Stoch x Wellinger x Eisenbichler
- Gdzie jest twój kochaś? - spytał ostro. Kolejne pchnięcie, kolejna dawka bólu, wzmorzony płacz i martwa cisza, której obiecał sobie nie przerywać. Chciał być silny, dla niego.
- Dlaczego nie chcesz mówić? - spytał łagodnie, przybrał inną taktykę, czasami było mu go szkoda, Stoch był zwykłym chujem, który martwił się jedynie o swój interes, wiadomym było, że nigdy nie pojawi się, aby uratować swojego chłopaka.
- Dlaczego mi to robisz? - spytał patrząc na niego swoimi przekrwionymi oczami. Czuł się zmęczony, a krew spływająca po jego udach w żaden sposób mu nie pomagała.
- Andreas zrozum, nie chcę ciebie, tylko Kamila - odparł spokojnie.
- Po co? - wyjąkał, gdy ten wykonał kolejny ruch, ból zaczął być niedozniesienia.
- Rozmawialiśmy o tym, jest mi coś winien - odparł mężczyzna patrząc na niego swoimi czarnymi, jak noc tęczówkami.
- To już wiem, ale dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co to takiego? - spytał uważnie wpatrując się w jego twarz, która nie wyrażała żadnego wyrazu.
- Musiałbym cię wtedy zabić - odrzekł całkowicie poważnie. Blondwłosy mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony, w jego oczach nie było choćby cienia strachu.
- W takim razie zrób to - odparł, tak jakby życie, nic dla niego nie znaczyło.
- Zwariowałeś? - spytał zdumiony porywacz.
- Nie, sam doskonale zdajesz sobie sprawę, że on tu nigdy nie przyjdzie, ja nic nie powiem. Będziemy tu trwać w nieskończoność - odrzekł zmęczony.
- Andreasie, nie zrobię tego - powiedział starszy, w głębi duszy czuł wobec niego jakieś dziwne uczucie, coś jakby przywiązanie.
- Dlaczego? Dlaczego nie możesz mnie zabić? Nie widzisz, że mnie to boli? Że nie chcę? - łkał, jego oddech stał się urywany, miał atak paniki, starszy mężczyzna wyszedł z niego i przytulił do siebie. Młodszy chciał się wyrwać, ale był za bardzo osłabiony, wszystko przez jego upór. Porywacz spojrzał na niego przerażony, nie chciał doprowadzić go do takiego stanu, wziął ręcznik, wytarł jego szczupłe uda, założył na niego nowe ubrania i położył na swoje łóżko, taka sytuacja zdarzyła się poraz pierwszy. Czuwał przy nim całą noc, bacznie szukając śladów krwi na jego ciele, na całe szczęście nie było ich tam. Nad ranem zasnął, jednak nie było mu dane spać długo, gdyż obudziła go czyjaś dłoń dotykająca jego szyję, z refleksem godnym zabójcy chwycił sprawcę ów czynu za nadgarstek, otworzył oczy i spojrzał na przerażonego Andreasa.
- Co chciałeś zrobić? - wysyczał rozjuszony. Czasem nie miał cierpliwości do tego chłopaka.
- Nnic - wyjąkał i zacisnął powieki. Starszy westchnął.
- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, jak masz na imię? - spytał blondyn przerywając niezręczną ciszę.
- A jest to konieczne?
- Nie, ale skoro pokazałeś mi już swoją twarz, to dlaczego nie chcesz mi powiedzieć swojego imienia? - spytał zaciekawiony przekręcając się na bok.
- Po prostu go nie lubię - odparł z zamiarem wstania. Młodszy spojrzał na niego zawiedziony, porywaczowi nie podobało się ów spojrzenie.
- Markus - odparł po chwilii wahania.
- Ładnie - odparł łagodnie.
- Markus, Markus, Markus - szeptał, jak mantrę.
- Przestań - odrzekł ostrzegawczo.
- Markus, Markus, Markus - mówił nadal, chcąc zrobić mu na złość. Chciał wiedzieć, jak daleko może się posunąć.
- Ostrzegałem - odparł i z niezwykłą gracją położył się obok niego, serce Andreasa zabiło mocniej.
- I co takiego zrobisz? Znowu mnie zgwałcisz? - spytał przerażony, wizja ponownego zranienia wydawała się być dla niego niedozniesienia. Markus spojrzał na niego smutno, nie chciał być taki dla niego, ale czasem nad sobą nie panował, złość przeradzała się w agresję.
- Nie, ale zrobię to - odparł i położył dłonie na jego żebrach, Andreas starał się zdusić w sobie śmiech.
- Przestań - pisnął, starając się odepchnąć go od siebie.
- Ale nie będziesz już mówił do mnie po imieniu? - spytał rozbawiony.
- W takim razie, jak mam mówić? - spytał unosząc górną brew.
- Eisie, możesz mi mówić Eisie - odparł z dziwnym sentymentem.
- Eisie.... Brzmi, tak inaczej - odparł - Skąd się to wzięło? - spytał zainteresowany.
- Mój były tak do mnie mówił - odparł wymijająco. Młodszy obrzucił go bacznym spojrzeniem.
- Jak się nazywał? - spytał wyraźnie zaciekawiony.
- Kamil, mój były, nazywał się Kamil - powiedział ponuro. Andreas obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem.
- Kamil? Mój Kamil? - spytał zaskoczony. Czuł dziwną pustkę i przerażenie. Czy to właśnie dlatego Markus go porwał? Aby odzyskać Kamila?
- Tak Andreas, twój Kamil - westchnął smutno.
- Po co ci on?
- Andreas....
- Kochasz go nadal? - spytał rozjuszony.
- Daj spokój, przypominam ci, że jesteś tu na mojej łasce - odrzekł i wyszedł z pokoju. Blondyn westchnął, nagle wszystko zaczęło się układać. Czuł w sobie jakieś nieznane dotychczas pokłady zazdrości. Markus pojawił się ze śniadaniem kilka chwil później, wydawał się wyraźnie zestresowany.
- Coś się stało? - spytał zaciekawiony Andreas.
- Co byś zrobił, gdybym ci powiedział, że Kamil tu przyszedł? - spytał ponuro.
- A jest tutaj? - Andreas był wyraźnie rozpromieniony.
- Tak, pije herbatę z cyjankiem w salonie - odrzekł ze spokojem, Andreas sapnął zaskoczony.
- Co? - spytał cały spięty.
- Przecież żartuję, jest w piwnicy.
- Zamknąłeś go tam? - Był zdziwiony.
- Tak Andreas, chodź ze mną, zrozumiesz wszystko - odparł i pociągnął go za rękę.
Schodząc do piwnicy poczuł, jak jego serce przyspiesza, to miejsce nie kojarzyło mu się z niczym dobrym. Spoglądając na Kamila poczuł, jak jego serce przyspiesza.
- O Boże Andreas! - krzyknął i chciał wstać, ale nie mógł, Markus przywiązał go do krzesła.
- Przestań! - krzyknął porywacz, nie chciał, by Stoch karmił go tymi, wszystkimi kłamstwami.
- Obaj jesteście na mojej łasce, więc teraz gramy na moich zasadach. Ty wyjdź - odrzekł, popychając Wellingera w stronę schodów - A z tobą Kamilu mam dużo do obgadania, dzień jest długi - odparł z uśmiechem szaleńca realizując swój plan.
~onlyhuman181
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro