Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Carpet with a long nap (Muke)

Napisany; 9 marca 2016, wcześniej w  formie osobnej opowieści.

__________________________________________________


-Nie ma mowy! Ruszaj się! Nie będziesz tutaj gnił kolejny piątek z rzędu, Michael!

-Daj mi święty spokój Loueh. Nie mam ochoty się nigdzie ruszać, a szczególnie z tobą i twoją kochaną druga połówka -mruknąłem, przeżuwając kolejną porcję lodów o smaku ciasteczkowym. Nagle ekran telewizora został wyłączony. Kurwa. Spojrzałem na Louisa z wyrzutem.

-Idziemy i nie ma, że nie. Wstawaj pedale -prychnąłem na to pieszczotliwe określenie. Owinięty w koc poczłapałem za chłopakiem. Szczerze, to nie miałem pojęcia po co ja im na imprezie, do tego piątkowej. Mówiąc „im" mam na myśli Lou, Hazze, Liama, Nialla i Zayna. Czasem może jeszcze kogoś na doczepkę. Zanim zdarzyłem przekroczyć próg mojej groty para najbardziej obcisłych, czarnych rurek zderzyła się z moja twarzą, a za nią leciał czarny tank top z logiem 'Green Day'a. Kurwa.

-Leć się przebrać barbie. Za dziesięć minut wychodzimy-rzucił Boo, rozkładając się na moim kochanym łóżku.

-Będę gotowy za pół godziny skrzacie -puściłem mu oczko i już mnie nie było.

-CO ŻEŚ POWEIDZIAŁ, GORDON?!-krzyknął do mnie w tym samym momencie, kiedy trzasnąłem drzwiami od łazienki.

-Nic, Willy!-odkrzyknąłem, a w odpowiedzi dostałem zduszone prychnięcie. Szybko pozbyłem się białego, miękkiego koca i kraciastych spodni od piżamy. To cud, że się nie wywaliłem uciekając z pokoju. Po krótkim namyśle pozbyłem się również za dużej koszulki. Przejechałem palcem po wypukłej bliźnie. Nie lubiłem jej, ba, nienawidziłem. Wszedłem pod prysznic, puszczając przy tym strumień ciepłej wody. Ładnie i pięknie opukałem się z trudu piątkowego dnia w kawiarni, w której pracowałem wraz z Harrym. Wycierając swoje liliowe włosy szukałem odpowiednich perfum. Ta czynność uświadomiła mi jak dawno nie byłem na imprezie. Nawet głupiej domówce! A nie...moment, jakiś miesiąc temu jeden z klientów Strabucksa starał się zaprosić moją cudowną, taaaa, osobę na imprezę do kumpla. Jakiś blondynek z kolczykiem w wardze. Nie powiem, był niczego sobie, ale ja nie chodzę z nieznajomymi. I wcale nie jestem gejem, wcale. No homo. Tutaj to Louis jest jedynym gejem...i Niall....i Zayn....i Harry...ale! Na szczęście mam Liama! Jedyny prosty w moim życiu. Tak, mówi to facet w liliowych włosach. Moje przemyślenia przerywa odgłos upadających ciał. Szybko wybiegłem z łazienki. Tak samo szybko się zatrzymałem, patrząc na scenę przede mną. Louis siedział okrakiem na Harrym i jadł jego twarz, jakby nie widział go z rok, a nie trzy godziny. Ręce loczka były już pod koszulką, kiedy im przerwałem.

-Ej, ludzie, to hol. Jak już chcecie być królikami, to dajcie mi chociaż wyjść, na boga –chwyciłem czarna bluzę z kapturem i jednym zgrabnym ruchem naciągnąłem ja na nagą klatę piersiową. Chwyciłem jeszcze portfel -Jak coś, to chce być chrzestnym!-rzuciłem, zamykając drzwi. Gdzie by tutaj pójść....wyciągnąłem telefon, po czym wykręciłem pierwszy lepszy numer spośród pięciu ulubionych. Jeden sygnał. Wszedłem do parku niedaleko mojego mieszkania. Drugi sygnał. Szedłem spokojnie alejką. Trzeci sygnał. Chuj. Schowałem aparat. Już miałem zawracać, kiedy zobaczyłem coś na kształt ludzkiego ciała w krzakach. O kurwa. Czy to są zwłoki?! Niepewnie podszedłem w kierunku ciała. Oddychaj Mike. To wcale nie tak, że w twoim mieszkaniu jest dwóch pieprzących się gości, to wcale nie tak, że własna matka cię olewa o 21 w nocy i to wcale nie tak, że właśnie zalazłeś kogoś. Stanąłem przed leżącym niczym kłoda ciałem. Nagle zrobiło mi się zimno. To ten blondi z kawiarni. Co on tu robi? I czemu do cholery jest cały w krwi? Myśl Michael. Kucnąłem koło niego. Delikatnie dotknąłem jego chłodnego ramienia. Ja jebie. Jest zimno, a ten ma na sobie tylko T-shirt. Postanowiłem, że będę bohaterem, a później wyżulę od niego porządna kolacje. Chwyciłem go pod kolanami, a następnie pod ramionami. Hej hop! O jest całkiem lekki. Miło. Prędko niczym struś pędziwiatr udałem się do mojej jaskini. Z kopa otworzyłem drzwi, które uderzyły z impetem o zieloną ścianę. O, tynk odpadł. Trzeba będzie użyć kropelki. Wszedłem do salonu i umieściłem blond zakrwawione bożyszcze na kanapie.

-Louis, ty tępy pedale, który podaje się za lekarza, choć tu!-warknąłem, stojąc nad chłopakiem. Po chwili koło mnie stali Harold oraz jego dobrze wypieprzony facet. Skąd wiem? To czuć. I widać też.

-Cze...o kuźwa. Czemuś go zajebał, kwiecie szczęścia?-zapytał Lou, oglądając chłopka z góry na dół pod kątem medycznym. Ma się ta wprawę po piątce rodzeństwa, co nie Tomilson-Styles?

-To nie ja! Ja niewinny! Znalazłem go - upss...nie powinienem tego mówić. Chłopcy spojrzeli na mnie jak na idiotę, na co odpowiedziałem im ślicznym uśmiechem.

-Ej, co jak on jest już trupem, a ciebie oskarżą o zabójstwo Mike?-zapytał tata Styles głosem tak poważnym, że ja nie mogę. W tym samym czasie Tommo kucnął koło gościa i tykał palcem jego zakrwawionego policzka. Wzruszyłem ramionami na słowa Loczka. No bo co kurczę blade, miałem zostawić tego przystojnego faceta na zewnątrz, żeby zmarzł? No chyba nie.

-Nie mogłem go tak zostawić. Leżał w krzakach niczym kłoda. Nie miałem serca go zostawić -nadal stałem nad blondi i przyglądałem się poczynaniom Lou, który badał dłońmi twarz chłopka.

-Co ty robiłeś w krzakach Micheline?-zaśmiał się. Moją cięta ripostę przerwał wysoki pisk. Louis odskoczył od 'trupa', który przechylił się w lewo i zrzygał się na mój kochany, liliowy dywan z długim włosiem. Patrzyliśmy całą trójką na to, jak żywy chłopak oddaje zawartość swojego żołądka na dywan.

-Co do kurwy...-wymamrotał, po czym zwalił się z kanapy wprost w kolorową kałużę. Kurwa mać. Serio? Nawet nie zauważyłem jak Larry się wycofał. Jedyne co mnie uświadomiło w tym, że wyszli, był trzask drzwi wyjściowych. Po prostu świetnie! Nie dość, że mój idealny do seksu dywan jest zarzygany, to jeszcze sprawca tego całego bałaganu jest nieprzytomny i leży we zawartości własnego żołądka. Westchnąłem ciężko. Mówiłem już, że nienawidzę piątków?

O ile z blondi cudeńkiem nie było problemów, wystarczyło go rozebrać do bokserek w pingwiny, które swoją drogą są bardzo słodkie, umyć mu twarz, założyć małe opatrunki i po tym wszystkim rzucić na łóżko, to już z dywanem był większy problem. O pierwszej w nocy przesuwałem kanapę tylko po to, żeby zabrać dywan do łazienki. Co i tak było mega trudne, bo to nie jest byle jaki dywanik. Myłem go przez pieprzoną godzinę. Zielonawa plama została, za to już nie capił. Chwała! Rozłożyłem go na jego miejscu. Mogę iść spać. W momencie kiedy ściągałem koszulkę, usłyszałem głos cudeńka.

-No no, niezłe ciałko-zaśmiał się pijacko, siedząc na moim łóżku. Miał całkiem miły dla ucha głos. Nie powiem, mógłbym go słuchać zawsze i codziennie. Michael...tak, muszę iść spać, bo myślę o jakiś pierdołach. Pokręciłem tylko głową na jego słaby podryw. Szybko przebrałem się w zielone spodnie od piżamy, po czym położyłem się koło niego.

-Te? Phanie Lilioooo...hak mas na imhie?-wybełkotał, patrząc na mnie przez cały czas. Odpowiadać czy też nie?

-Michael. Idź spać-warknąłem, zamykając oczy.

-Jebaliśmy się?-znowu spytał. Ja go zajebie. Jaki on jest irytujący.

-Nie do kurwy, idź spać, bo cię wyjebie-mój zduszony przez poduszkę głos był wyśmienicie słyszalny w cichym mieszkaniu.

-Przypominhasz mhii...too ciahho z kahwiarni, które chciahem zapjrosić na imphreze....nhje zhodził shie -gadał bez ładu i składu -Alhe thyłek mha zahjebisty -aż mogłem usłyszeć uśmiech na jego twarzy, kiedy mówił de facto o mnie.

-Śpij. Chyba że wolisz podłogę -odwróciłem się do niego plecami, kiedy nagle zimne dłonie oplotły mój brzuszek i przyciągnęły do siebie. Co do....?

-Ładnie pachniesz Michael...-wymruczał niczym rasowy kotek, liżąc mój kark. Mogę mu przypierdolić proszę państwa? Już miałem się wyrwać, odwrócić i mu wygarnąć jednak....-Hejstem Luheee-szepnął sennie, po czym zasnął. Patrzyłem przed siebie, nie wierząc. Czy ja się czegoś naćpałem?

Luke. Ładne imię ,pasuje do niego.

@

Słonce świeci, ptaszki zamarzają na gałęziach, a mnie coś przygniata do materaca. Do tego to coś ślini się na moją pierś. Niechętnie otwieram oczy. Ściana, nic ciekawego. Mam głupią nadzieję, że wczorajszy dzień to jeden wielki sen po zbyt dużej dawce pizzy. Spoglądam w dół na blondyna, którego głowa leży na mojej klatce piersiowej, a jego ramiona trzymają moje ciało przy sobie. Okej. Jest średnio źle. Wzdycham. Muszę iść do pracy, ale nie zostawię go tutaj przecież do cholery, to może być jakiś złodziej albo coś. W ogóle co mnie podkusiło do tego, żeby go zgarnąć z parku, a dokładniej to spomiędzy krzaków, i zabrać do siebie? Chuj wie. Jestem tak nieobliczalny jak liczba pi....chociaż nie, ona ma ileś tam tysięcy cyfr po przecinku, to co innego. Moje głębokie niczym rów mariański przemyślenia przerwał odgłos przychodzącego połączenia. To na pewno nie był mój telefon. Po pierwsze, kto ustawia American Idiot na dzwonek? Tak wiem, ja. Po drugie, kto miałby do mnie dzwonić w sobotę rano? Raczej nikt. Wtem Luke poderwał się do pozycji pionowej. Spojrzał na mnie wzrokiem spłoszonej sarny, następnie wręcz rzucił się na swoje spodnie, wyciągając dzwoniący aparat. Uniosłem brwi w geście małego zdziwionka, po czym wstałem ubrany tylko w moje cudne neonowo zielone spodnie i minąłem go bez słowa. Ciekawe czy pamięta wczorajszą noc? W tym momencie doznałem olśnienia. Na moją twarz wypłynął diaboliczny uśmieszek. Będzie zabawnie. Wszedłem do kuchni, od razu nastawiając wodę na kawę. Spojrzałem na mały zegar umieszczony w kuchence. Dziesiąta trzydzieści trzy. Cudnie. Po prostu cudnie. Zamiast spać muszę się użerać z tym fagasem. Wyciągnąłem dwa liliowe kubki. Strasznie je lubię, nie tylko dlatego, że mają taki sam kolor co moje włosy, po prostu są duże i poręczne. Wsypałem do środka aromatycznej kawy, zapach mielonych ziaren to jeden z powodów dla którego pracuje w kawiarni, którą uwielbiają miliony. Ciche kroki wyrwały mnie z zamyślenia. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że odgłosowi nagich stóp towarzyszyły ciche przekleństwa oraz jęki bólu. Pokręciłem głową. Jaki ten blondyn jest głupi. Sprawnym ruchem wyciągnąłem z szafki dwie tabletki na kaca, tak lubię takie bajery, elektrolity i te sprawy. Położyłem je na blacie tuż koło szklanki wody. Oparty na łokciach o kuchenną wysepkę czekałem na blond bóstwo, które w końcu postanowiło zaszczycić mnie swoją obecnością. Luke wszedł do środka, wyglądając co najmniej jakby nie spał trzy dni. Uśmiechnąłem się do niego, co odwzajemnił. Ruchem głowy wskazałem jego przydział. Uśmiech na jego twarzy poszerzył się do rozmiarów wielkiego banana, dzięki czemu mogłem dostrzec dołeczek w policzku. Jakie to słodkie. Aż chce się obmacać jego twarz. Do tego ten kolczyk w wardze. Ciekawe jak to jest się z nim całować....prychnąłem na swoje myśli. kręcąc przy tym głową. Blondyn uniósł swoje niebieskie oczęta. Patrzył na mnie przez chwilę.

-Emmm....czy...my coś tego?-zapytał, a po moich plecach przeszedł przyjemny dreszcz. Czas się pobawić. Z trzaskiem odłożyłem kubek na blat. Chłopak aż podskoczył na swoim miejscu.

-Chcesz mi powiedzieć, że nic nie pamiętasz?!-krzyknąłem zrozpaczonym tonem. Ciemne oczy powiększyły się trzykrotnie- Nie pamiętasz jak obiecywałeś mi miłość? Obiecywałeś mi domek na plaży, dwójkę dzieci, które nazwalibyśmy Alice i Robert, piękny ślub w Los Angeles, do tego miesiąc miodowy na Karaibach!-krzyczałem, idealnie wczuwając się w rolę wykorzystanego kochanka. Wewnętrznie tarzałem się po ziemi ze śmiechu na widok przestraszonej miny Luka -Mówiłeś, że jestem idealny! Że mnie kochasz!-imprezowałem. Totalnie-Mówiłeś, że jestem najlepszy i że chcesz mnie całego! A później wziąłeś mnie na tym blacie!-uderzyłem dłonią o wcześniej wspomną powierzchnię- Ty kłamco!-zakryłem twarz dłońmi dusząc się ze...śmiechu. Odgłos odsuwanego krzesła zdziwił mnie nieco. Czy on...

-Ja...przepraszam -chwycił moje dłonie, chcąc je odsunąć. Miał taki smutny i winny głos. Nie mogłem już. Spojrzałem na jego zmieszaną twarz, po czym wybuchłem śmiechem. Chłopak odsunął się zdezorientowany. Śmiałem się dobrą chwilę, zanim zacząłem cokolwiek tłumaczyć.

-Gdybyś tylko widział swoją minę! Bezcenna. Czemu nie zrobiłem ci zdjęcia Lukey?-zapytałem, opierając się z powrotem o blat. Patrzył na mnie dłuższą chwilę.

-Ty...kurwa, prawie ci uwierzyłem...?

-Michael.

-Prawie ci uwierzyłem Michael. Nikt ci nie mówił, że się tak nie robi?-spytał, opierając się o blat naprzeciwko mnie.

-Ano nikt -zaśmiałem się, biorąc łyk ciepłej kawy -Ale tak na serio. Znalazłem cię w parku, w krzakach. Nie patrz tak. Leżałeś w krzakach niczym martwa kłoda, ale wracając. Zabrałem cię ze sobą jako dobry obywatel, żeby ci się nie umarło. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że zarzygałeś mój kochany liliowy dywan, a później przystawiałeś się do mnie.

-Pierdolisz.

-Ciebie? Nie. To raczej twoja robota-puściłem mu oczko.

-Gdzie masz ten dywan?-pokręciłem głową z uśmiechem. Poszedłem do salonu, a mój gość za mną. Stanąłem w drzwiach. Chłopak ułożył głowę na moim ramieniu i spojrzał na środek pomieszczania.

-Mówiłeś serio-mruknął w moja szyję. Czemu nie czuję się z tym źle? Powinienem dać mu w twarz.

-Ano mówiłem. Kocham ten dywan, a ty go zarzygałeś. W chuj trudno było to wyczyścić-prychnąłem-w ramach zapłaty za twoje grzech żądam pomocy z tym-wskazałem wnętrze salonu-i zaproszenia na obiad. Zaznaczam, ty płacisz–usłyszałem cichy chichot, na co się odwróciłem. Blondyn lustrował swoimi niebieskimi oczami cała moja sylwetkę. Chwała, że założyłem wcześniej koszulkę. Wzruszyłem ramionami na jego badawczy wzrok. Po chwili zaczęliśmy układać meble w pierwotnej konfiguracji. Trochę nam to zajęło, nie dlatego, że miałem sporo mebelków, co to to nie. Po prostu Luke co chwilę z kimś pisał, przy okazji chichocząc pod nosem. Powiedzieć, że mnie to irytowało, to za mało. Miałem ochotę wywalić ten jego głupi telefon przez okno.

-Jesteś już wolny -rzuciłem w drodze do kuchni, podczas kiedy blondyn siedział na kanapie, wgapiając się w ekran smartfona. Chwyciłem swój aparat, sprawdzając czy ktoś mnie kocha.

-Tak?-brzmiał, jakby tylko na to czekał. Zrobiło mi się przykro. Jednak bycie towarzyskim nie jest tym, co mi dobrze wychodzi. Pokiwałem głową, udając, że mam przyjaciół-Podasz mi swój numer?-zapytał, ubierając buty. Ze zmarszczonymi brwiami podałem mu ciąg liczb-Dziena! Do następnego!-i już go nie było. Nagle mieszkanie wydało mi się bardziej puste.

Rozsiadłem się na czarnej sofie z miską popcornu, włączając pierwszy lepszy kanał. Liczyłem na jakiś dobry film akcji, a co dostałem? Łzawą komedię romantyczną. Nie miałem nic innego do roboty, więc oglądałem perypetie głównej bohaterki z małym zainteresowaniem. Nagle telefon na stoliku zawibrował, przez co aż podskoczyłem w miejscu.

Od:+561 290 346

Zapomniałem zaprosić cię na obiad, Mike! Lukey

Mimowolnie uśmiechnąłem się do świecącej szybki. Zmieniłem nazwę kontaktu na 'Luke', po czym odpisałem.

Do: Luke
nie ma problemu :)
gdzie się tak śpieszyłeś?

Zanim pomyślałem, wysłałem wiadomość. Michael, ty idioto. Po co się go o to pytam? Jakie było moje zdziwienie, kiedy odpowiedział. Jego siostra była chora, a on musiał się nią zająć, bo matka szła do pracy. Nawet nie zauważyłem upływu czasu, ciągle z nim pisząc. Z tego dziwnego stanu obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi, przez które wpadł loczek.

-Michael! Co ty tu jeszcze robisz?!

-Eeeee ,mieszkam?

-Od godziny miałeś być w pracy!-krzyknął, tupiąc nerwowo nogą.

Kurwa.

Zerwałem się z kanapy, rzucając telefon na półkę. Nawet nie słyszałem kolejnego sms'a. Szybko przebrałem się w piękne wdzianko z logiem kawiarni, a po chwili byłem już w drodze do małego budynku. Czarny smartfon pozostał zapomniany na półce, co chwilę świecąc się, sygnalizując tym samym nowe wiadomości.

PIĘĆ MIESIĘCY PÓŹNIEJ

Było już grubo po pierwszej w nocy, kiedy zamykałem kawiarenkę. Byłem wyczerpany towarzystwem pani po siedemdziesiątce, do tego znowu zapomniałem telefonu z domu. Dodam, że wyszedłem z niego po dziewiątej rano. Nie rozumiałem idei wieczorków towarzyskich dla moherów, które tylko by mnie obgadywały. Na szczęście pani Sara, właścicielka i moja szefowa, skutecznie je gasiła. Jak można mieć ponad trzydzieści najlepszych przyjaciółek? No jak? Nie rozumiem tego. Szedłem spokojnie w kierunku mieszkania. Jedyne o czym marzyłem to mój mięciuchny dywan, karton pizzy, dobry film i Luke. Dwa i pół jest do spełnienia. Liliowa ozdoba leżała bezpiecznie w salonie, więc z nią nie było problemu, telewizor nadal działał, to również nie był problem włączyć go lub laptopa. Z pizzą już gorzej, chyba, że jakaś pizzeria jest czynna 24/7, to no problemo, a co do Luka....

Luke. To imię zbyt często siedzi w mojej głowie, zbyt często myślę o niebieskich oczach, zbyt często fantazjuję o metalicznym smaku zimnego kolczyka w wardze, zbyt często marzę o wplątywaniu palców w jego idealną fryzurę, zbyt często myślę o dziwnym cieple w piersi na jego widok. Nie dopuszczam do siebie myśli o tym, że się zakochałem. Ja, Michael Gordon Clifford, fell in love with Luke Ideał Robert Hemmings? No chyba nie. Lubię się oszukiwać. To lepsze dla mojej psychiki. Oszukuję się, mówiąc sobie, że jestem przystojny i atrakcyjny, oszukuję się mówiąc sobie, że kiedyś ktoś mnie pokocha, oszukuje się krzycząc na swoje serce, że nie kocham blond księcia. Moja miłość od samego początku jest niemożliwa. Luke to typowy hetero. Wzdycham pod nosem, mijając bezdomnego psa. Jestem głodny, przygnębiony i pozbawiony ręki w formie telefonu. Chcę napisać do blondi, jednak z wiadomych powodów jest to nie osiągalne w tym momencie. Podchodzę pod blok, nie patrząc na boki kieruję się do szklanych drzwi. Nagle ktoś chwyta moje ramię, ciągnąc całe ciało za sobą. Wpadam w szerokie ramiona, które pachnął jak koszulka, w której śpię. Nie, to nie jest koszulka Luka....wcale. Podnoszę wzrok na zdenerwowanego chłopaka. Jestem wręcz miażdżony w uścisku mocnych przedramion na żebrach. Mam nadzieję, że moja skóra nie zrobi 'Yo motherfucker!', przez co zostaną mi fioletowe siniaki na piersi.

-Luke?-pytam niepewnie, wpatrując się w jego ucho, kiedy chowa głowę w mojej szyi.

-Czemu do jasnej cholery cały boży dzień mnie ignorowałeś?-wręcz warknął, ściskając mocniej moje kości. Ja, go ignorować? A w życiu!

-Lukey...nie ignorowałem cię...-nie pozwolił mi skończyć, tylko głośno prychnął, muskając ustami wrażliwą skórę na mojej szyi. O kurwa. Po plecach przeszło mi stado mrówek, powodując dreszcze-Rano wyszedłem do pracy i dopiero teraz wracam do domu-pogłaskałem blond kosmyki, patrząc przed siebie. Od kiedy chce się komuś tłumaczyć z tego, co zrobiłem? Jak widać od teraz- Przepraszam. Po prostu go zapomniałem.

-Robisz to notorycznie, Michael-burknął w moją skórę, po raz kolejny ją muskając, przez co gęsia skórka się ujawniła. Wyszła z szafy. Miło - Czekam tu na ciebie od dobrych trzech godzin.

-Czemu?-pytam, na co blondyn odsuwa się ode mnie, zabierając ze sobą źródło mojego ciepła. Siebie. Spoglądam na niego.

-Co...co ci się stało?-wyciągam dłoń, żeby pogłaskać czerwony policzek z dokładnym odbiciem kobiecej dłoni.

-Niektórzy ludzie nie umieją pogodzić się z rzeczywistością. Możemy wejść do środka?-kiwam głową na tak. Co się mogło stać, że Luke dostał w twarz od swojej dziewczyny Lindy? Niestety Lukey ma dziewczynę, przez co moje szanse są bliskie zeru. Wpuszczam go do ciepłego mieszkanka. Uwielbiam moje sąsiadki, zawsze się o mnie troszczą. Powinienem kiedyś coś dla nich upiec. Tak, to dobry pomysł.

-Chcesz herbaty?!-krzyczę w głąb mieszkania, jednak nie dostaje odpowiedzi -Luke?-wchodzę do salonu, a tam zastaję osobliwy widok. Blondyn leży plackiem na moim kochanym dywanie, jednym przedramieniem zakrywa oczy, a drugi znajduje na się karku. Uśmiecham się do niego z czułością, której na pewno nie ujrzy. Wtem ramię odsuwa się z oczu, ukazując głębię niebieskich oczu.

-Chodź do mnie Michael -szepcze. Mam wrażenie, jakby nogi już się mnie nie słuchały i ich panem był chłopak, na którego udach właśnie usiadłem. Delikatny uśmiech wypłynął na jego usta.

-Powiedz mi -nie musiałem dodawać o co chodzi. Blondyn dokładnie wiedział co mam na myśli. To w nim uwielbiam. On zawsze wie co mam na myśli.

-Mam się oświadczyć Lindzie-na te słowa zamarłem. Moje serce w tym momencie oderwało się od wszystkich żył i spadło na dno żołądka, czy też jelit. Patrzyłem wprost na twarz Luka, żeby wiedzieć kiedy żartuje, jednak on był poważny. Przerażająco poważny -Tak powiedział mój ojciec. Problem w tym, że bierze się ślub z miłości, a ja nie kocham Lindy. Chciałem jej to wyjaśnić jak najbardziej pokojowo. Niestety ktoś mnie ubiegł i powiedział jej, że chcę się jej oświadczyć. Nie wiem kto to był, nawet nie chcę o tym myśleć, bo mam ochotę urwać tej osobie głowę. Ale wracając. Była strasznie podekscytowana kiedy zabrałem ją do salonu, żeby z nią porozmawiać. Chyba nie spodziewała się wtedy usłyszeć, że jej nie kocham. Zaczęła krzyczeć, że jestem pojebany i takie tam, a na koniec wywaliła mnie z domu, dała z liścia....i kazała iść do mojego, jak to powiedziała 'cwela' -Okej, łapię. Wszystko pięknie cacy, tylko co on tu robi? Nie powinien być u tego swojego kochasia? Już miałem się odezwać, kiedy ciepłe usta mi w tym przeszkodziły. Patrzyłem zszokowany w niebieskie tęczówki. Całowaliśmy się powoli, muskając co chwilę wargi językiem. Nie czułem potrzeby pogłębiania tej pieszczoty, Luke tak samo. Czy wierzę w to, co się teraz dzieje? Ani trochę. Pewnie zemdlałem w pracy, a to jest jeden z piękniejszych snów mojego życia. Przyjemnie ciepłe dłonie zaczęły głaskać kręgi kręgosłupa pod moją koszulką. Mruknąłem z przyjemności w usta Luka, tym samym pozwalając zwinnemu językowi poznać wnętrze jamy ustnej, należącej do mojej skromnej osoby. Chłopak całował zajebiście. Wplątałem palce w burzę włosów, ciągnąc jego twarz bardziej w swoim kierunku. Przekręciłem głowę w lewo, pogłębiając tym samym pocałunek, który nabrał na ostrości. Do gry weszły zęby. Zimny kolczyk drażnił moje wargi, co ogromnie na mnie działało. Dłonie Luka przeniosły się z pleców na pośladki, przyciągając moje ciało bliżej. Oderwałem się od niego z głośnym mlaśnięciem. Mój oddech urywał się, nie mogłem nabrać odpowiednio dużo powietrza.

-Michael?-niepewny głos Luka od razu przywołał mnie do rzeczywistości. Spojrzałem na niego, na naszą pozycję, na moje dłonie, na jego dłonie, wykręcając się przy tym dziwnie.

To nie sen.

To nie był żaden jebany sen.

On mnie całował. Mnie.

O kurwa.

-Mikey?-zabrał jedną z dłoni z mojego tyłka, po czym położył ją na policzku, na którym można by smażyć jajka. To nie tak, że się rumienię-Powiedz coś...błagam

Zamiast odpowiedzieć, zacząłem się głośno śmiać. Płacząc przy tym, ale to szczegół, bardzo nieistotny.

-Mic...

-Kochasz mnie?-zapytałem, patrząc w zdziwione niebieskie oczy, w których powoli zaczynało pojawiać się przedrażnienie (nie ma takiego słowa, musisz to zamienić). Dobrze je znałem, to ten strach przed odrzuceniem. Patrzyłem na niego z wielkim uśmiechem. Spuścił głowę w dół, ściskając mocno moją koszulkę i odpowiedział:

-No. Od kilku miesięcy.

O kuźwa. Podniosłem jego twarz do góry. Wręcz rzuciłem się na niego. Nasze ciała upadły z głuchym łoskotem na miękki dywan. Ze śmiechem całowałem go po całej twarzy. Nagle Luke zmienił nasze pozycje tak, że teraz to on górował nade mną.

-Michaeal. Co ty robisz?-zapytał głupio.

-Całuję, nie widzisz?-zaśmiałem się na widok jego miny.

-Nie o to chodzi. Właśnie ci wyznałem miłość, a ty się cieszysz jak jakiś naćpany i...- w tym momencie zamilkł, łącząc fakty. Barwo kochanie, widzę, że o drugiej w nocy umiesz jeszcze myśleć. Na jego twarz wypłynął wielki uśmiech. Opuścił się na ramionach w dół, tak, że nasze twarze dzieliły minimetry.

-Powiedz to Mikey.-pokręciłem głową na 'nie'.

-Nadal ci nie wybaczyłem tego, co zrobiłeś z moim dywanem, kochanie -dałem mu pstryczka w nos-zanieś mnie do łóżka. Chcę spać. Z tobą -puściłem mu oczko. Luke zaśmiał się cicho.

-Co ja z tobą mam -podniósł swoje ciało, a później mnie. Czułem się w tym momencie księżniczką. Cmoknąłem bok szyi blondyna. Po dłuższym zastanowieniu wgryzłem się w widoczne miejsce na gładkim odcinku szyi. Cichy syk uciekł z ust niosącego mnie księcia. Nigdy nie mówiłem, że jestem delikatny. Luke tak samo. Zostałem rzucony na miękkie łóżko. O tak, teraz brakuje tylko ciepłego ciała obok i mogę iść spać. Jednak wyżej wspomniany miał inne plany. Ściągnął moje spodnie, zostawiając mi tylko bokserki i koszulę. Prychnąłem cicho, wtulając się w pachnącą podusię. Po chwili gorące, męskie ciało przywarło do moich pleców. Mówiłem, mały piecyk z niego. Odwróciłem się przodem do piersi Luka.

-Śpij -mruknąłem tylko coś w odpowiedzi. Schowałem twarz w jego ramieniu, po czym odpłynąłem ze świadomością, że silne ramiona trzymają mnie niczym największy skarb.

Walenie w drzwi przerwało nie tylko mój sen. Luke mruknął coś pod nosem, mocniej zaciskając ramiona na mojej tali. Irytujący dźwięk nie ustawał ani na moment. Czy ja tam słyszałem czyjś dźwięczny śmiech? Jeśli to jest Louis, to go zajebie. Niechętnie wyplątałem się z uścisku. Zarzuciłem na siebie koszulkę Luka i siwe dresy. Tak przygotowany na konfrontację z nieznanym osobnikiem, ruszyłem do drzwi. Otworzyłem je z rozmachem, przez co pięść jakiegoś pseudo Azjaty spotkała się z moim ramieniem.

-Co jest kurwa?-spojrzałem na nich. Koło Azjaty stał facet z krótkimi loczkami i dziwnym uśmiechem na ustach.

-O kuźwa. Ashton! Miałeś rację! O ja nie mogę!-krzyknął podekscytowany chłopak. Patrzyłem na nich, nie jarząc o co kaman. Czy to ukryta kamera? Coraz częściej myślę, że tak. W nocy mój crush powiedział, że się we mnie zakochał. Nadal w to nie wierzę.

-No no, Luke ,nie sądziliśmy, że ci się to uda -zaśmiał się osobnik płci męskiej zwany Ashton'em. Rzuciłem okiem na blondyna, który był dziwnie spięty. Jego usta tworzyły cienką linię, a oczy pociemniały. Stał przy mnie tylko w bokserkach. W innych okolicznościach gapiłbym się na niego jak głupi, jednak teraz coś innego zaprzątało mój umysł.

-Co mu się uda?-zapytałem podejrzliwie. Ashton chyba się skapnął, że o niczym nie wiem. Chwycił ramię Azjaty, lecz było za późno.

-Zakład! Dziek...-nie słuchałem dalej. Kędzierzawy spojrzał z paniką w oczach na Luka.

-Mich...

Zakład.

To był zakład?

Kłamał.

Nadal jest z tą laska.

Kłamał.

Zabawił się mną.

Boli. To tak cholernie boli.

-Wyjdź -syknąłem. Nie miałem pojęcia co robię. W jednej chwili miałem w dłoni nierozpakowaną torbę blondyna, który patrzył na mnie spanikowany.

-Proszę....Mikey....pozwól...

-Wynoś się. Nie mam ochoty cię słuchać-chwyciłem go za chude ramię i wyrzuciłem go na klatkę schodową, ubranego tylko w bokserki w pingwinki. Chłopcy patrzyli na mnie z jakimiś dziwnymi wyrazami twarzy. Luke wglądał jakby miał się za chwilę rozpłakać. Zatrzasnąłem drzwi, nie pozwalając nikomu się odezwać. Szybkim krokiem ruszyłem do sypialni. Po chwili leżałem na miejscu Luka, wdychając jego zapach i mocząc poduszkę pojedynczymi, słonymi kroplami. Może powinienem go wysłuchać? Kurde. Zjebałem to. Jednak nie zamierzam być jego zakładem! Co to, to nie!

Kolejny tydzień upłynął pod znakiem 'unikam telefonów. Nie istnieję'. W końcu Lou się wkurwił. Wbił mi na chatę w piątkowy wieczór, żądając wyjaśnień. Jako że się odrobinkę podpiłem, to wszystko mu ślicznie wyśpiewałem. Łącznie z tym jak tęsknię za blondynem.

Nigdy w życiu nie dostałem takiego opierdolu. Louis darł twarz przez równe dwie godziny. Wiecie, ma wprawę po tylu latach bycia z Harrym...

Kazał mi z nim pogadać od serca. Tylko to nie takie proste. Okazuje się, że bardzo mało wiem o mojej miłości. Tak, jestem w nim zakochany, do czego również się przyznałem przed Louisem. Kolejny tydzień zabrało mi spięcie pośladów na tyle, żeby włączyć telefon.

Bad idea. Very bad. Z ekranu szczerzyło się na mnie 213 wiadomości od Luka, 45 nieodebranych połączeń od mamy, 55 nieodebranych połączeń od Luka, 15 wiadomości na poczcie głosowej, do tego kilka smsów od mojego eks, kumpeli z zapytaniem o wyjście na kawę, czy też połączeń od Louisa. Kurwa. Otworzyłem ostatnią wiadomość na poczcie głosowej. Nawet nie patrzyłem od kogo była.

-Eemmm Mikey?-zachrypnięty głos Luka rozbrzmiał z głośnika wprost do mojego ucha, wywołując u mnie gęsia skórkę -Martwię się ,wiesz? Jasne, że wiesz. Po tych wszystkich wiadomościach, które ci wysłałem. Jestem głupi nagrywając ci się na pocztę, ale tylko tutaj mogę usłyszeć twój głos. Możesz mi nie uwierzyć, ale cię kocham. Nie od tych kilku miesięcy. Kocham cię od ponad roku, kiedy pomyliłem się i wszedłem nie do tej kawiarni, co trzeba. Wtedy cię zobaczyłem. Obsługiwałeś jakąś babcię, uśmiechając się do niej szeroko. Wtedy pomyślałem, że chcę być powodem twojego uśmiechu. Boże, brzmię tak tandetnie jak tylko można brzmieć-jego wypowiedź przerywa głośnie smarknięcie-Przepraszam. Tęsknię za tobą Michael. Pozwól mi wyjaśnić –nagle inny głos wtrąca się do rozmowy, a raczej przemowy Luka.

-Co ty robisz? Kładź się kurwa. Jesteś chory, masz gorączkę idioto. Do tego pierdolisz jak jasna cholera....-głos należy do tego dziwnego Azjaty. Po sekundzie poczta sygnalizuje, że zostało mi jeszcze czternaście wiadomości głosowych. Szybko podnoszę się z ziemi. Zarzucam na siebie ciepła bluzę. Nie wiem co robię, ale muszę go zobaczyć! Z rozmachem wpadam na Ashtona. Zanim zdąży się odezwać, uprzedzam go:

-Zbierz mnie do niego -chłopak patrzy to na moją twarz, to na telefon, który trzymam w dłoni.

-Lepiej późno niż później-mamrocze, pozwalając mi zakluczyć mieszkanie. W ekstremalnym tempie pokonujemy drogę od mojego mieszkania do miejsca, w którym jest Luke.

-Nigdy tak tego nie przeżywał, więc błagam, nie pozwól mu więcej płakać.

Spoglądam na niego, ściągając buty.

-Nie pozwolę. Gdzie...?

-Salon. Calum!-krzyczy, a po chwili koło nas pojawia się pseudo Azjata-Wychodzimy. Teraz. Zaraz. Natychmiast-chwyta go za ramię i wyciąga z mieszkania. Wzdycham. Co ja mam zrobić? Powolnym krokiem wchodzę do salonu, a moje serce ma ochotę wyskoczyć z klatki piersiowej. Luke leżał na kanapie w pozycji embrionalnej, ściskając telefon w dłoni. Wyglądał fatalnie: rozwalone włosy, podpuchnięte oczy i mętne spojrzenie, jakim obdarzał telefon. Cichutko podszedłem do niego. Chwilę myślałem nad tym co zrobić. Wtem położyłem się na nim, mocno przytulając się do jego idealnych pleców. Nie przeszkadzało mi to, że byłem wciśnięty w kanapę, co nie było komfortowe.

-Michael?-wychrypiał, ściskając moje dłonie, znajdujące się na jego brzuchu.

-Przepraszam...zbyt pochopnie postąpiłem-wymruczałem w jego kark. Chłopak z nie małym trudem przekręcił się na ciasnej kanapie tak, żeby widzieć moją twarz. Jego ciepła dłoń wylądowała na moim policzku.

-Nie kłamałem Mikey....wiesz o tym prawda?-wyszeptał, gładząc skórę na moim policzku.

-Wiem Lukey, wiem -uśmiechnąłem się do niego, po czym wtuliłem twarz w jego ramię. Leżeliśmy tak nie wiem jak długo. W końcu byłem tam, gdzie chciałem być. Luke przytulał mnie do siebie wręcz desperacko. Czyżby nie wierzył w to, że tutaj jestem?

Mokre pocałunki były tym, co mnie obudziło. Czułem miękkie wargi na całej twarzy, do tego słyszałem cichutkie mamrotanie "To nie sen. Jest tutaj. O kurwa" Kiedy zimny kolczyk spotkał się z moją wargą, chwyciłem go, delikatnie ciągnąc, na co blondyn warknął. Otworzyłem oczy, wpatrując się w Luka, który wisiał nade mną.

-Hej-zaśmiałem się, patrząc w jego niebieskie oczy.

-Hey princess...-mruknął, kładąc się na mnie plackiem. Zacząłem gładzić jego plecy.

-Mikey?

-Hmmm?-burknąłem w miękkie, wcale nie spocone, blond włosy.

-Zostań moim chłopkiem, proszę-te kilka słów było wypowiedziane takim szeptem, że dobrą chwilę zastanawiałem się nad tym, czy on serio to powiedział. Jednak kiedy uniósł głowę, żeby spojrzeć w moje oczy zrozumiałem, a na moją twarz wypłynął śliczny uśmiech.

-Oczywiście, ale najpierw obiecana randka za dywan-puściłem mu oczko. Po raz kolejny nasze usta spotkały się w czułym tańcu.

Nagle zadzwonił mój telefon.

Nie chciało mi się wstawać, usta Luka są najlepsze.

-Hej, tutaj Michael. Zajęty jestem. Jeśli to ty mamo, to zaraz do ciebie oddzwonię, jeżeli to ty Harry to nie, nie pożyczę wam mieszkania, a jeśli to Lou to słucham cię. Dzięki-odezwał się mój głos nagrany jako sekretarka.

-MICHAEL! HARRY MI SIĘ OŚWIDACZYŁ! ODDZWOŃ PEDALE ZARAZ PO TYM JAK ZOSTAWISZ USTA LUKA!

O kurwa. Zacząłem piszczeć, nadal leżąc pod Lukiem, który się śmiał.

Będę drużbą.

Kurwa!

Moment...czy to nie oznacza papierkowej roboty?

Szlag.

Mam nadzieję, że Lou weźmie nazwisko Hazzy.

Louis Styles.

Pasuje.

Ale papierkowa robota.

Niech cię Larry Stylinson!

Po tych krótkich myślach, piskach i innych takich, wróciłem do całowania idealnych warg mojego uśmiechniętego chłopka.

Chłopaka, którego zabiorę na ślub mojego najlepszego kumpla.

Zajebiście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro