Słabość cz.3
Hej :) Jak wam minął długi weekend?
Dawno mnie tu nie było, ale nadal piszę... po prostu ostatnio miałam więcej na głowie. Dodatkowo więcej aktualizowałam moje dwa FF z 1D.
Mam dobrą wiadomość dla tych którzy czekają na kolejne rozdziały Stetera:
- Napisałam 3 kolejne rozdziały każdy ma lekko ponad 1K słów
- Wysłałam do bety i jak tylko sprawdzi od razu wrzucę wam jeden.
Pamiętajcie, że moja wena karmi się waszymi komentarzami :) Im więcej tym lepiej :)
***
Stiles denerwował się chyba bardziej niż sam Jackson, ale to może przez to, że domyślał się, co kryję umysł blondyna. Czuł na sobie zdziwione spojrzenie alfy, bo w końcu to było niepodobne do niego, żeby troszczył się o dupka Whittemora i gdyby ktoś powiedział mu o tym jakieś dwa tygodnie wcześniej to sam by mu nie uwierzył i jeszcze zdrowo wyśmiał. Jackson Whittemore przez niemal całe życie był urzeczywistnieniem jego koszmarów. Od przedszkola skakali sobie do oczu i gdy w pewnym momencie blondyn poszedł bardziej w górę i w szerz, przeskoczył przekleństwo związane z cerą trądzikową i stał się bożyszczem nastolatek z całego Beacon, a Stiles pozostał sobą. Jako jedyny nie czuł przed nim respektu i to chyba mocno irytowało Jacksona.
Gdy wszystko, co Whittemore znał i lubił w swoim życiu posypało mu się na głowę tworząc bezwładne rumowisko tylko ten jeden chłopak cały czas pozostał bez zmian. Irytujący, głośny i sarkastyczny Stilinski. W pewien sposób było to nawet przyjemne, bo kiedy on sam nie rozpoznawał własnych uczuć ani reakcji ciała był ktoś, kto potrafił w jakiś sposób go rozszyfrować. Nie sądził, żeby już mogli nazywać się przyjaciółmi, ale sojusznikami zdecydowanie tak. Pozostało im tylko odkrycie, przeciw komu mają walczyć.
Jackson nie do końca ufał temu całemu Deatonowi, ale skoro Derek i Stiles zwrócili się właśnie do niego to chyba gościu zna się na tym, co robi? Ostrożnie zanurzył się w wodzie z kawałkami lodu i jakimś pływającym wśród tego zielskiem. Miał straszną ochotę od razu stamtąd wyskoczyć, ale dwie pary rąk skutecznie go przytrzymały.
- Spokojnie, człowieku.- Krzyknął Stilinski- Musisz to zrobić, bo to jedyny sposób, żeby dostać się do twojej głowy!- Blondyn zacisnął rękę na przedramieniu, Stilesa tak mocno jak tylko potrafił i czekał, aż chłopak zacznie się wyrywać, ale ten tylko zacisnął zęby i patrzył na niego bez mrugnięcia.- Musisz odpuścić... jakby zasnąć. Nie damy ci się utopić.- Nie wiedzieć, dlaczego Jackson poczuł się pewniej po tej uwadze. Rozluźnił nieco mięśnie i ostatnie, co może zobaczyć zanim nie wpada w wir wspomnień to szeroko otwarte brązowe oczy.
Stilinski oddycha z ulgą, kiedy ciało Whittemora staję się bezwładne i unosi się na powierzchni wody. Oddech jest spokojny i równy, a tętno stabilne i bardzo wolne.
- Odzywa się tylko Stiles.- Emisariusz wcisnął mu do ręki kartkę z pytaniami i popatrzył wyczekująco.
- Dlaczego ja? On mnie nienawidzi...
- On ufa tylko tobie ze wszystkich tu obecnych... No dalej nie mamy zbyt wiele czasu.
- Okay.- Szepnął i zerknął na marszczącego brwi Dereka.- Jackson Whittemore słyszysz mnie?
- Tak- Głos blondyna był głęboki i powolny jak nigdy. Jakby dochodzi z bardzo daleka.
- Dobrze. Jest czwartkowa noc i ćwiczysz na siłowni. Co dzieję się później?
- Później jestem z nim...
- Kim on jest?
- Panem Kanimy.
- Kto jest Kanimą
- Ja nią jestem, kiedy nie jestem sobą.
- Tak.
- A wiesz jak ma na imię pan Kanimy?- Stiles starał się wyrównać oddech i spowolnić słowa, ale to trudne, kiedy jego serce biło coraz szybciej, a myśli gnały do przodu.
- Matt.
- Zna go Jackson czy Knima?
- Oboje.- Whittemore stawał się coraz bardziej niespokojny, a gałki oczne poruszały się pod powiekami jak podczas koszmarów.
- Skąd zna go Jackson Whittemore?
- Ze szkoły.
- Co robiłeś w czwartek kiedy z nim byłeś?
- Nie byłem sobą. Kanima ruszyła na łów.
- A po tym jak wykonałeś polecenie?
- Patrzyliśmy.
- Na co patrzyliście?- Stiles czytał kolejne pytanie nabazgrane na szybko przez Dereka
- Na nią. Na słabość pana.
- Kim ona jest? Jak ma na imię słabość pana?
- Allison.- Kurwa To jedyne, co jest w stanie pomyśleć Stilinski po usłyszeniu tych rewelacji. Scott dostanie ataku paniki jak się o tym dowie.
- Co się stało potem?
- Byłem sobą. Jacksonem Whittemorem.- Blondyn zaczął niespokojnie rzucać się w wodzie jakby chciał kogoś odepchnąć od siebie.
- Co było dalej Jackson, co Matt zrobił Jacksonowi?
- Jackson był bezwładny, ja byłem bezwładny. Kanima nie jest sobą kiedy jest mną.
- Co to znaczy?- Syknął Derek patrząc, na Deatona
- Użył przeciwko niemu jadu Kanimy i sparaliżował go.- Odpowiedział Stiles bezbarwnym głosem.
- Tak.- Powiedział blondyn otwierając oczy i natychmiast opadając na dno wanny jednocześni wciągając do płuc lodowatą wodę.
- Kurwa!- Wrzasnął Stiles- Derek gdzie twój pieprzony wilkołacze refleks, co?!
- Już! Już... Mam go. Nie oddycha!- Nacisnął na klatkę piersiową Jacksona, a ten zaczął się krztusić.- Żyjesz? Whittemore? Nie rób kurwa takich numerów młody!- Stiles ze zdziwieniem spostrzegł, że Hale wyglądał jakby naprawdę się przejął.
- Ja... Stiles?- Sapnął przerażony- pamiętam... wszystko. Rozumiesz? To on i ja go widziałem!- Jackson krzyczy i wyrywa się chcąc uciec, ale Derek jest szybszy. Stilinski staję naprzeciwko nich i próbuje złapać rozbiegany wzrok dawnego wroga.
- Powoli. Ochłoń chwilę.- Powiedział szatyn- Jesteśmy w klinice Deatona, jest też tutaj Derek. Nikt nie chce zrobić ci krzywdy... jego tutaj nie ma.- Emisariusz podaję Stilinskiemu gruby koc i wskazuję na trzęsącego się blondyna.- Musimy pogadać na spokojnie, zaraz zamarzniesz, musisz się rozgrzać. Koc powinien pomóc i nasz drogi gospodarz skoczy po jakąś herbatkę, a wielki zły wilk będzie robił za kelnera. Pogadamy we dwóch, co?- Stiles jest świadomy, że mówi jak do dwuletniego dziecka, ale on nigdy nie przeszedł szkolenia jak ma się zachowywać w stosunku do osób, którym posypało się całe życie, okay. Nie można mieć pretensji za to, że improwizuję.
- Zostaję.- Mruknął groźnie Hale błyskając na nastolatka czerwonymi tęczówkami.
- No proszę cię... zapomniałeś, że to na mnie nie działa? Nie jestem jednym z twoich piesków Derciu.
- Ja. Nigdzie. Nie. Idę.- Warknął alfa i tak bardzo przypominał Stilesowi jakąś kreskówkową postać, że nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
- Patrz mi na trąbę: ja. nigdzie. nie.idę- Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wypowiedział to na głos dopóki nie dobiegł go niski warkot wydobywający się z gardła Hale'a.
- Jeszcze słowo a twoja głowa nie będzie już przyczepiona do szyi!- Ta groźba chyba nie do końca spodobała się Whittemorowi, który nadal był przytrzymywany przez Dereka, bo wyrwał się mu i stanął zasłaniając sobą niższego szatyna.
- Okay, okay!- Brunet uniósł ręce w obronnym geście- łapie: zero przemocy wobec pyskatych gówniarzy. Ale muszę zostać tutaj, bo ty w każdej chwili możesz zmienić się w Kanime i zrobić mu o wiele większą krzywdę niż ja swoimi groźbami bez pokrycia... on doskonale wie, że nie zrobiłbym tego, co mówię. Przerabialiśmy to wystarczającą ilość razy.
- Ufasz mu?- Zapytał Jackson.-No i proszę o to chwila prawdy Stiles: ufasz temu zarozumiałemu, warczącemu, gburowatemu kawałkowi futra z przerośniętym ego?
- Yeah. Dużo gada mało robi, ale to przyjaciel... przynajmniej przez większość czasu
- W porządku zostaję nasza trójka.- Whittemore odsunął się na bok po drodze zabierając z rąk zdziwionego Stilinskiego koc. Dopiero wtedy zorientowali się, że chłopak gra twardego, a tak naprawdę jest na granicy załamania i ataku paniki. Niekontrolowany szloch wstrząsnął jego ciałem a oni obaj: Stiles i Derek stali tam jak idioci nie wiedząc jak zareagować.
**** Błędy sprawdzę jutro:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro