Pilch×Wąsek II
Prawa, lewa.
Prawa, lewa.
Ominąć panią w płaszczu.
Przeskoczyć przez krzaki.
Skróty.
Wdech i wydech nosem.
Wdech i wydech nosem.
Zamknij tą buzię debilu!!
Patrzę na zegarek - mam jeszcze pięć minut.
Prawa, lewa.
Prawa, lewa.
Lotnisko!!
Wbiegam do środka i padam na twarz ze zmęczenia. Przebiegłem połowę miasta, jestem tak blisko. Jakaś pani o coś pyta. Nie rozumiem co mówi. Moje serce wali jak oszalałe. Czy ja umieram? Ciężko oddycham.
- Czy... lot... Majorka... nie... USA? - czuje, że jestem cały czerwony. Nie mogę złapać oddechu.
- Lot do USA? Ma Pan szczęście ostatnia osoba właśnie przechodzi przez bramkę.
Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem dalej. Przeskoczyłem barierki. Ktoś coś krzyczy za mną. Nie rozumiem. Biegnę dalej.
- Paweł! - zawołałem od razu jak zobaczyłem znajomą torbę.
Zatrzymał się. Jakby sparaliżowany. Zwolniłem, nie musiałem biec i tak umierałem ze zmęczenia.
- Czzekaj, pro...sze.
Odwrócił się w moja stronę i patrzył jak podchodzę, a w tle pewnie widział zbliżającą się ochronę. Stanąłem w bezpiecznej odległości, czyli sto metrów.
- To ja. Taki już jestem. Tego nie zmienię ale ty możesz. Wiążąc się ze mną wiedziałeś jaki potrafię być okrutny. Wiem, że nie zasługuje na wybaczenie ale mimo wszytsko proszę Cię o nie. Bo chce walczyć! O Ciebie i o lepszego siebie, a taki jestem tylko kiedy jesteś obok. - zrobiłem kilka kroków do przodu. - Wiem jestem najgorszy i nie wiadomo jaki zły. Potrzebuje Cię, aby funkcjonować, czy stać się lepszą wersją siebie. Mogę ci teraz obiecać niewiadomo co ale nie chce bo oboje wiemy, że tego nie spełnie. Wiem też, że gadam jakieś głupoty. Paweł, kocham Cię. Kocham jak nikogo innego, bardziej niż samego siebie. Jesteś dla mnie wszystkim, przepraszam za wszystko. Żałuję. Naprawdę żałuję.
Patrzyłem na jego twarz, która nie wyrażała żadnych uczyć. Po moich policzkach spływały ciepłe łzy. On stał i się patrzył.
- Paweł, ja naprawdę...
- Zamknij się już. - podbiegł do mnie i przytulił. Odwzajemniłem uścisk. - Jesteś chujem.
- Wiem.
- Ja Ciebie też kocham. - spojrzał na mnie i schylił się, aby mnie pocałować ale nie zrobił tego. - Samolot zaraz mi ucieknie.
Odwrócił się i skierował w stronę samolotu. Tak po prostu chce mnie zostawić. Patrzę jak odchodzi.
- Na co czekasz?! Biegnij po niego! - jeden z ochroniarzy zawołał do mnie. Popatrzyłem się na niego i odwzajemniłem uśmiech.
- Paweł! Nie rób tego! Nie zostawiaj mnie! Błagam Cię! - ruszyłem za nim ale nie zwolnił kroku.
Gdzie mój romantyzm? Znowu zacząłem biec w jego stronę, złapałem go za łokieć i obróciłem w swoją stronę. Choć jest wyższy ode mnie to nie było problemu z połączeniem naszych ust. Były takie jak zapamiętałem. Ciepłe i cudowne.
- Nigdzie nie lecisz, głupku. Zostajesz ze mną już na zawsze.
- Na zawsze?
- Na zawsze. Jesteś mój i tylko mój. Taki już jestem.
Uśmiechnął się i pocałował mnie czule. Może nie zasłużyłem na wybaczenie ale miłość to takie uczucie, że nie da się czasami zrozumieć czemu się robi takie rzeczy. Zraniłem go, zniszczyłem ale mi wybaczył. Od teraz będę walczył dla niego.
Wybaczcie ten całkowity brak weny :(
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro