Supreme love ~ Morgenzauer
Czuł się wolny i niezwyciężony, nareszcie mógł szybować, już nic go nie trzymało. Nie miał łańcuchów, które go spętały, był tylko on, powietrze i poczucie kontroli. Gregor nareszcie wiedział, że żyje. Wylądował i uśmiechnął się w stronę publiczności, słyszał piski jego fanek, wiedział, że wykonał kawał dobrej roboty, jednak przed nim jeszcze sześć skoków. Patrzył na swoich rywali, którzy nie wytrzymali presji, załamali się pod siłą wiatru. Nie dowierzał. Został tylko on. Thomas Morgenstern, człowiek, który obiecał, że odbierze mu zwycięstwo. Niestety przeliczył się. Przegrał o 0,2 punktu, mimo to wydawał się być dziwnie szczęśliwy.
- Gratuluję - wyszeptał uśmiechnięty do jego ucha i mocno go uścisnął. Schlierenzauer spojrzał na niego zdziwiony, taka wylewność w jego przypadku była czymś niespotykanym. Chciał coś powiedzieć, ale oślepił go blask aparatu, wokół niego zbiegli się reporterzy. Schlieri znowu powrócił na szczyt, rozpoczął swój tryumf. Był zapowiedzią czegoś wielkiego, wszyscy mieli wobec niego ogromne nadzieję.
****
Wygrał, powinnien się cieszyć, jednak coś sprawiało, że czuł się dziwnie smutny i bezbronny. W końcu był nastolatkiem, wkraczającym do świata dorosłych, miał do tego prawo. Koledzy z jego drużyny na szybko zorganizowali jakąś prowizoryczną imprezę na jego cześć, ale on nie chciał tam być. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo wymuszone to było, w końcu nigdy za nim nie przepadali. Postanowił przespacerować się ulicami jego ukochanej Austrii, wewnątrz czuł się dziwnie samotny, tak jakby wokół niego nie było żadnej żywej duszy. Trudno było mu to przyznać, ale potrzebował miłości. Niestety wszystkie kobiety, które były w jego typie okazały się lesbijkami, a mężczyźni byli po ślubie. Często obwiniał siebie, szukał błędów, mimo iż nie był niczemu winien.
Tego dnia ponownie spojrzał w lustro, widział w sobie tak wiele niedoskonałości. Na jego biodrach wciąż pozostał cień dziecięcego tłuszczyku, twarz pokryta była niewielkim krostkami, jego ciało było jeszcze niewystarczająco rozwinięte, na plecach miał rozstępy spowodowane zbyt szybkim wzrostem. Był tak bardzo niedoskonały, zupełnie niepasujący do ówczesnych standardów, jednak coś sprawiało, że te tysiące dziewczyn biegało za nim, wysuwało w jego stronę bardzo niemoralne propozycję. Od zawsze dziwiło go ich zachowanie, w końcu nigdy nie był wyjątkowy.
***
Kolejna wygrana, to już chyba zaczęło stawać się rutyną. Stał na podium, do jego uszu ledwo docierała tak dobrze znana mu melodia "Land am Berge Land am Strome" jeszcze nigdy nie wydawał mu się tak bardzo przyćmiony. Teraz znaczenie miał Thomas, stojący naprzeciw niego, w jego oczach błysnęły łzy. Był z niego dumny. Ten nastolatek osiągnął tak wiele, był zawzięty w swoich postanowieniach, jednocześnie jego kruchość i brak poczucia bezpieczeństwa było czymś przerażającym. Chłopiec z Rum często wydawał się być w ogromnej rozsypce.
- Jak się czujesz? - spytał i w opiekuńczy sposób objął go ramieniem. Gregor wzruszył ramionami. Powinnien się cieszyć, jak nie dla siebie, to przynajmniej dla innych, jednak nie potrafił. W jego głowie pojawiła się nagła blokada, potrzebował bliskości.
- Dobrze, w końcu cię pokonałem - odparł, starając się brzmieć, jak najbardziej przekonująco. Thomas, jednak znał go, wiedział, iż kłamie. A sam Gregor? Nie potrafił sprecyzować tego, jak się czuje. Mówił sobie, że stabilność jest najważniejsza, ale tak bardzo nie potrafił jej zachować. Tak trudno było mu panować nad emocjami, przez przypadek zrzucił swą maskę i trudno było mu nałożyć ją spowrotem. Nie kontrolował swojego zachowania. Coraz łatwiej można było zobaczyć na jego twarzy łzy, coraz częściej zauważał, jak bardzo niewystarczający był. Nie takiego mistrza chcieli kibice, nie takiego syna pragnęli mieć jego rodzice, zawodził wszystkich po kolei, nawet jego fizjoterapeuta patrzył na niego z potępieniem, a on? Naprawdę nie wiedział, co się z nim dzieje. Gdyby miał tego świadomość , starałby się to skorygować, ale on nie miał pojęcia.
Morgenstern patrzył na niego zatroskany.
- Co powiesz na gorącą czekoladę?
Gregor rozważył wszystkie "za" i "przeciw", ostatecznie stwierdził, iż przyda mu się integracja. W końcu nie chciał zmarnować całego swojego życia na treningach.
- W sumie, czemu by nie? - wzruszył ramionami.
- W takim razie zabiorę cię na najlepszą czekoladę w całej Austrii - odparł i w szczery sposób uśmiechnął się do niego. Gregor niepewnie odwzajemnił ten gest, przez ostatnie tygodnie zauważył, że Thomas się zmienił, jak najbardziej na plus.
Siedzieli w jednej z przytulnych kawiarni, w ich dłoniach znajdowały się kubki z gorącym napojem, Gregor z uwagą przyglądał się siedzącym wokół nich parom. Tak bardzo pragnął poznać kogoś, kto zawładnąłby jego sercem, jednocześnie tak trudno było mu znaleźć taką osobę.
- Gregor co się dzieje?
Z tego dziwnego letargu, wyrwał go głos Thomasa.
- Nic się nie dzieje - skłamał.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko - zapewnił.
- Wiem i jestem ci za to wdzięczny, ale ja nie mam pojęcia - odparł chowając twarz w dłoniach. Czuł się zmęczony tą ciągłą maskaradą.
****
Podczas treningów zawsze dawał z siebie najwięcej. Był najbardziej ambitny, robił to tylko dlatego by zdobyć uznanie, chciał, by inni stawiali go jako wzór.
Po skończonych ćwiczeniach spostrzegł, że jego mama dzwoniła do niego sześć razy w przeciągu dziesięciu minut. Czuł się bardzo zaniepokojony tym faktem. Natychmiast oddzwonił.
- Gregor do jasnej cholery po co ci ten telefon?! - mówiła zdenerwowana.
- Miałem trening - odburknął.
- Nie interesuję mnie to! Dziadek jest w szpitalu, masz się tu szybko pojawić - odparła i rozłączyła się. Gregor westchnął, wiedział co to oznacza. Ostatnimi czasy z jego dziadkiem było coraz gorzej. Było to trudne, ale starali się przygotować na najgorsze.
- Młody wszystko w porządku? - spytał Thomas, który jakby wyłonił się znikąd.
- Zawiózłbyś mnie do szpitala? - spytał błagalnie. W końcu nie miał jeszcze tego przeklętego prawa jazdy.
- Coś ci się stało? - spytał zaniepokojony.
- Mi nie, ale.... - jego głos się załamał.
- Dobrze rozumiem, wsiadaj - odparał i otworzył mu drzwi do swojego samochodu. Drogę do szpitala przebyli w ciszy przerywanej cichym szlochem młodszego. Starszy w pocieszający sposób gładził go po udzie. Gdy dotarli pod szpital Thomas zaparkował samochód i uważnie przyjrzał się Gregorowi.
- Mam na ciebie zaczekać? - spytał.
- Jeśli to nie problem, to mógłbyś pójść ze mną? - wyjąkał cichutko. Właśnie w tym momencie cały mur, który Gregor zbudował wokół siebie został skruszony. Przed Thomasem stał zagubiony nastolatek, potrzebujący wsparcia. Był tak bardzo podatny na zranienia.
- Oczywiście, że z tobą pójdę - zapewnił go i stanął obok niego. Szli blisko siebie, ramię w ramię.
Pod pokój 115 dotarli szybko. Przed pomieszczeniem siedziała już Angelika Schlierenzauer, która na widok swojego syna podniosła się z krzesła.
- Chce z tobą porozmawiać - odparła i otworzyła drzwi, które dla Thomasa wydawały się być ogromną zagadką, jednak był na tyle subtelny, by wiedzieć, że to nie był czas na takie pytania.
****
- Cześć dziadku - odparł łamiącym się głosem, patrząc na człowieka, który balansował na cienkiej lini, między życiem, a śmiercią.
- Gregor, tak dobrze cię widzieć. Czemu płaczesz dziecko? - spytał staruszek, który bardzo troszczył się o swojego jedynego wnuka.
- Nic się nie dzieje - odparł i usiadł przy nim, chwytając go za rękę.
- Oj Gregor, widzę, że kłamiesz. Ej! Nie smuć się. Jesteś młody, zdolny. Wiesz, gdy powiedziałem panu Stasiowi z sali, że jesteś moim wnukiem nie mógł wyjść z podziwu, stałeś się legendą.
Gregor pokręcił głową. To właśnie ten mężczyzna, leżący przed nim był legendą. W końcu pokonał wojnę, wychował samotnie dwójkę dzieci, wspierał go w każdych momentach jego życia.
- Obiecaj mi coś wnusiu - odparł cicho zachrypniętym głosem.
- Co takiego?
- Spróbuj znaleźć w swoim życiu miłość idealną - odparł staruszek, wydając swoje ostatnie tchnienie.
- Obiecuję - odrzekł bardziej do siebie i ponownie tego dnia zaniósł się szlochem. Thomas słysząc regularny dźwięk maszyn, bez zastanawienia wszedł do pomieszczenia i przytulił chłopca z Rum do siebie.
****
Ich miłość była idealna, związek niekoniecznie. Oczywistym było, że kłócili się o błahe drobnostki, jednak zawsze towarzyszyła temu miłość. Każdego dnia odkrywali siebie na nową. Miłość łagodziła cały ból, dawała ukojenie. Byli dla siebie silnym oparciem. Oni żyli tą miłością, a to było najważniejsze.
“W miłości właśnie cenię niedoświadczenie.
Miłość nie jest kunsztem,
Miłość jest wzruszeniem”.
Jan Sztaudynger
Ostatni shot przed zakończeniem sezonu. Stwierdzam, iż mój telefon się zgermanizował sam z siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro