one shot: śmierć ma więcej imion niż jedno | HP
Odpalił papierosa, wychylił jednym łykiem ćwiartkę wódki. Wkurwieniem przywitał kolejny dzień niczego. Jednak w głowie miał już plan i wiedział, że w końcu przyjdzie to, na co tak bardzo czeka. Musi przeprosić za wszystko, zanim skończy z całym tym syfem, który go otacza. Odejść z czystą duszą i jeszcze czystszym umysłem.
***
SHOT NIE MA NA CELU PROPAGOWANIA CZEGOKOLWIEK.
Po prostu nagle do mojej głowy wpadł pomysł, że przecież trzech chłopców z książki pani Rowling łączy naprawdę wiele. Lord Voldemort, Severus Snape i Harry Potter. Czemu by nie połączyć w nietypowy sposób ich losów? Używając oczywiście milionów cytatów z polskiego rapu :D
Ostrzegam: pojawiają się przekleństwa, sceny samobójstw.
***
Odpalił papierosa, wychylił jednym łykiem ćwiartkę wódki. Wkurwieniem przywitał kolejny dzień niczego. Jednak w głowie miał już plan i wiedział, że w końcu przyjdzie to, na co tak bardzo czeka. Musi przeprosić za wszystko, zanim skończy z całym tym syfem, który go otacza. Odejść z czystą duszą i jeszcze czystszym umysłem.
Czy tego chciał? Pragnął. Całym sercem i całym sobą. Pierwszy raz pomyślał o samobójstwie, kiedy miał siedem lat. Dziewięć lat później te myśli wcale go nie opuściły, wręcz przeciwnie, zrobiły się coraz częstsze, bardziej realistyczne. Dla niego już nie było ratunku.
Niechciany, porzucony, odrzucony, naznaczony. Winny.
To pieprzona depresja ciągnie mnie pod wody taflę, nie słyszysz mnie, mój krzyk jest niemy choć na ciebie patrzę.
***
Zarzucił kaptur na głowę, wchodząc do środka. Gospoda pod Świńskim Łbem przywitała go szumem rozmów i smrodem alkoholu. W tym momencie idealnie pasował do otoczenia. Barman od razu zwrócił na niego uwagę. Głośno klnąc wyszedł zza baru i pociągnął chłopaka na zaplecze.
- Potter?
- Walczyliśmy razem w Ministerstwie Magii, kiedy zamordowany został mój ojciec chrzestny, Syriusz Black. Pojawiło się mnóstwo dementorów, twoim patronusem jest koza, mój to jeleń - potwierdził chłopak.
- Jesteś pojebany, Potter? To nie miejsce dla małych, mażących się dzieci, rozumiesz? Chcesz się zabić, to się powieś, a nie wchodź do mojego baru jak do siebie. Co najmniej połowa siedzących tutaj ludzi bez wahania pierdolnęłoby ci avadą w twarz – wrzeszczał rozzłoszczony Aberforth Dumbledore.
- Ciekawa wizja i dobra propozycja – zaśmiał się chłopak. – Nie po to jednak tutaj przyszedłem, proszę pana. Chciałem tylko przeprosić.
- Za co, głupi chłopaku, ty miałbyś mnie przepraszać? – parsknął mężczyzna.
- Przepraszam, że zabrałem panu brata. Ostatnią żyjącą rodzinę, prawda? Nie był święty, ale z pewnością wolałby pan mieć go żywego.
- Potter, do cholery, odjęło ci rozum? Nie możesz usiedzieć na dupie w domu?
- Wie pan, człowiek szaleje, kiedy zaczyna obwiniać się o całe zło świata, ale po jakimś czasie zdaje sobie sprawę, że to on jest tym złem.
Mężczyzna był poważnie wkurwiony, kiedy szarpał chłopaka za ramię. Po chwili Harry stał przed domem swojego wujostwa na Privet Drive.
– Nie waż się nigdy więcej wychodzić z tego domu, smarkaczu!
- Oczywiście – odparł krótko czarnowłosy.
- Potter, mój brat zginął, bo wierzył w coś, co nie ma sensu. Nikogo nie zabiłeś chłopcze, więc nie myśl sobie, że jesteś winny czegokolwiek i powinieneś przepraszać. Tylko słabi tak robią, obwiniają się, biorą na siebie cudze piętno. Reszta żyje mimo wszystko, bo właśnie o to chodzi na tym cholernym świecie.
- Trochę za późno na takie gadki, panie Dumbledore. Jestem słaby, więc nie wiem w czym problem.
Mężczyzna zniknął, a Harry wszedł do domu.
Niektórzy są głupi, chcą się zabić, sam zrozumiałem jak bardzo człowiek może być słaby.
***
- Przepraszam.
Ze śmiechem na ustach obserwował, jak ludzie dziwnie reagują na jedno głupie słowo. Jakby nie wiedzieli, o co dokładnie chodzi, chociaż całe życie pragnęli, aby ktoś w końcu przejął na siebie całą winę.
- Chłopcze, coś się dzieje? – zapytał zdumiony Vernon Dursley.
- Nic, wuju. Po prostu chciałem przeprosić za to wszystko, co się stało. Za to, że się urodziłem. Gdyby nie ja, mielibyście normalne życie.
- Och, tak, tak. Idź już do siebie – odparł mężczyzna, a Harry kiwnął głową.
Wyszedł z domu, w głowie wyznaczając sobie kolejną trasę.
Wypalmy to wszystko, wypijmy resztę i tak to miejsce nie da nam szans na więcej.
***
Walenie do drzwi obudziło Severusa Snape'a, który zdumiony chwycił swoją różdżkę. Ostrożnie otworzył drzwi. Szok, który sprawiła stojąca za nimi osoba sprawił, że różdżka wyleciała mu z rąk.
- Harry James Potter, znienawidzony przez ciebie za grzechy ojca, który wyśmiewał cię praktycznie od zawsze, razem ze swoimi przyjaciółmi, Lunatykiem, Glizdogonem i Łapą. Na piątym roku uczyłeś mnie magii umysłu. Lekcje skończyły się, ponieważ widziałem twoje bolesne spojrzenie.
- Nie wiedziałem, że przeszliśmy na ty, Potter – mężczyzna odzyskał swoją zwyczajną, ostrą twarz.
- Proszę o wybaczenie, profesorze – odparł chamsko nastolatek.
- Przestań zachowywać się jak jebany pępek świata, gówniarzu. Co ty do cholery tutaj robisz?
- Tylko przyszedłem przeprosić. Za to, że musiałem się urodzić. Może, gdybym nie ja, ty i moja matka. Wiesz, może bylibyście razem szczęśliwi. Przepraszam za ojca, który całe życie był twoim koszmarem. I za Syriusza, który prawie pozbawił cię życia.
- Nie powinieneś przepraszać w imieniu innych, Potter. Zwłaszcza, że oni z pewnością by tego nie zrobili.
- Może ma pan rację, ale będę spokojniejszy, robiąc to. Dziękuję, dobranoc.
Odszedł, zostawiając na nowo zaskoczonego mężczyznę, krzyczącego za nim.
- Co ty do cholery robisz, dzieciaku?
- Coś bardzo głupiego – odkrzyknął, zanim zniknął.
On już wiedział. Severus Snape wiedział, jakie plany ma Harry Potter. Nienawidził tego chłopaka, ale teraz coś nieprzyjemnie ścisnęło jego serce. W końcu to tylko dziecko.
Ślepi i niemi, bo zagubieni w beznadziei, zamurowani w scenerii miejskich arterii niczym w celi.
***
- Och, Harry – krzyknęła od progu pani Weasley. – Co ty tutaj robisz, kochanie?
- Dzień dobry – zachichotał chłopak, wchodząc do salonu, gdzie zobaczył całą rodzinę. – Miło widzieć was wszystkich.
- Właśnie świętujemy urodziny Ginny, to dlatego jesteśmy w komplecie – Ron po męsku przywitał się z kumplem. – Co ty tu robisz?
- Oczywiście, Ginny, wszystkiego najlepszego – powiedział czarnowłosy, całując dziewczynę w oba policzki. – Przepraszam, nie myślałem, że będę dzisiaj tutaj i wysłałem prezent sową. Pewnie przyjdzie z małym opóźnieniem.
Takim kilkugodzinnym, przecież testament nie może przyjść, jeśli jego właściciel jeszcze żyje.
- Dziękuję, wcale nie musiałeś – odparła wzruszona dziewczyna, mocno go przytulając.
- Wiecie, jestem tutaj tylko na chwilkę, ponieważ mam jeszcze coś do zrobienia i cieszę się, że jesteście tutaj całą rodziną – powiedział w końcu beznamiętnie, chociaż przecież miał przed sobą najważniejszych dla siebie ludzi.
- Coś się stało? – zaniepokoił się jego najlepszy przyjaciel.
- Nie, przecież wiedziałbyś o tym pierwszy – gówno prawda. – Po prostu czuję potrzebę, aby przeprosić was za wszystko, co kiedykolwiek stało się z mojej winy. Dlatego że żyję, jestem, znam was i kocham jak własną rodzinę. Przepraszam też, że muszę już uciekać, ale naprawdę mam jeszcze coś do zrobienia.
Wyszedł, zanim ktokolwiek w ogóle zdążył się odezwać.
Popadam już w depresję, nie czuję nic kompletnie, nie wiem czy mówię z sensem, może to tylko brednie.
***
- Harry! Co ty tutaj robisz? – ucieszyła się Hermiona, widząc go w drzwiach swojego domu.
- Hermi, jak miło cię widzieć! Ja tylko na moment, właściwie, trochę za daleko zaszedłem podczas spaceru.
- Nie powinieneś się tak narażać – zbeształa go przyjaciółka.
- Wiem, to ostatni raz, przysięgam – odparł, mocno ją przytulając. – Chciałem cię po prostu zobaczyć, przytulić i mocno przeprosić.
- Nigdy za nic nie przepraszaj! Jestem od tego, żeby zawsze być przy tobie, nawet jeśli dzieją się złe rzeczy.
- Nie zawsze będziesz mogła być przy mnie, szczerze, wolę, abyś odpuściła ten jeden raz.
Ile dróg z nimi przebytych, ile dróg z chłopakami, ile godzin za nami, czy jesteśmy tacy sami?
***
Głośne walenie w drzwi skutecznie przerwało posiłek czwórce osób. Starszy mężczyzna bez jakiegokolwiek słowa sprzeciwu skierował się na górne piętro. Wiedział, że nie jest w stanie w żaden sposób uchronić swojego życia, nie znając magii. Kobiety stanęły obok siebie, wysoko unosząc różdżki. Drugi z mężczyzn podszedł powoli do drzwi, w które nieustannie ktoś walił. Otworzył je delikatnie, a potem puścił, odsuwając się w szoku. Panie, gotowe do ataku, ruszyły, jednak powstrzymał je gest ręki. Do pomieszczenia weszła ubrana na czarno postać, cała przemoknięta, spod kaptura można było zauważyć jej czarną grzywkę i jaskrawe, zielone oczy.
- Harry James Potter, syn i chrześniak dwójki twoich zmarłych przyjaciół, huncwotów, Rogacza i Łapy. Nauczyłeś mnie patronusa, na trzecim roku w Hogwarcie, jest nim jeleń, po moim ojcu. Nimfodora Lupin, nazywana przez wszystkich Tonks, po nazwisku swojego ojca, mugola. Zawsze potykałaś się na wieszaku w domu przy Grimmauld Place 12, który do niedawna był Kwaterą Główną Zakonu Feniksa założonego przez Albusa Dumbledore –wyrecytował chłopak, rzucając swój plecak obok drzwi, które wcześniej zatrzasnął, aby zsunąć się po nich.
- Uwierzylibyśmy ci już po pierwszym zdaniu, dziecko – zatroszczyła się Andromeda, podchodząc do zwiniętego na podłodze nastolatka.
- Przepraszam, musiałem tutaj przyjść.
- Co ty narobiłeś, dzieciaku? – odezwała się Nimfadora.
- Jeszcze nic. Ale najprawdopodobniej zrobię największe głupstwo, jakie kiedykolwiek komukolwiek wpadło do głowy – parsknął, chociaż po jego policzkach toczyły się szkliste łzy.
Niby był obojętny, a jednak z każdą kolejną osobą coraz trudniej było rozmawiać.
Remus dźwignął chłopaka za ramię, prowadząc go do stołu.
- Nie możesz opowiadać takich rzeczy.
- Nie, Remusie – powiedział, nie przejmując się tym, że porzucił wobec niego oficjalną formę. – Muszę je opowiadać, aby pogodzić się sam ze sobą. Muszę cię przeprosić za wszystko. Was wszystkich przeprosić, za wojnę, śmierć, kryjówki, straty, kłopoty, problemy, strach i ból. Za moich rodziców, za Syriusza. Wszystko się tak pojebało, chowam w sobie tyle emocji, że w każdej chwili mogę eksplodować. Przepraszam.
Chłopak wstał, wychodząc z domu. Nie kłopotał się rzuconym w rogu plecakiem, wiedział, że oni zrobią pożytek z jego ważnych rzeczy, pamiątek. Nie zawrócił, gdy go wołano. Miał cel.
Kiedy tracisz coś co wszystkim jest dla ciebie dzisiaj, jutro traci sens, świat traci sens, tracisz sens życia.
***
Mężczyzna siedział na zimnej, metalowej barierce mostu, patrząc w dół, na falującą pod nim wodę. Zaśmiał się sam do siebie, wiedząc, że jest szalony. Chciał skoczyć, był zdecydowany zakończyć to wszystko w pizdu. Tylko nagle zrobiło mu się żal całego bólu, który zostawi za sobą.
- Jesteś idiotą i się poddajesz – usłyszał obok siebie.
- Wiem – odparł cicho.
Severus Snape usiadł na barierce obok niego.
- Nie powinieneś przepraszać mnie za wybory swojej matki i grzechy ojca.
- A ty nie powinieneś doglądać mnie tylko ze względu na swoją starą miłość.
Między mężczyznami zapadła cisza.
- Masz szesnaście lat – prychnął nagle czarnooki.
- I jestem zdecydowany skoczyć, ale mi przeszkadzasz.
- Jeśli skoczysz, zrobię to z tobą. Jestem facetem, którego życie od dziecka było przegrane, z góry skazane na porażkę.
- Więc na co czekasz? – chłopak puścił barierkę.
Leciał. Czuł wiatr we włosach i pęd. Było ogromnie zimno. Zobaczył obok siebie spadającą czarną postać i uśmiechnął się. Wpadł do lodowatej wody i zachłysnął się. Jego mięśnie automatycznie zdrętwiały, a oddech malał. Ostatkiem sił ścisnął dużą dłoń Mistrza Eliksirów. Obaj opadali na dno. Umierali z uśmiechem.
Jeśli będzie okazja wylecieć w pizdu to skorzystam z niej, bo nie trzyma mnie już nic tu.
***
Czuł ból. Boli, czyli żyjesz. Żył i nienawidził tego.
Podniósł się, widząc wschodzące nad sobą słońce. Pierdolona magia ochroniła go nawet, gdy umierał. Parsknął śmiechem, podnosząc się z zimnej trawy. Rzeka przed nim falowała, kpiąc z niego.
- Jutro dołączę do ciebie, profesorze Snape. Proszę na mnie poczekać – szepnął do porywistej wody, odchodząc.
Poznałem świat, bo musiałem przyjść tu ponoć i chciałem nie raz nagle skończyć tę znajomość.
***
Czarny Pan wiedział, że chłopak go zniszczył. Czuł, jak krucha jest jego dusza i wiedział, że ostatniej nocy umarł przedostatni jej kawałek. Ta resztka, którą miał w swoim żałosnym ciele, nie była już w stanie dużej żyć. Co z tego, że Lord Voldemort mógł teraz łatwo przejąć panowanie nad całym światem, skoro umiera. Wszystko co zrobił, poszło się jebać. Zaśmiał się paskudnie. Teraz nie pozostało mu nic innego jak śmiech, przepełniony całą wściekłością jego osoby. Wydał ostatni oddech, który go zabił. Śmiał się, dopóki jego ciało nie zmieniło się w proch. Umarł z uśmiechem na ustach, pokonany, chociaż nie tak miało być.
Kolejny dzień, fatalny dzień, silniej pcha ku dnu, a mrok i cień, mrok i cień tylko znajome mu.
***
Chyba wypełnił swoją misję na ziemi. Lord Voldemort nie żyje, wojna się zakończyła. To koniec.
- Powinno mnie utrzymać – powiedział sam do siebie, aby chwilę później się zaśmiać.
Gadanie ze samym sobą, kolejny objaw szaleństwa. Stanął na krześle, zakładając sznur na szyję. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że ściana pęknie i znowu chuj z jego planów. Odrzucił jednak tę wizję, żaden człowiek, nawet on, nie może mieć takiego pecha w życiu.
Ostatni raz wziął oddech i skoczył. Sekunda, uśmiech, trzask. Koniec.
Do domu w Dolinie Godryka wbiegło kilkanaście osób. Rozległy się krzyki, płacze i przekleństwa. Jednak on już tego nie słyszał. W końcu dokonał tego, czego chciał.
Stęchłe powietrze, jak wisielec nieruchomy, stare firany czarne, w ciemności chronią demony.
***
Trzech samotnych chłopców. Trzy historie. Trzy takie same zakończenia.
Harry James Potter nie żyje. Severus Tobiasz Snape nie żyje. Tom Marvolo Riddle nie żyje.
Ich drogi splątane jak kłębek, po latach związały się jego dwa końce, los zatoczył pętle, gdy nagle zaszło za chmury, zaćmiło się słońce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro