Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Twój wybór Stiles...


Danny/Stiles.

3 rozdział mini story Stanny

Sprawdzony przez fine-by-me


***


Stiles po tej całej akcji z lubczykiem unika watahy, a Danny nie chce nawet o nich słyszeć. Nic dziwnego, że Scott zaczął odrobinę się niepokoić nieobecnością przyjaciela. Owszem, nadal wyszukuje dla nich informacje i w sytuacjach podbramkowych pojawia się w ostatnim momencie, by ich uratować, ale przestał wisieć im nad głowami. Nie wypytuje ich już o osobiste rzeczy, ani nie rzuca w ich kierunku sarkastycznymi uwagami.

Z kolei Stilinski coraz poważniej zastanawia się nad tym, jak ma pogodzić swój pierwszy poważny związek z bieganiem za stadem wilków na sterydach, bo jego chłopak jak na razie stanowczo odmawia spotkania się z nimi. Stiles próbuje mediować i tłumaczyć, dlaczego aż tak to wszystko na nich działa, ale brunet ma jedną odpowiedź...

– Nie. Scott jakoś dał się radę opanować! Oni też mogli, a zostałem konkretnie zmacany! Jak możesz ich jeszcze bronić?

– McCall nie widzi świata poza All, ale widziałeś, że też to czuł. Reszta z nich nie ma nikogo, kto mógłby utrzymać ich przy zdrowych zmysłach w takich sytuacjach...

– Koniec. Więcej się z nimi nie spotkam. Boję się ich, a widzę, że ciebie to kompletnie nie obchodzi!

– Oczywiście, że obchodzi.

– Więc byłbym wdzięczny, gdybyś ograniczył z nimi kontakty, a potem wyjedziemy na studia i będziemy z dala od stada.

– Czy ty każesz mi wybierać Danny? – pyta Stiles z niedowierzaniem. – Przecież wiedziałeś od początku, na co się piszesz.

– Właśnie, że nie wiedziałem.

***

Po tej sprzeczce czuć pewien dystans między nimi i szatyn jest smutny, zły i może odrobinę rozczarowany, bo przecież do cholery ostrzegał, z czym wiąże się umawianie z nim. Scott przez cały kolejny dzień rzuca mu zaniepokojone spojrzenia, ale on nie ma siły reagować, kiedy McCall zaciąga go po lekcjach do Jeepa i zawozi prosto do loftu Dereka. Wie, że jego chłopak będzie o to wściekły, tym bardziej, że zdarzało się mu być zazdrosnym o młodszego Hale'a.

– Cześć, Stiles... – wita się cicho wilkołak jak tylko przekraczają próg jego mieszkania.

– Hej – mamrocze niemrawo, nawet nie siląc się na uśmiech. – Coś się stało, że mnie ściągnęliście?– Zanim uzyskuje odpowiedź do pomieszczenia wpada Isaac i Erica. Oboje uśmiechają się identycznie na widok ich ulubionego człowieka na całym bożym świecie, jak określają go, gdy nie słyszy.

– Stiles! – woła blondynka. – Gdzieś ty przepadł? Nawet w szkole nie mogłam cię złapać...

– Dobrze cię widzieć, stary! – mówi nieco spokojniej Lahey, ale radosny błysk w jego oczach zdradza, jak bardzo jest zadowolony z tej wizyty.

– Was też. – Chichocze wbrew sobie, ale naprawdę świetnie się czuje w towarzystwie przyjaciół. Szczególnie po tym, jak przez dwa tygodnie unikał rozmowy z każdym z nich.

– Co się dzieje? – pyta Scott, wpatrując się w niego uważnie. – I dlaczego miałeś taki podły nastrój dzisiaj. Nawet nie próbuj zaprzeczać, bo znam cię na tyle dobrze, żeby wyczuć ściemę, nawet nie używając wilczych zmysłów.

– Stiles! – woła Peter, zbiegając ze schodów. – Chyba powinienem przeprosić za próbę dobrania się do twojego tyłka, ale w zasadzie szkoda, że mi się nie udało... – Szczerzy się starszy wilkołak.

– Zamknij się! – woła Derek, Scott, Erica i Isaac razem, a szatyn tylko wywraca oczami.

– Przykro mi, ale nie gustuję w facetach w średnim wieku – odpowiada swobodnie Stilinski.

– Ranisz. – Teatralnie łapie się za serce.

– Dobić? – Młodszy uśmiecha się wrednie.

– Humanitarnie?

– Nie jesteś człowiekiem...

– Nadal nie lubię bólu, pozwolisz mi cierpieć? – odbija kolejny raz starszy.

– Z dziką radością będę wysłuchiwał twojego płaczu. – Stiles zapomniał, jak bardzo brakuje mu takich złośliwości, bo ludzie zazwyczaj uciekają od niego, kiedy zaczyna rzucać sarkazmem i tylko Peter jest w stanie dotrzymać mu kroku.

– Dosyć! – woła młodszy Hale. – Chcemy odpowiedzi. Unikasz nas przez tę całą akcję z lubczykiem? – Gdyby nie to, że Stilinski zna tak dobrze tego gbura, to pomyślałby, że się rumieni.

– Pośrednio jest to związane z moim dzisiejszym nastrojem. Na początku nie czułem się komfortowo, no, bo hej! Dwójka z was patrzyła na mnie, jak mój ojciec na dobrze wysmażony stek, a Isaac i Erica próbowali przelecieć mi faceta! – Patrzy dookoła i zagląda każdemu z nich w oczy i wszędzie widzi poczucie winy.

– Na następny raz wiesz, żeby nie zbliżać się do tej przyprawy...

– Może mi zróbcie listę, czego mam się jeszcze nie tykać i ewentualnie jakie są skutki uboczne?

– To nie taki głupi pomysł... – stwierdza Scott. – Peter, ty najlepiej się orientujesz w tych zielskach.

– Niech wam będzie, ale spróbuj tylko to wykorzystać jako kawał, a spalę wszystkie twoje komiksy, a komputer potraktuję siekierą.

– Nieco brutalnie, nie sądzisz?– śmieje się Stiles, nic sobie nie robiąc z groźnego warkotu wydobywającego się z gardła starszego Hale'a.

– A dzisiaj, co to było? – dopytuje się Isaac. – Przed obiadem jeszcze miałeś w miarę w porządku humor, ale potem byłeś strasznie zdołowany...

– Danny – szepcze tylko.

– Co zrobił? – syczy blondynka.

– Nadal jest przerażony tym wszystkim i dałem mu czas, ale dzisiaj jest piątek i chciałem przyjechać, bo słyszałem od All o grillu, ale on odmówił. Pokłóciliśmy się. – Milknie na dłuższą chwilę.

– I? – Derek wpatruje się w niego uważniej niż kiedykolwiek, domyślając się dalszego przebiegu wydarzeń.

– W zasadzie postawił mi ultimatum... on albo wy. Nawet nie wiem czy jesteśmy jeszcze razem. – Wzdycha ciężko.

– Och – to jedyna reakcja Scotta.

– Ale nie odpuścisz nas sobie? – pyta z wahaniem Erica.

– Nie ma mowy, zołzo. Jesteście rodziną: nieco specyficzną, owłosioną, agresywną, nieprzewidywalną, czasami przerażającą, z dziwnymi skłonnościami do pakowania się w kłopoty i z zamiłowaniem do biegania po lesie półnago, ale nadal moją rodziną... kundelki. – Szczerzy się po ostatnim słowie i fali niezadowolonych pomruków, jakie otrzymuje.

– Może ja z nim pogadam? – pyta Peter niby od niechcenia.

– Nie! – krzyczą wszyscy naraz.

***

Wieczorem rozpalają tego grilla na dachu i liczą na to, że chmury przejdą bokiem. Stiles jest w dziwnym nastroju: jest bardzo szczęśliwy, bo przebywa wśród przyjaciół i może czuć się swobodnie i lekko, ale jednocześnie mu zajebiście przykro z powodu Danny'ego i reszta to zauważa, bo nawet Jackson, który przyjechał na przerwę wiosenną do rodziców i wybłagał na Lydii kolejną szansę, jest dla niego dziwnie miły.

– Jak się nie ogarnie to wsadzę mu pilniczek tam gdzie słońce nie dociera – woła Martin melodyjnym, lekko pijanym głosem, obejmując go ramieniem.

– W sumie to nadal mój kumpel... – mamrocze Whittemore, drapiąc się niepewnie po karku. – Mogę spróbować z nim pogadać, jeśli chcesz? – Po tym zdaniu Stilinski patrzy na blondyna w szoku przez dobrą minutę.

– Okay, będę wdzięczny – mówi i naprawdę ma to na myśli.

– Hej! Czy oni właśnie się liżą? – pyta rudowłosa, wskazując na coś palcem i kiedy Stilinski odwraca głowę, widzi Isaaca usiłującego cmoknąć Dereka w usta.

– No, chodź tu! Gdzie mi uciekasz? Ja dobrze wiem, że tego chcesz... – krzyczy blondyn za oddalającym się starszym.

– Co im się stało?

– Pożyczyłem sobie trochę lubczyku i dodałem do ich napoju? – śmieje się Peter.

– Ale jak ci się to udało? – Allison patrzy na niego z niedowierzaniem.

– Zatkałem sobie nos spinaczem do bielizny...

– Aha, a mogę wiedzieć, w jakim celu to zrobiłeś? – Scott jest zszokowany, kiedy na drugim końcu dachu dostrzegają całującą się dwójkę bet.

– Proszę cię, Scotty... – jęczy Stiles. – Nawet bez tych waszych wilko-zmysłów zorientowałem się, że czuć od nich seksualne napięcie za każdym razem, jak znajdą się w zasięgu swojego wzroku.

– CO?

– No kurwa... chcą się pieprzyć, tylko nie są zbyt dobrzy w komunikacji – dodaje rozbawiona Erica.

– Brawo, Peter! – Stiles unosi kciuk w górę. – Będzie z ciebie jednak trochę pożytku...

– To mogę teraz odwiedzić tego twojego pana obrażonego?

– Czekaj, niech pomyślę... nie, nadal nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro