Walentynki to ciężki dzień...
Killua z rodziną nigdy nie bawił się w walentynki. Nie miał na ten temat zielonego pojęcia. Przez to też miał urwanie głowy. Co sprezentować w ten dzień swojemu chłopakowi? Przecież jeszcze rok temu traktował ten dzień jak każdy inny.
" Kwiaty? Czekolada? Zabrać go na żarcie? Cholera! Nie wiem, co mogłoby go naprawdę, mega ucieszyć..." – Dzień ten sprawiał łowcy urwanie głowy. Zoldyck przechodził między wystawami sklepowymi. Każda z nich wiedziała, co mógłby chcieć dostać Gon. Szkoda, że Killua nie wiedział. W pewnym momencie coś przykuło jego uwagę. Coś idealnego – "To to!"
Męska(Bo przecież nie damska) bransoleta przystrajała okno jubilera. Nie chciał już dłużej na ten temat rozmyślać. To nie było jedyne, co musi zrobić. Jeszcze musi go wręczyć, a pada już na pierwszym kroku, czyli wyborze.
Wszedł do sklepu wreszcie zdecydowany. To musiała być ta z wystawy, nie ma innej opcji. Zabolał go przy tym portfel, ale dla Freecssa wszystko.
Przed witryną stał już z elegancko opakowanym pudełkiem, a w środku oczywiście zawartością.
– Teraz tylko się spotkać... – Westchnął i wyjął telefon. Już na starcie wiedział, że to może być trudne, kiedy to on zrobi krok. W głębi duszy błagał, by to Gon jako pierwszy wykonał ruch. Na jego nieszczęście nie stało się to. Wybił numer i wsłuchiwał się w równomiernie pojawiający się sygnał. Gdy usłyszał głos Gona od razu przeszedł do sedna. Chciał się jak najszybciej rozłączyć – Gon, spotkajmy za chwilę się w parku, przy budynku stowarzyszenia łowców. Tam gdzie zawsze.
Nie dając chłopakowi nawet dojść do słowa rozłączył się. Było mu w sumie głupio, że są razem od jakiegoś czasu, a on nadal się zawstydza takimi rzeczami. Nie chcąc nad tym myśleć, udał się na miejsce spotkania. Stanął w umówionym miejscu i czekał... Czekał... I czekał... Zaczynało się ściemniać, a po Gonie ani widu, ani słychu. Telefonu też nie odbierał, a zegar pokazywał już na 6. Słońce zachodziło, a oświetlenie zmieniały się powoli na latarnie. Czas mijał nieubłaganie, a nadal nie było widać tej zielonej czupryny.
Wstał, westchnął głośno wkurzony i zaczął robić powolne kroki przed siebie. Nie spodziewał się, że Gon wystawi go akurat w walentynki. Pierwszy raz, gdy będzie obchodził to święto z kimś, kogo kocha. Prawdopodobnie ogólnie pierwszy raz. Złością starał się zdusić jednak smutek.
Miał już zbliżać się ku wyjściu z parku, gdy dostał czymś niewielkim w głowę i kark. Dostał... Czekoladkami?
– KILLUA! – Wrzasnął zielonowłosy tak, że go pewnie cały park słyszał. Zoldyck odwrócił się i ze łzami szczęścia w oczach biegiem rzucił się na chłopaka. Wtulił się w niego najmocniej, jak potrafił – Killua, łam... Łamiesz mi kości...
Słysząc to natychmiastowo go puścił, jak poparzony.
– Przepraszam...
– Ja cię przepraszam, że przyszedłem tak późno...
Killua ponownie poczuł łzy w kącikach oczu. Przytulił się ponownie do chłopaka.
– Kocham cię, idioto...
******************
Wesołych walentynek po walentynakach czy dnia singa... Ważne, że zdążyłam! Czas publikacji to 23:59, czyli moja ulubiona godzina publikacji.
~Aki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro