Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Smok, mała czarownica i... Charlie Weasley?

Cz. 1 na 2

Druga będzie dwa razy dłuższa, ale chciałam Wam coś wrzucić z okazji 1 września. Tak na poprawę humoru :)

I żeby nie było. To częściowe AU. Zgodność z kanonem tyle o ile. Podstawowe wydarzenia tak, ale epilogu nie uznajemy. Kilka pomniejszych wydarzeń z przeszłości, czy charaktery postaci też nieco zmienię :)

pov. Draco

***


***

Gdyby ktoś te sześć lat temu powiedział mu, że żeniąc się z Astorią Greengrass popełnia największy życiowy błąd, to prawdopodobnie mógłby przyznać mu rację. Przez chwilę zdawało mu się, że ona go naprawdę kocha i łudził się, że i on zdoła poczuć do niej coś więcej poza sympatią i przywiązaniem.

Wystarczył rok małżeństwa, by wszystkie te mrzonki rozwiały się jak rysunki na pisaku. Lubili się, może nawet do pewnego stopnia udało im się zaprzyjaźnić. Jednak Astoria nigdy nie zdoła poznać go na poziomie, na jakim znała go Pansy. I nie chodziło mu o romantyczne uczucia, bo takich nie było pomiędzy nim a Parkinskon. Oboje pozbyli się złudzeń o wielkim romansie po Balu Bożonarodzeniowym na czwartym roku. Pansy spędziła go starając się nie gapić na Granger, a Draco na udawaniu, że nie widzi, jak bardzo jej to nie wychodzi.

Co prawda nie utknął w związku z kimś, kogo nienawidził, ale... wciąż daleko temu było do uczucia, jakie łączyło jego rodziców. Mało kto wiedział, że sprawiający wrażenie lodowych brył Malfoyowie nie pobrali się dla polityki. Ze względu na reputację Lucjusza, jak i posłuch, jaki kiedyś budziło nazwisko Black, nikomu nie przyszło nawet do głowy, że może chodzić o coś więcej niż zimną kalkulację zysków. Prawda była jednak taka, że byli w sobie zakochani od czasów Hogwartu, przetrwali dwie wojny i pięcioletnie uwięzienie Lucjusza w Azbakanie. Ojciec zabiłby dla Narcyzy. A ona spaliłaby dla niego cały świat.

On i Astoria żyli obok siebie. Naiwnie sądził, że po narodzinach dziecka staną się sobie bliżsi. Kolejny błąd w założeniach. Powinien już dawno odpuścić sobie jakiekolwiek myślenie życzeniowe, bo nigdy mu nie służyło. Napchał sobie głowę niemożliwymi wyobrażeniami i później musał radzić sobie z rzeczywistością, która go rozczarowywała.

Marie-Jeanne obchodziła właśnie trzecie urodziny. Pomiędzy nim a Astorią było gorzej niż kiedykolwiek. Pojęcia nie miał, jak da radę przetrwać kolejne tygodnie, dni czy chociażby godziny obok swojej żony, z którą miał coraz mniej wspólnego. Kiedyś przynajmniej łączyli ich wspólni przyjaciele, ale od jakiegoś czasu jeden z nich stał się dla Malfoya kolejną zadrą.

Zabini od dawna wodził za Astorią wzrokiem, a jej to schlebiało.  Malfoy wiedział, że nic więcej pomiędzy nimi się nie wydarzyło, bo mimo wszystko Blaise był jego najlepszym przyjacielem. Lojalność w stosunku do Draco wygrywała z zauroczeniem Astorią. Przynajmniej na razie...

Astoria była atrakcyjna i lubiła być podziwiana. Draco nie był swoim ojcem i nie miał talentu do kwiecistych przemów, czy prawienia trafnych komplementów. Nigdy nie wmawiał jej też, że jest w niej szaleńczo zakochany. Starał się nią nie manipulować poza jakimiś naprawdę błahymi, codziennymi kwestiami.

 Zawsze jednak szanował jej zdanie i kiedy oświadczyła mu, że nie chce mieszkać z jego, czy swoimi rodzicami pod jednym dachem, to na tydzień przed ślubem wyprowadził się z Malfoy Manor wprost do jednego z mniejszych dworów, oddalonego od Man O'War o niecałe dwa kilometry. Posiadłość była spora, choć nie tak monumentalna jak ta rodowa. Draco od wczesnego dzieciństwa lubił spędzać w niej część wakacji, czy święta. Zresztą to nie tak, że zamieszkanie z dala od matki było dla niego wielkim wyrzeczeniem. Może początkowo czuł się nieco nieswojo, zostawiając ją samą w Dworze. Na szczęście Narcyza nie mieszkała tam długo, bo w kilka tygodni po jego ślubie zdecydowała się wyjechać do Francji. Od czasów wojny, Manor kojarzyło się im z Voldemortem i wszystkim tym, co miało z nim związek.

Czasami nadal budził się z koszmarów z krzykiem. Nie wiedział, czy kiedykolwiek zdoła zapomnieć o bólu i upokorzeniach, których doświadczył, odkąd zgodził się przyjąć Mroczny Znak. Po takich nocach nie był zbyt... rozmowny, ani towarzyski. Musiał zamykać się na kilka godzin w gabinecie i ochłonąć.

Astoria przeżyła wojnę, ale nigdy nie brała w niej bezpośredniego udziału. Draco odnosił wrażenie, że ona nie miała pojęcia co niektórzy z nich zmuszeni byli robić, aby przetrwać. Dafne powiedziała mu kiedyś, że jej siostra zawsze była tą "chronioną" przed życiem. Początkowo nie wiedział co Greengrass miała na myśli.

Po kilku wspólnych latach, zdołali poznać swoje najgorsze strony. Astoria rzadko dostrzegała kogokolwiek poza samą sobą. I okay, Draco w tym temacie też miał spore doświadczenie jako dzieciak, ale w końcu z tego wyrósł. Nigdy nie stał się przesadnym altruistą, nie kochał całego świata, ani się o niego nie troszczył, ale miał małą grupkę osób, dla której zrobiłby naprawdę wiele.

***

Cholernie bał się tego, co zobaczy po dotarciu na wyspę. Kilka dni wcześniej zobowiązał się do odebrania ojca z Azbakanu. Aktualnie, we wczesne piątkowe popołudnie, siedział w okropnie nieuporządkowanym, wręcz zasypanym papierami biurze na piętrze Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów. Starał się słuchać urzędnika, który tłumaczył mu zasady bezpiecznego poruszania się po więzieniu.

— Panie Malfoy...? Zrozumiał pan?

— Oczywiście. Główną bramą i idę za panem prosto do pomieszczeń znajdujących się na pierwszym piętrze, gdzie będzie czekać mój ojciec wraz z przydzielonym mu strażnikiem. — wyrecytował — Właściwie to po co mu strażnik?

— Zarządzenie zastępczyni Szefa Biura Aurorów.

— Granger. Mogłem się domyślić, że to jej inicjatywa...

— Powiedzmy, że poprzedni naczelnik wyleciał z hukiem po tym jak jeden ze świeżo uwolnionych skazańców utopił się w dziesięć minut po opuszczeniu więzienia.

***

— Musimy iść na pomost — powiedział cicho, chociaż wiedział, że nie powinien poganiać ojca, ale naprawdę chciałby już wynieść się z tej przeklętej wyspy. — Pan Hooper czeka na nas ze świstoklikiem.

— Pół minuty. — odparł Lucjusz, przymykając oczy i biorąc głęboki oddech.

Starał się nie gapić, ale wiedział, że przegrywa walkę z własnymi oczami. Minęło pięć lat, odkąd ostatni raz widział ojca. I nie był pewien, czego dokładnie się spodziewał, ale Lucjusz wyglądał... w miarę dobrze. Oczywiście był dosyć chudy, a jego niegdyś długie blond włosy, znacznie skrócono. Przybyło mu też kilka małych zmarszczek, głównie wokół oczu i ust. Poza tym nadal wyglądał tak jak go zapamiętał. Nie wiedział, czy się z tego cieszyć. Fizyczne zmiany łatwiej było zauważyć. Bał się, że bardziej ucierpiała jego psychika, a Lucjusz był zbyt dumny, by przyznać się komuś do tego, że cierpi.

— Naprawdę to przeżyłem — szepnął sam do siebie, więc Draco taktownie udawał, że nie usłyszał — Możemy iść.

***

Odstawił ojca do dworku we Francji. Narcyza czekała na nich z całym zastępem skrzatów i późnym obiadem, zostawionym pod czarem ogrzewającym. Na stole dostrzegł lekką zupę z brokułów i grzanki, a kiedy zajrzał na chwilę do kuchni w poszukiwaniu szklanki ognistej, od razu poczuł zapach pieczonego mięsa, aż sam zrobił się głodny. Jego matka jak zawsze pomyślała o wszystkim. Przecież nie wiedzieli, w jakim stanie był Lucjusz i czy w ogóle będzie mógł jeść takie rzeczy jak dawniej. Nie chciała go zawstydzać, rozstawiając wszystko na stole, jeśli on mógłby jedynie na to patrzeć, albo co gorsza zmuszać się do jedzenia, a później chorować.

— Pozwolisz, że najpierw doprowadzę się do porządku? — zapytał Lucjusz, ujmując Narcyzę za rękę — Przynajmniej do tego stopnia, w jakim jest to możliwe.

— Oczywiście — odpowiedziała, wpatrując się w Lucjusza z czymś takim we wzroku, że Draco sam uśmiechnął się mimowolnie.

Szybko jednak posmutniał, i nie dlatego, że życzył im źle. Naprawdę się cieszył, że jego rodzice pomimo tylu przeciwności po drodze nadal są tak zgranym małżeństwem. Lucjusza nie było pięć lat, a jego matka nadal patrzyła na niego tak samo jak w czasach młodości. Draco pamiętał te ich rozmowy bez słów z czasów swojego dzieciństwa. Desperacko chciał, a może nawet potrzebował tego samego dla siebie. Tymczasem Astoria spędzała coraz więcej czasu w Ministerstwie, niekiedy poświęcając nieco uwagi córce, ale nigdy Draconowi. To zaczynało być męczące. Życie razem, ale obok.

***

Po powrocie do domu nie spodziewał się zastać tak mrożącej krew w żyłach sytuacji. Zobaczył własną trzyletnią córkę tulącą się do cholernego smoka! Co z tego, że zwierzak wyglądał na bardzo młodego? Tym gorzej, bo to znaczyło, że w pobliżu musiała być gdzieś jego mamusia.

Starał się podejść bliżej i jednocześnie na tyle powoli, aby nie spłoszyć stworzenia. Było zielone z przebłyskami szarości, a Marie miała na sobie sukienkę w podobnym kolorze. Czy to możliwe, że stworzenie uznało ją za... krewniaka?

I gdzie do diabła podziewał się ojciec Astorii?! Stary Greengrass zgodził się zostać z wnuczką i kilkoma skrzatami, kiedy Draco zajmował się własnymi rodzicami. Astoria oczywiście nie mogła wziąć dnia wolnego, bo bez cały Departament Magicznych Wypadków i Katastrof szlag by trafił, a kto wie może i całe Ministerstwo Magii!

*

Dziesięć minut później na jego idealnie przystrzyżonym trawniku wylądowało dwóch czarodziei z Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami i sama Granger. On to miał szczęście. Jak tak dalej pójdzie, to zniknie wszystkie czarne koty w promieniu dwudziestu kilometrów...

— Malfoy — przywitała się neutralnym tonem — To jest Gerard McCould i Charlie Weasley, a teraz wskaż nam problem.

— Ten problem, to kilkutygodniowy Walijski Zielony... i jest jakieś trzy metry za waszymi plecami — odpowiedział, gryząc się w język, aby nie dodać czegoś wyjątkowo złośliwego o ich spostrzegawczości.

— Och, twój patronus przygotował nas na nieco... hm... większe zagrożenie. Bez obrazy, ale brzmiałeś jakby kilkutonowy smok próbował cię zeżreć — mruknął Weasley, przypatrując się uważnie smokowi i jego córce — A okazuje się, że ktoś znalazł sobie przyjaciółkę.

— Tak — wycedził — To moje dziecko znalazło sobie groźną przytulankę, nie twoje. — odwarknął — Trochę obawiałem się je rozdzielać, bo nie byłem pewien, czy w pobliżu nie czai się gdzieś większa wersja. — ostatnie zdanie skierował już do Granger

— Rozsądne — przytaknęła kobieta — Malfoy ma rację, Charlie. Gdybym zobaczyła Rose z tak groźnym stworzeniem, to obawiam się, że ze smoka mogłaby zostać sama skóra na twoje nowe buty...

— Dzieci robią z rozsądnych ludzi panikarzy — wymamrotał Weasley pod nosem. Granger go nie słyszała, albo postanowiła zignorować przytyk. Draco jedynie zgromił mężczyznę spojrzeniem, którego nauczył się od chrzestnego. Smoker pozostał niewzruszony.

— Jakim cudem smok przeszedł przez twoje osłony, skoro są naprawdę silne? — zapytał McCould

— Pojęcia nie mam — przyznał, chociaż nie lubił aż tak się odsłaniać.

— To młody smok — wtrącił Weasley — Malutki — dodał — Nie stanowi większego zagrożenia niż sowa, czy inny drapieżny ptak.

— Osłony przepuszczają sowy... Ale czy to nie znaczy, że za osłonami powinien szaleć dorosły smok?

— Może mały uciekł sam — odparł, z lekkim wzruszeniem ramion — Dobra, Gerard bierz smoka. — rozkazał, sekundę później wymierzył w smoka i rzucił Drentwotę. Draco obiecał sobie w myślach, że jeśli zaklęcie, chociażby muśnie jego córkę, to rudy piegowaty gorzko tego pożałuje — No i proszę, koniec przyjaźni. — powiedział, podając mu nadal śpiącą Marie-Jeanne.

— Dziękuję — pierwszy raz powiedział to do jakiegokolwiek Weasleya.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro