Uhm... poszerzam horyzonty?/ Scott/Chris cz.4
Nieco dodałam, ale to tylko jakieś 100 słów ;)
***
Minęła godzina zanim Isaac zdecydował się poprosić Allison o chwilę rozmowy gdzieś na osobności. Chris był już odrobinę wstawiony od popijanego wina i rozluźniony w obecności młodego wilkołaka. Jego była żona dostałaby w tym momencie szału.
- Uhm jeśli chodzi o tego nieszczęsnego indyka... to chyba należą ci się przeprosiny.- Wymamrotał młodszy.
- Daj spokój, jak widać wszystko dobrze się skończyło. Nikt nie zginął od gniewu Allison...
- Niby tak, ale to trochę głupio wyszło. Czuję się jakbym wrócił się do liceum i znowu podpadł Harrisowi.- Argent znał gościa i nie był zbyt szczęśliwy, że został do niego porównany.- Nie żebyś wyglądał... pan wyglądał jak on. Właściwie to w życiu nie powiedziałbym, że jest pan ojcem All.
- Spokojnie możesz mówić mi na ty... a nie wyglądam na jej ojca, bo urodziła się gdy miałem zaledwie szesnaście lat.- Chris nie widział powodu żeby to ukrywać. Wpadli i koniec historii... nie żałował, bo chociaż Victoria i jej humorki dawały mu w kość to ostatecznie Allison była jego największym życiowym sukcesem.
- Wow. cieszę się, że dosyć szybko zorientowałem się, że dziewczyny nie są dla mnie... Nie mam pojęcia czy teraz poradziłbym sobie z dzieckiem, a jako nastolatek większość czasu spędzałem na wplątywaniu się w przeróżne kłopoty, albo na próbach ich rozwiązania.
- Allison wspominała, że to Peter cię ugryzł, bo szukaliście w lesie ciała...
- To był pomysł Stilesa... co gorsza znaleźliśmy Laurę, a raczej jej część. Oskarżyliśmy Dereka o morderstwo, przez co nas nienawidził przez jakiś czas. Potem dla dobra wszystkich zaczęliśmy jakoś współpracować.
- Teraz jakoś nie widać jakiś napięć pomiędzy wami...
- Odkąd jest ze Stilesem to bardzo się zmienił. W sumie to obaj w jakiejś części dopasowali się do siebie. Jeden się trochę wyciszył i uspokoił, a drugi stał się nieco pogodniejszy i bardziej towarzyski. Czasami aż fajnie na nich popatrzeć... oczywiście nie wtedy gdy prawie rozbierają się na naszych oczach. Chociaż nie, Peter wtedy też bardzo chętnie zerka.
- To było do przewidzenia... on już tak ma.- Chris uśmiechnął się krzywo na przepływające przez jego umysł wspomnienia.
- Mówisz jakbyś doskonale go znał.
- Raczej znałem. Jeszcze przed pożarem. Zawsze był trochę nieprzewidywalny i miał ten charakterystyczny, cwany uśmieszek. Można powiedzieć, że byliśmy przyjaciółmi...
- Tak?- Zapytał dosyć powątpiewająco Scott
- Uhm... może kilka razy zaszło to dalej niż powinno.- Wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem.- Był czymś nowym i niebezpiecznym... zrozum, że utknąłem z kobietą która mnie nie kochała, a ja z czasem przestałem darzyć ją nawet sympatią. Ojciec non stop wisiał mi nad głową i zrzędził, że kodeks to strata czasu.
- Byłeś z Peterem?!
- Uhm... powiedzmy, że poszerzałem horyzonty?
- A teraz?
- To zamknięta sprawa... pożar spalił wszystko, co było między nami.
- Przykro mi.
- Nie powinno, bo minęły już lata młody. Umiemy ze sobą rozmawiać... czasami po wybudzeniu się ze śpiączki mnie odwiedzał, ale została tylko sympatia i dobre wspomnienia.
- Allison wie?
- Nie mam pojęcia... spotkała go tu raz, ale nawet słowem się nie zająknęła, że go zna. Romans to nie jest coś o czym opowiadasz córce przy kolacji...
- A twoja była?
- Dowiedziała się od samego Petera... odwiedził nas kiedyś i jakby od niechcenia wspomniał o dawnych czasach. Ona wpadła w szał i następnego dnia była już daleko stąd, a ten tylko się wyszczerzył i oznajmił, że chce drogi prezentant w ramach podziękowań za pomoc w pozbyciu się tej bestii.
- Brzmi całkowicie jak Peter...
***
Chris oczywiście zorientował się, że Allison próbowała przemycić blond wilkołaka do pokoju, ale postanowił być wspaniałomyślny i udawać, że nic nie widział. Odkąd mógł skupić wzrok na drzemiącym w poprzek kanapy młodym i bardzo atrakcyjnym brunecie, to łatwiej szło mu niemyślenie o tym, co może dziać się za zamkniętymi drzwiami.
Gdybym miał go częściej obok siebie to kto wie, co by się stało?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro