Słabość
Jackson Whittemore/ Stiles Stilinski
***
Scott nie odebrał tego pieprzonego telefonu, a Stiles zmuszony był sam sobie poradzić z nieprzytomnym Jacksonem. Musiał, więc go dotknąć i modlił się o to by Whittemore wtedy się nie obudził, bo prawdopodobnie byłoby po nim. Naprawdę chciał w swoim życiu jeszcze czegoś dokonać jak chociażby udowodnienie wszystkim na, około, że nie jest tylko Robinem dla Batmana... nie zawsze będzie stał w cieniu innych i załatwiał za nich najgorszą część misji. Nie jest pieprzonym świętym do cholery!
Podjechał Jeepem prawie pod same drzwi szkoły i na jego nieszczęście trener akurat wtedy wyszedł ze swojego gabinetu.
- Stylinski na boga, co ty wyprawiasz?!
- Ja... uhm. Samochód mi się psuję i źle wbiłem bieg.- Skłamał zgrabnie, ale starszy i tak mu nie uwierzył, jednak zanim zdarzył powiedzieć cokolwiek z łazienki wytoczył się zielony na twarzy Jackson i po przejściu dosłownie metra zachwiał się i dla równowagi przytrzymał się ściany. Stiles w kilka sekund był obok niego.
- Świat się kończy czy jak do cholery?!- Trener patrzył na nich z przerażeniem.- Skoro wasza dwójka zaczęła się dogadywać, a nawet ty- Bezceremonialnie wskazał paluchem na szatyna- wykazujesz oznaki troski o Whittemora... Musi dziać się coś, o czym nie wiem i cokolwiek to jest... prawdopodobnie doprowadzi ziemię, a przynajmniej naszą szkołę do zagłady. Następnie pokręcił głową, wzdrygnął się i zamknął na powrót w swoim gabinecie, uprzednio przekręcając zamek.
- Cokolwiek on bierze sądzę, że powinien zmienić dilera, bo źle na niego działa...- Mruknął- ale dobra nasza, przynajmniej się już nie czepia.- Zawsze starał się znajdować pozytywy nawet w największym bagnie w jakie wdepną niezależnie od tego jak bardzo by ono cuchnęło.- Musimy stąd spadać Jackson, dasz radę przejść do samochodu?
-Tak.- Sapnął blondyn.
Szatyn patrzył jak dotąd pewny siebie chłopak kuli się na siedzeniu jego samochodu tak by być możliwie jak najdalej od niego i to w pewien sposób działało na niego bardziej niż by chciał. taki Jackson przerażał go znacznie niż jego zarozumiała wersja. To tak jakby dorodny drapieżnik w kilka godzin stał się bezbronną ofiarą... To wbrew naturze, ale nic co ostatnio działo się w tym mieście nie było zgodne z jakimikolwiek prawami, więc może nie powinien być aż tak zaskoczony?
***
Whittemore starał się skupiać na wszystkim dookoła byleby nie zagłębiać się z powrotem w swoje myśli. Cokolwiek się wydarzyło to jego podświadomość bardzo chce mu to jak najszybciej zakomunikować. Tylko, że chyba on wolałby nie wiedzieć.
Nie chciał się zastanawiać nad tym, co u diabła mu się przytrafiło, bo wnioski mogą być na tyle przytłaczające, że mógłby mieć problem z ich zaakceptowaniem. Tylko, że jak na złość nie potrafi się opanować i wciąż od nowa wraca do poprzedniego wieczora.
Pamięta, że ćwiczył w domowej siłowni. Najpierw był taki wściekły na trenera, że przez jego ostatnie wpadki posadził go na ławce, że musiał się jakoś wyładować. Na pierwszy ruch poszedł, więc worek wzdryga się na przypomnienie przyjemności, jaką sprawiło mu wyobrażanie sobie, że masakruję twarz tego starego debila.
Potem kiedy ręce bolały go od ciągłego uderzania, a z knykcie były zdarte do krwi ustawił ulubioną prędkość na bieżni i zrobił trzy kilometry. Już wtedy miał wrażenie, że co kilka sekund jakby na chwilę urywał mu się film. Jednak zamiast przestać on jak głupi podszedł jeszcze do sztangi i podniósł kilka razy, a potem już kompletnie nic... obudził się we własnym łóżku i chociaż czuć go było ulubionym szamponem, a przy łóżku leżał niedbale porzucony ręcznik to coś było zdecydowanie inaczej. Już wtedy czuł się jakby brudny od środka i tylko racjonalna część jego umysłu powstrzymała go od chęci wypicia środka odkażającego. Cały czas czuł jakby coś miał na nadgarstkach więc starał się to zetrzeć, ale kiedy patrzył nie dostrzegał nic oprócz zaczerwienionej skóry.
Najbardziej jednak niepokoiło go mrowienie w kroczu... tak jak po stosunku z Lydią, ale problem w tym, że rudowłosa była poprzedniego dnia z matką w innym mieście i nie było możliwości by się widzieli...
Dodatkowo denerwowało go, że cała wiedza ukryta jest gdzieś w jego umyśle i tylko on nie potrafi jej wydobyć.
Radio Stilinskiego zachrzęściło i z głośników popłynęła piosenka Rihanny, a jemu obiad podszedł do gardła, a coś jakby sekundowy przebłysk wspomnienia pojawiło się przed jego oczami. Spocona skóra, ciepła w dotyku i zdecydowanie nie jego ani nie Lydii. Stęchły zapach i natychmiastowe uczucie obrzydzenia.
- Zatrzymaj się- sapnął przez zaciśnięte zęby. Chyba coś w jego głosie sprawiło, że Stiles natychmiastowo zjechał na pobocze. Zdążył tylko pospiesznie wygrzebać się z samochodu zanim żołądek skręcił mu się ponownie i cała jego zawartość została na przydrożnych krzewach i zaroślach.
- Masz.- Stilinski podał mu mocno gazowaną wodę, a on odebrał butelkę tak by przypadkiem nie dotknąć chłopaka, co oczywiście uważny syn szeryfa od razu zauważył.- Domyślam się... oni wszyscy i ty też masz mnie za idiotę i grupowego błazna. Naprawdę wiem, co ci się przytrafiło i gdy już zmuszą cię żebyś sobie przypomniał... to pamiętaj, że zawsze mogę pomóc go dorwać... kimkolwiek jest.
Whittemore nic nie odpowiedział tylko skinął głową informując w ten sposób, że zrozumiał, co Stilinski do niego powiedział.
***
Stiles patrzył ze swojego standardowego miejsca gdzieś z tyłu na wszystko, co reszta wyprawiała. Miał ochotę nawrzeszczeć na nich wszystkich, ale wiedział, że prawdopodobnie to też by nic nie dało. Dlatego siedział cicho i liczył na to, że Deaton szybko wymyśli ten genialny sposób na dostanie się do głowy Jacksona. Emisariusz złapał jego spojrzenie i ku zdziwieniu, Stilesa przewrócił oczami jakby prowadzili bezgłośną rozmowę jak dobrzy kumple.
- Bety wychodzą.- Głos weterynarza był pełen powagi i stanowczości
- Ale...- Mruknął Derek.
- Zostajemy tylko ja, Derek, ponieważ jest alfą i Stiles.
- Co? dlaczego on może?- Jęknął niezadowolony Scott wskazując na niego ręką.
- Bo tak mi się podoba.- Czarnoskóry uchylił drzwi, a reszta niechętnie wymaszerowała z pomieszczenia.
***
- Jaki masz pomysł?- Zapytał Hale.
- Trans, hipnoza. Zwolnienie akcji serca.
- Lodowa kąpiel, hm?- Mruknął w tym samym czasie Stilinski i skinął na blaszaną wannę w rogu pomieszczenia.
- Tak.
- Co muszę zrobić?- Westchnął Jackson.
- Zanurzyć się w wodzie z kawałkami lodu, a po obniżeniu temperatury ciała będziesz jakby w transie. Stiles zada Ci wtedy kilka krótkich pytań, aby zapełnić luki w twojej pamięci.- Derek patrzył na emisariusza jakby wyrosła mu trzecia głowa, a szatyn tylko skinął zgadzając się.
- Okay, ale nie chcę całkowicie się odsłaniać...- Whittemore nerwowo się poruszył i Stiles w kilka sekund wiedział, co miał na myśli.
- Byłoby lepiej, ale jeśli w jakiś sposób to ma na ciebie negatywnie wpłynąć to przy tak niskiej temperaturze i tak nie będzie miało jakiegoś kluczowego znaczenia czy będziesz miał na sobie koszulkę i spodenki czy nie...- Deaton uśmiechną się pod nosem.
- W porządku panowie. Zaczynajmy.
Stiles miał nadzieję, że wspomnienia jakie odzyska Jackson nie zniszczą go doszczętnie, ale wiedział, że muszą, bo to jedyny sposób by dowiedzieć się kto steruję kanimą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro