Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kiedyś złamiesz mi kark

Killua idąc ulicą, miał wrażenie, że zaraz kręgosłup odłączy się od pozostałych kości i wyleci stroną, o której nawet nie chciałby pomyśleć, że może wylecieć. Jednak nie wpadłby na to, że Gon może być tak ciężki. Droga powrotna też krótka nie była. Słabo mu się robiło na myśli, że musi przejść prawie pół miasta.

Jak do tego w ogóle doszło?

Jeszcze jakąś godzinę temu byli w knajpie z Leorio i Kurapiką. To był rzadki moment, kiedy mogli spędzić wspólnie czas. Tak, jak to było kiedyś.

Zapadał zmrok, jednak też nic nie zapowiadało się na koniec spotkania. W końcu dobrze się bawili. Nikt nie chciał wyjść z inicjatywą pożegnania się.

Killua co jakiś czas zerkał na Gona. On w końcu potrafił wytrzymać trzy noce bez snu pod rząd i normalnie funkcjonować, ale jak będzie z chłopakiem?

Uspokajało go to, że wszystko wyglądało, jakby było w normie. Był energiczny jak zawsze. Zdziwił się więc, gdy poczuł ciężar na ramieniu. Gon oparty o nie głową, pogrążył się w śnie.

W ten sposób też doszło do owej sytuacji. Pożegnali się ze sobą, a Killua musiał zanieść przyjaciela do pokoju, w którym się zameldowali.

Starając się nie myśleć o tym, jak bolą go nogi i plecy, skupiał swoją uwagę na spokojnym i regularnym oddech chłopaka.

– Killua... – Mruknął, wtulając się w białowłosego.

– Jeszcze trochę Gon, prawie jesteśmy...

Krótki, bo ostatnio wena mnie nie łapie. Nie uważam, że może być to najlepszy shot w moim życiu, bo strasznie jest ukrócony.

W ogóle, jestem też okropna w odmianie trudnych imion, jak można zauważyć. Proszę o oszczędzenie z tego powodu.
                                     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro