Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Coffee taste better when you look at me (Larry)

Napisane: 16 luty 2016, pierwszy opublikowany shot, wcześniej w formie osobnej opowieści._

_________________________________________________________________________


1 stycznia 2015r

Kawa smakuje inaczej kiedy na mnie patrzysz

-Louis, pośpiesz się! Nie graj znowu w tą głupią grę! Obiecałeś mi zakupy!

Nienawidzę jej głosu. Moja dziewczyna stoi koło kanapy ubrana w czarny przylegający top na ramiączkach, który ukazuje jej kobiece atuty, które ani trochę mnie nie interesują, co jest dziwne. Do tego bluza z kapturem, jeansy i bezrękawnik. Brązowe włosy opadają kaskadami na ramiona okryte beżowym materiałem.

Wzdycham niczym rasowy męczennik, po czym wyłączam FIFĘ. Robię to z ciężkim sercem. Wolałbym siedzieć w domu, na dupie, a nie chodzić jak jakiś pojeb po sklepach, w których na pewno nic nie kupię.

-Idę, idę, El - mówię do mojej dziewczyny z nieszczerym uśmiechem. Zabieram telefon, portfel oraz klucze ze stolika. Przed wyjściem zakładam stare czarne Vansy, które kocham nad życie.

-Kochanie, powinieneś kupić sobie nowe buty - mamrocze pod nosem Elena.

Zaciskam dłoń na klamce mocniej niż to konieczne. Wdech, wydech. Dam radę.

-Gadaliśmy już o tym. Za nic w świecie nie zamienię tych butów na inne, nowe. Nawet nie próbuj mnie przekonywać - patrzę na jej naburmuszoną minę. Boże, serio mam jej dość.

Dla świętego spokoju pochylam się i całuję ją w usta. Fuj. Za dużo błyszczyku pomimo tego uśmiecham się i otwieram jej drzwi do mojego kochanego audi.

Kiedy zatrzymuję się przed galerią handlową, wiem, że dzisiaj zginę. Po pierwsze parking jest tak pełny, że nie ma jak przejść między samochodami, po drugie mam tylko pięćdziesiąt procent baterii. Zginę. Może powinienem napisać do Nialla? Nie, lepiej nie. Kto wie, co on i Zayn robią. Wzdycham cicho.

El jakby nie zauważając mojej niemrawej miny, ciągnie mnie na miejsce jej spotkania z Dianą.

Diana jest jedną z tych kobiet, które lubią, jak facet ma sześciopak na brzuchu, więcej mięśni niż mózgu i najlepiej, żeby był łysy. A zapomniałem, powinien mieś jeszcze kasy jak lodu. El całuje mnie w policzek zanim wdaje się w rozmowę z kumpelą. Nawet ich nie słucham. Panie, błagam ratuj!

Mam dość. DOŚĆ DO KURWY! Od ponad dwóch godzin El i Diana chodzą jak popieprzone po centrum handlowym. Ciągną mnie za sobą dosłownie wszędzie. Nawet do sklepu z damską bielizną. Pomińmy fakt, że jak zobaczyłem moja dziewczynę w skąpej, koronkowej bieliźnie, to chciało mi się rzygać. Jakby tego było mało, zaczęła mnie całować w tej małej przebieralni i ocierać się. To było obrzydliwe, a jej piersi były odstraszające. Niby nic im nie brakuje, ale jednak to nie jest to, co chcę macać.

Moment. Czy to mnie klasyfikuje jako geja..?

Zatrzymuję się na środku szerokiego korytarza galerii. Idę gdzieś sam nie wiem gdzie. Przykładam dłoń do ust w geście zamyślenia. Nie. To niemożliwe, nie jestem gejem. Hahhahahahaha... prawda?
Nagle czuję mocne uderzenie w bok, aż się chwieję, no, bo ten ktoś był ode mnie wyższy o głowę, do cholery.

Patrzę w górę na rozbiegane zielone tęczówki. Burza loków spogląda spanikowana na zegarek w telefonie i na mnie, trzymającego swój bark faceta.

Unoszę wysoko brew, masując obolałe miejsce. Chłopak rzuca mi jeszcze jedno, szybkie spojrzenie.

-Bardzo przepraszam.- O ja jebie. Czy to chóry anielskie? Dostałem ciarek na tyłku od barwy tego głosu.- Przepraszam, ale się spieszę... praca... spóźniony.... przepraszam!- krzyczy do mnie lokowaty tym swoim głębokim, ochrypłym głosem, po czym biegnie niczym struś pędziwiatr w swoim kierunku.

Moja szczęka wita się z brudną posadzką. Mrugam kilka razy, w tym jednym momencie zupełnie zapominając o barku. To jest największe ciacho w wszechświecie. Boże. Louis spokojnie! Zapowietrzysz się jeszcze z wrażenia! Biorę dwa głębokie oddechy. Na pewno nie jestem gejem... i wcale mi się nie podoba ta burza loków. Zostawiam delikatnie bolący bark w spokoju.

Ruszam się z miejsca, bo ludzie dziwnie na mnie patrzą. Dwudziestokilkuletni facet z szokiem wymalowanym na twarzy to nowość. Poprawiam grzywkę, żeby jakoś wyglądać.

Kieruję swoje kroki w kierunku Starbucks'a. Mam ochotę na karmelowe Frappe.

Wchodzę do środka i przeżywam zawał serca. Jest tam. Stoi za ladą, z uśmiechem obsługuje jakąś dziewczynę.

Kurwa.

Zajmuję miejsce w kolejce. Rozglądam się po pomieszczeniu, tylko po to, żeby się nie gapić na Loczka. Zaciągam się z przyjemnością zapachem świeżej kawy, a na mojej twarzy wykwita pierwszy szczery uśmiech.

Niespodziewanie czuję czyjś wzrok na sobie. Otwieram wcześniej zamknięte oczy, żeby spojrzeć w ich zielone odpowiedniki.

Przełykam cicho ślinę.

Loczek ma zaczesane do tyłu włosy, które trzymają się tam za pomocą brązowej chusty. Nie wiem czemu, ale jak dla mnie, wygląda jak jakiś pieprzony model. Nawet El nie wyglądała tak seksownie w zwykłej chuście.

Odwracam od niego wzrok. Chyba jednak nie chcę tej kawy...

-Hej! Co podać?- Shit. Moja kolej i znowu ten pieprzony ochrypły głos.

-Weź jakaś tabletkę na gardło czy coś. Carmel Frappe proszę.- CO ty robisz idioto?! Patrzę na zdziwionego Loczka. Fuck. Louis ty mistrzu, zjebałeś. Jednak to co się dzieje po chwili przyprawia mnie o kolejny zawał.

Chłopak po przeciwnej stronie lady śmieje się cicho i uśmiechado mnie. Czy ja dobrze widzę?! To są dołeczki?! O mój Boże. Jakie one słodkie.

-Carmel Frappe tak? Z dodatkowym karmelem?- pyta nadal się uśmiechając, a ja kiwam na potwierdzanie głową .-Nie mam żadnych problemów z gardłem. Taki już mam głos.- Znowu się śmieje, podając jakiejś dziewczynie mój kubek.

Zaskoczył mnie. Nie spodziewałem się odpowiedzi.

Odpowiadam uśmiechem tak szerokim jak nigdy. Bez słowa podszedłem do kasy zostawiając loczka z szeroko otwartymi w szoki oczami.

Kiedy już płacę, zdaję sobie sprawę, że Harry, czyli loczek, tak umiem czytać i przeczytałem jego plakietkę, nie zapytał mnie o imię ani o to czy na wynos, czy też nie. Ups. Wzdycham po raz kolejny tego dnia.

Siadam przy jednym z małych okrągłych stoliczków. Wpatuję się w ludzi, biegających jak idioci po budynku. Nie rozumiem sensu robienia zakupów, jeśli nie są to zakupy spożywcze.

Nagle dociera do mnie zapach świeżej kawy i odgłosy odsuwanego krzesła. Zwracam wzrok w tym kierunku i aż krztuszę się powietrzem. Harry siedzi ze mną przy stoliku, pijąc swoją gorącą kawę, obok jego kubka stoi moje zamówienie.

Czuję dziwne motylki w brzuchu. Wtf co jest? Uśmiecham się nieśmiało. Zabieram mój napój i ciągnę solidny łyk.

Chłopak patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Nie czuję się o dziwo skrępowany pomimo iż go nie znam.

-Nie powinieneś wracać do pracy?- pytam nadal się uśmiechając.

Chłopak odpowiada mi tym samym.

-Mam akurat przerwę i postanowiłem się przysiąść do faceta, którego potraciłem w drodze tutaj.- Śmieje się. Jaki on ma piękny głos.- i który zaproponował mi tabletki na gardło myśląc, że mam chrypkę, kiedy to mój głos.

Rumienię się. No ja wiem, że nie umiem trzymać jeżyka za zębami, ale no.

-Wiesz już jak ja mam na imię... wiec zdradź mi swoje.- znowu ten piękny dźwięk opuszcza jego usta. Harry pije kawę, czekając na moją odpowiedź.

-Louis. Miło mi panie Chrypko.- Śmieję się dokładnie w tym samym momencie, co on na moje określenie.

I tak od słowa do słowa, od muzyki do motocykli rozmawiamy. Czuję się bardzo dobrze w jego towarzystwie. Uśmiech Harry'ego jest najpiękniejszym, co w życiu widziałem. Nie miałem pojęcia ile tutaj siedziałem, dopóki nie rozdzwania się mój cudowny telefon.

Harreh urywa w połowie historii, która mi właśnie opowiada i patrzy pytająco na mój telefon.

Na wyświetlaczu ukazuje się twarz mojej dziewczyny.

Wzdycham głośno, po czym odbieram.

-Tak, El?

-Gdzie jesteś, słoneczko?- ćwierka radośnie, a ja skrzywię się na to określenie, co nie uchodzi uwadze mojego towarzysza.
-Już się zbieram. A ty? Już po zakupach?- zagaduję, chcąc sobie dać troszkę czasu, zanim będę musiał porzucić loczka, na rzecz mojej drugiej połówki.

-Diana właśnie płaci za sukienkę i będziemy wychodzić. Spotkamy się przy głównym wyjściu?- proponuje z radością, na co się godzę. Kurczę. Tak dobrze mi się z nim rozmawia. Szlag by to.

Spoglądam przepraszająco na Hazze. Chowam telefon do kieszeni, ale po chwili wyciągam go z powrotem.

Kładę aparat na blacie.

-Wpisz mi swój numer. Muszę się niestety zbierać- mruczę niezadowolony z tego faktu.

-Twoja dziewczyna cię wzywa?- pyta, wpisując swój numer do mojej komórki. Ma takie piękne dłonie. Uwielbiam długie palce, może dlatego, że sam mam małe rączki i krótkie palce? Kto wie. -Proszę- Podaje mi aparat, równocześnie wstając z miejsca. Nawet nie patrzył jak mi się zapisał, wstaję za nim ze swoim plastikowym kubkiem.

Po drodze do lady wyrzucam go do odpowiedniego kubła. Harry już stoi po drugiej stronie, opierając się na łokciach. Patrzy na mnie tym samym wzrokiem, jakim obdarzał moją osobę podczas naszej rozmowy. Po raz pierwszy Frappe smakowało tak bosko.

-Więc...ta osoba, co dzwoniła to twoja dziewczyna?

-Niestety tak - odpowiadam opierając się o drewniany blat naprzeciwko niego.

Patrzymy sobie przez chwilę w oczy. W moim brzuchu pojawiają się motylki. Dziwne. Harry wygląda jakby chciał zadać jeszcze jakieś pytanie, lecz nie jest mu to dane, bo przybywa klient.

Uśmiecham się do niego szeroko, na pożegnanie wysyłam buziaka jak jakaś nastolatka, ale nie przeszkadza mi to. Szczególnie, kiedy na twarzy loczka wykwita delikatny rumieniec, który swoją drogą jest uroczy.

Co się ze mną dzieje, do cholery?

14 luty 2015r

Twoje swetry pachną czekoladą

Nie wiem, czemu łzy płynęły. Nie mam pojęcia, przecież wiedziałem, że do tego dojdzie. Zdawałem sobie sprawę, że tak właśnie będzie. Zostanę sam. Wtulam się w pachnący kawą i czekoladą sweter. Nie należy do mnie. Harry go zostawił po ostatniej popijawie, a ja nie miałem odwagi mu go oddać za bardzo go polubiłem.

Z moich oczu znowu ciekną łzy. Potrzebuję się do kogoś przytulić. Potrzebuję uczucia jego ciepła, twardego ciało obok mnie. Potrzebuję, żeby mnie pocieszył. Odrzucam na fotel mój ukochany zielony kocyk. Na bosaka schodzę do kuchni.

Jesteś taki bezużyteczny!
Wchodzę do pomieszczania, od razu lokalizując mój telefon.

Drżącymi palcami odblokowuję go. Klikam wiadomości. Po głowie nadal chodzą mi słowa El.

Jesteś taki ograniczony! Nie umiesz się bawić! Jesteś taki gruby! I brzydki! Jak ja mogłam z tobą tyle być? A no tak, bo jesteś idiotą, a twój portfel jest pełny. Jesteś nudny, Louis. Miłych walentynek w samotności. Przecież tak bardzo ją kochasz, co nie? Jesteście na siebie skazani. Ty i samotność. Nikt nigdy nie zachce takiej ofiary losu, która nie potrafiła się nawet porządnie zabić, żeby oszczędzić innym zachodu zadawania się z nią.

Łzy znowu torują sobie drogę po policzkach. Drżącymi palcami wystukuję.

Do: Pan Chrypka

Harreh....potrzebuję cię. Przepraszam, że psuje ci ten dzień... zrozumiem, jeżeli nie przyjedziesz, ale... potrzebuje cię. Tak bardzo.

Wysyłam, jednak zaraz dopisuję:

Do: Pan Chrypka

Twój sweter nie wystarcza. Jestem sam...znowu....

Do: Pan Chrypka
Przepraszam. Nie przejmuj się mną. Miłych walentynek :)

Wyciszam urządzenie, odkładając je na blat. Ze spuszczoną głową wrócam do salonu i załączam najgorsze romansidło z możliwych. ''Duma i Uprzedzenie'' zdecydowanie nie było filmem dla mnie, jednak pomimo tego, że nie rozumiałem miłości w tamtych czasach to wszystko jest okej. Perypetie głównych bohaterów pozwalają mi zapomnieć o wszechobecnej pustce. Wtulam twarz w rękaw swetra. Uwielbiam zapach Hazzy' ego.

Podczas finalnej sceny, ktoś otwiera z hukiem drzwi do mojego mieszkania. Nie mam nawet czasu na większą reakcje niż odwrócenie głowy w tym kierunku, kiedy silne ramiona ciągną mnie do góry, mocno przytulając.

Wtem czuję zapach czekolady, świeżo mielonej kawy oraz dymu papierosowego.

Unoszę spojrzenie na twarz mojego gościa. Harry przygląda mi się uważnie. Czuję ciepło na policzkach, a on głośno oddycha.

-Czemu nie odpisywałeś?- pyta, chowając twarz w moim cudownym nieładzie.

Lokuję dłonie na jego plecach. Przyjemne ciepło rozchodzi się w dole brzucha, pnąc się coraz wyżej aż do serca.

-Zostawiłem go w kuchni- mamroczę w jego tors.- Przepraszam za zniszczenie ci planów na dzisiaj.- mówię, na co on kręci szybko głową.

-Nic nie popsułeś. Nie miałem planów chyba, że planami można nazwać użalanie się nad sobą i rozstrzyganie dylematów.- Śmieje się. Spojrzałem na niego zdziwiony.

-Jakich znowu dylematów Haz?

-Czy pójść do pewnej osoby i zapytać jej czy zostanie moją walentynką... - Zamieram w jego ramionach. Czyli że ma kogoś na oku? Mój żołądek ściska się w chińskie osiem.

Nagle jest mi słabo.

- K- kim jest ta osoba? Znam ją? - pytam słabo w jego szyję.

Loczek chichocze cicho i szepcze do mojego ucha.

-Znasz. Właśnie stoi tu koło mnie.. - czuję jak moja szyja robi się czerwona.

Czy on właśnie powiedział że to ja? Że tu o mnie chodzi? Takiego grubego, brzydkiego faceta?

Unoszę na niego wzrok. Jego zielone tęczówki wyrażają niepewność pomieszaną z strachem. Pomimo tego iż się boi, to mnie nie puszcza. Nawet nie chcę, żeby mnie puszczał. Uczucie jego ciała koło mnie jest cudowne. Powinienem bardziej rozpaczać po El... po jego słowach jednak nie mogę. Patrzę w te piękne zwierciadła i tylko o nich mogę w tym momencie myśleć, o tych pełnych ustach, które chce pocałować.

-Zapytaj mnie Harry...-mówię cicho, przeciągając dłonie poprzez jego ramionach na smukłą szyję.

Zatrzymuję się w miejscu, w którym czuję szaleńczy puls.

Chłopak nabiera powietrza, po czym cicho zadaje pytanie, patrząc mi głęboko w oczy.

-Zostaniesz moją walentynką Lou?- Uśmiecham się szeroko na widok delikatnego rumieńca, który gości na policzkach loczka.

Staję na palcach i składam delikatny pocałunek na malinowych wargach.

Harry zamiera na chwilę, nie wiedząc co zrobić.

Napieram mocniej na jego usta delikatnie poruszając przy tym swoimi.

W końcu uzyskuję odpowiedź.

Uśmiech wkrada się na moją twarz, ale nie przestają tego delikatnego tańca naszych warg. Dłonie loczka spoczywają na moich biodrach, przysuwając je bliżej.

Odrywam się od niego po chwili. Uśmiecham się strasznie szeroko, tak samo jak on.

Te śliczne dołeczki ukazały się w jego policzkach.

W końcu wiem, gdzie jest moje miejsce.

-Tak. Z miłą chęcią.- Odpowiadam na jego pytanie, przyciągając go do kolejnego pocałunku.

Od teraz nie tylko sweter pachnie czekoladą i kawą. Całe moje mieszkanie pachnę tym, co najbardziej kocham, a to dlaczego? Bo w końcu wszystko jest na właściwym miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro