23. Supernova (Larry)
Dla Kayka_U
Było to kiedyś osobna książka, ale zmieniłam zdanie i publikuje to tu jeszcze raz :)
☆
One Direction.
Najbardziej znany boysband na świecie. Piątka chłopaków. Każdy z nich był inny. Każdy z nich był wolny. W 2016 roku zespół przeszedł pod skrzydła wytwórni Marshall-Cqrmen. Ich menadżerem została Nicole Marshall, która była równocześnie współzałożycielem firmy. Chłopcy w końcu mogli się ujawnić. Zayn nareszcie mógł przyznać się do związku z Liamem, czyli do czegoś, na co czekał całe życie. W dniu podpisania nowego kontraktu Louis nie mógł być szczęśliwszy. Również się ujawnił, zupełnie tak samo jak Harry, który przyznał się do bycia biseksualistą. Nie żeby Tomlinson o tym nie wiedział, jednak teraz mógł o niego zabiegać. Mógł w końcu otwarcie go adorować i może dzięki temu, Styles w końcu dostrzegłby jego uczucia. Miłość, którą do niego pałał od blisko trzech lat. Był w nim tak zakochany, że to aż bolało. Jego oczy widziały tylko loki chłopaka. Jego usta chciały tylko go całować, a ręce nie wypuszczać ze swoich objęć. Louis myślał, że w końcu miał szansę pokazać, jak bardzo kochał tego, młodszego od siebie, mężczyznę.
Jego serce pękło kilka dni później. Serce pełne nadziei zostało rozwalone przez mężczyznę imieniem Andrej. Wysokiego jak Harry chłopaka, o karmelowych włosach, opadających na czoło i intensywnie niebieskich oczach.
Andrej Nemeth. Chłopak Harry'ego Stylesa.
Louis miał nadzieję, że nie było widać po nim, jak bardzo chciał krzyczeć i płakać. Miał nadzieję, że na jego twarzy widniał piękny uśmiech, taki jak ten Zayna, kiedy witał się z towarzyszem Stylesa. Taki jak ten Nialla, czy nawet Liama. Kiedy jego dłoń ścisnęła tą należącą do Andrej’a... Musiał wyjścia. Teraz. Nie potrafił być w jednym pokoju... nie mógł. Nie, nie, nie. Za bardzo bolało. Jego klatka piersiowa była za ciężka jak na niego. Jego ciało paliło. Serce pompowało lawę zamiast krwi. Lawę, która spalała jego wnętrzności, sprawiając mu ból. Niewyobrażalny ból. Posłał on sztuczny uśmiech do Harry'ego. Do swojej miłości, która była szczęśliwie przytulona do swojego chłopaka. Louis chciał powiedzieć, że wychodzi, ale nikt nie zwracał uwagi na małego Tomlinsona. Andrej był jedynym, którego widzieli. Więc Louis wyszedł po cichu. I nawet jeśli obrócił się raz... dwa razy... czy pięćdziesiąt, to nadal nikt tego nie zauważył.
Louis miał dość. Miał dość przyjaciół, którzy już nimi nie byli. Miał dość Andreja i Harry'ego. Miał dość Stylesa, który uśmiechał się do tego faceta, tak, jak kiedyś do niego. Miał dość, dość, dość. Chciał uciec. Zniknąć. Nie nagrywali, więc nie był im potrzebny, choć Louisowi wydawało się, że nawet jeśli by go nie było, to Andrej by go zastąpił. Przecież już to zrobił w każdym aspekcie jego życia. Louis nie był nikomu potrzebny i czuł to aż za bardzo. Tym, co przelało czarę bólu był pieprzony Andrej, śpiewający jego partie w pisonekach, które on i chłopaki napisali. Ale nikt tego nie zauważył. Każdy chwalił drugiego chłopaka, bo był taki cudowny.
A Louis miał dość. Jego serce nie było w stanie przyjąć tyle bólu. Czy on w ogóle je jeszcze posiadał? Nie, były tylko miliony małych odpadków, których nikt nie zamierzał poskładać, bo przecież z nim było wszystko w porządku.
Kiedy stał w swoim mieszkaniu, przed lustrem, kompletnie nagi, płakał. Płakał, płakał, płakał, a łzy sprawiały, że jego skóra stała się pomarszczona i lekko różowa. Wytarł oczy pięściami, patrząc na tatuaże, które zrobił z Harrym, które były dla niego. Patrzył na nie i chciał zedrzeć z siebie skórę. Ona go paliła, paliła, paliła. Wszystko bolało tak bardzo, że nie mógł oddychać. Drżącymi dłoni chwycił telefon. Napisał krótką wiadomość do Nicole. Błagał w niej o spotkanie, choć była druga w nocy. Jego plecak leżał przy drzwiach, a on miał na sobie za dużą bluzę, w której zawsze jeździł na snowboardzie, luźne spodnie i trapery. Na jego głowie znajdowała się czapka, która zakrywała jego tłuste włosy. Nicole weszła do mieszkania bez pukania i od razu skierowała się do kuchni. Louis spojrzał na kobietę znad swoich splecionych dłoni, leżących na stole. Jego menadżerka miała na sobie zwykły dres, a jej twarz była pozbawiona makijażu. Wyglądała jeszcze bardziej ludzko, a Louis miał ochotę zacząć płakać na jej ramieniu.
- O co chod-
- Chcę zniknąć. Proszę. – odpowiedział na niezadane pytanie. Jego wzrok był utkwiony w stole. Nicole patrzyła na niego przez chwilę.
- Louis - zaczęła, ale jej podopieczny znowu jej przerwał.
- Proszę. Nicole, błagam, nie chcę tutaj być. Nie chcę... wiem, że kontrakt i te sprawy, ale nie dbam o to. Chcę po prostu... - Jego głos się załamał, a Nicole pokiwała głową. Nie powinna, ale... podeszła do niego i położyła rękę na ramieniu, które trzęsło się pod jej dotykiem.
- Nie wiesz tego ode mnie, ale jest jedno miejsce... a raczej osoba, do której możesz pojechać żeby zniknąć, ale Louis, czy jesteś pewien? Zostawisz tutaj wszystko?
- Jeśli miałbym cokolwiek do stracenia... - powiedział, na co oczy menadżerki rozszerzyły się. Louis podniósł się, po czym przytulił ją. – Możesz mi to wysłać na ten numer? – podał jej ciąg cyfr. – Mój nowy numer... proszę, nie mów nikomu i... dziękuję.
- Ja nic nie wiem. - odpowiedziała mu uśmiechem, choć tak naprawdę chciała zadać tyle pytań. Chciała wiedzieć czemu, czemu, czemu. Louis podał jej klucze do swojego mieszkania, które przyjęła bez słowa. Po tym ubrał kaptur na głowę i wyszedł.
Nicole to ostatnia osoba, która widziała Louisa Tomlinsona dnia 7 stycznia.
Tego samego dnia Louis Tomlinson przestał istnieć.
Został uznany za zaginionego przez media społecznościowe.
Przez fanów.
Przez zespół.
Nikt go nie widział.
Nicole milczała, pomimo tego, iż widziała w jakim stanie znajdowali się członkowie One Direction. Widziała, ale obietnica to obietnica.
Jej ludzie chcieli zastąpić Louisa, ale cały zespół się nie zgodził. Ona się im nie dziwiła, lecz jednocześnie chciała się zapytać:
Gdzie mieliście oczy rok temu?
Gdzie wtedy było wasze przywiązanie do niego?
No gdzie?
Gdzie byłeś, Harry Stylesie?
Czemu wyglądasz jak wrak po tym, jak on zniknął? Czemu?
Przecież go nie potrzebowaliście.
Nicole pragnęła wykrzyczeć im to w twarz, ale się powstrzymywała.
Wiedziała, że złamałaby wtedy obietnicę złożona mu oraz jej.
Nie mogła tego zrobić. Dlatego oglądała z nietęgą miną wywiad, który aktualnie był przeprowadzany z One Direction.
- Jak się czujecie bez Louisa? Minęło pięć miesięcy od jego zniknięcia. Czy coś się zmieniło? – zapytała ciemnowłosa reporterka, patrząc na nich przenikliwym wzrokiem. Czwórka chłopaków była ściśnięta na jednym siedzeniu. Żaden z nich się nie odezwał. W końcu Liam był tym, który zabrał głos. Nicole patrzyła na Harry'ego, który zaciskał pięści na swoich spodniach. Wyglądał na tak bardzo cierpiącego.
- Czujemy się...pusto. Tak, to dobre słowo. Bez niego jest inaczej. Nie ma już tej duszy towarzystwa. – odpowiedział, patrząc na kobietę i ściskając dłoń Zayna.
- Rozumiem, a co z Andrejem? – zadała kolejne pytanie.
-Nie rozumiem? – brwi Liama zmarszczyły się w niezrozumieniu.
- Mam na myśli... jest prawie jak Louis, czyż nie? Jest zabawny, dobrze śpiewa i wszędzie go pełno, a do tego jest chłopakiem Harry'ego. Można powiedzieć, że to godne zastępstwo Louisa. Czyż nie? – zachichotała.
- Louisa nie da się zastąpić! – krzyknął Harry z załamanym wyrazem twarzy.
- Oh, czyżby? Mam na myśli, przecież od kiedy pojawił się Andrej, wasz zespół tak jakby o nim zapomniał?
Nicole pokiwała głową na prawdziwość tych słów. W tym momencie wiedziała, że to, co powiedziała reporterka ukazało prawdę, a One Direction dopiero zdało sobie z tego sprawę.
Harry usiadł na kanapie z wielkimi oczami, w których pojawiły się łzy.
Reporterka spojrzała na Nicole, poszukując pomocy. Kobieta kiwnęła głową na znak, że czas skończyć.
- Tak więc to tyle na dzisiaj. Do zobaczenia, One Direction! – krzyknęła brunetka imieniem Barbara. Po chwili kamery zostały wyłączone, a gwar zalał pogrążone w ciszy pomieszczenie. Żaden z czwórki młodych mężczyzn nie poruszył się. Nicole chwilkę porozmawiała z prowadzącym wywiad, nim usiadła naprzeciwko kanapy, na której siedzieli ściśnięci Harry, Niall i Ziam.
- Więc chłopcy, czy w końcu to do was dotarło? – zapytała, zakładając nogę na nogę i patrząc na nich z czymś dziwnym w oczach.
- Myślę... myślę, że tak. – odezwał się Liam, który w tym momencie robił za ich lidera. Szczeniak na lidera.
- To dobrze. – pokiwała głową, spoglądając na Harry'ego, który miał łzy w oczach. – Macie przerwę do przyszłego tygodnia. – po tych słowach podniosła się i ruszyła do wyjścia. W drzwiach minęła uśmiechniętego Andreja.
Idącą korytarzem Nicole, już miała wykręcić numer do Anastazji, swojej siostry, kiedy głęboki głos Harry'ego uniemożliwił jej to.
- Nicole, czekaj! Czekaj, proszę! – dobrze znana jej barwa głosu Harry'ego zabarwiona była... rozpaczą?
- Słucham Harry, o co chodzi? – zapytała, spoglądając na młodego, pociągającego mężczyznę, który teraz był, no cóż, obrazem nędzy. Jego koszula była pomięta, a włosy latały w różne strony.
- Czy... czy masz może... klucze? – zapytał, patrząc na nią wielkimi, zielonymi oczami pełnymi błagania. Marshall zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc.
- Pardon?
- Klucze... do mieszkania Louisa? – zapytał słabym głosem. No tak. Nicole pokiwała głową. Miała je. Oczywiście, że je miała. Teraz już wiedziała, czemu Louis je jej dał.
- Oczywiście. – zaczęła grzebać w torebce, aż wyciągnęła trzy klucze i zawieszkę w kształcie statku. Na ten widok oczy Harry'ego wypełniły się łzami po raz kolejny. Kobieta bez słowa podała mu klucze, a on przycisnął je do piersi, jakby były cenniejsze niż całe złoto tego świata.
Może tak właśnie było?
Szczęk otwierania zamka brzmiał w pustym mieszkaniu jak wybuch bomby. Drzwi powoli otworzyły się, ukazując postać wysokiego, młodego mężczyzny z burza loków. Jego eleganckie buty zostały ściągnięte w holu, kiedy ten dotykał ściany, delektując się tym dotykiem. Harry wszedł do ciemnego salonu, po czym zapalił światło. Pokój był pusty. Żadnych śladów tego, że ktoś tutaj mieszkał. Każda płyta, sprzęt, każde zdjęcie stało na swoim miejscu, zupełnie nienaruszone. Harry zaplakał cicho, widząc oczami wyobraźni te wszystkie wieczory, kiedy siedział tutaj, właśnie tutaj, na tej kanapie, obok Louisa. Obydwoje śmiali się podczas oglądania komedii. Byli tak blisko. Harry usiadł dokładnie w tym samym miejscu, co kilkanaście miesięcy temu. Pamiętał dokładnie to, jak blisko był starszego mężczyzny. Mógł go poczuć, przytulić i mieć tylko dla siebie.
Teraz go nie miał.
Nie miał.
Nie miał.
Nie miał.
Pustka.
Harry wytarł nos rękawem swetra, zanim wstał z sofy i ruszył do sypialni szatyna. Otworzył drzwi do pokoju, a kolejne fale łez spłynęły po jego policzkach. Pokój był jednym, wielkim chaosem. Ubrania leżały dokładnie wszędzie. Kartki, książki, długopisy, czy też jeansy. Wszystko leżało tak, jakby ktoś tu jeszcze był. Harry podszedł do wielkiego łóżka, po czym rzucił się na posłanie. Jego nozdrza wypełnił zapach Louisa. Znowu zaczął płakać. Jego małego Boo nie było. Nie było go. Zniknął. Zostawił go.
Ale czy to on nie był tym, który na początku go zostawił? Dla kogo? Dał gościa, który tylko chciał się wybić?
Kolejna fala płaczu była jak wybuch. Jak wybuch gwiazdy. Jego wzrok spoczął na zdjęciu. Zdjęciu jego i Louisa. Kiedy jeszcze byli blisko, blisko, blisko. Leżeli obok siebie na łące pełnej zielonej trawy. Ich uśmiechy były tak szerokie, że Harry nie pamiętał kiedy się tak ostatnio uśmiechał. Jego serce krwawiło. Nie było go.
Był teraz samotną gwiazda. Był sam, sam, sam.
Miłości jego życia zniknęła.
Czemu?
Bo był idiotą.
Przycisnął poduszkę bliżej do swojej twarzy. Chciał żeby zapach Louisa osiadł na jego skórze. Na zawsze, zawsze, zawsze.
Harry leżał w pustym mieszkaniu, które mogło być jego. Mógł być tutaj szczęśliwy z Louisem. Mogli gotować razem. Mogli spać razem, przytulać się, całować. Jednak nie miał tego. Wszytko przez to, że się bał. Bał się odrzucenia, a teraz nie miał swojego słońca. Było tylko sztuczne światło, które chciało uchodzić za słońce świata.
- Lewis, do cholery, wstawaj! – krzyknęła Anastazja, stojąc w drzwiach pokoju, który zajmował Louis. Młody mężczyzna leżał na materacu i udawał, że go nie było. Różowowłosa podeszła do posłania, po czym rzuciła się na burito z kołdry. Louis pisnął.
- Spadaj! Czego chcesz, An!? – warknął, wychylając się znad ciemnego materiału. Anastazja spojrzała na niego spojrzeniem mówiącym „nie wkurwiaj mnie”.
- Wstawaj. Może i masz kryzys czy coś, ale dość tego. Jeśli chcesz tu być, masz wstać i mi pomóc. Teraz, Lewisie Thomson. ŁAPIESZ? – uderzyła go w głowę. Louis posłał jej uśmiech, nim uniósł się na ramionach. Anastazja była przyjaciółką Nicole, u której się zatrzymał. Prowadziła ona studio tatuażu wraz z swoim narzeczonym Xavierem Rebelem. Mógł się tutaj zaszyć. Na obrzeżach Oslo był bezpieczny, jako Lewis Thomson z brodą, dłuższym włosami i luźnymi dresami. Nie był już taki, jak kiedyś. Kiedy przybył tutaj pięć miesięcy temu, był kłębekiem nerwów. Nie był w sranie nawet spojrzeć w twarz Anastazji. Jednak teraz po tym czasie, ta dziewczyna z tatuażami, różowymi włosami, pięknym głosem oraz zajebisty narzeczonym, była jego najlepszym przyjacielem. Louis stał w łazience, myjąc zęby oraz twarz. Po tych czynnościach założył za dużą bluzę dresową należąca do Xaviera oraz spodnie, również dresowe, należące do Anastazji. Po chwili stał już za ladą w studiu i zapisywał rosłego mężczyznę na tatuaż do Anastazji. Teraz to było jego życie. Cieszył się, choć jego serce było tam, gdzie loki i dołeczki.
- An? – zapytał podczas małej przerwy, kiedy praktycznie nie było klientów.
- Hmm? – odparła, żując końcówkę długopisu, którym rysowała tatuaż.
- Zrobisz mi dziarę?
- Jasne... jaką? – spojrzała na niego z jasnym uśmiechem, a on zajął miejsce naprzeciwko niej i zaczął mówić. Anastazja patrzyła n niego wielki oczami.
- Ja... Jezu, tak, oczywiście, że to zrobię... ale to trochę potrwa... Lewis?
- Mamy czas. – odparł, odchylając się do tyłu na krześle. Kiedy zamknął oczy nadal widział tę zielona łąkę, pełną czekoladowych drzew i gwiazd.
Gwiazd, które posiadały swoje słońce.
☆ ☆
- Witaj Harry, co cię do mnie sprowadza? – zapytała Nicole, poprawiając się na swoim ogromnymi, skórzanym fotelu. Harry patrzył na nią swoimi wielkimi oczami. Dobrze wiedział, po co przyszedł, jednak teraz, kiedy mógł zapytać, poprosić, coś ściskało jego gardło. Co jeśli się pomylił? Co jeśli Andrej się pomylił? Tak samo jak i całe One Direction? Wziął głęboki oddech, zanim zapytał:
- Czy... czy masz kontakt z Lou? – patrzył oczami pełnymi nadziei na swoją menadżerkę. Serce biło mu mocno w piersi. Musiał... Musiał jakoś się z nim skontaktować. Usychał. Bez swojego słońca był skończony. Zmieniał się w pył.
- Nie patrz tak na mnie, Styles. Te oczka nie działają, jednak... mam z nim kontakt. – odparła Marshall, opierając się wygodniej o fotel. Patrzyła, jak na twarz Harry'ego wpływa nadzieja. Jak wypełniła jego oczy. Oczy, które były niczym uschnięta trwa, a teraz powoli nabierały koloru.
- Czy ja.. ja mógł-
- Nie, Harry, nie podam Ci jego numeru ani czegoś takiego. – Nicole pokręciła głową. – Jednak... – sięgnęła do biurka po kilka kartek, po czym przesunęła je w stronę Harry'ego. – Możesz do niego napisać. Ale nie list, tylko piosenkę. Nie przekażę mu listu, tylko piosenkę, którą dla niego napiszesz. Tylko to mogę Ci dać. – powiedziała, patrząc na młodszego mężczyznę, który wpatrywał się w papier.
- Dziękuję... tak bardzo... dziękuję. – cichy głos Harry'ego rozbrzmiał w pomieszczeniu. Nicole uśmiechnęła się, widząc, jak na twarzy smutnego mężczyzny pojawił się mały uśmiech. Pierwszy od dziesięciu miesięcy. Harry jeszcze raz jej podziękował, po czym opuścił gabinet, ściskając w dłoniach papiery. Kobieta patrzyła za nim, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła. Może nie powinna? Jednak teraz jej kolejnym problemem było skłonienie Louisa do powrotu. One Direction nie nagrywało od mniej niż roku. Musieli wrócić, a powrót Tomlinsona pomógłby im w tym.
Tylko jak to rozegrać?
Z tego co wiedziała, Louis postawił jeden warunek.
Wręcz niemożliwy do spełnienia.
- Co żeś jej powiedział, Lewis?! – krzyknęła Anastazja, podnosząc się z kolan Xaviera. Mężczyzna spojrzał na Tomlinsona, zupełnie jakby zastawał się, jakie kwiaty kupić na jego grób.
- An, spokojnie... - zaczął, ale widząc to, jak zła była jego narzeczona, przestał. Zamiast tego chwycił kolejne skrzydełka kurczaka i z umiarkowanym zainteresowaniem przyglądał się scenie przed nim.
- Jesteś głupi czy głupi?! - krzyknęła, chwytając jego koszulkę i szarpiąc nim.
- To, co słyszałaś. Bez ciebie tam nie pojadę. Nie dam rady... dobrze wiecie, że trzymam się w kupie tylko dzięki wam. Gdyby nie to, że mnie przygarnęliście... - Ana patrzyła na młodszego mężczyznę w szoku. Na serio? Aż tyle im zawdzięczał?
- Louis...
-Dlatego to powiedziałem. Jeśli mam tam iść, wrócić i zaśpiewać ‘Just Hold On’, to muszę mieć wasze wsparcie. Przez te dziesięć miesięcy byliście mi najbliższi. – Marshall przeczesała włosy palcami, nim nie puściła koszulki Louisa i wróciła na swoje miejsce na kolanach Xaviera. Narzeczony oparł głowę o jej plecy, łaskocząc ją swoimi krótkimi włosami w kolorze ciemnego blondu. Jego wytatuowane ramiona były dookoła jej talii, przyciągając ją bliżej.
- Rozumiem... kiedy chciałbyś?
- Po Nowym Roku... potrzebuję jeszcze tych dwóch miesięcy. Chcę dopracować druga piosenkę, tą... Tylko dla niego, wiesz? - spojrzał na parę przed nim, po cichu marząc, żeby to był on i Harry. Żeby mogli być szczęśliwi; będąc tylko koło siebie.
Ciekawe czy Harry nadal był z Andrejem?
Prawdę powiedziawszy, Louis nie miał pojęcia. Odciął się od tego wszystkiego, zatapiając się w świecie tatuaży i życiu tego salonu. To stało się jego podporą, dzięki której był w stanie coś napisać. Wyrazić więcej. Nie był dobrym mówcą. Nie umiał mówić o uczuciach, jednak teraz będzie musiał to zrobić. Dzięki rozmowie z Anastazją zrozumiał siebie troszkę lepiej, ale nadal brakowało czegoś. Miejsca, które pomogłoby mu znaleźć potrzebne słowa.
- W porządku. Daj znać, kiedy chcesz wyjechać, choć... Nadal uważam, że powinieneś sam to zrobić. Jesteś Louis Tomlinson i to twoje życie, zawalcz o nie. - szatyn już miał jej odpowiedzieć, kiedy dzwonek nad drzwiami dał o sobie znać, a do środka weszła klientka. Louis podrapał się po brodzie, zanim podszedł do lady.
Harry siedział już kolejną noc z rzędu nad totalnie pustą kartką. Nie miał pojęcia, co miałby napisać. Chciał powiedzieć tak wiele. Od przepraszam, przez czemu mnie zostawiłeś, do kocham, kocham, kocham.
Jednak żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Łzy frustracji kuły go w oczy. Wstał ze swojego miejsca przy biurku, po czym podszedł do wielkiego okna. Spojrzał na Londyn, niespokojny tej nocy. Harry czasem się zastanawiał, czy jego kochane miasto miało czasem spokojne oblicze. Pewnie nie.
Ciche pukanie wyrwało go z krótkiej zadumy. Obejrzał się za siebie, żeby w drzwiach dostrzec Andreja. Mężczyzna posłał mu mały uśmiech, ale nie wszedł do środka.
- Będę się zbierał, H. Jesteś pewien, że..? – zapytał mężczyzna, chcąc podejść do Stylesa, jednak ten tylko wyciągnął dłoń przed siebie, nakazując mu zostać tam, gdzie był.
-Jestem pewien, a ty jesteś pewien, że zabrałeś wszystkie swoje rzeczy? – zapytał, przeczesując swojej krótkie włosy.
- Tak. Wszystko zabrałem, ale... mam jedno pytanie. Czemu, Harry? Było nam dobrze. Twoi przyjaciele mnie lubili, tak samo jak rodzina, więc czemu?
- Sztuczne światło nigdy nie stanie się słońcem, nie ważne jak bardzo by się starało, Andrej. Jesteś takim światłem dla mnie. Moim słońcem od zawsze był ktoś inny. Widziałem o tym do czasu, aż się zgubiłem i wtedy dostrzegłem światło. Jednak nie odróżniłem go od słońca. A kiedy w końcu przejrzałem na oczy, było za późno. Wybacz.
- Rozumiem. Myślę, że powinienem już pójść. Do zobaczenia, H. – Powiedział mężczyzna, wycofując się. Nie zamknął drzwi do pokoju chłopaka, chciał, żeby ten go widział. Widział jak odchodził.
Harry patrzył na plecy znikającego byłego chłopaka i nie wiedział, co czuć.
Ulgę?
Złość?
Zmartwienie?
Smutek?
Nadzieję?
Nie miał pojęcia. Wolnym krokiem wrócił na swoje miejsce przy drewnianym biurku, zanim chwycił długopis, a na papierze pojawiło się pierwsze słowo.
Lou.
Louis wpatrywał się w kawałek papieru jak w terrorystę. Znaczy, bez urazy dla Zayna, ale na serio, Louis patrzył na ten papier jak na wroga. Dzisiaj rano dostał go od Nicole, która wręcz błagała go o to, żeby się zdecydował, kiedy zamierzał wrócić, bo musiała ustawić jakiś koncert One Direction po tak długiej przerwie. Lecz on nie dał jej żadnej odpowiedzi.
Tomlinson miał dylemat. Otworzyć, czy też nie... zrobić to, czy nie? Wziął głęboki wdech, nim jednym szarpnięciem otworzył kopertę. Wielkimi oczami patrzył na kartkę, zapisaną pismem Harry'ego. Na tysiące Lou znajdujących się na kartce. Niektóre były ze sobą połączone, inne tworzyły serce, a jeszcze inne układały się w bezsensowną mieszaninę liter. Wszystko to dokonane za sprawą długopisu Stylesa.
W tym jednym momencie wielka tęsknota uderzyła w niego niczym taran. Zniszczył postanowienie brzmiące ‘odciąć się do Harry’ego’. Zniszczył to wszystko. Był niczym supernova.
Potrzebna dotyku była zbyt nagląca.
Potrzeba usłyszenia jego głosu paliła.
Potrzeba bycia blisko zabijała.
Musiał go zobaczyć. Musiał spojrzeć w te zielone oczy, nawet jeśli jego serce miałoby się rozpaść na oczach milionów ludzi. Nie dbał o to. W jednej sekundzie odnalazł siebie dzwoniącego do Nicole. Miał gdzieś różnice czasu. Pieprzyć to. Jego serce, pełne blizn chciało wrócić po swoją część.
Teraz, zaraz, natychmiast.
Może i biedzie płakał, ale chciał go zobaczyć.
Musiał zobaczyć gwiazdy na łące w wiosenną noc. Gwiazdy, które skryły się w oczach niejakiego Harry'ego Stylesa.
Czy Louis już wspominał, jak bardzo kochał nocne niebo?
Anastazja patrzyła na golącego się Louisa i serio nie wiedziała, co zrobić. One Direction miało udzielić wywiadu w Nowym Jorku. Za dwa dni. 19 grudnia, a Louis właśnie leciał do USA, żeby wziąć w nim udział. Młoda kobieta nie miała pojęcia, co się zmieniło od tego czasu, kiedy rozmawiali w listopadzie, ale może to wina tego listu? Jej wzrok zatrzymał się na średniej wielkości tatuażu, który podarowała Louisowi. Kawałek gwieździstego nieba na jego karku idealnie komponowało się ze skórą chłopaka.
- An, czy mogę pożyczyć kilka koszul Xaviera? Tak jakby moje zostały w Londynie, a ja tak średnio mam je jak stamtąd zabrać. – zapytał, kończąc golenie swojej brody, tak żeby pozostał tylko lekki zarost. Włosy miał już lekko przeciętne, jednak nadal sięgały mu za uszy. Anastazja to umiała posługiwać się nożyczkami.
- Myślę, że nie ma sprawy. Jesteś od niego mniejszy, więc coś się wykonbinuje. Z tego co kojarzę, mamy kilka za małych koszul i koszulek, więc raczej Ci je da, niż pożyczy. – odpowiedziała, wychodząc z łazienki i kierując się do swojego pokoju. Z szafy wyciągnęła kilka za małych na jej narzeczonego koszulek, po czym wróciła do pokoju Louisa. Rzuciła w niego czarnym t-shirtem, po czym stanęła obok jego łóżka, którym nadal był materac. Tomlinson założył koszulkę, zanim nie przyjął kolejnych ubrań od dziewczyny. Wepchnął je do plecaka. Tego samego, z którym opuszczał dom niecały rok temu.
- Jesteś pewien, Lou? – zapytała znienacka Anastazja.
- Tak. – powiedział, posyłając jej mały uśmiech. – Chodźmy. – po chwili w pokoju nie było już nikogo. Xavier i Anastazja mieli za zadanie odwieźć Lou na lotnisko tak, żeby nikt go nie rozpoznał. Udało się tylko dzięki za dużym bluzom Xaviera. Pożegnanie nie było łatwe ani dla An ani Louisa. Jednak po tym, jak szatyn obiecał odwiedzić ich na Nowy Rok, dziewczyna w końcu go puściła.
Dwadzieścia minut później był już na pokładzie samolotu, a jego serce biło w rytmie harryharryharry.
Chciał go zobaczyć.
Chciał mu zaśpiewać.
Chciał powiedzieć prawdę.
Najwyższa na to pora.
Nicole siedziała zdenerwowana w czarnym pojeździe przed lotniskiem. Nerwowo spoglądała na zegarek. Louis się spóźniał. Cholera. A miała z nim tyle do obgadania! Wtem drzwi otworzyły się, a do środka wszedł uśmiechnięty szatyn.
To miła odmiana, pomyślała kobieta, zanim przyciągnęła chłopaka do uścisku, który ten odwzajemnił.
- Dobrze cię wiedzieć, Louis. – zaczęła, przyglądając się mu. Wyglądał dobrze. Zadziwiająco dobrze. Nie tego się spodziewała.
- Ciebie też Nicole, choć widzieliśmy się jakieś dwa tygodnie temu. – roześmiał się, pokazując rządek śnieżnobiałych zębów. – Więc o której zaczyna się wywiad?
- A ty od razu przechodzisz do interesów, Tomlinson! – tym razem to Nicole się zaśmiała. Louis wzruszył ramionami, a ona udała, że nie zauważyła nowego tatuażu na jego szyi.
Dotarli do studia na czas, a Louis nie przestawał się uśmiechać. Z tego co się dowiedział, miał być to program na żywo, co sprawiało, że to, co chciał zrobić, było jeszcze bardziej ekscytujące. Może i nie było go rok, ale nadal kochał występować przed ludźmi. Teraz miał wystąpić nie tylko przed fanami, ale też przed swoimi przyjaciółmi, których opuścił na rok. Czasem zastanawiał się, czy mieli mu to za złe. To, że odszedł tak nagle. Wiedział, że ani Liam ani Niall nie potrafiliby się na niego gniewać wiecznie, ale co innego z Zaynem... oraz Harrym. Przetarł twarz dłońmi, zanim narzucił kaptur na włosy. Ze spuszczoną głową przemierzał korytarze studia. Zatrzymał się przed jednymi z drzwi przebieralni, na których wisiała tabliczka z napisem ‘One Direction’. Słyszał roześmiany głos Nialla, poważny Liama i jak zwykle obojętny Zayna. Wtem kiedy miał odchodzić, usłyszał to. Harry odezwał się, a serce Louisa stanęło. Tak bardzo za nim tęsknił. Jednak głosowi jego kawałka serca ,towarzyszył ten znienawidzony. Pokręcił głową, nie chcąc dłużej tam stać. Ruszył dalej, nucąc pod nosem swoją piosenkę. To go odstresowywało. Otworzył drzwi do swojej przebieralni. W środku ściągnął kaptur, po czym opadł na małą sofę.
Teraz pozostało mu tylko czekać.
Nicole obserwowała przebieg wywiadu i, co by nie mówić, była zadowolona. Chłopcy odpowiadali na każde pytanie, co ją cieszyło. Jednak wiedziała, że najlepsze dopiero przed nimi.
Nagle światła zgasły.
- Moi drodzy, oto nasz gość specjalny! – krzyknął prowadzący. Harry popatrzył na swoich przyjaciół, niczego nie rozumiejąc. Gość specjalny? O co chodzi? Wzrok wszystko zebranych skupił się na wyjściu zza kulis. Wtem na scenę wszedł Louis Tomlinson we własnej sobie. Wyglądał inaczej. Zupełnie inaczej, a Harry chciał płakać. Włosy starszego mężczyzny były dłuższe i zaczesane do tyłu. Na jego szyi widniał nowy tatuaż, który nie pasował do żadnego z tych, należących do Harry'ego. Luźny t-shirt i przylegające, niczym druga skóra, jeansy leżały na nim idealnie. Styles chciał wstać, podejść do niego i pocałować. Powiedzieć, jak bardzo go kochał. Lecz nie zrobił tego.
Louis uśmiechnął się do prowadzącego, zanim nie przejął mikrofonu. Cały stres nagle z niego wyparował. Niebieskie oczy spotkały te koloru trawy i Tomlinson nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
- Cześć wszystkim. Długo mnie nie było, co nie? – zaśmiał się, nim spojrzał na Nicole, która stała za kulisami. Lekko kiwnął jej głową, po czym kontynuował - Ale wróciłem i mam coś dla was. – po tych słowach Louis podszedł do menadżerki i odebrał gitarę. Chłopcy patrzyli na niego zdumieni. Usiadł na wcześniej przeniesionym krześle. Wziął głęboki oddech i zaczął grać. Jego palce powoli poruszały się po strunach, a Harry był w nim tak bardzo zakochany. Po chwili do spokojnych dźwięków gitary dołączył głos. Spokojny, delikatny i czuły.
Serce Stylesa chciało w tym momencie pęknąć. Był taki piękny. Piękniejszy niż go zapamiętał. Kości policzkowe były bardziej widoczne, a zmarszczki koło oczu wyraźniejsze. Jednak pomimo tego, wciąż był ideałem.
Jak tylko ostatnie słowa wydobyły się z jego ust, Louis otworzył oczy. Spojrzał na publiczność, która uczestniczyła w programie. Po tym jego wzrok skierował się na kanapę. Widział, jak Zayn i Liam patrzą na niego z szokiem wymalowanym na twarzy. Niall chyba troszkę płakał, powtarzając ‘to mój kumpel, kurcze blade’ a Harry? Harry stał tuż przed nim. Louis nawet nie wiedział, jak to sie stało. W jednej sekundzie siedział on na sofie, a w drugiej był tutaj. Tuż przed nim. Niebieskie oczy wpatrywały się w te zielone, szukając odpowiedzi. Wtem Harry chwycił jego twarz w dłonie i pochylił się w jego kierunku.
- Moje słońce. – powiedział, zanim go pocałował. Delikatnie. Słodko. Z uczuciem. Serce Louisa przestało bić. W tym jednym momencie zgubiło swój bieg.
Harry Harry Harry
Kiedy młodszy mężczyzna chciał się odsunąć, Louis mu na to nie pozwolił. Chwycił dłonie, które znajdowały się na jego policzkach. Ich palce splotły się, a on oddał pocałunek. Równie słodki i czuły. Miał gdzieś to, że robili to na wizji. Miał gdzieś fakt, że ten mężczyzna, który go całował, wcześniej złamał mu serce. Ważne było tu i teraz.
Rozmowy mogły poczekać. Cały świat mógł poczekać.
- Nie opuszczaj mnie nigdy więcej, moje słońce. – powiedział cicho Harry, patrząc w oczy Louisa i kurczowo się go trzymając.
- Nie opuszczę, moja gwiazdo. – odpowiedział równie cicho szatyn, przed przyciągnięciem Stylesa do ciasnego uścisku.
Stali tam, przyciśnięci do siebie.
Choć było jeszcze sporo do wyjaśnienia, to teraz się to nie liczyło.
Słońce i gwiazdy nie mogły żyć bez sobie.
Po przywitaniu się z całym zespołem oraz swoimi przyjaciółmi, Louis planował wrócić do domu i pomyśleć. Jednak było to niemożliwe z Harrym, który wręcz wisiał na nim. Nie odstepował go na krok i kiedy tylko mógł, całował jego twarz czy usta. Louis sam nie wiedział, jak się z tym czuć.
Czy Harry nadal miał chłopaka?
Czy on go kochał?
Czy może to było na pokaz?
Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi.
- Nicole, czy mogę dostać klucze do mojego mieszkania? – zapytał, stojąc koło wcześniej zamówionej taksówki, w której wnętrzu siedział już Harry. Oczywiście.
- Ja ich nie mam, Louis. – kobieta pokręciła głową z małym uśmiechem.
- W takim razie kto je ma? – Marshall pokiwała głową w stronę sprawdzającego coś na swoim telefonie Harry’ego. – Nie gadaj.
- Gadam, a teraz jedźcie i porozmawiajcie. – mówiąc to, wręcz wepchnęła go do pojazdu. Jak tylko Louis zajął miejsce obok Harryego, chłopak od razu odłożył telefon, po czym przywarł do jego boku. Jednym ramieniem objął talię Harry'ego, podczas kiedy ten schował twarz w jego szyi.
Jechali w ciszy przerwanej tylko muzyka z radia. Żaden z nich się nie odzywał, jednak ich ciała były ściśle do siebie przyczepione.
Tym, który otworzył drzwi do mieszkania, był Harry. Jego dłonie drżały niekontrolowanie. Wiedział, czym się denerwował. Wtedy, kiedy przeniósł wszystkie swoje rzeczy do mieszkania Louisa, myślał, że to dobry pomysł. Teraz nie był tego pewien. Przepuścił niższego mężczyznę w drzwiach, a jego serce stanęło, kiedy ten dostrzegł jego buty.
Louis zmarszczył brwi na obecność kilkunastu par butów... Harry'ego. Obejrzał się na Stylesa, który uniknał jego wzroku. Ściągnął swój płaszcz, po czym otworzył szafę. Szafę, w której było kilka płaszczów i kurtek należących do Harry'ego. Nic na to nie powiedział, tylko ruszył do kuchni. Kolejne zdziwienie. Kuchnia wyglądała zupełnie tak, jakby ktoś...
- Mieszkałeś tutaj? – zapytał, odwracając się w stronę cichego Harry'ego. Chłopak spojrzał na niego i pokiwał głową. - Dlaczego? Przecież... zostałem zastąpiony? – zadał kolejne pytanie. Ruszył w kierunku salonu. Zajął miejsce na kanapie, czekając na odpowiedz.
- Nikt cię nie zastąpił! – Krzyknął nagle Harry, znajdując się koło niego na kanapie. – Na początku myślałem, że się da. Że da się zastąpić słońce sztucznym światłem. Jednak kiedy zniknąłeś, zrozumiałem. Zrozumiałem, jaki głupi byłem, myśląc, że ktoś mógłby z tobą konkurować. – mówił Harry, chwytając dłonie szatyna i unosząc je do swoich ust. – Dlatego proszę, wybacz mi... tak bardzo cię kocham, Louis... – Tomlinson patrzył na mężczyznę. Nie wiedział, co miał powiedzieć.
- Ja ciebie też, Hazz... ale musimy to rozpracować. Chcę z tobą być, ale... myślę, że musimy wziąć to powoli? – zapytał patrząc w zielone oczy. Harry pokiwała głową ze łzawym uśmiechem. – Choć się już do mnie wprowadziłeś, więc jakiś etap ominęliśmy. – zaśmiał się Louis. Po chwili leżeli przytuleni do siebie na kanapie, a jedynym źródłem światła były uliczne lampy. Harry mocno trzymał mniejsze ciało i dziękował Bogu za to, że znowu było ono przy nim.
☆ END ☆
:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro