Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Łykiem szczęścia - potok łez zarobił... cz.3


Błędy Niesprawdzone. Nie mam już na to energii.


***

Siedzieli obok siebie na dywanie, plecami opierając się o ramę brzeg łóżka. Laptop ustawiony był na przeciwko nich na niewielkiej pufie. Oglądali szósty sezon "Grey's anatomy", a wokół nich porozrzucane były opakowania z popkornem i chipsami. I chociaż Stiles nie potrafił cieszyć się tym tak jak kiedyś, to wciąż było miłe i bardzo odświeżające uczucie. Móc od tak usiąść obok drugiego człowieka, czy w tym konkretnym przypadku, wilkołaka. Wreszcie pozbył się tego niepokojącego odczucia porzucenia i osamotnienia. Przebywanie ze Scottem dawało złudzenie normalności, jakby wydarzenia ostatnich miesięcy nie miały miejsca. Chociaż, nie... żaden z nich nie potrafił do końca zapomnieć o tym co się stało. Głównie dlatego, że obaj się zmienili. McCall może w mniejszym stopniu niż on, ale kiedy Stiles przyjrzał mu się uważniej, potrafił dostrzec różnicę między dawnym Scottem, a chłopakiem, którym stał się teraz. Największą zmianą były oczy, które kiedyś pełne były naiwności, uwielbienia dla świata i wręcz dziecięcej ciekawości. Wilkołactwo tylko w niewielkim stopniu przyćmiło te cechy. Tym razem było inaczej. McCall miał spojrzenie podobne do tego, które tak często widział w lustrze. Zmęczone i pozbawione złudzeń co do otaczającego ich świata. Stiles nie mógł nie czuć wyrzutów sumienia, bo w znacznym stopniu przyczynił się do przyspieszonego kursu dorosłości McCalla.

— No nie! — jęknął Scott, a Stilinski skupił swoją uwagę z powrotem na serialu — Nie wierzę, że urwali w takim momencie!

— Zdajesz sobie sprawę, że to stary sezon, który już raz oglądaliśmy... dodatkowo za minutę lub dwie, załaduje się kolejny odcinek?

— Niby tak, ale...

— Ale? — Stiles zerknął na przyjaciela pytająco, ale ten znowu gapił się w przestrzeń — McCall... co takiego fascynującego jest w tej mojej ścianie? — wilkołak odwrócił głowę z powrotem w jego kierunku. Stilinski poczuł się prześwietlany, jakby Scott samym wzrokiem mógł dostać się do jego głowy. A tego nie życzyłby nawet największemu wrogowi... to nie było teraz przyjemne miejsce.

— Może, powinienem pójść już do siebie? — zapytał McCall niepewnie — Wyglądasz na zmęczonego. Sypiasz w ogóle?

— Całkiem sporo jak na mnie. Właściwie to przespałem ostatnie dni prawie w całości... dopiero dzisiaj wieczorem zmusiłem się, żeby założyć coś innego niż piżama i zejść na dół. — przyznał — Tylko... nie śpię zbyt spokojnie. Drzemka, pobudka, półsen albo coś podobnego. Nie zdarzyło mi się odlecieć na dłużej nić dwie, trzy godziny.

— Koszmary?

— Bardzo realistyczne... jestem pewien, że część z tego to wspomnienia.

— Chcesz...

— Nie — Stilinski przerwał mu stanowczo

— Okay. Daj znać jeśli zmienisz zdanie

— To jest zbyt chaotyczne żeby dało się ubrać w słowa. Zlepek obrazów i dźwięków. — przyznaje Stiles — On odbierał pewne rzeczy inaczej. Wydaję mi się, że mój mózg próbuje dostosować poszczególne wspomnienia do moich marnych, ludzkich zmysłów. — przez kilka sekund po tym wyznaniu panowała pełna napięcia cisza. — Naprawdę nie chcę teraz o tym gadać, Scott.

— W końcu będziesz musiał.

— Niby dlaczego? — prychnął — Myślę, że macie wystarczająco wiele własnych koszmarów. Moje zostawicie w spokoju.

— To tak nie działa, Stiles. Nigdy nie zostawiamy nikogo samemu sobie. Stado jest jak rodzina...

— Trochę dysfunkcyjna ta twoja rodzina. Skoro ty jesteś troskliwą matką, a gburowaty Derek ojcem... to Peter musi być kim... dziadkiem? — zapytał drwiąco. Czy ten durny wilkołak raz nie mógłby odpuścić? Było tak dobrze, chciał chociaż przez jeden wieczór nie myśleć o tym co było. Oczywiście pan ja-wiem-lepiej, musiał zniszczyć tą odrobinę spokoju i wyciszenia jakie udało mu się z takim trudem uzyskać. Co za kretyn.

***

Patrząc na to z dystansu Scott uświadomił sobie, że powinien był wiedzieć lepiej i odpuścić. Znał Stilesa i może właśnie to go zmyliło. Cholera, przecież Stilinski ostrzegał, że już nie przypomina dawnego siebie. Dlaczego, choć raz nie udało mu się zrobić czegoś dobrze?

Stiles kilka sekund wcześniej zerwał się na równe nogi i od tamtej pory wpatrywał się w niego gniewnie. Dłonie zaciśnięte miał tak mocno, że pobielały mu knykcie. McCall zagryzł wargę i nerwowo zastanawiał się nad tym co mógłby powiedzieć, aby jakoś załagodzić sytuację. Jak na złość nic nie przychodziło mu do głowy. Dlatego już od przedszkola to Stilinski był od gadania. On kompletnie sobie z tym nie radził! A w stresujących sytuacjach, takich jak ta, to już w ogóle zapominał po co miał język w gębie.

— Zadowolony jesteś z siebie? — syknął Stiles — Myślałem, że uda mi się choć jeden wieczór nie zadręczać tym co się stało. Zapomnieć na kilka godzin i być może zmęczyć na tyle, by potem przespać spokojnie połowę nocy. — wręcz wywarczał przez zaciśnięte zęby. Zaczął się lekko trząść i chwać na nogach.

— Stiles!

Scott korzystając ze swojego wilkołaczego refleksu chciał pomóc mu usiąść, ale został odtrącony. Mimo to zacisnął ręce na przedramionach Stilesa i aż zachłysnął się z zaskoczenia. Poczuł uderzenie jednostajnego, tępego bólu, a żyły na jego rękach stały się czarne.

— Puszczaj — Stilinski starał się wyrwać, a McCall nie wiedział co miał zrobić. Nie chciał zrobić mu przez przypadek krzywdy.

— Dlaczego nie powiedziałeś mi, że cały czas czujesz ból?

— Przyzwyczaiłem się. To nie jest nic... nieznośnego.

— Wcale — sapnął z oburzeniem — Tylko boli cię całe ciało i pewnie tak jest od samego początku, mam rację? Co ty wyprawiasz, stary? Chcesz... się ukarać czy nie wiem... boisz się, że jeśli poprosisz o pomoc to ktoś pomyśli, że na nią nie zasługujesz?!

— Czuję, że żyję. — mruknął Stilinski, wreszcie przestając z nim walczyć. McCall ostrożnie puścił jego ramiona. Skrzywił się na widok czerwonych śladów w miejscach, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowały się jego dłonie. Jak nic z tego zrobią się siniaki.

— Przepraszam...

— Za co? — zapytał zdezorientowany Stiles. Wilkołak niechętnie wskazał mu zranione miejsca. Zawstydzony, że zamiast pomóc jeszcze bardziej go uszkodził. Przyjaciel zerknął na swoje przedramiona, po czym spojrzał z powrotem na niego — Nic się nie stało. Nawet tego nie poczułem.

— Niemożliwe... chyba, że zabierałem ból, jednocześnie go zadając. Cholera! Mogłem złamać ci rękę, a ty nawet byś się nie zorientował!

— Scott, przecież nie zrobiłeś tego specjalnie. — westchnął ciężko, przytrzymując się nieco ramienia McCalla, kiedy pokój zaczął ponownie wirować. — No chyba, że to było celowe oznakowanie?

— Oczywiście, że nie! Wiesz, że czasami zapominam o tym ile teraz mam siły, ale powinieneś wiedzieć, że nigdy bym...

— Wiem. — przerwał mu Stilinski, wywracając oczami — Próbowałem być złośliwie-zabawny, ale pewne rzeczy się nie zmieniają. Tak, jak twoje płaskie poczucie humoru.

— Nie bawi mnie ranienie bliskich mi osób. — warknął stanowczo. Nie wiedział nawet dlaczego reagował aż tak gwałtownie. Coś aż w nim się wrzało, gdy myślał, że Stiles naprawdę uważał go za kogoś zdolnego do wykorzystania wilkołaczej siły przeciwko niemu.

— Wiem, wiem — mruknął przyjaciel — Sorki?

— Wrócimy jeszcze do tego tematu. — obiecał albo zagroził. Sam nie był pewien. — Teraz bardziej interesuje mnie to dlaczego do diabła nie powiedziałeś mojej mamie żeby zbadała cię ponownie?

— Już pierwszy raz był raczej traumatyczny. Dla nas obojga. — stwierdził Stilinski, a Scott nie miał bladego pojęcia o czym on mówił — Musisz zrozumieć, że Nogitsune naprawdę sporo namieszał w moich relacjach z innymi ludźmi. Ty oberwałeś bardziej fizycznie... ale to co mówił do twojej mamy czy mojego ojca...

— Mama wie, że to nie byłeś ty! Nie odmówiłaby pomocy

— Mam leki. Łykam je, jeśli uda mi się coś zjeść, bo nie chcę sobie rozwalić żołądka.

— Dlaczego w takim razie aż tak cię boli? Nie rozumiem.

— Mój organizm jest wycieńczony. Brakuje mi kilku kilogramów do prawidłowej wagi, ale to najmniejszy problem. Mam anemię, a oprócz tego niedobory innych ważnych składników odżywczych.

— Kiedy, co... jak w ogóle chodzisz?

— Melissa pobrała mi krew i zażądała próbek innych wydzielin fizjologicznych. — mruknął z tym swoim nowym, krzywym uśmieszkiem, który dziwnie przywodził Scottowi na myśl Petera. — A dlaczego? Ten cholerny lis jadł normalne posiłki tylko wtedy, kiedy starał się udawać człowieka.

— Chcesz powiedzieć, że zagłodził cię niemal na śmierć?! — przeraził się Scott

— Tak. Jemu było wszystko jedno czy tam jestem czym nie. Do pewnego stopnia bawił go mój opór, ale nie lubił jak psuło się jego plany... Ja słabłem, a on rósł w siłę. W końcu bólu i chaosu miał pod dostatkiem.

McCalll nie potrafił wyobrazić sobie tego co przeszedł Stiles. Miesiące zamknięcia we własnej głowie, dręczenie przez demona. Na pewno czuł się bezradny, wściekły, wykorzystany i diabli wiedzą co jeszcze. Nagle jakoś przestało go dziwić, że przyjaciel chciał stąd uciec. W Beacon Hills na każdym kroku coś przypominało mu o koszmarze jaki przeżył: miejsca i otaczający go ludzie, nawet ci najbliżsi, a może szczególnie oni. Przez chwile wahał się czy nie spytać Stilesa, jakie wspomnienie pierwsze przychodzi mu na myśl, gdy na niego patrzy. Rozmyślił się, nagle nieprzekonany co do tego, czy na pewno chce poznać odpowiedź. Mogło to być coś neutralnego, dotyczącego dzieciństwa, ale bardziej prawdopodobne było coś związanego z Nogitsune. Może widział, jak lis przebił go kataną?

— Znowu odleciałeś myślami — mruknął Stilinski

— Tak. Dla mnie to też coś nowego

Stiles odsunął się od niego odrobinę, upewniając się czy przestało mu się kręcić w głowie. Ostrożnie stawiając kroki ruszył w stronę łazienki. McCall korzystając z chwilowej nieobecności przyjaciela odetchnął głębiej, badał poszczególne zapachy swoimi wilczymi zmysłami. Chciał się upewnić czy nic nie przeoczył. Wonie nakładały się warstwowo jedna na drugiej, przeplatały się i łączyły. Jedne były starsze inne nowsze. Czuł zapach typowy dla Stilesa: Mięty i trawy cytrynowej zapewne od przyborów toaletowych, oraz ukrytą pod lekką woń potu i medykamentów. Zrobił kilka kroków w stronę biurka i ponownie powęszył. Skrzywił się na ostry aromat przypraw z opakowań po przekąskach.

— Co robisz? — zapytał Stiles, chociaż obaj dobrze wiedzieli, że znał odpowiedź. Wilkołak usłyszał jak przyspieszyło mu tętno. Ocho. Stiles się wściekł i to porządnie. — Jeśli zostało jeszcze coś czego nie wiedziałeś, było zapytać!

— Nie chciałem cię zdenerwować...

— Popatrz, a wyszło zupełnie odwrotnie.

— St

— Idź do diabła, McCall. — takiego tonu jeszcze nigdy nie słyszał z ust przyjaciela. Zimnego i bezwzględnego. To tak bardzo przypominało Nogitsune, że aż się wzdrygnął. Co oczywiście nie uszło uwadze Stilinskiego, który uśmiechnął się wrednie — NO JUŻ!

— Nigdzie się nie wybieram.

— Nie chcę cię tu — serce chłopaka zamigotało

— Kłamstwo

— Nienawidzę cię... czasami

— Kolejne kłamstwo — oznajmił, skradając się powoli w stronę miotającego się Stilesa.

— Wolałbym zostać sam. WYJDŹ

— I znowu: kłamstwo... naprawdę chce ci się w to dalej bawić?

— Jesteś idiotą i mnie wkurzasz, jak nikt wcześniej!

— Hm... prawda

— Wyjdziesz? — zapytał Stiles z nadzieją

— Nie

— Pierdol się — syknął Stilinski

Scott przyjrzał mu się uważnie, chłopak był naprawdę wściekły. A on nawet nie rozumiał dlaczego, Stiles aż tak wkurzył się o to małe wilkołacze szpiegostwo. Sam, dawniej zachęcał go do korzystania z tego co wywąchał. Te wspomnienia były dobre. Nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. Może to była dziwaczna reakcja na kłótnie, o ile ich przepychankę słowną można było tak w ogóle nazwać. Jednak cały ten wieczór był prawdziwą huśtawką emocji. To była ich trzecia czy może nawet czwarta kłótnia w ciągu ostatnich kilku godzin. Dobrze, że szeryf wciąż nie wrócił z posterunku, bo chyba wyrzuciłby ich obu za drzwi. Kiedy już zaczął, nie potrafił przestać się śmiać. Brzuch go rozbolał, a z oczu ciekły łzy. Nie mógł dłużej ustać na nogach, więc klapnął na podłogę tam gdzie stał.

— Scott? — Stiles brzmiał na wystraszonego — Możesz przestać?

— Nni-ie — ledwo udało mu się wykrztusić

— Aha, oszalałeś. Cudownie. — mruknął cicho, ale mimo to kąciki jego ust powędrowały lekko w górę. — Wstawaj — powiedział, podchodząc do niego — No już — McCall przyjrzał mu się podejrzliwie — Nie mam zamiaru wystawić cię za drzwi, kiedy dostałeś ataku histerycznego śmiechu. Pani Greenberg zadzwoni na policję, albo co gorsze od razu po pogotowie.

— Na pewno? — zapytał, uspakajając się z trudem

— Taaak

— A mogę tu spać?

— Czy ty nie jesteś zbyt zachłanny? Dać palec, a zeżresz całą rękę.

— Po prostu, nie chcę stąd wychodzić. Za kilka dni będziesz mieć mnie z głowy... — mrukną nieszczęśliwym tonem.

— Dobra, podnoś tyłek z podłogi. Poszukam czegoś co będzie na ciebie pasować... chyba, że przejdziesz się do swojego domu po coś do spania?

— Nie ma mowy. Nie wpuścisz mnie z powrotem.

— To wleziesz oknem.

— I tak ostatnio jest mi cały czas za ciepło... odkąd no wiesz zmieniłem status. Zazwyczaj nie kłopotom się z piżamą

— Zapomnij. — prychnął Stilinski — Nie będziesz spał ze mną na waleta.

— Kira nie narzekała — palnął i zaraz oblał się krwistoczerwonym rumieńcem

— Spasuj trochę Casanowo i ekshibicjonisto — na szczęście Stiles brzmiał na rozbawionego, a nie zaniepokojonego — Kira to twoja dziewczyna, a nie kumpel... dlaczego wyglądasz jakbyś za chwilę miał dostać samozapłonu. I do tego masz wymalowane na twarzy poczucie winy! Coś ty znowu wymyślił?

— Kira powiedziała, że jedzie na lato do Nowego Yorku. Obiecała, że wróci i chyba zapewniała, że będzie tęsknić...

— Chyba?! A ty co odpowiedziałeś?

— Wspomnienia ostatnich dni są nieco niewyraźne. — przyznał — Powiedziałem: "w porządku, baw się dobrze"

— Jesteś kretynem. Czy wiesz, że to można zinterpretować naprawdę różnie? Na przykład: jedź i baw się dobrze z innymi chłopakami. — Stiles czekał na jakąś jego gwałtowną reakcje.

— Jej też się to nie spodobało i dlatego oficjalnie nie mam już dziewczyny.

— I mówisz to tak spokojnie, bo?

— Lubię Kirę, ale już od jakiegoś czasu zdawałem sobie sprawę, że to nie to. Przynajmniej podświadomie... albo może to moja wilcza strona próbowała mi to uświadomić?

— Zdążyła przynajmniej zmusić cię do obejrzenia "Gwiezdnych wojen"?

— Nie...

— A tak na nią liczyłem! — mruknął Stiles i to brzmiało tak znajomo, że Scott nie mógł się powstrzymać i zamknął przyjaciela w mocnym uścisku. — Du-dusisz mnie!

— Jeśli chcesz możemy obejrzeć jutro te twoje klasyki kina.

— Dziewczynie na którą leciałeś nie udało się usadzić cię przed telewizorem, a niby mnie ma się to udać?

— Uhm...

— Wyczuwam, że coś tu śmierdzi — powiedział Stilinski, obserwując go spod zmrożonych powiek — I wyjątkowo nie mam na myśli odoru zmokłego psa...



Wiecie co jest najgorsze? Nie dałam rady zrealizować całego zamówienia. Na koniec miał być seks. Nie mogłam wymyślić w jaki sposób ich dwójka ma przejść od kłótni i/lub przyjacielskiego przekomarzania do zapasów w pościeli. Mózg mi się zagotował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro