Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Za siódmą górą 2

Dzień pierwszy

„ Znowu ich słyszę. Ojciec pijany w sztok a matka wściekła. Nie dziwię jej się zbytnio. W domu się nie przelewa a ten idiota wydaje wszystko na wódkę. Za ścianą drze się mały Przemek, ale nie zwracają na niego uwagi. Nie pójdę do niego. Musiała bym przechodzić przez pokój gdzie są rodzice. Wszyscy są tak głośno, że nie pomagają nawet słuchawki na uszach. Mam chęć krzyknąć, aby się zamknęli, ale oni i tak nie posłuchają. Mam ich dość. Mam dość wszystkiego. Tego drewnianego domu po babci, gdzie, aby korniki chrobocą w deskach. Wiecznych kłótni rodziców, nawet dwuletniego brata. Dzidziuś cholerny. Chodzący ideał, siódme cudo świata. Mamusi oczko w głowie. A ja to, co? Piętnastolatka, którą wszyscy mają w nosie. No nie, nie zawsze. Potrzebna jestem tylko wtedy, gdy coś chcą. Ugotować obiad, sprzątnąć dom czy zająć się tym bachorkiem, bo mama do pracy na zmiany lata a ojciec ma małego głęboko gdzieś. Po co oni w ogóle go spłodzili? Liczyli na pincet plus? Tyle to ledwo na opłaty starcza i gerbery dla gówniarza. Co za życie parszywe. Czy ja nie mogłam urodzić się w zamożnej rodzinie gdzie niczego nie brakuje i nie nosi się ubrań ze szmateksu? Gdzie ma się fajne koleżanki, które nie śmieją się z twojego wyglądu. Gdzie jest ten świat gdzie wszystko jest normalne? Za siódmą górą? Ech... naprawdę mam dość. Dobranoc sekretniczku."

Dzień drugi

Dziewczyna stała przed lustrem i czesała beznadziejne jej zdaniem włosy, koloru palonej kawy. Patrzyły na nią smutne, brązowe oczy. Zaczesała włosy w wysoki kucyk i pociągnęła usta bezbarwną pomadką. Poprawiła zsuwające się z bioder wytarte dżinsy. Zacisnęła mocniej pasek. Jeszcze bluza, plecak i była gotowa do szkoły. Rowerem miała do niej dziesięć minut drogi. Wyprowadziła swojego zielonego Rzęcha, jak go nazywała w myślach, z drewnianej przybudówki.

- Dokąd to Ari? - doleciał ją od drzwi głos ojca. Miał na sobie tylko powyciąganą koszulkę i spodenki od piżamy. W dłoni trzymał butelkę z piwem. Spojrzała na niego z obrzydzeniem.

- Jak to, dokąd? Do szkoły - odparła wzruszając ramionami.

- To matka ci nie mówiła, że dziś nie pójdziesz? Wzięła zmianę za koleżankę. Masz się zająć małym - pociągnął łyka z butelki.

- Sam mógłbyś się nim zająć gdybyś nie pił - warknęła na niego odstawiając rower. - Nie wiem czy wiesz, ale ja mam obowiązek chodzenia do szkoły. Ty zaś nie masz żadnych obowiązków.

- Nie pyskuj gówniaro, bo ci pasem przysunę. Patrzcie się ją, jaka harda. To ja biorę gówniane fuchy na budowie, żeby na wszystko starczyło, a ty do mnie takim tonem?

- Starcza - parsknęła. - Na piwo dla ciebie.

Wyminęła go z dala wchodząc do domu. Przemek darł się już oczywiście, bo nie dostał śniadania, a z łóżeczka ze szczebelkami wypadł mu jego pluszowy, gadający miś. Poszła na niego niemal połowa pensji matki, ale oczywiście mały musiał mieć swoją wymarzoną zabawkę pod choinkę. Mogła mi wtedy jakiegoś fajnego ciucha kupić a nie głupotę dla małego - pomyślała teraz sadzając brata w wysokim krzesełku. Była zła. Miała dziś klasówkę z geografii, na którą uczyła się wczoraj jak głupia i kartkówkę z matmy. Znowu będzie musiała wszystko zaliczać.

- A dla mnie gdzie śniadanie? - za stołem rozsiadł się ojciec patrząc jak maluch pałaszuje owsiankę.

- Sam sobie weź leniu jeden - odpysknęła. - Obie ręce masz zdrowe a ja jestem zajęta.

Myła naczynia, które leżały od wczoraj zaschnięte w zlewie, nie zdążyła zareagować, gdy złapał ją za włosy.

- Jestem twoim ojcem smarkulo i należy mi się szacunek. A ty mi pyskujesz aż echo leci.

- Puść mnie, to boli - jęknęła.

Odsunął się od niej, po czym wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Roztrzęsiona tym, co zaszło oparła ręce o brzeg zlewozmywaka i kilkakrotnie ciężko wciągnęła powietrze. Ojciec jeszcze nigdy nie podniósł na nią ręki. Do dziś.

Jeszcze trochę, pomyślała, Za siódmą górą będzie lepiej. To była jej myśl na przetrwanie do skończenia osiemnastu lat i wyprowadzenia się stąd. Chciała uwolnić się od tego miejsca. Chciała poczuć wolność i normalne życie, choćby miało ją to kosztować dużo wysiłku. Jeszcze nie wiedziała jak to zrobi, ale wiedziała, że musi. Pobyt w tym domu powodował, że się dusiła i pragnęła innego życia. Jedyną ucieczką od rzeczywistości były piesze wędrówki w góry. Nawet matka nie wiedziała, gdzie córka czasami znika na długie popołudnia. Czasami coś tam mówiła, że idzie do kumpeli, co zresztą było kłamstwem. Ariel nie miała koleżanek. Od kiedy pamiętała zawsze była pośmiewiskiem z powodu imienia i tego, że w porównaniu do dziewczyn z klasy widać było po niej, że jest, second-hand. Była typowym popychadłem i szarą myszką, z którą się nikt nie kumpluje.

Dzień trzeci

„Kochany sekretniczku. Dziś przeżyłam najgorsze upokorzenie w moim życiu. Dziewczyny z klasy zabrały mi ubranie, gdy byłam pod prysznicem po w - f. I co z tego, że byłam najlepsza? Że perfekcyjnie wykonałam gwiazdę i salto w tył? Tylko trener mnie pochwalił, reszta się ze mnie chichrała. A potem... - na różowe kartki w pamiętniku poleciała pojedyncza łza. - Gdy wyszłam okręcona w ręcznik mojego ubrania nigdzie nie było. Dziewczyny stały pod ścianą i się ze mnie śmiały, gdy szukałam swoich ciuchów. W końcu się znalazły w kabinie prysznica. Były całkowicie mokre i kapała z nich woda, gdy wzięłam je do ręki. Mało się nie popłakałam. „Przynajmniej śmierdzieć od ciebie nie będzie, szmaciaro"- odezwała się ta wredna, piękna Andżelika. Nie poszłam na resztę lekcji. W mokrych ubraniach wróciłam do domu. Dobrze, chociaż, że matki nie było w domu. Poszła z małym na badania kontrolne do przychodni. A potem znowu nie odrobiłam lekcji, bo wróciła, zostawiła marudzącego Przemka i poleciała do roboty. Próbowałam się uczyć, ale gówniarz cały czas chciał, aby się z nim bawić. Nie znoszę smarkacza. Jak skończę tę cholerną podstawówkę przynajmniej na miernych to będzie cud. Ale wtedy żegnaj wymarzona szkoło plastyczna. Aż jestem ciekawa gdzie jest moja przyszła szkoła. Też za siódmą górą?

Dzień czwarty

- Alielka. Alielka pituli - usłyszała głos brata wychodząc do szkoły.

- Przemuś nie mogę. Spieszę się do szkoły - odparła pospiesznie zakładając kurtkę. - Już i tak za późno wychodzę - rzuciła okiem na zegarek. - Idź do mamy.

- Mama spi - odparł na to.

Istotnie mama była po nocnym dyżurze w szpitalu gdzie pracowała, jako pielęgniarka i w tej chwili spała snem kamiennym.

- Alielka pitul.

Spojrzał na nią takim wzrokiem, że się złamała i podeszła do brata. Ech i tak już nie zdąży na pierwszą godzinę. Wzięła małego na ręce. Pachniał mydełkiem bobino i mlekiem. Mimo wszystko lubiła Przemka, gdy jej nie dokuczał. Chwilkę pobawiła się z nim klockami i powiedziała, że gdy mama się obudzi to z pewnością się z nim pobawi. Do szkoły dotarła zziębnięta, bo zapomniała rękawiczek i jechała rowerem pod wiatr.

- Patrzcie się, kogo to przywiało - usłyszała wchodząc do sali chemicznej z ust klasowego przystojniaka Damiana. - Ariela, co pod wiatr zapierdziela - zrymował. Koledzy parsknęli śmiechem.

- Ciekawe, na czym przyleciała - Andżelika dorzuciła swoje trzy grosze. - Pewnie na miotle odrzutowej.

- Coś ty. Na odrzutowej to Harry Potter latał. A ona to pewnie na drapaku swojej babki, czarownicy z Łysej Góry.

Dziewczynie zrobiło się głupio i przykro. Ręką przygładziła rozczochrane od wiatru włosy i pospiesznie ruszyła do swojej ławki. Nagle o coś się potknęła i upadła jak długa tłukąc sobie kolano. Klasą wstrząsną śmiech z jej nieporadności.

- Jakbym była taką łamagą to bym z domu nie wychodziła - odezwała się blond piękność o imieniu Jagoda, była ona najlepszą kumpelą Andżeliki. - Po coś tu przyszła?

Ari udała, że nie słyszy tych wszystkich obelg i usiadła na końcu sali w swojej ławce. Na szczęście przyszedł nauczyciel, co ucięło wszystkie rozmowy. Tego dnia miała pecha. Została spytana z poprzedniej lekcji, z której niewiele pamiętała. Kolejna dwója, pomyślała siadając. Chciało jej się płakać. Potem matematyczka zrobiła niezapowiedzianą kartkówkę. Zaś, gdy wychodziła ze szkoły drogę zastawiła jej trójca święta. Jagoda, Andżelika i Dario jej chłopak.

- Zrób nam tę przyjemność i przestań przychodzić do szkoły - odezwała się Andżela. - Psujesz wizerunek naszej klasy. Nie pasujesz do nas. Jesteś taka beznadziejna - skrzywiła się jakby poczuła jakiś smród.

- Jesteś nikim - wypluła z siebie Jagoda. - Popatrz na nas i na siebie - położyła rękę na balustradzie schodów zastawiając dziewczynie drogę. - Wyglądasz jak wyciągnięta ze śmietnika a my jak laski z żurnala i lubimy trzymać poziom. Oszczędź, więc ludziom swojego widoku i wynoś się z naszej szkoły.

- Szkoła nie jest wasza - odparła Arielka spokojnie. - Na szczęście szkołą zarządza pani dyrektor a nie wy, a nauka jest dostępna dla wszystkich, a nie tylko dla vipów.

- Patrzcie się, jaka mądrala - Andżela wzięła się pod boki. - Porozmawiamy inaczej. Albo spierdalasz z tej szkoły albo my się postaramy, aby cię wyrzucono. Czy to dla ciebie jasne syrenko z rynsztoka?

- Nic mi nie możecie zrobić - dziewczyna pokręciła głową. - A w ogóle, czego wy ode mnie chcecie? Przecież nic wam nie zrobiłam i w niczym nie przeszkadzam.

- Przeszkadza nam to, że jesteś - odparła twardo Andżelika. - Nie powinnaś się była urodzić.

Arielkę zatkało. Nie będę się nimi przejmować. Za siódmą górą już ich nie będzie, pomyślała tylko. Ale przykrość pozostała.

Dzień piąty

„Sekretniczku, dlaczego to wszystko musi być takie porąbane i beznadziejne? Całe moje życie jest do niczego. Może naprawdę było by lepiej gdybym się nie urodziła? Nie musiałabym teraz znosić tylu upokorzeń.

Dziś miałam zajęcia artystyczne. Mieliśmy rysować postacie fantastyczne. Namalowałam wróżkę i pewnie dostałabym szóstkę gdyby nie cholerna Jagoda, która złapała mój obrazek i go porwała, twierdząc, że jest tak samo beznadziejny jak ja. Miałam ochotę coś jej zrobić, ale jak zwykle nie zrobiłam nic a drugiej pracy nie zdążyłam skończyć. Potem popsuł mi się rower i musiałam na piechotę wracać do domu. A tam zaraz ojciec wyskoczył na mnie z krzykiem, o której to przychodzę do domu. On chciał wyjść a musiał siedzieć z Przemkiem. No i wyszedł. Na wódkę. Brat natomiast chyba jest przeziębiony, bo kaszle i na gardełko narzeka. Musiałam się nim zająć, bo mamy nie ma w domu. Nie wiem, na którą wróci. Lekcje odrabiałam tyle o ile i nic się nie nauczyłam. Jestem zmęczona, chyba jutro nie pójdę do szkoły. Kompletnie nic nie umiem. To wszystko mnie wykańcza. Czasami czuję się jak dorosła, która musi się wszystkim zająć. Ojciec pije, matki nie ma. Zarabia pieniądze, które pewnie i tak zaraz pójdą na opłaty, i leki dla Przemka. Mam dość sekretniczku. Chciałabym być daleko stąd, za moją siódmą górą.

Dzień szósty

A jednak poszła do szkoły. Matka, która wzięła wolne, wybierała się z synem do lekarza wygoniła ją słowami:

- Jazda do szkoły i bez dyskusji. Zdrowa jesteś, nic ci nie jest. Nie mam czasu użerać się jeszcze z tobą.

- Ale mamo... - chciała zaprotestować, lecz to nic nie dało.

W szkole się okazało, że to nie był dobry pomysł, aby tam pójść. Została spytana z dwóch przedmiotów i z obydwu dostała pałę. Marnym pocieszeniem była trójka z klasówki z matmy. Była zła sama na siebie. Co ona sobie myślała, że los się uśmiechnie i dziś jej nie spytają? Naiwniaczka. Cholerna, pechowa głupia gęś, myślała sama o sobie idąc na ostatnią godzinę zajęć fizycznych. Przebierała się właśnie w szatni, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Nad nią stały Jagoda z Andżeliką. Ta ostatnia wyrwała dziewczynie koszulkę z ręki.

- Co to niby ma być? - z obrzydzeniem rozpostarła ubranie w powietrzu. - To jakaś stara szmata a nie strój gimnastyczny. Skąd ty ją wytrząsnęłaś Ari? Ze śmietnika chyba. Chyba nie myślisz, że wyjdziesz w tym na mecz? Nie pozwolę abyś nas zbłaźniła na meczu z Blue, Squirrels, bo mamunia gaci ci nie uprała i śmierdzisz.

W szatni zamilkło. Słychać by było spadającą szpilkę, gdyby ktoś ją upuścił.

Arielka zbladła, zacisnęła zęby i się podniosła.

- To moja koszulka i moje gacie. I śmierdzą mniej od twojego oddechu.

Andżelikę zatkało. Jeszcze nikt się tak do niej nie zwrócił.

- A teraz pozwolisz, ale się przebiorę w swoje rzeczy.

Odebrała swoją koszulkę zaskoczonej koleżance. Andżelę nagle odblokowało.

- Ty suko, jak się do mnie zwracasz - złapała Arielkę za włosy. - Myślisz, że pozwolę się obrażać takiemu zeru jak ty? - szarpnęła ją tak mocno za włosy, aż Ari pociemniało z bólu przed oczyma. - Przeproś mnie w tej chwili córko pijaka. Po coś ty w ogóle przyszła do szkoły? Nie powinno cię wcale być na tym świecie. Idiotów powinno się topić za młodu.

W Arielkę coś wstąpiło. Odwinęła się do tyłu i pięścią przywaliła koleżance w nos. Po czym spokojnie się ubrała i opuściła szkołę. 

Ze słuchawkami w uszach poszła w góry swoją ulubioną trasą. Czuła się trochę dziwnie. Z jednej strony była przerażona tym, co zrobiła, z drugiej czuła dziwną satysfakcję. Na szczycie swojej góry usiadła na jednym z głazów. Przynajmniej tu wszystko było proste i pozwalało oderwać się od rzeczywistości.

W końcu wróciła do domu. Przemek spał, mamy nie było. Zrobiła sobie herbatę i w kuchni usiadła do lekcji, aby mieć oko na śpiącego w pokoju obok brata. Jednak jakoś jej nie szło. Cały czas myślała o tym, co zaszło w szkole. Jej rozmyślania przerwał dzwonek telefonu stojącego na szafce. Odebrała.

- Chciałabym rozmawiać z panią Magdaleną Rożek - usłyszała w słuchawce głos dyrektorki ze szkoły.

- Mamy nie ma w domu - odparła Ari. - Czy mam jej coś przekazać, gdy wróci z pracy?

- Tak Arielko. Powiedz żeby jak najszybciej się ze mną skontaktowała.

Nastolatka ciężko wypuściła powietrze odkładając słuchawkę na miejsce. Ten telefon nie wróżył niczego dobrego. Miała rację.

Dzień siódmy

Następnego dnia, gdy matka wróciła z dywanika od dyrektorki wybuchła awantura.

- Czyś ty całkiem oszalała?! - matka weszła domieszkania zła jak osa. - Czy ja nie mam nic innego do roboty tylko latać na dywanik do dyrektorki i się za ciebie tłumaczyć? Zostawiam wszystko, lecę z jęzorem na brodzie i co się dowiaduję? Że pobiłaś koleżankę z klasy! - podniosła głos. - Wiesz jak mi było wstyd? - z rozmachem rzuciła na krzesło torebkę i kurtkę. Włączyła ekspres do kawy. - Jak ty się Ariel zachowujesz? - ze złością zwróciła się do córki. - Jak łobuz jakiś.

Dla dziewczyny wszystko stało się jasne. Andżelika poleciała z jęzorem do dyrki. Westchnęła ciężko. Nie chciała matce nic mówić, jak jej w szkole dokuczają, aby jej dodatkowo nie martwić, ale chyba będzie musiała.

- Mamo to nie tak - odezwała się.

- Nic mnie to nie obchodzi - matka jej przerwała unosząc dłonie do góry nie chcąc słyszeć nic więcej.

- Jak to, nic cię to nie obchodzi? - Arielkę zatkało. - Nie obchodzi cię własna córka?

- Przeprosisz koleżankę i tyle. Dla mnie sprawa jest zamknięta. Za dużo mam na głowie, aby jeszcze tobą się martwić - pociągnęła łyk kawy. - A teraz sio do nauki. Oceny też masz skandaliczne.

- Mamo... Porozmawiaj ze mną - odezwała się cicho, gdyż przykrość zacisnęła jej gardło.

- Nie mam czasu. Widzisz ile jest roboty? - kiwnęła głową na bałagan pozostawiony przez ojca. W tej samej chwili z sąsiedniego pokoju dało się słyszeć wołanie Przemka. Kobieta odstawiła kubek z kawą i podążyła w tamtą stronę.

- Dla mnie to nie masz czasu, ale do niego to lecisz - z goryczą zauważyła Arielka. - Przynajmniej raz mogłabyś mnie poświęcić chwilę uwagi a nie tylko jemu - podniosła głos. Matka jednak nie zareagowała na jej słowa.

- A leć sobie do niego! - krzyknęła dziewczyna ze złością. - Do tego Przemusia kochanego, który tylko kwęknie czy stęknie a już przy nim siedzisz a dla mnie czasu to już nie masz.

Jej niespodziewany krzyk przestraszył brata, który się rozpłakał.

- I co zrobiłaś, głupia? - matka wyszła z pokoju tuląc syna do siebie. - Cicho malutki już dobrze - pogłaskała go po głowie. - Mamunia jest przy tobie. Tylko ta niedobra Arielka drze się jak głupia.

- Głupia? Niedobra? - dziewczynie zakręciły się łzy w oczach. - Naprawdę tak uważasz? To, po co mnie urodziłaś skoro mnie nie kochasz?

- Trafiłaś się przez przypadek - odparła na to w przypływie złości. - Gdyby nie ty, nie musiałabym wychodzić za mąż za twojego ojca a wtedy może miałabym lepsze życie - odezwała się z goryczą. -Ty wszystko zepsułaś. No już spokojnie Przemuś, wszystko będzie dobrze, jestem z tobą skarbie - pocałowała w główkę płaczącego syna.

Arielka odwróciła się na pięcie i łykając łzy przykrości wypadła z domu. Nie chcieli jej, nigdy. Trafiła się przez przypadek. Naprawdę nie powinno jej być na świecie. Wtedy było by lepiej. Wszystkim. Drogi, którą szła nawet nie widziała, rozmazywała jej się za łzami. Nie zwracała uwagi na gałęzie, które łapały ją za włosy i szarpały ubranie. Nie czuła już nic, tylko pustkę w miejscu gdzie powinno być serce. Czuła zimno. Takie straszne, przejmujące i wypierające nadzieję. Stanęła na szczycie swojej skały. Przed nią rozpościerał się piękny, surowy widok na panoramę gór. Zimny wiatr szarpał ją za włosy. Odetchnęła głęboko. Trzęsącymi się dłońmi włożyła słuchawki do uszu. Wolność. O tak, mogła się uwolnić od wszystkiego. Od dokuczających jej koleżanek, od ojca pijaka i od matki, która nigdy jej nie chciała. To bolało nawet bardziej niż myślała. Dłonią wytarła załzawione oczy.

Dziewczyna wzięła rozbieg nie patrząc na luźne kamienie grzechoczące jej pod stopami. Skalista grań była jej. Biegła, co tchu w piersiach. Górski wiatr rozwiewał włosy i suszył oczy z łez. Czuła się wolna niczym ptak. Przez słuchawki dolatywało do niej:

„Wolność.

Chcę ją czuć jak wiatr, co uderza w twarz.

Wolność.

Chcę czuć w ustach jej słodki smak.

Wolność.

Chcę widzieć ją aż po horyzont dnia.

Wolność.

Niech w skrzydłach duszy gra.

Wolność...

Gdzie ona? Tak upragniona

Czy tu za rogiem dnia?

Czy może tu zaraz ...

Arielka wzbiła się w powietrze tam gdzie skała miała swój koniec.

Szum wiatru wypełnia duszę mą

Czuję słony smak wolności

Lecę jak ptak wolna tak.

Nareszcie.

Witaj świecie za siódmą górą- zdążyła pomyśleć zanim zapadła w wirującą ciemność, za którą lśniłą niczym promyk nadziei mała świetlista plamka.

Epilog

Tej nocy mama Arielki nie mogła zasnąć. Do tej pory żałowała wypowiedzianych w złości słów. Ale była taka zmęczona i zdenerwowana tym wszystkim, że zwyczajnie puściły jej nerwy. Teraz siedziała w kuchni pijąc kolejną herbatę i czekając na córkę, której mimo późnej godziny jeszcze nie było. Miała nadzieję, że córka może poszła do koleżanki i tam przenocuje. Zadzwoniła do niej na komórkę, która odezwała się na poddaszu w pokoju córki. Ari zapewne zapomniała ją zabrać. Kobieta poszła na górę, aby przejrzeć kontakty w telefonie córki. Nie było tam jednak numeru telefonu do żadnej kumpeli. Z westchnieniem niepokoju odłożyła przedmiot na szafkę nocną. Odruchowo poprawiła poduszkę na łóżku Arielki. Wypadł spod niej zeszyt w różowej okładce. Pamiętnik. Już miała go odłożyć, ale ciekawość zwyciężyła. Czytając miała łzy w oczach.

- Wróć Arielko, porozmawiam z tobą, tylko wróć - wyszeptała sama do siebie.

Rano obudził ją dzwonek do drzwi. Stał za nimi obcy człowiek w ubraniu ratownika z GOPR.

- Pani jest matką Ariel Rożek? - spytał.

- Tak - odparła pobladłymi ze strachu ustami.

- Przykro mi. Pani córka nie żyje.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro