Sny bywają piękne.
– Killua. – Gon usiadł okrakiem na kolanach białowłosego i wtulił się w jego obojczyk – Kocham cię.
– Ja ciebie też – Objął go, a na jego bladej twarzy pojawił się delikatny rumieniec.
– Naprawdę, bardzo kocham – Wyszeptał mu do ucha, a następnie spojrzał w oczy. Nim Zoldyck się spostrzegł, ich usta były ze sobą złączone. Nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie. Odwzajemnił pocałunek. Chciał jak najbardziej odpowiedzieć na uczucia przyjaciela. Zwłaszcza, że czuł to samo.
W pewnym momencie Killua poczuł na biodrach chłód. Palce Freecssa oplatały go w pasie.
– Gon! – białowłosy przerwał pocałunek, czerwieniąc się na polikach. Łowca w odpowiedzi wysłał zalotne spojrzenie i szybkim ruchem wtulił się w tors chłopaka. Przymilał się, a chłodnymi rękoma drażnił się z jego skórą. Zoldyck wiedział, że przyjaciel nie posunie się dalej, jeśli on nie będzie tego chciał.
Minuty mijały. Killua nie zwracał na to szczególnej uwagi. Liczył się tylko on i Gon
– Braciszku. Braciszku – Obraz stawał się coraz bardziej rozmazany. Po otworzeniu oczu, łowca dostrzegł stojącego nad nim Allukę. Wtedy też zdał sobie sprawę z tego jak bardzo tęsknota mu doskwiera. Jak bardzo chce zobaczyć Gona.
***
Wiem, shot jest naprawdę krótki, jednak nie wstawiałam nic od lata, a bardzo mi zależało, by to pojawiło się jeszcze dziś.
Czołem i miłych ostatnich dwudziestych minut Mikołajków~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro