Sezon polowania na indyki... M/M Teen wolf (ship niespodzianka)
Nie wiem co to jest. Moja wena co do TW ostatnio szwankuję, a to moja próba jej reaktywacji
Błędy oczywiście niesprawdzane
Mam fazę na SPN i MCU
Niemniej miło będzie jeśli podzielicie się wrażeniami po tym cudaku XD
***
Od dawna nie było w Beacon Hills tak spokojnie. Derek naprawdę chciałby umieć się tym cieszyć jak normalny człowiek czy tam wilkołak, jeśli już czepiać się drobiazgów. Szkopuł w tym, że jak przywykło się do życia na wysokich obrotach, gdzie każdy dzień był jedną wielką niewiadomą, to trudno było zwolnić. Nie przyznał się do tego na głos, ale zwyczajnie się nudził.
Od lat większość jego działań napędzała krążąca w krwi adrenalina. Czuł się tym lepiej, im mniej musiał myśleć, a więcej robić. Wiedział, że całkiem nieźle radził sobie z działaniem pod presją i w stanie zagrożenia. Szybkość, precyzja i zaufanie własnej intuicji. A teraz?
Żadnych randek czy wypadów ze znajomymi. Derek uważał się w gruncie rzeczy za introwertyka i odludka, ale czasami chciałby gdzieś wyskoczyć. Wyścigi Monster Traków, wypad na skałki czy do kina. Od trzech tygodni wychodził jedynie do pracy. Tak był znudzony do tego stopnia, że znalazł sobie zajęcie. Płatne. Chociaż tak na dobrą sprawę wcale nie musiał, bo jego finanse nadal wyglądały dobrze. Miał niezbyt wygórowane wymagania, a już na pewno nigdy nie dorówna Peterowi w jego ekstrawaganckim, a co za tym idzie kosztownym stylu życia. Najprawdopodobniej jego prawnuki będą mogły pozwolić sobie na wygodne i beztroskie życie. O ile takowych kiedykolwiek się doczeka, biorąc pod uwagę, że musiałby najpierw mieć choć jedno dziecko. Póki co nie miał na to najmniejszych chęci...
Nie radził sobie zbyt dobrze w kontaktach z nieznajomymi ludźmi, jego zdolności informatyczne kończyły się na skutecznym i szybkim googlowaniu, a prawie wszystkie zwierzęta się go bały, albo go nienawidziły. Wyjątek stanowiła indyka Jordana, ale ten ptak to prawdziwe indywiduum. Parrish pomógł jednemu z pewnemu farmerowi mieszkającemu na obrzeżach miasteczka pozbyć się kłopotliwego, dzikiego lokatora z szopy. A, że zbliżały się święta, to wdzięczny staruszek podarował Parrishowi Indykę. Żywą należy dodać. Ostatecznie Jordan nie tylko, jej nie zjadł, ale i zaczął traktować jak zwierzątko domowe. Derek zastanawiał się, kiedy mężczyzna dojdzie do etapu ubierania jej w sweterki.
Wracając jednak do tematu jego pracy, to został łowcą nagród. I tak czuł tę ironię. Wilkołak, na którego z reguły czyhali jacyś łowcy, sam zaczął polować... tyle że na migających się od odsiadki zbiegów. Kasa była niezła, a to i tak nie o nią mu w głównej mierze chodziło. Bardziej liczył się dreszczyk emocji towarzyszący gonieniu za danym przestępcą. Czasami chodziło o tatuśków zalegających z alimentami, piratów drogowych czy jakichś gówniarzy, którzy chcieli zaszaleć i wpadli po uszy w gówno, kiedy natknęli się na patrol policji. Rzadziej miał do złapania kogoś naprawdę godnego uwagi.
Od tygodnia nie działo się nic ciekawego w okolicy i zaczynał powoli wychodzić ze skóry. Posprzątał całe mieszkanie. Dwukrotnie. Obejrzał trzy sezony Supernatural, praktycznie odcinek za odcinkiem, robiąc jedynie przerwy na sen i wizyty w toalecie. Miał nadzieję, że nie zmieniał się w drugiego Stilesa. Nie, żeby miał coś szczególnie przeciwko Stilinskiemu. Przyjaciółmi może nigdy nie zostali, ale wypracowali sobie relację opartą na wzajemnym dogryzaniu i niewypowiedzianym szacunku. Jednak jeden nadpobudliwy maniak seriali wystarczył w gronie ich znajomych.
***
Po północy rozdzwonił się jego telefon domowy. To coś nowego. Jeszcze nigdy, nikt nie dobijał się do niego na stacjonarny. Zastanawiał się nawet nad rezygnacją, ale to było niecałe dziesięć dolców miesięcznie, a ilość zachodu i papierologii, jaka zapewne byłaby potrzebna do odłączenia... "Nie, dziękuję - postoję".
Najpierw sięgnął po leżący obok niego smartphone i tak jak przewidywał: czarny ekran. To w sumie nic dziwnego, skoro nie pamiętał kiedy ostatnio podłączał go do ładowarki. Wolne dni zazwyczaj zlewają mu się w jedno.
— Derek Hele? — odebrał
— Wiem, że to ty — warknął Parrish — Dobijam się do ciebie od godziny, dopiero przed chwilą przypomniałem sobie, że masz domowy.
— Bateria padła — wyjaśnił, nie bardzo mając siłę wchodzić w dłuższą dyskusję ze zirytowanym Jordanem. Facet miał wtedy tendencję do klęcia jak stary marynarz. — Coś się stało?
— Tak, STAŁO SIĘ — wilkołak słyszał te wielkie litery i milion wykrzykników na końcu — TASZA ZNIKNĘŁA — Derek potrzebował dziesięciu długich sekund, aby jego nieco zdezorientowany mózg zaskoczył. Jordan nie miał na myśli seksownej mścicielki z pierwszych stron gazet, a swoją ptasią towarzyszkę życia.
— Może twój sąsiad w końcu spełnił swoje groźby i zastrzelił ją z dwururki...
— Nie poważyłby się, dziad jeden.
— No tak, zapomniałem, że zagroziłeś mu tym, że jeśli tylko spróbuje, to ogar piekielny wsadzi go do kotła tuż obok Leopolda II* i Denisa Radera**
— Tam byłoby jego miejsce. Nie wątp w to. — oznajmił Parrish surowym tonem — To jak, pomożesz mi ją wytropić?
— A co będę z tego miał?
— Moją dozgonną wdzięczność i dobry uczynek na koncie? — Derek nawet się nie zaśmiał. Jego milczenie musiało być wystarczająco wymowne, bo po chwili dało się słyszeć pokonane westchnienie — Dobra niech będzie, mogę ci postawić piwo.
— ...I?
— I co jeszcze?! — prychnął Jordan — Fiuta też mam ci postawić? — Derek chciał tak szybko coś wtrącić, że ugryzł się w język i to na tyle mocno, że krew wypełniła mu usta. Dziękować matce naturze za szybkie leczenie w prezencie. Tymczasem Jordan zachęcony jego milczeniem kontynuował swój wywód — ...nie wiedziałem, że twoje ostatnie wyznanie odnośnie panseksualizmu było próbą zaciągnięcia mnie do łóżka... ale jak tak się dłużej nad tym zastanowić to nie powinienem być zdziwiony. Stilinski nie bez powodu twierdzi, że wszystkie wilkołaki to neandertalczycy. Powinienem się chyba cieszyć, że nie walnąłeś mnie w głowę jakąś dwutonową skałą i nie zaciągnąłeś do najbliższej jaskini...
— LAZANIA! — wrzasnął, wcinając się w nieprzerwany potok słów — Chodziło mi o lazanię, ewentualnie chili lub leczo z tej nowej knajpki obok komisariatu!
— Och... yyyy? Nie ma sprawy... z tym że dzisiaj już zamknięte, więc... podrzucę ci jutro rano. Znaczy się dzisiaj, bo już po północy. Dzisiaj rano, chociaż nie wiem, do południa mają chyba tylko śniadaniowe żarcie. Raczej koło południa... lub bardziej po południu? W sumie to przed wieczorem będzie dobrze co nie?
— Jordan?
— Uhm?
— Piłeś coś, lub jadłeś jakieś podejrzanie wyglądające cukierki, które wcale nie smakowały jak cukierki?
— Nie?
— Zamieniłeś się ze Stilinskim na mózgi?
— Niby dlaczego?!
— Stary, w życiu nie słyszałem, żebyś tyle gadał. Paplesz jak trzynastolatek po dwunastym energetyku i kilogramie snikersów.
— Denerwuję się, okay? Może zapomniałeś, ale... TASZA ZAGINĘŁA!
— Jezu przestań histeryzować, już do ciebie jadę — zapewnił — Znajdziemy twoje przysposobione dziecko.
***
Trzy godziny później zmęczeni, brudni i zwyczajnie niewyspani wrócili do domu Parrisha z bardzo niezadowoloną Tashą i kilkoma kropkowanymi jajkami obwiniętymi w ukochaną kurtkę Dereka. Indyka najzwyczajniej w świecie uwiła sobie gniazdko w kępie pokrzyw przy płocie, po stronie pana Henry'ego (posiadacza dwururki oraz miłośnika indyczego mięsa). Hale od początku był zdania, że ten ptak nie posiadał instynktu samozachowawczego. Kumplować się z Piekielnym Ogarem i nie czuć respektu przed wilkołakiem? Trzeba być ptasim móżdżkiem albo Stilesem Stilinskim.
— Padam na twarz — mruknął, rzucając się na kanapę. Jordan niedawno zmienił ją na ciemnogranatową, obitą miękkim materiałem. Mebel może i był odrobinę za krótki jak na jego gabaryty, ale za to jaki wygodny. Przetarł energicznie dłońmi po twarzy, by jakoś się rozbudzić. Musiał jeszcze odzyskać swoją skórę i dojechać z powrotem do mieszkania. Miał nadzieję, że Parrish nawet nie łudził się, że Hale poświęci ulubioną kurtkę na gniazdo dla Tashy i jej przyszłego potomstwa. — Jordan, kurtka! — wrzasną, licząc na to, że przyjaciel usłyszy go, dokądkolwiek poszedł z tym przeklętym drobiem.
— Yyyyy, Derek. Wynikła pewna delikatna sytuacja...
— Parrish — warknął. Lubił tego palanta, tolerował dziwactwa i zwierzątko, ale nie zamierzał wychodzić stamtąd bez swojej własności — Lepiej dla was obojga...
— Tasza na nią... strzeliła dwójeczkę?
— Zabiję...
— Kupie ci nową!
— Lubię tą, dzięki. Upierz ją po prostu. Tylko nie w pralce!
— Okay — zgodził się bez niczego — I przepraszam za kłopot i maraton po okolicy. Kto by pomyślał, że jak mnie nie ma to Tasha szlaja się po całej okolicy?
— Pewnie szukała dobrego miejsca na gniazdo i dlatego jej trop był w tylu miejscach. Musisz zbudować jej kojec
— Ale... tak zamykać ją za kratkami?
— To albo szukaj strusia, tfu indyki pędziwiatra w polu. Twój wybór.
— Taaaak — mruknął Jordan, ziewając przeciągle — Naprawdę wielkie dzięki za pomoc, Derek. Wiszę ci obiad i co najmniej czteropak piwa.
— Wiesz co... zróbmy z tego kolację, a po niej pomyślimy o twojej wcześniejszej propozycji — zaproponował z pozorną pewnością siebie. Niby zapach zdradzał zainteresowanie Parrisha, ale... nigdy nie można mieć przecież pewności.
— Zapraszasz mnie...?
— Nie. — odpowiedział, szczerząc się szeroko na widok całkowitego niezrozumienia widocznego na twarzy Jordana — Pozwalam ci się zaprosić — dopowiedział po kilku sekundach napięcia. Błysk w oku Parrisha powiedział mu, że prawdopodobnie w najbliższym czasie nie będzie miał powodu narzekać na nudę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro