Gon powinnien zacząć sprzątać
Mimo wszystko nikt nie jest wstanie tak samo imprezować, jak imprezuje Leorio. To on rozkręcał całe towarzystwo i wszystkich we wszystko angażował. Za każdym razem był wstanie przekonać osoby, które były przeciwne do gry. Bo w końcu to urodziny Gona! Trzeba je obchodzić należycie i co najważniejsze, z hukiem!
Z czasem, gdy już zaczynało brakować zabaw, proponował te dziwniejsze i odważniejsze. Nie można było nawet na chwilę usiąść na tyłku i zjeść kawałek ciasta.
– To teraz zagramy w siedem minut w niebie! – zaproponował.
Parę osób spojrzało na niego z niedowierzaniem w oczach. Bisky zdawała się kalkulować, ile będzie miejsca w szafie i jak blisko będą ze sobą osoby, które ma nadzieję, że tam trafią. A Gonowi to było w sumie wszystko jedno, liczyło się to, by każdy dobrze się bawił.
– Sądzę, że to najgłupszy i najgorszy z twoich dzisiejszych pomysłów - Rzucił Kurapika.
– Ale przyznaj, że będzie zabawa – przekonywał.
– Zależy dla kogo.
– Sądzę, że nie będzie osoby, której się podobać nie będzie. W szafie można robić cokolwiek, nikt nie będzie dopytywał, co kto robił.
Gdy wszystko zapowiadało się na kłótnie, blondyn ustąpił i nie kontynuował. Albo nie chciał wywołać afery, albo uznał, że z Leoriem nie opłaca się kłócić.
– Tak więc objaśniam, jeśli ktoś nie zna – chwycił miskę i usiadł na podłodze – Losujemy dwie osoby, płeć nie ważna! Następnie zamykamy je w szafie na siedem minut, gdzie robią co chcą. Dosłownie wszystko. Po siedmiu minutach otwieramy szafę i losujemy kolejną parę.
Gdy wszystko stało się jasne, szybko uzupełnili miskę kartkami i zaczęli grać.
Różne pary były w szafie, gdy doszła ta, na którą każdy czekał.
– Gon i Killua – Przeczytał kartki i rzucił wzrokiem na grupę. Killua na twarzy miał rumieniec, Gon patrzył na każdego swoim typowym niewinnym wzrokiem. Biscuit się uśmiechała podejrzliwie.
Mimo wszystko upchnąć ich tam to ich upchnęli. Po zamknięciu szafy było znacznie mniej miejsca. Stali, podpierając ściany. Zastanawiali się w jaki sposób wykonać jaki ruch.
Killua starał się podejść bliżej, co nie utrudniło, ale ułatwiło pudło leżące mu pod nogami, o które się wywalił. Gdy otworzył oczy zdał sobie sprawę, że to nie o ściankę szafy miażdży mu się policzek, ale o tors Gona.
Z obfitą dość czerwienią na twarzy starał się jakkolwiek odsunąć, ale to nie zanosiło się na to, by Freecss chciał go wypuścić. Trzymał go przy sobie. Włożył dłoń w jego włosy i zaczął miziać niczym kotka.
Początkowo Killua był zawstydzony i sytuacją i pozycją. Z czasem, nawet nie zauważył, gdy w objęciach przyjaciela jego oddech zaczął się uspokajać oraz czuć przyjemne ciepło. Wsłuchiwał się w jego szybki rytm serca. Chłopak podniósł głowę i musnął wargi przyjaciela. Gon odpowiedział mu na to dłuższym i głębszym pocałunkiem. Zoldyck cofnął się delikatnie krok do tyłu, nie odrywając się od łowcy.
Wszystko było by cacy i w ogóle, gdyby nie kolejne pudełko. Stracili obydwaj równowagę, gdy białowłosy potknął się o karton. Upadli na podłogę. Leżeli patrząc sobie w oczy, gdy drzwi szafy się otworzyły.
– Dobra chłopaki, dziesięć minut minę...ło...
Patrzyli na nich podejrzliwym wzrokiem.
– Gon! Powinieneś zacząć sprzątać, zamiast wszystko pakować do szafy! To nie jest sprzątanie! – Zaczął, by jakoś wyjść z niezręcznej sytuacji. Gon załapał, o co chodzi.
– Ale to tak czy siak nie moja wina, że jesteś na tyle niezdarny, aby wywrócić się o karton!
– Pragnę ci przypomnieć, że poleciałeś przez to pudełko razem ze mną
I zaczęli się kłócić....
***
Wróciłam!!!
Przez to, że pisałam fanfika, ucierpiały na tym one shoty...
Na przeprosiny macie tańczącego Gona <3
~Aki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro