Winteriron
Błędy niesprawdzone.
Taka tam chwila oddechu od rodziny i świątecznego jedzenia, czyli próba napisania OS Winteriron - Bucky Barnes/Tony Stark
***
— Tony!
— Jarvis? O czym znów zapomniałem? — pyta Stark półgłosem. Z lekkim niepokojem, obserwuje super żołnierza wstukującego kod dostępu do warsztatu. Należy nadmienić, że facet wygląda na mocno poirytowanego — A może wręcz wkurzonego? — dodaje już na głos
— Puls sierżanta Barensa w istocie jest znacznie podwyższony, czy mam czasowo odciąć mu dostęp do laboratorium? — pada niby niewinne pytanie. Jednak Tony może przysiąc, że zawarta jest w nim solidna dawka złośliwości, przykryta płaszczykiem uprzejmości. Jeśli kiedyś jeszcze będzie tworzył sztuczną inteligencje to zadba o to, aby charakterem nie przypominała stwórcy.
— Hm... kusząca propozycja Jarvis — mamrocze Tony pod nosem, ale wie, że James i tak z pewnością go słyszy — Niestety Bucky nie wygląda na ogarniętego morderczym szałem, a raczej na zwyczajnie wściekłego. A to prowadzi nas z powrotem do mojego pierwotnego pytania: o czym zapomniałem oraz jak bardzo jestem spóźniony?
— Pozwolisz, że odpowiem za Jarvisa? — słychać spokojny i zbyt opanowany głos — Świąteczna kolacja i oglądanie głupich, przewidywalnych filmów?
— Yyyy No tak — czka Stark, zerkając na najbliższy monitor. Huh, dopiero trzecia po południu — Ale, jeszcze nie jestem spóźniony!
— Tony... jest dwudziesty siódmy grudnia. — oznajmia beznamiętnie Barnes — Przegapiłeś jedynie trzy dni!
— To wciąż stosunkowo niewiele... kiedyś spędziłem tu prawie dwa tygodnie — próbuje być zabawny, ale sądząc po minie Barensa idzie mu raczej mizernie.
— Godzina — syczy Bucky przez zaciśnięte zęby. Tony uważa się za geniusza, ale za cholerę nie potrafi odgadnąć co to może znaczyć — O tym też zapomniałeś?!
— Nie? — mówi z nadzieją, że kłamstwo uratuje go po raz kolejny
— Och, bo uwierzę — odpowiada Barnes ze wzrokiem utkwionym w suficie jakby prosił siłę wyższą lub co bardziej prawdopodobne Jarvisa o pomoc — Nasz wspólny przyjaciel, cholerny Kapitan Ameryka przychodzi na kolację i...
— ... Ma przyprowadzić tą lub tego, którego skutecznie ukrywa przed nami od niemal roku! — wykrzykuje z rosnącym podekscytowaniem. Pan Mrożonka jakimś sposobem co jakiś czas znikał ze wszystkich radarów. Nawet Fury nie wiedział, gdzie jego ulubiony żołnierzyk spędza większość wolnych dni — W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo zły jesteś o to, że...
— Umiarkowanie. Nie przepadasz za świętami.
— Tak, ale...
— Spokojnie, nie siedziałem sam — przyznaje Bucky — A Jarvis wyszukał mi kilkanaście najlepszych filmów nie-do-końca-świątecznych, ale tak słodkich, że można nabawić się próchnicy jedynie siedząc przed ekranem.
— Niech zgadnę: w większości występują psy?
— Tak, na dzisiaj zaplanowane mamy trzy: "Wszystkie psy idą do nieba" "Beethoven" oraz " sto jeden dalmatyńczyków"
— Bucky, litości! Widziałem te gnioty już jakieś pięć razy. Jestem na dziewięćdziesiąt procent pewien, że dwukrotnie zostałem do tego zmuszony przez ciebie szantażem emocjonalnym, a ostatnio... — milknie by zerknąć na Barensa. Tak, drań coś knuje. Ten jego kiepsko maskowany uśmieszek, mówi więcej niż tysiąc słów — I o ile mnie pamięć nie myli, a na pewno tego nie robi, bo to w końcu moja pamięć, więc musi być równie genialna co ja... Poprzedni raz miał miejsce zaledwie miesiąc temu.
— Hm... możliwe — przyznaje Barnes, przyglądając mu się z zastanowieniem i specyficznym błyskiem w oczach, który byłby bardziej niepokojący, gdyby Stark nie wiedział co zwiastuje.
— Już pamiętam: jakimś sposobem dogadałeś się z Jarvisem i podstępem podszedłeś mnie w warsztacie. Następnie rozproszyłeś mnie wyjątkowo dobrym seksem oralnym.
— Nie protestowałeś.
— Racja. Ale potem zaciągnąłeś mnie na górę pod prysznic, który dosyć szybko zmienił się we wspólną, bardzo długą kąpiel.
— No i?
— Jeszcze nie skończyłem... och, to mi przypomina, że gdy w końcu padłem na łóżko z nadzieją przespania kilku godzin, usłyszałem coś podobnego z twoich ust.
— Narzekasz, naprawdę? — prycha James z wymownie wygiętą brwią
— Nieeee, jedynie sugeruję, że ostatnim razem miałeś nieco lepsze argumenty. Jeśli chcesz mnie przekonać do spędzenia kilku bezproduktywnych godzin na oglądaniu filmów, które w dodatku już widziałem...
— Może i tak, ale wtedy nie wystawiłeś mnie podczas świątecznej kolacji, na której przypominam byli wszyscy nasi znajomi... w tym twoja była.
— Och, a mówiłeś, że nie jesteś zły?
— Niby kiedy, Tony? Pierwsze wspólne święta, a ty znikasz w warsztacie... oczywiście, że jestem wkurzony. Po prostu wiem, że nie zrobiłeś tego złośliwie.
— Jedno mnie zastanawia - dlaczego zwyczajnie nie wpadłeś do warsztatu i mnie z niego nie wywlokłeś za fraki?
— A chciałbyś spędzić kilka godzin na kłótni? W dodatku mielibyśmy całkiem pokaźną widownie....
— Oo-o fakt, to byłoby raczej bardzo dramatyczne i spektakularne starcie. Może nawet Kapitan Mrożony Zadek, udzieliłby mi reprymendy i dał w zęby w ramach kampanii: "skrzywdziłeś mojego najlepszego kumpla", co?
— Nie wkurzaj mnie już bardziej, okay?
— Już nie będę błaznował... a przynajmniej postaram się ograniczyć — obiecuje Stark — To co z tymi erotycznymi argumentami? — pyta, bo cała ta rozmowa sprawiła, że nabrał ochot na małą powtórkę z przeszłości
— Wtedy nie byłeś umazany smarem, mieszanką paliw oraz sosem musztardowym — Barnes kontynuuje wyliczankę — No i pachniałeś nieco lepiej.
— Kop leżącego — mamrocze Stark pod nosem
— W dodatku za mniej niż godzinę będziemy mieć gości... udało mi się wydusić od Rogersa z kim się spotyka — Tony nadstawia uszu — Znam cię, Stark. Wiem, że w towarzystwie tej konkretnej osoby będziesz chciał wyglądać na pewnego siebie i w pełni zdrowego, sarkastycznego dupka, który jakimś cudem jest jednocześnie najinteligentniejszym człowiekiem na Ziemi.
— Steve Rogers spotyka się z Pepper, prawda? — cedzi Tony przez zaciśnięte zęby
— Co? Yyyy nie — odpowiada Bucky z wyrazem kompletnego oszołomienia na twarzy — Obiecałem, że ci nie powiem — dodaje pod nosem — Ale może Steve nie zgniecie mnie na miazgę, jeśli dam ci małą radę...
— James?
— Po prostu, upewnij się, że w każdej chwili będziesz mógł wezwać zbroję.
— CO?! — on wcale nie pisnął, okay? — Z kim, do diabła, umawia się Rogers?
— W sumie... to prawie zgadłeś. Nawet rogi ma...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro