaszkodzi, bo Night Terrors na pewno spróbuje cię skrzywdzić i wtedy stracę cię, moje ostatnie źródło siły. Kocham cię April Fools, a jeśli ty naprawdę kochasz mnie, zostawisz mnie i nigdy nie spróbujesz mnie odszukać. Choć chciałbym jeszcze kiedyś się z tobą spotkać, spojrzeć w twoje różowe, piękne oczy, dotknąć twoich miłych, czerwonych włosów, jeszcze raz móc poczuć smak twoich ust i dotyk twoich rąk, wątpię, abyśmy mieli więcej okazję się spotkać. Najlepiej zrobiłabyś, jeśli zapomniałabyś o mnie

Twój na zawsze, Candy Pop

~~~~2000 lat później~~~~

Ścisnęłam list w garści. Zawsze, gdy szłam na to spotkanie, zabierałam go ze sobą. Dzięki temu czułam się...spokojniej? Tak, chyba tak to mogę określić. Mimo że przypominałam sobie ten okropny dzień, gdy obudziłam się, a jego ze mną już nie było. Kochał mnie tak bardzo, że aż mnie zostawił... Mimo że to miało miejsce dwa tysiące lat temu, doskonale pamiętałam przebieg tamtych wydarzeń. 

Najpierw Candy zdołał przejąć jakoś kontrolę nad osłabionym Night Terrors, a potem uratował moją duszę. Dzięki temu mogliśmy się znów cieszyć sobą, znów byliśmy razem, choć bez naszych bliskich. Również doskonale pamiętam, jak Candy rozpaczał, że nie zdołał nikogo więcej uratować. Ale stało się wtedy też coś jeszcze. Gdy mnie uratował, powiedział mi, że mnie kocha i że chce, abym była z nim już na zawsze. Ja też go kochałam i oczywiście natychmiast się zgodziłam. Myśleliśmy, że Candy już na zawsze zdołał pokonać tego tkwiącego w nim demona, ale wkrótce okazało się, że tak nie było. 

Któregoś dnia nakryłam go, jak pisał list pożegnalny. Zmusiłam go wtedy, żeby wszystko mi wyjaśnił i powiedział mi, że od jakiegoś czasu Night Terrors odzyskuje siły i znów go nęka. Chciał ode mnie odejść, ale ja, głupia i naiwna, zrugałam go za to i stwierdziłam, że skoro się kochamy, to przejdziemy przez to razem. Candy przyznał mi rację, ale już dzień później, gdy obudziłam się i odkryłam, że zniknął, zostawiając mi jedynie ten list, wiedziałam, że kłamał. 

Na początku byłam na niego zła i było mi tak strasznie przykro, długo nie mogłam się po tym pozbierać, ale w końcu zrozumiałam, że zrobił to z miłości i że dla niego to było na pewno znacznie cięższe niż dla mnie. Jednak pozbieranie się po tym wszystkim zajęło mi bardzo długo. Odzyskałam własne życie, ale nie miałam nikogo, bliskich, przyjaciół, ani ukochanego, który zostawił mnie z miłości i którego nie mogłam już nigdy więcej spotkać ani pomóc mu w żaden sposób. 

Jednak po wielu latach dowiedziałam się, że genyry wciąż żyją, w zgodzie z dhokkalfers, które ich ocaliły i pomagały im. Zdołałam jakoś odnaleźć ich królestwo, a oni zgodzili się mnie do siebie przyjąć. Choć nienawidziłam kłamstwa, powiedziałam wtedy wszystkim, że przeżyłam atak Night Terrors na naszą wioskę cztery tysiące lat temu i po prostu przez ten czas błąkałam się i szukałam własnego miejsca, a oni na szczęście mi uwierzyli. Widać brzmiałam przekonująco, ale to nie za bardzo mnie pocieszało. 

Żyłam właściwie z dnia na dzień, codziennie tęskniąc za dawnym życiem, za moją mamą, przyjaciółmi, i za Candy'm... Często też zastanawiałam się, jak mu się teraz żyje, gdy tylko mogłam, wypytywałam każdego, kto mógł coś wiedzieć, o Night Terrors, ale wszelkie stworzenia niechętnie o nim mówiły, a do tego informacje często były sprzeczne. Ten czas był dla mnie okropny, nie miałam już ochoty dłużej żyć, choć inne genyry były tak samo miłe i przyjazne jak te, które znałam kiedyś... 

Ale oni tylko przypominali mi o tym, ile osób straciłam wtedy, gdy Night Terrors zaatakował nas. Jednak pewnego dnia, jakoś tysiąc lat po tym, jak Candy i ja musieliśmy się rozstać, dostałam od niego wiadomość! Od mojego Candy'ego! Na początku poczułam ogromną radość i gdybym tylko mogła, od razu pognałabym na spotkanie z nim! Później jednak przyszła refleksja, zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to na przykład podstęp Night Terrors... Ostatecznie choć straciłam wszelką radość z życia, nie chciałam, aby on znów mnie dopadł. W końcu Candy nie ratował mnie po to, abym ponownie dała się dopaść, i tak jak mówił Candy, Night Terrors mógłby chcieć mnie wykorzystać, aby sprawić ból jemu. 

Ostatecznie jednak miejsce, w którym chciał się spotkać, było dość blisko, a ktoś musiał się przekonać, czy to rzeczywiście Candy, czy może Night Terrors znów postanowił zapuścić się w nasze okolice. Tak więc ostatecznie, choć może nie była to do końca przemyślana decyzja, poszłam na to spotkanie. I to była najlepsza decyzja, jaką podjęłam! To był naprawdę Candy, mój Candy! Wyjaśnił mi wtedy, że po raz kolejny udało mu się na jakiś czas przejąć kontrolę nad tym Demonem. Poprzednio szukał mnie przez wiele lat, a teraz, gdy już mnie znalazł, chciał się ze mną spotkać. Już na samym początku naszego spotkania bardzo się ucieszył na mój widok, a potem zaczął przepraszać, że postąpił tak samolubnie i poprosił mnie o spotkanie. Zawsze taki był, myślał o innych, nigdy o sobie... Długo rozmawialiśmy tamtego dnia, a ostatecznie zostałam z nim na kilka miesięcy, dopóki Night Terrors znów się nie przebudził. Od tamtego wydarzenia spotykaliśmy się zawsze kiedy tylko Candy zdołał przejąć kontrolę nad Demonem, a ostatnio miało to miejsce dwieście lat temu. Dziś znów mieliśmy się spotkać, ale było zupełnie inaczej niż do tej pory. Pierwszy raz nie czekałam na niego sama, ale... z towarzystwem. I trochę bałam się, jak na to zareaguje.

- Vayola! Uspokój się! - zawołałam, upominając tym samym dziewczynkę, która przez cały ten czas biegała sobie beztrosko między drzewami. Patrzyłam na to wszystko z coraz większym niepokojem i coraz bardziej żałowałam, że nie zostawiłam jej i nie przyszłam porozmawiać z Candy'm w pojedynkę. Tyle że nie miałam komu oddać jej pod opiekę, no a przecież Candy... Candy na pewno ucieszy się, że mamy córkę... Prawda? Nie dopuszczałam do siebie innej myśli, ale jednocześnie coraz bardziej się denerwowałam. Nie mam pewności, że zjawi się on, a nie Night Terrors... Boże, co ja sobie myślałam, zabierając ją tutaj ze sobą... Nie, nie mogę tak ryzykować, ona jest moim jedynym skarbem, wszystkim, co zostało mi po Candy'm - pomyślałam. Choć bardzo chciałam spotkać się z nim, zwłaszcza że minęło już tyle lat, powzięłam już ostateczną decyzję. Nie mogłam ryzykować życiem naszej córki. - Vayola! Chodź do mnie! - zawołałam. Mała zatrzymała się i popatrzyła na mnie zaskoczona, po czym uśmiechnęła się, wyciągnęła do mnie ręce i zaczęła biec w moją stronę. Odwzajemniłem uśmiech, kucnęłam i rozchyliłam szeroko ręce. Już chwilę później mała wpadła w moje ramiona, a ja przytuliłam ją mocno. Mój mały skarb - pomyślałam, głaszcząc ją delikatnie po jej czerwonych włosach. Mała zarzuciła mi ręce na szyję i również zaczęła się bawić moimi włosami. Chwyciłam ją mocno i podniosłam z ziemi.

- April? - usłyszałam za sobą dobrze znany głos. Omal nie podskoczyłam i nie wypuściłam z objęć swojej córki, gdy zdałam sobie sprawę z tego, do kogo on należy. To była jedna z cech, która nadal mnie w nim przerażała, odkąd...połączył się z Night Terrors, zawsze, nawet kiedy to on, Candy Pop, przejmował "władzę", poruszał się zupełnie bezszelestnie, pojawiał się znikąd i nie dało się nigdy wyczuć wcześniej jego obecności. I to naprawdę przyprawiało mnie o dreszcze zawsze, gdy się spotykaliśmy. Tym razem ponadto, gdy usłyszałam jego głos, dodatkowo spanikowałam. To był ten moment, chwila, gdy miał poznać moją...naszą córkę. Tak bardzo na to czekałam i jednocześnie tak bardzo się o to bałam. Na początku zupełnie mnie sparaliżowało i tylko stałam w miejscu, przytulając do siebie coraz mocniej Vayolę. Wtedy Candy w mgnieniu oka teleportował się przede mnie i stanął naprzeciwko mnie z uśmiechem na twarzy. - Tak bardzo się za tobą stęskniłem - dodał, po czym zauważył wreszcie Vayolę. Przeniósł na nią wzrok i spoważniał. - Kto to...jest? - spytał cicho, spoglądając na naszą córeczkę. Wiedziałam, że to jest ten moment, ta chwila. Że powinnam mu powiedzieć, że to nasza córka. Wiedziałam, że mogę mu zaufać i że na pewno to wszystko zrozumie, ale jednocześnie bałam się i nie byłam w stanie wykrztusić z siebie żadnego sensownego słowa. W konsekwencji więc tylko stałam tam przed nim, trzęsąc się jak osika i przytulając do siebie nasze dziecko. Ona zaś miała chyba dość tego wszystkiego, całego tego napięcia i ciszy.

- Pan to Candy Pop? - spytała. Candy zawsze był radosny i beztroski, toteż szybko odzyskał humor i uśmiechnął się do małej.

- Zgadza się! A ty to...

- Jesteś moim tatą? - przerwała mu. Candy znów na chwilę spoważniał i jakby nie wiedział jak zareagować ani co powiedzieć, podczas gdy nasza córka przyglądała mu się z zainteresowaniem. Poczułam, że teraz to już muszę interweniować. Żałowałam tylko, że nie przemyślałam i nie zorganizowałam tego naprawdę jakoś lepiej. I że powiedziałam jej wcześniej, że dziś spotka swojego tatę, gdyby nie to, nie wyskoczyłaby z tym tak nagle... Choć jakby nie patrzeć przynajmniej dzięki temu ja w końcu się opamiętałam i jestem w stanie cokolwiek powiedzieć.

- Candy, to Vayola. Nasza... córka - powiedziałam cicho. Candy przeniósł na mnie zaskoczone spojrzenie.

- Jak to? To my mamy dziecko? - zapytał zdziwiony. Pokiwałam lekko głową, podczas gdy Vayola zaczęła się wyrywać. Musiałam więc ją opuścić, po czym ona natychmiast podeszła do Candy'ego. On popatrzył na nią, po czym kucnął przed nią. Vayola zbliżyła się do niego jeszcze bliżej, a po chwili wyciągnęła dłonie i zaczęła się bawić jego włosami. Wprost uwielbiała to robić, zawsze ją to uspokajało. Ku mojej uldze, Candy uśmiechnął się i zaczął się jej przyglądać z radością. - To wspaniale! - zawołał, spoglądając na chwilę na mnie, po czym znów przeniósł wzrok na małą. - Ile masz lat? - spytał.

- 197 - odparła Vayola, odwracając się przy tym na chwilę w moją stronę. Spojrzała na mnie niepewnie, ale uśmiechnęłam się lekko i do nich podeszłam, żeby mała wiedziała, że wszystko jest dobrze.

- Zatem jesteś już dużą dziewczynką - stwierdził Candy. Vayola uśmiechnęła się.

- A mama ciągle mówi, że jestem jeszcze mała! - zawołała. Candy roześmiał się, po czym wstał i zwichrzył lekko jej włosy.

- Cóż, może w takim razie mama ma trochę racji... Niestety twój tata za bardzo się na tym nie zna - stwierdził, po czym przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechał się radośnie, a w jego oczach tańczyły iskierki szczęścia. Mogłam się przekonać, że naprawdę znów do mnie wrócił. Mój Candy, mój ukochany. Nieważne, że tylko na chwilę, liczyło się, że jest tutaj, ze mną i z naszą córką. Nie mogłam dłużej z tym walczyć, doskoczyłam do niego i objęłam go, mocno się w niego wtulając. Jednocześnie poczułam jak po policzkach zaczynają mi lecieć łzy.

- Tak bardzo mi ciebie brakowało! I tak bardzo się cieszę, że w końcu mogłeś poznać Vay! - zawołałam. Poczułam jak Candy obejmuje mnie w pasie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo przez ten czas brakowało mi jego bliskości. Zawsze gdy się spotykaliśmy myślałam, że oszaleję z tego szczęścia.

- Dlaczego mama płacze? - spytała Vayola, przyglądając mi się. Poczułam jak Candy delikatnym, czułym gestem głaszcze mnie po włosach, po czym nieznacznie się ode mnie odsunął. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi prosto w oczy.

- Właśnie, to dobre pytanie. Dlaczego płaczesz? Co się stało? - spytał.

- To ze szczęścia - odparłam, po czym po moich policzkach spłynęły kolejne łzy. Candy, widząc to, pokręcił lekko głową.

- Bardziej do twarzy ci w uśmiechu niż we łzach - powiedział. Gdy to zrobił, automatycznie na mojej twarzy zagościł uśmiech.

- Tak bardzo bałam się tego spotkania - powiedziałam. Przysunęłam się ponownie do niego i oparłam swoją głowę o jego klatkę piersiową. Kiedyś, gdy byliśmy ze sobą tak blisko... Zanim stało się to wszystko, mogłam usłyszeć bicie jego serca, które zawsze mnie uspokajało. Teraz jednak, odkąd Candy miał w sobie tego okropnego demona, nigdy nie słyszałam tego dźwięku, choć nie wiedziałam, dlaczego tak jest. Wolałam jednak nie pytać.

- Dlaczego? - spytał, a ja poczułam, jak odgarnia mi włosy za ucho, a potem znów mnie przytula.

- Bałam się jak zareagujesz na wieść o Vay... - powiedziałam cicho, tak, aby mała nie słyszała.

- A jak miałbym zareagować? Kocham cię, ty kochasz mnie... To wspaniałe, że mamy dziecko... - odparł równie cicho. Jednak coś w jego głosie, jakby lekkie zawahanie, sprawiło, że poczułam lekki niepokój.

- Co teraz będziemy robić? Wrócimy do wioski? Do innych genyrów i dhokkalfers? Przedstawimy im tatę? - spytała Vayola. Odwróciłam głowę w bok i popatrzyłam na nią uważnie.

- Vay, tłumaczyłam ci przecież zanim tutaj przyszłyśmy, że to nie jest możliwe... - powiedziałam cicho.

- Ale dlaczego? Dlaczego tata nie może wrócić z nami do wioski? Dlaczego nie może z nami zostać? Albo my z nim? Przecież się lubicie, inne genyry i dhokkalfers na pewno też by go polubiły! - zawołała mała.

- Vay, to nie jest takie proste, kiedyś to zrozumiesz - odparłam. Bolało mnie, że musiałam niszczyć jej dziecięce marzenia o pełnej rodzinie i o życiu razem z Candy'm, o czym właściwie sama marzyłam. Ale jednocześnie nie mogłam jej wszystkiego wyjaśnić. Przecież nie mogłam powiedzieć dziecku, że jej ojciec ma w sobie demona, który równie dobrze może nas wszystkich pozabijać, co już raz w sumie niemal zrobił. Nagle Candy się ode mnie odsunął i z powrotem kucnął przed Vayolą.

- Vay... To bardzo ładny skrót, wiesz? - powiedział, po czym po raz kolejny się do niej uśmiechnął, co ona natychmiast odwzajemniłam. Byłam pod wrażeniem, że choć znają się tak krótko, tak dobrze się dogadują. Cieszył mnie ten fakt.

- A jak ciebie nazywają w skrócie? - spytała nasza córeczka.

- Mojego imienia nikt nie skraca, jest i tak krótkie i ciężko byłoby wymyślić jakiś skrót - odparł. Po chwili jednak spoważniał, ale Vay nie zauważyła tego.

- Pobawisz się ze mną?! - zawołała radośnie. Candy bez wahania zgodził się, mnie również wciągnęli w zabawę i po chwili cała nasza trójka zaczęła się ganiać między drzewami. Candy gonił mnie i Vay, a my mu uciekałyśmy. W tamtej chwili, mimo powoli narastającego zmęczenia, czułam się niezwykle szczęśliwa. Ta chwila była po prostu tak radosna i magiczna. Ale jednocześnie była jednym wielkim kłamstwem. Candy i ja zachowywaliśmy się jak dwójka normalnych genyrów, kochających się i bawiących się ze swoim dzieckiem. Byliśmy wtedy niczym zwykła rodzina, a tak naprawdę oszukiwaliśmy samych siebie, bo do "zwykłej rodziny" bardzo nam daleko. 

Candy jest synem Calificura, króla dhokkalfers, ma w sobie demona, który zamordował niemal wszystkie genyry i który bez skrupułów wciąż zabijał niewinne istoty, gdy tylko mógł. Nawet teraz, choć Candy udaje, że trudno jest mu nas złapać, wiedziałam, że z łatwością mógłby użyć mocy Night Terrors i bez większego wysiłku schwytać nas, a nawet zabić. Ja jestem zaś zwykłą, niczym niewyróżniającą się genyrką, która prawdopodobnie nie powinna nawet kontaktować się w żaden sposób z Candy'm. Wśród genyrów Candy Pop to temat tabu. Syn najgorszego wroga, Calificura, który jednak z jakiegoś powodu uratował genyry. Do tego wciąż istniało wiele teorii na temat tego, kim lub czym stał się Candy po ataku Night Terros. Niektórzy wciąż uważają, że sam również stał się demonem, a niektórzy uważają go za bohatera, który poświęcił się dla ratowania innych niewinnych istot. 

Zdania były podzielone, rozmowa o sytuacji, przez którą zginęły niemal wszystkie genyry, wciąż budziła sporo emocji, stąd temat po prostu pomijano. Dlatego właśnie Candy nie mógł udać się ze mną do wioski, w której obecnie mieszkałam wraz z Vay. Jedni uznaliby go za bohatera i cieszyliby się z jego powrotu, inny być może zapragnęliby nawet jego śmierci. Genyry są z reguły mało agresywne, ale nie dziwota, że pojawienie się wśród nich kogoś, kogo uważają za demona, spowodowałoby taką reakcję. Nie mówiąc już o tym, jak mogłyby zareagować dhokkalfers, one są znacznie dziksze, mniej przewidywalne i agresywniejsze. A Calificur? Jak zareagowałby na zjawienie się swojego syna? Do tego jeszcze Rigur, Nolcir, Kannebel i reszta rodzeństwa Candy'ego, większość z nich chciałaby go zabić. Nie, zdecydowanie nie jesteśmy normalną rodziną... A mimo to oszukujemy się teraz i ją udajemy - pomyślałam. Nagle jednak moje przemyślenia zostały brutalne przerwane. Poczułam czyjąś obecność, a chwilę później czyjeś ręce zacisnęły się wokół mnie w pasie. Przez jedną, okropną chwilę wystraszyłam się, że to koniec, mój i Vay. Że nadszedł kres mojego życia.

- Wypadłaś trochę z wprawy, kiedyś znacznie dłużej zajęłoby mi złapanie cię! - zawołał tuż przy moim uchu. Poczułam ulgę, gdy zrozumiałam, że to nadal tylko Candy. Mój Candy. Nie Night Terrors. Jesteś głupia... Przecież doskonale wiesz, że Candy nie zaryzykowałby spotkania z tobą, gdyby nie był pewien, że kontroluje w pełni Night Terrors. Nie zaryzykowałby twoim życiem, za bardzo cię kocha - zganiłam się sama w myślach. Jednocześnie poczułam się, jakby jakaś siła rozrywała mi serce na kawałki. Świadomość tego, że oboje darzymy siebie tak ogromnym i szczerym uczuciem i że nie nigdy nie będziemy mogli być razem, była niewyobrażalnie bolesna. - Starzejesz się! - dodał Candy, przytulając mnie od tyłu. W jego głosie pobrzmiewała radość. Ale czy to szczera radość, czy zwykły fałsz? - pomyślałam mimowolnie. Ja nie potrafiłabym zrobić tego co on. Nie dałabym rady uratować innych genyrów, a potem przez tysiące lat walczyć z Night Terrors. Podziwiałam Candy'ego za to, że on ma w sobie siłę, żeby to wszystko robić i jeszcze nadal potrafi się cieszyć z tak zwyczajnych rzeczy, jak spędzanie czasu z rodziną. Albo przynajmniej potrafi dobrze udawać. Poczułam, jak Candy odsuwa się ode mnie, a chwilę później obraca mnie w swoją stronę i uważnie taksuje wzrokiem. - Co się stało? - spytał. W tym jednym pytaniu potrafił zawrzeć całą swoją troskę o mnie.

- Ja... Naprawdę za tobą tęskniłam. I tak bardzo się cieszę, że wreszcie się spotykamy - powiedziałam, po czym przytuliłam się do niego. Candy objął mnie i zaczął delikatnie głaskać mnie po moich włosach.

- Ja też się cieszę, że z wami jestem - powiedział cicho. Przez chwilę trwaliśmy tak w ciszy, po prostu tuląc się do siebie i sycąc się swoją obecnością. Wreszcie odsunęliśmy się od siebie.

- Wiesz... Nie wiem, czy to dobra chwila, ale potem może nie być okazji, a czuję, że muszę z tobą o tym porozmawiać - powiedział z powagą Candy. Natychmiast radość została zastąpiona przez strach.

- C-co się stało? - spytałam. Starałam się brzmieć pewnie, ale nie wyszło mi to. Mój własny głos mnie zdradził, zdradził to, jak bardzo się bałam.

- Vayola jest moją córką... Ale ja i Night Terrors to jedno, jest więc też jego córką. A on wykorzystuje nasze dzieci, zmusza je, aby mu służyły, jeśli tylko uzna, że mu się przydadzą. Potrafi je torturować, przejmować nad nimi kontrole... Robi okropne rzeczy, mimo że ja zawsze staram się mu to utrudniać. Vayola jest więc również i jego dzieckiem. Cieszę się, że cię mam, że się kochamy i że mamy dziecko, ale jednocześnie wiem, że Night Terrors widzi w was tylko sposób na zemszczenie się na mnie. Albo po prostu może chcieć was wykorzystać. Ciebie na razie zostawił w spokoju, może bał się, że jeśli cię zaatakuje, znów mu się przeciwstawię i dlatego uznał, że woli zostawić cię w spokoju i zezwolić na nasze krótkie i rzadkie spotkania. Ale Vayola to jego dziecko. Jeśli uzna, że mu się przyda, będzie chciał ją zdobyć bez względu na cenę, Znam go i wiem, że jest gotów to zrobić. Jest gotów zabrać Vayolę i zmusić ją, aby mu służyła, a ja boję się, że nie dam rady was ochronić, zwłaszcza jej. Mogę nie dać rady więcej go powstrzymywać - powiedział. Słuchałam jego słów i czułam, jak coś we mnie kawałek po kawałku umiera.

- Candy, ty chyba nie chcesz powiedzieć, że...

- Dokładnie to chcę powiedzieć. Być może nie będziemy mogli się już nigdy więcej spotkać. Nie chcę ryzykować, że on skrzywdzi ciebie albo Vay - powiedział. Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. - Ale cieszę się, że miałem okazję ją poznać. Jest urocza. I taka podobna do ciebie. Włosy ma zupełnie jak ty - dodał, po czym uśmiechnął się lekko. Spróbowałam wziąć się w garść i odwzajemnić uśmiech, ale chyba średnio mi to wyszło.

- Za to oczy ma po tobie, błękitne niczym niebo - odparłam lekko drżącym głosem. Candy przysunął się do mnie i założył mi kosmyk włosów za ucho.

- Najważniejsze, że nic w niej nie zdradza, że ma w sobie krew dhokkalfers i Night Terrors - powiedział.

- Właściwie to zastanawiałam się, czy powinnam kiedyś jej o tym mówić - odparłam. Candy wzruszył lekko ramionami.

- Gdyby nie wiedziała, żyłaby szczęśliwie w niewiedzy. Ale kto dał nam prawo ją okłamywać? Myślę, że powinna się kiedyś dowiedzieć, kim jest, aby sama mogła zdecydować, jak chce żyć i co chce z tym faktem zrobić. Poza tym powinnaś ją ostrzec. Mieszanki zawsze są gorzej traktowane, wszędzie. Jeśli ktoś dowie się, że nie jest pełnej krwi genyrem, może to mieć nieprzyjemne konsekwencje. Powinna być na nie przygotowana, ale to tylko moje zdanie. Zrobisz, jak uważasz. Wiesz lepiej, co będzie dla niej dobre, w końcu opiekujesz się nią stale. Przepraszam, że nie mogę być przy was - powiedział. Pokręciłam lekko głową, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

- Candy, przecież to nie twoja wina - odparłam cicho, po czym załkałam, a po chwili ponownie się do niego przytuliłam.

- No już, już, będzie dobrze - powtarzał cicho, gładząc mnie po ramieniu. Byłam mu wdzięczna, że próbuje mnie pocieszać, choć wiedziałam, że tak naprawdę wcale nie będzie dobrze. Rozstaniemy się ponownie już za kilka godzin. I być może rozstaniemy się po raz ostatni.

- Tata złapał mamę! - usłyszałam za sobą głos Vay, a potem jej śmiech. Natychmiast otarłam swoje łzy i odsunęłam się od Candy'ego, po czym na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech, z którym odwróciłam się w stronę Vay.

- Niestety, mama przegrała - powiedziałam.

- To prawda, a teraz złapię ciebie! - zawołał Candy, po czym rzucił się biegiem w stronę naszej córki, która natychmiast z piskiem zaczęła mu uciekać. Po chwili złapał ją i zaczął łaskotać. Przyglądałam się im z uśmiechem, jak bawią się razem i śmieją się, starałam się jak najlepiej zapamiętać ten obraz. Jednocześnie też próbowałam nie myśleć o tym, że taka sytuacja ma miejsce pierwszy i ostatni raz. Nie czas na smucenie się. Powinnam się cieszyć tym, co mam teraz - pomyślałam, po czym postanowiłam dołączyć do zabawy. Nadal jednak cichy głos w mojej głowie wołał, że to cholernie niesprawiedliwe, że właśnie my, choć nigdy nie zrobiliśmy nikomu nic złego i szczerze się kochamy, nie możemy w spokoju cieszyć się naszym szczęściem i miłością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro