Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2~Kuroshitsuji

Sebagrell

Piękny, słoneczny dzień. Promienie leniwie przedostawały się przez okna, wpadając do środka pomieszczenia, tym samym drażniąc oczy właściciela przepięknej posesji, Ciela Phantomhive. Chłopiec, choć młody, był niezastąpionym hrabią, który posiadał służbę równie wspaniałą, jak on sam. Mimo że w posiadłości często panował zgiełk, kamerdyner oraz reszta pracowników była wierna i do reszty oddana, jednak jeden z nich wyróżniał się szczególnym czczeniem swego pana- Sebastian Michaelis, główny lokaj. Zawsze trzymał się hrabii, prawie nigdy go nie opuszczał, a robił to z obawy o jego utratę (urocze!). Jednakże, oczywiście, musi nadejść czas, kiedy to nawet papugi nierozłączki muszą się rozstać- tak jest i z tą parą.

Otóż panicz Phantomhive postanowił zabrać swoją narzeczoną Elizabeth na wycieczkę; ot, tak po prostu. Dziewczynka oczywiście chętnie przystała na jego propozycję, więc wszystko było już ustalone. Z młodą parką jechać miała Paula, opiekunka panienki Elizabeth, natomiast Sebastian zostać miał w posesji. Och, jakie to było dla niego nieszczęście i kara! Jego cierpienie nie trwało jednak długo, gdyż po niecałej godzinie bezczynnego wpratrywania się w ścianę, za oknem rozległo się wołanie, a raczej darcie, które to wyrwało go z tego transu.

To byłem ja, hihi.

Wasz niezastąpiony w swym fachu, ulubiony Shinigami Grell!

Nie spodziewaliście się takiego obrótu sprawy, mam rację?

Nie pytajcie skąd wiem co się działo, ja wiem wszystko.

Tamtego popołudnia wygrzewałem się na terenie posiadłości tego nieromantycznego dzieciaka. Trawa była odrobinę mokra od rosy, lecz miałem poduszkę w postaci mojej Kosy Śmierci. Może nie była za wygodna, ale ramię Willa nie było lepsze. Żart, hihi. Moją poduszką była jego pięść.

Wracając.

Wokół mnie kwitły róże, od których co prawda chciało mi się kichać, ale były zbyt ładne, bym wyszedł z ich łoża. Parzyłem bezmyślnie w chmury. Były czarne jak Sebastian, ale były również piękne, jak on. Zapomniałem przypomnieć, że Ciel uwielbia białe róże. Nie są one ładne jak czerwone różyczki, ale pachniały Sebą.
Bo od Sebcia chciało mi się kichać.
To chyba od jego nadmiernej miłości.

Kiedy to postanowiłem w końcu się ruszyć, w kępce trawy obok mnie coś się poruszyło. Na początku myślałem, że to Will, bo on przecież znajdzie mnie dosłownie wszędzie. Odruchowo cofnąłem się i zmużyłem oczy, ale uderzenie nie zastąpiło. Powoli i niepewnie uchyliłem powiekę lewego oka, sprawdzając, czy czasem nie zrobił wyjątku i postanowił mnie nie bić. Zamiast niego ujrzałem jednak ruszające się białawe włosy, może metr od siebie.

Na chwilę przestałem oddychać. Sięgnąłem po Poduszkę Śmierci i wycelowałem nią w stwora.

-Kim jesteś i czemu zakradasz się do mnie w ten sposób?! -poczułem się urażony jego brakiem manier, ale byłem również spanikowany.

Ku mojemu niezadowoleniu monstrum okazało się psem, którego Ciel postanowił sobie przygarnąć do domu.

Jednakże zanim to się stało, po prostu się wydarłem.

Pies ucieszył się, lecz zamiast usłyszeć jego radosne szczeki, do moich uszu dotarł odgłos najpiękniejszy, jaki dotąd słyszałem.

Krzyk Sebcia.

-Co pan tu robi, panie Grell?- widziałem, jak zmierza do mnie szybkim krokiem z wyraźną irytacją.- i czemu niszczy pan ulubione kwiaty panicza?!

Moje serduszko zabiło szybciej.

-Sebastian!- poderwałem się i zapominając o machającym ogonem psie, ruszyłem do niego biegiem.

Wyminął mnie zgrabnie i posłał mi jeden z tych jego prześlicznych, szyderczych uśmiechów. Nie zniechęcił mnie tym.

-Skończyłem pisać raporty iiii...-spróbowałem złapać jego dłoń, aczkolwiek on jakby już odruchowo i bezwiednie w porę ją schował.- pomyślałem, że mogę cię odwiedzić- uśmiechnąłem się do niego najbardziej słodko jak mogłem, przy okazji czując na twarzy lekki rumieniec.

Przyjrzałem się uważnie jego mowie ciała. Kucał nad kilkoma różami ze wzrokiem wbitym w ich pogniecione płatki, a jego dłoń drżała. Pochyliłem się odrobinę na bok, by ujrzeć jego twarz, na której widocznie malowała się frustracja.  Cóż, może jest troszkę zły...

-Sebastian...?- podszedłem ostrożnie, ale nie ujawniałem strachu, jaki czaił się gdzieś między podnieceniem a miłością.

On jakby na żądanie podniósł się powoli, następnie odwracając się do mnie przodem w takim samym tempie, w jakim wstawał. Skrzyżował dłonie na klatce piersiowej i przygryzał dolną wargę tak mocno, że aż drżał. Skierował na mnie spojrzenie swoich przepięknych, karmazynowych oczu i zatopił je w moich. Odpłynąłem, chwilowo oczarowany jego postacią.

-Panie Grell...- jego ciepły, przeszywający za każdym razem całego mnie głos wyrwał mnie z pełnego przyjemności transu. Rozejrzałem się wokół, niedługo po tym uświadamiając sobie, że znajduję się w jego objęciach, w których dotąd trzymał tak wiele osób, których w stanie nie byłby zliczyć. Większość z nich to zapewne były jakieś rozpieszczone dziwki, czekające tylko na to, aby...- Panie Grell- powtórzył ostrzej.

Skorzystałem z okazji i wtuliłem głowę w jego szyję.

-Tak?- jęknąłem, obezwładniony i uwiedziony przez jego zapach.

Przerwał chwilę mojej zadumy, puszczając mnie. Wylądowałem z jękiem na ziemi.

-Za co to?- mruknąłem, spoglądając na niego niepewnie. 


-Za to, że wkradł się pan na posesję panicza bez jego pozwolenia- zdzielił mnie po policzku dłonią.- i za to, że śmie pan oczarowywać jego lokaja podczas jego nieobecności- poczułem nagły ból na drugim policzku, a za chwilę płomień, jakby nagle rozpalony wewnątrz mojej skóry.

Powoli się podniosłem, jedną dłonią masując obolałe miejsce, a drugą wytrzepując ubranie z robactwa i ziemi. Niepewnie skierowałem wzrok na twarz Sebastiana. Przetarłem tą drugą ręką oczy. Rumienił się i uśmiechał do mnie. 

Zamrugałem kilka razy. Nie. To musiało mi się zdawać. Niemo...

                                                                                          ***

Otworzyłem oczy po raz kolejny. Poczułem, że opatulony jestem w koc. Sen. 

Ta, inaczej być nie mogło.

Przewróciłem się na bok i spojrzałem na miejsce obok mnie.

Spał tu.

Wtulony twarzą w moje ramię, a dłonią wsuniętą w moją. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro