Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

»Elastic Heart« - TMNT 2012

          — Ile razy mam jeszcze powtarzać? Widziałam ich razem na własne oczy. Ta szmata zdradza cię w biały dzień, a ty jeszcze jej bronisz?!

          Wściekła półdemonica miotała się po dachu jednego z nowojorskich bloków, młócąc ogonem powietrze. Przed wyładowaniem frustracji na jakimkolwiek stojącym w pobliżu obiekcie powstrzymywała ją jedynie zszargana do reszty siła woli.

          — Nie nazywaj jej tak! — warknął równie zdenerwowany żółw o zielonych oczach, obserwując ją z rozeźloną miną. — Nienawidź jej sobie ile chcesz, ale nie waż się rozpowiadać takich bredni!

          Raphael naprawdę nie rozumiał, skąd w jego przyjaciółce aż taka zawiść wobec Mony. Widział to od początku — już przy pierwszym spotkaniu dziewcząt łatwo było wychwycić napiętą atmosferę i krzywe spojrzenia rzucane przez nie na siebie nawzajem. Od tamtej pory czerwonooka unikała Salamandrianki jak ognia. Nigdy nie przychodziła w odwiedziny, jeśli wiedziała, że Lisa też tam będzie. Tylko czasem udawało się ją ściągnąć na jakieś ważniejsze wspólne misje, ale nawet wtedy trzymała się od traszki na dystans, unikała nawet patrzenia w jej stronę. Żółwiowi niekoniecznie to odpowiadało. Obie były dla niego ważne (choć półdemonicy nigdy by tego nie powiedział), więc ich wrogie stosunki trochę go bolały. Nie mógł jednak zmusić dziewczyny do zmiany postępowania, choć próbował już parokrotnie. Jinx sama nie potrafiła (lub może nie chciała) mu zdefiniować, w czym jest problem. Po prostu — nie, bo nie i koniec. Jedyne, co osiągał kolejnymi próbami załagodzenia sytuacji, to kłótnie oraz masa frustracji.

          — Skąd ta pewność, że to brednie? Podobno jestem twoją przyjaciółką, sądzisz, że tak po prostu bym cię okłamała? Bo co? Bo jej nie lubię? Aż tak niskie masz o mnie mniemanie?

          Raph postanowił dyskretnie przemilczeć jej oskarżenia.

          — Mona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła! — odparł tylko, teraz już wyraźnie podnosząc głos. Dziewczyna zaczynała przeciągać strunę. 

          — Ach tak? No popatrz, a jednak zrobiła! Woli tego łaciatego jaszczura od ciebie! Przecież to widać chociażby podczas ich walk, oni nawet nie próbują sobie nic zrobić! Dlaczego jesteś taki ślepy?! — Półdemonica raz po raz rzucała żółwiowi wściekłe spojrzenia. Nadzorowała, czy ten wciąż jej słucha i czy przekaz do niego dociera. Nie wierzyła, że mógł być aż tak krótkowzroczny, żeby nic nie zauważać nawet w momencie, gdy podała mu wszystko jak na tacy. Przecież chciała tylko jego dobra. Na własne oczy widziała jedno ze spotkań dwójki Salamandrian, nie mogła się mylić. Pragnęła ustrzec go przed jeszcze większym cierpieniem, ale najwyraźniej popełniła błąd. Coraz boleśniej docierało do niej, iż chyba lepiej dla ich relacji byłoby trzymać język za zębami. Teraz już jednak na to za późno. 

          W tym momencie żółw zrobił gwałtowny krok w jej stronę ze wściekłą miną. Widząc to, dziewczyna wreszcie przystanęła i odpowiedziała mu wyzywającym spojrzeniem.

          — Wiesz co?! — krzyknął mutant, zaciskając pięści. Nie próbował już nawet nad sobą panować. Było gotów powiedzieć cokolwiek, byleby tylko wszystko odwołała i się zamknęła.

          — No słucham? — Czerwonooka skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, zadzierając dumnie głowę. 

          — Nie uwierzę już w ani jedno twoje słowo! Leo miał rację, demon zawsze będzie demonem. I nie obchodzi mnie ta twoja idiotyczna zazdrość, więc po prostu sobie daruj, i tak nie masz szans!

          Usłyszawszy to, demonica zamilkła z szeroko otwartymi oczami.

          — Zazdrość? Ty serio myślisz, że tu chodzi o mnie? — Cofnęła się o krok, patrząc wprost na niego. Niedowierzanie i ból widoczne na jej twarzy sprowadziły Raphaela z powrotem na ziemię niczym potężne uderzenie młotem — teraz miał niemniej spłoszoną minę niż jego rozmówczyni. Zranił ją. I to tak dosyć konkretnie. Wcale nie tego chciał.

          — Jinx, ja... — zaczął cicho, ale szybko został zagłuszony przez dziewczynę.

          — Ha! No jasne! — Chociaż usiłowała brzmieć tak jak wcześniej, głos jej zadrżał. Postąpiła jeszcze jeden krok w tył, w stronę krawędzi dachu. — Przecież to wszystko zawsze jest moja wina, co? Przecież co złego, to nie wy!

          Mimo iż nietrudno było zauważyć, że niedaleko jej do płaczu, przez cały ten szok ponownie przebił się gniew.

          — Pewnie nawet gdybyś sam ją nakrył, to udawałbyś, że coś ci wpadło do oka i wcale niczego nie widziałeś. "To tylko paproch", co? Bo przecież ta twoja Mona Lisa jest taka świetna! Jesteś... — w tym momencie po policzkach dziewczyny popłynęły łzy. — Jesteś taki żałosny.

          Po tych słowach dziewczyna odwróciła się na pięcie i popędziła w stronę krańca dachu. Mutant chciał ruszyć za nią, aczkolwiek w ułamku sekundy drogę zagrodziła mu ściana czarnych kolców — podstawowy atak z gamy demonicznych umiejętności nastolatki. Ona sama zaś odbiła się od murka otaczającego teren i zmieniła w pokaźnego kruka, po czym jak najprędzej odleciała, pozostawiając po sobie jedynie garść ciemnych piór.

          — Jinx! — zawołał za nią Raphael, aczkolwiek bezskutecznie. Poczucie bezsilności wobec jej nadprzyrodzonych mocy ponownie zaś obudziło w chłopaku gniew. Uderzywszy w ścianę szpiczastych stalagmitów, spojrzał jeszcze gniewnie za oddalającym się czarnym ptakiem.

          — Jasne, leć sobie! Wcale nie jesteś mi potrzebna! — wrzasnął za nią na odchodne. Po paru sekundach przytłaczającej ciszy, gdy pozostał już zupełnie sam, mutant ruszył ku zejściu z dachu, po drodze kopniakiem dewastując jedną ze stojących tam anten telewizyjnych.

***

          Chociaż od kłótni z półdemonicą minął już ponad tydzień, zielonooki wciąż nie potrafił myśleć o niczym innym. Jego umysł bezustannie przywoływał fragmenty niefortunnej sceny, wywołując u młodzieńca gniew, ale i poczucie winy. Od tamtej pory ani on, ani nikt, kogo znał, nie widział Jinx ani razu. A skoro nawet Mikey nie potrafił nawiązać z nią kontaktu, to musiało być źle.

          Mimo że Raph wciąż upierał się, iż miał stuprocentową rację, ostra wymiana zdań z przyjaciółką zasiała w nim ziarno niepewności, którego nie potrafił zdusić. Mimowolnie zaczął baczniej obserwować poczynania swojej partnerki. Rzeczywiście, umiarkowanie często wychodziła z kryjówki na samotne patrole, aczkolwiek wciąż nie uważał tego za wystarczający dowód — przecież każdy potrzebuje się czasem przewietrzyć, prawda? Zwłaszcza, że nie jest przyzwyczajona do życia w kanałach i związanych z tym zapachów. To jeszcze o niczym nie świadczyło. Ale jednak budziło w nim irytujące poczucie niepokoju.

          Nieprzyjemne uczucie jedynie wzmogło się kilka dni później, kiedy, wiedziony uparcie wypieranymi, acz wciąż mimowolnie żywionymi podejrzeniami, rzeczywiście przyjrzał się dokładniej walce Salamandrian. Grupa zwiadowcza, w której skład wchodził Leo, Mona oraz on sam, natknęła się na Traszkominatora okradającego egzoszkielety Kraangów z części podczas wieczornego patrolu. Wrogo nastawiony jaszczur natychmiast przystąpił do ataku i mimo przewagi liczebnej jego przeciwników, dosyć sprawnie dawał sobie z nimi radę. Nic jednak dziwnego - tak naprawdę skupiony na pojedynku był jedynie Leonardo. Raphael znacznie większą uwagę przykładał do obserwacji swojej partnerki, która z kolei dziwnym sposobem z łatwością unikała ciosów Traszkominatora, jednocześnie jednak samej nie mogąc go trafić. Ich starcie nawet nie do końca wyglądało jak walka. Prędzej jak bardzo gwałtowny oraz chaotyczny taniec. "Godowy" — mimowolnie dopowiedział żółw w myślach i natychmiast się skrzywił. Zanim jednak doszedł do jakichkolwiek konkretnych wniosków związanych ze swoją obserwacją, został trafiony w głowę działkiem laserowym ciemnoskórego kosmity, w skutek czego stracił przytomność i padł jak długi na dach. Ostatnim, co zauważył, zanim zapanowała ciemność, było stado wzbijających się w powietrze kruków.

***

          Raphael obudził się dopiero po pewnym czasie już w kryjówce. Chwyciwszy się za obolałą skroń, podniósł się do siadu i rozejrzał. Znajdował się na niewygodnym, srebrnym blacie w pracowni Donatella, otoczony wywleczonymi z apteczki medykamentami. Brat najwyraźniej starał się go ocucić już od pewnego czasu.

          Po chwili mutant zauważył Lea i Donniego rozmawiających o czymś półgłosem na progu pomieszczenia. Spróbował zeskoczyć ze stołu i do nich podejść, aczkolwiek gdy tylko to zrobił, silnie zakręciło mu się w głowie, przez co omal nie wylądował na ziemi. W ostatniej chwili zdołał chwycić się stołu, aczkolwiek dość znacznie go przy tym przesunął, powodując niemiłosiernie drażniący uszy zgrzyt. Natychmiast zwrócił tym uwagę braci, którzy przerwali rozmowę i zaraz znaleźli się przy nim. 

          — Rany, Raph, nic ci nie jest? — spytał zmartwiony lider, pomagając zielonookiemu podnieść się do pionu i utrzymać równowagę. Mutant w czerwieni jednak odtrącił go, gdy tylko poczuł, iż jest w stanie opanować swój błędnik samodzielnie.

          — Oczywiście, że nie — odparł dumnie, otrzepując się z niewidzialnego kurzu. — Co ja tu w ogóle robię? 

           — Oberwałeś laserem i zemdlałeś, więc Leo z Moną cię tu przytargali — wyjaśnił w telegraficznym skrócie żółw w fiolecie.

          — Co się z tobą w ogóle stało? — wtrącił się Leonardo, spoglądając pretensjonalnie na zielonookiego. — Ja i Lisa uganialiśmy się za Traszkominatorem, a ty sterczałeś jak słup soli!

          — Zagapiłem się i tyle, jakiś problem? — odwarknął zapytany. Nie miał ochoty wyjaśniać powodów. 

          — Owszem. Następne takie "zagapiłem się" możesz okupić czymś znacznie więcej niż tylko bólem głowy, wiesz? 

          — Weź się odczep, dobra? — fuknął zielonooki i ruszył w stronę wyjścia, trącając przy tym brata ramieniem. Wciąż nieco kręciło mu się w głowie, aczkolwiek uparcie parł przed siebie, nie chcąc tego okazać. Miał teraz ważniejsze rzeczy do roboty niż wysłuchiwanie wykładów. Na przykład przemyślenie tego, czego był świadkiem przed utratą przytomności. 

          Nieco zaskoczony zachowaniem młodszego Leo odprowadził go wzrokiem, po czym zerknął na robiącego to samo Donatella.

          — Co go znowu ugryzło? — spytał, kiedy Raphael zniknął za progiem. Don wzruszył jedynie ramionami.

***

          Raph nie odważył się porozmawiać z partnerką o swoich spostrzeżeniach. Generalnie raczej unikał zbyt częstych konfrontacji z kobietą. Nawet jeśli nie chciał wierzyć, iż mogłaby go oszukiwać, to nie potrafił zapanować nad burzą wątpliwości w swojej głowie i nie chciał, by zobaczyła, że coś jest nie tak. Nie miał się jednak czym martwić — Mona jak gdyby w ogóle nie zauważyła zmiany w jego postępowaniu. Nie dążyła do żadnych głębszych interakcji, jedynie czasem zagaiła krótką, koleżeńską rozmowę, gdy natykali się na siebie w kuchni bądź salonie. Taki stan rzeczy tylko pogarszał samopoczucie żółwia. Brak zaangażowania ze strony traszki, a także jej częste samotne wypady poza kryjówkę sprawiały, iż naprawdę zaczynał się bać, że to jednak nie on miał rację. 

          Obawy te zaś finalnie sprawiły, że zrobił coś, przed czym z całej siły próbował się powstrzymać — podczas jednego z kolejnych wieczornych wyjść partnerki postanowił ją śledzić. Bardzo ostrożnie podążając za kosmitką na powierzchnię, mutant przekonywał się w myślach, iż na pewno niczego złego nie zobaczy, a przynajmniej w ten sposób zdobędzie stuprocentową pewność, że Jinx go okłamała i słusznie ją za to zganił. A nawet jeśli partnerka go nakryje, to po prostu powie jej prawdę — wyjaśni, iż to wszystko przez półdemonicę, która nagadała mu głupot. Wprawdzie tylko nakręci w ten sposób wojnę między nimi dwiema, aczkolwiek w tym momencie nie miało to znaczenia. Ważne, by nie wyszło na to, że nie ufa własnej dziewczynie.

          Podczas wspinaczki na dach żółw spłoszył siedzącego na poręczy schodów pożarowych kruka, aczkolwiek, na jego szczęście, śledzona przezeń Salamandrianka nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Wdrapawszy się na górę, zielonooki czym prędzej ukrył się za najbliższym kominem i bardzo ostrożnie wychynął zza niego, by sprawdzić, co właściwie sprowadza kobietę w to miejsce.

          Gdy tylko dostrzegł cel jej podróży, zbladł jak ściana. Przy równoległej krawędzi dachu oczekiwał na nią wysoki, czarno-pomarańczowy, doskonale znany nastolatkowi humanoidalny płaz - Traszkominator. Dostrzegłszy nadkraczającą Monę, postąpił niespiesznie dwa kroki w przód, wychodząc jej na spotkanie. Kiedy zaś już się do siebie zbliżyli, mężczyzna chwycił dłonie towarzyszki w swoje i zetknął się z nią nosem w identyczny sposób, w jaki traszka robiła to z Raphaelem. Żółw nie chciał wierzyć własnym oczom. Teraz już nie mógł mieć wątpliwości — przecenił wierność swojej partnerki. A przy okazji zdecydowanie nie docenił prawdomówności przyjaciółki.

           Kiedy zyskał stuprocentową pewność, że się nie przewidział, żółw zacisnął pięści i wyskoczył ze swojego ukrycia.

          — Jak możesz!? — wrzasnął wściekle, na co kosmici odskoczyli od siebie, a następnie spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Dostrzegłszy swojego partnera, Mona westchnęła ciężko, wyraźnie zakłopotana.

          — Słuchaj... — zaczęła niepewnie, samej zresztą nie wiedząc, co właściwie powinna mu powiedzieć w takiej sytuacji. W nagłym przypływie weny postanowiła jednak odwrócić kota ogonem, żeby nie wyjść na jedyną złą w tym zestawieniu. — Czy ty mnie śledziłeś?

          Zielonooki kompletnie zignorował jej pytanie.

          — Dlaczego? — wydusił, ledwo mogąc cokolwiek powiedzieć przez ściśnięte gardło. Nie wiedział nawet, czy był bardziej wściekły, czy załamany. Czuł się kompletnie bezradny i właśnie to najbardziej go denerwowało. Zraniła go, oszukała oraz zniszczyła jego relacje z najbliższą przyjaciółką, a on nie mógł z tym zrobić absolutnie niczego. — Dlaczego on, a nie ja?!

          Traszkominator machnął ze zniecierpliwieniem ogonem, bacznie obserwując mutanta. Żółw wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć. Musiał być gotowy na ewentualne pozbycie się go, jeśli przegnie strunę.

          — Ufałem ci jak głupi, a ty tak mi się odpłacasz?! — ciągnął coraz bardziej wściekły nastolatek. Postąpiwszy krok do przodu, zacisnął pięści jeszcze mocniej. Niemal cały już drżał z napięcia.

          — Chyba powinieneś już iść — rzekł złowrogo Salamandrianin, przysłaniając obserwującą mutanta kochankę ramieniem. Doskonale wiedział, na co się zanosi i się nie mylił. Gdy tylko się wtrącił, mutant warknął wściekle, po czym sięgnął do wiszących u pasa sztyletów sai. To dało kosmicie jasny sygnał do ataku. Natychmiast wycelował miotaczem laserowym w stronę chłopaka i dwukrotnie wypalił. Mutant uniknął pocisków i ruszył na przeciwnika z pełnym furii okrzykiem. 

          Chociaż Lisa najwyraźniej nie zamierzała brać udziału w walce, Raph tak czy inaczej znajdował się na przegranej pozycji. Targające nim silne emocje spowalniały reakcje oraz uniemożliwiały logiczne myślenie, przez co spokojny, precyzyjny kosmita z łatwością kontrował wszystkie jego ataki bez większego szwanku. Nie musiał nawet używać broni - ogon i pięści w zupełności mu wystarczały. Dwoma sprawnymi ruchami pozbawił mutanta sztyletów, po czym potężnym ciosem z pięści posłał go wprost w komin, płosząc przy tym przyczajonego tam kruka. 

          Zdezorientowany po zderzeniu z murem Raph zdołał się pozbierać w ostatniej chwili, by zrobić unik przed kolejnym ciosem Salamandrianina. Mutantowi się jednak nie upiekło — kosmita natychmiast po chybieniu zamachnął się ogonem i z całej siły przyłożył nim żółwiowi w brzuch, a następnie, czym prędzej się obracając, kopnął go z półobrotu, posyłając na glebę tuż przy krawędzi dachu. 

          Zielonooki nie zdołał nawet się podnieść, nim jego przeciwnik ponowił natarcie. Traszkominator doskoczył do niego i przyszpilił do ziemi, uruchamiając zamontowany na przedramieniu laser. Wycelował nim wprost pomiędzy oczy mutanta, ale nie zdołał wystrzelić — spory kruk, na którego mutant natknął się już tego (i nie tylko tego) dnia kilkukrotnie, poszybował z groźnym krakaniem wprost na nich. Tuż przed kolizją z plecami jaszczura jednak jego sylwetka uległa gwałtownej zmianie — z ptasiej w ułamku sekundy przeobraziła się w znacznie bardziej kobiecą, o ciemnozielonej skórze i czarnych jak smoła krótkich włosach. Raph doskonale znał tę rozwichrzoną, przyozdobioną diablimi rogami fryzurę. Bez wątpienia była to Jinx.

          Odbiwszy się od pleców kosmity, pół-demonica energicznie machnęła rękoma w stronę Salamandrianina. W ułamku sekundy z dachu po obu stronach leżącego przed nim Raphaela wyrosły ciemne, lśniące i ostre jak brzytwa kolce, wyraźnie wycelowane tak, by przeszyć kosmitę na wskroś. Ten, na swoje szczęście, zdołał jednak odskoczyć do tyłu, dzięki czemu zarobił jedynie garść rozległych bruzd na torsie, łapach oraz policzku. Raniony z zaskoczenia jaszczur zatoczył się do tyłu. Przed upadkiem uchroniły go jedynie ramiona zaalarmowanej Mony.

          — Ty... — syknęła Lisa, obrzucając Jinx złowrogim spojrzeniem. Rubinowooka zmiennokształtna niczego jednak nie odpowiedziała. Stanęła jedynie w pozycji gotowej do obrony, osłaniając przy tym wciąż leżącego na betonie żółwia, po czym warknęła złowieszczo niczym zwierzę i wyszczerzyła kły. Przekaz był bardziej niż jasny. Jeśli kosmici chcieli dożyć jutra, mieli się wynosić. Natychmiast. 

          Mimo iż uleganie niewerbalnym groźbom swojej rywalki nie bardzo Monie pasowało, ten jeden raz postanowiła odpuścić. Skoro relacja z Raphem nie dawała jej już żadnego immunitetu, wolała nie przekonywać się na własnej skórze, co może zrobić wściekły demon po zwolnieniu hamulców. Szepnęła więc łapiącemu równowagę Traszkominatorowi, iż nie warto tego ciągnąć, po czym dała mu się podeprzeć na swoim ramieniu i poprowadziła w stronę zejścia z dachu. Jeszcze kiedyś się za to zemszczą.

          Jinx odprowadziła oponentów chłodnym wzrokiem, po czym odwróciła się do ocalonego żółwia z niezmienioną ekspresją. Nastolatek jednak nie zwrócił nawet uwagi na jej niezadowoloną minę. Gdy tylko zebrał się z podłogi, rzucił się dziewczynie w ramiona i ukrył twarz w jej szyi.

          — Przepraszam — jęknął. Chyba pierwszy raz w życiu nie miał najmniejszych problemów z wypowiedzeniem tego słowa. 

          Dziewczyna westchnęła ciężko i, po chwili wahania, lekko go objęła. Nie znaczyło to oczywiście, że już nie była na niego wściekła — wręcz przeciwnie, była i to bardzo. Jednak nie zamierzała być wredna i go odpychać, żeby jeszcze bardziej mu dołożyć. I tak już dostał swoją nauczkę, nie mogła go teraz tak zostawić. Nie w takiej sytuacji. Nie jego...

           Może jednak była odrobinę zazdrosna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro