Sekrety, sekreciki i ich konsekwencje... Winteriron cz.6
Błędy niesprawdzone.
***
Udawał, że z uwagą śledzi jakiś serial z lat dziewięćdziesiątych, a tak naprawdę telewizor był jedynie wygodnym wypełnieniem ciszy. Bucky wiedział, że Stark był bardzo zdeterminowany ewakuować się do swojego apartamentu. Jedyne co go powstrzymywało przed natychmiastową ucieczką, to obecność Bruce'a. Jak tylko doktorek życzył im dobrej nocy i zniknął w windzie, to Tony odrzucił przykrycie, a z nim wszelkie pozory posłusznego pacjenta.
— A ty niby dokąd się wybierasz? — zapytał, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora, gdzie ładna lekarka zszywała brzuch jakiegoś dzieciaka.
— Do siebie.
Barnes z trudem powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem, kiedy Stark zorientował się, że został ubrany w jedną z tych cienkich, pstrokatych szpitalnych koszul. Tony pewnie liczył na to, że ktoś zlitował się nad nim i przyniósł mu właściwą piżamę, a nie to coś. I Pepper wraz z Buckym naprawdę planowali go przebrać, ale wystarczyło jedno zirytowane spojrzenie Bannera, aby zgodnie doszli do wniosku, że to nie było warte wkurzenia zielonego faceta.
— Myślałem, że w tej wieży wszędzie jesteś u siebie — zażartował
— Odkąd pod nogami zaczęli plątać mi się naszpikowani serum żołnierze, zmutowane pająki i co najgorsze szpiedzy jednookiego palanta, to jedynie na ostatnim piętrze i w warsztacie mam pozory prywatności...
— Nie wiedziałem, że aż tak działamy ci na nerwy. — prychnął, spoglądając na Tony'ego z zastanowienie.
— Nie zawsze i nie wszyscy.
— A teraz?
— To zależy... od tego po czyjej jesteś stronie: mojej, czy złego doktora Bruce'a.
— Powiedzmy, że po twojej — odparł z wahaniem
— Cudownie. — zawołał Stark, łapiąc się za serce w nieco przesadzonym, karykaturalnym geście. — Twój entuzjazm aż promieniuje! Niczym skażenie radiacyjne w Czarnobylu. — dodał ciszej — Przydaj się na coś i przynieś mi jakiekolwiek moje spodnie, skoro i tak jakimś sposobem dobrałeś się do kodów dostępu.
— Jeszcze ich nie zmieniłeś? — zdziwił się, bo obstawiał, że to była pierwsza rzecz, jaką Stark zrobił po odzyskaniu przytomności.
— A widziałeś w mojej ręce choćby telefon?
— Myślałem, że wystarczy powiedzieć Jarvisowi, a...
— Zmianę kodu muszę wklepać sam i zrobić kilka innych rzeczy, nad którymi nie warto się rozwodzić w takiej chwili. — oznajmił Tony — Musimy się pospieszyć, zanim Bruce zorientuje się, że wyjście stąd było błędem. Nie patrz na mnie jak na idiotę, bo z tymi zawzięcie mrugającymi oczami i rozchylonymi ustami sam wyglądasz jak jeden Barnes.— warknął, zarzucając na ramiona cienką kołdrę.
— Tony...
— Nie zmierzam wychodzić stąd w powiewającej szpitalnej koszuli. Jestem niemal w stu procentach pewien, że gdzieś tam za drzwiami czai się Barton. Ostatnie czego chcę to TARCZA obklejona zdjęciami mojego tyłka — zapewnił Stark — Przynieś mi coś do ubrania i masz mnie z głowy na najbliższe dwadzieścia cztery godziny.
Umyślnie zignorował rozkazujący ton Tony'ego. Potrafił ominąć kłótnie, przechodząc od razu do planowania odpowiedniego rodzaju odpłaty za traktowanie go z góry. Tony zachowywał się jak arogancki, złośliwy kutas, kiedy czuł się w jakiś sposób zagrożony. W takim wydaniu był wkurzający, ale James potrafił to zignorować, w przeciwieństwie do Steve'a, na którego ciężki sarkazm Tony'ego działał jak krwawy ochłap na wygłodzonego rekina.
W gruncie rzeczy Rogers i Stark mieli wiele wspólnych cech i może przez to było im tak ciężko się dogadać. Na co dzień, to całkiem w porządku faceci: pomocni, zabawni, może zbyt zawzięci i uparci jak stu diabłów, w skrócie dało się ich lubić. Jednak czasami Bucky miewał dosyć jednego i drugiego. Obaj, kiedy ich odpowiednio zmotywować i podpuścić, potrafili wznieść się na wyżyny skurwysyństwa. Taki mieli mechanizm obronny przeciwko ludziom, którzy wchodzili im na głowę i sprawiali, że ich poczucie wartości leciało na łeb na szyję.
Ale on był ostatnią osobą, która powinna rozmawiać ze Starkiem o Stevie. Mógł mieć jedynie nadzieję, że obaj w końcu nieco odpuszczą. Raczej nie w tym życiu, biorąc pod uwagę nieskończone pokłady jego pecha, ale zawsze watro mieć nadzieję, prawda?
***
Wrrr. Irytujący gnojek. Chociaż jeśli Barnes wróci ze tym, o co go prosił, to zyska miano całkiem przydatnego, irytującego gnojka. W dodatku James wydawał się żywo zainteresowany tym, czy Tony na pewno nie spożył śmiertelnej dawki alkoholu. I coś mu podpowiadało, że jego motywacją nie była chęć ogłoszenia światu, że oto spełniło się to, czego wszyscy spodziewali się, odkąd skończył dwadzieścia lat: zachlał się na śmierć w samotności.
Od dawna nikt nie poświęcał mu aż tyle uwagi. To sprawiało, że Tony miał problem z zachowaniem stosownego, zdrowego dystansu. Z doświadczenia wiedział, że nie należy przypisywać czyjemuś zachowaniu własnej interpretacji, bo można przez to naprawdę źle skończyć. A jednak, jedyne czego chciał to siedzieć w tym miejscu przez kolejne dni i sprawdzić, czy Bucky również zostanie na swoim miejscu. Nie tylko dlatego, że naprawdę miło się na niego patrzyło, chociaż to niewątpliwie była ogromna zaleta.
Po wyjściu Barnesa, Tony wstał z łóżka i zaczął dreptać w tą i z powrotem po całej sali. Miał mało czasu na przekonanie swojego ciała, że to nie najlepszy czas i miejsce na tego typu rzeczy. Po tym co zafundował sobie w ciągu kilku ostatnich dni, nie powinien nawet mieć siły myśleć o czymkolwiek związanym z seksem. Wszystko, czego potrzebował, to więcej snu. Niestety ten zdradziecki kawał mięcha między nogami, miał inne zdanie.
Tony powiedział Jamesowi, że wygląda jak idiota, ale tak naprawdę miał co innego na myśli. Nigdy nie zwracał aż takiej uwagi na czyjąś mimikę, ale odkąd zaczął być w pełni świadomy swojego zainteresowania tym konkretnym facetem, zaczął obserwować i zapamiętywać każdy nawet najmniejszy grymas. Wyraźnie wkurzony i jakoś dziwnie zdeterminowany Barnes był cudownym obrazkiem. A to wykrzywienie ust w niemym warknięciu i niewielki uśmieszek, jaki pojawił się na jego twarzy w kilka sekund przed wyjściem, jedynie wszystko pogorszyły. Tony nie wiedział, czy za chwilę dostanie w obolałą twarz, czy może raczej Barnes przerzuci go przez ramie i zwyczajnie zaniesie tam, gdzie mu się podoba.
***
— Steve — powiedział, przykładając telefon do ucha. Mógł poprosić Jarvisa o przekazanie informacji, ale nie wiedział ile osób, znajdowało się wokół Steve'a, a wolał nie odsłaniać się bardziej niż to konieczne — Mam sprawę...
— Poczekaj chwilę — w tle dało się słyszeć jakieś szuranie i narzekanie Parkera. Dzieciak musiał nauczyć się dzielić. Bucky przyjaźnił się ze Rogersem dłużej niż Peter żył.
— Przeszkadzam? — zapytał, ale bez jakiejkolwiek skruchy w głosie
— Nie — zapewnił Steve — Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale jakbyś zadzwonił w naprawdę nieodpowiednim momencie, to zwyczajnie bym nie odebrał.
— A jakbym był umierający?
— Tony raczej nie jest w swojej najlepszej formie, a nawet jakby był, to nie sądzę, żeby chciał cię wykończyć. Przynajmniej nie w dosłownym sensie tego słowa... — sugestia była aż nazbyt wyraźna. Dwudziesty pierwszy wiek zabijał wszelką nieśmiałość, która była tak charakterystyczna dla jego najlepszego kumpla. Bucky jeszcze nie wiedział, czy się z tego powodu cieszyć.
— Wiesz... Tony mógł sprawić, że Hulk przejąłby kontrolę nad Bruce'em i...
— Banner wymknął się z wieży, jakieś pół godziny temu — wszedł mu w słowo Rogers — Uprzejmie udawałem, że nie widzę, jak wślizguje się na klatkę schodową.
— Schodami z trzydziestego piętra?
— W windzie mógł się na kogoś natknąć, a chyba tego nie chciał, więc... — urwał na chwilę — Na początku nie byłem pewien, czy Logan wie, co robi, ale teraz wydają się w porządku.
— Wiedziałeś?
— Przyjaźnie się z Wolverinem, zapomniałeś?
— Nie, ale facet nie wydaje się być typem skłonnym do zwierzania się komukolwiek.
— I masz rację, ale... Bruce przez niemal trzy miesiące systematycznie go spuszczał na drzewo, więc Logan schował dumę do kieszeni i przyszedł do mnie.
— Od kiedy jesteś ekspertem w randkowaniu?
— Nie jestem, ale znam Bannera, a jednocześnie nie jestem nastawiony obronnie jak Stark, który był drugim wyborem Logana.
— Chryste — wyobraził sobie tą krwawą łaźnię, w jaką niewątpliwie zmieniłby się warsztat Tony'ego gdyby Wolverine zapytał Starka jak poderwać Bannera.
— Sam widzisz — prychnął Rogers — Co to za sprawa, z którą dzwonisz? — zapytał, wracając do ich pierwotnego tematu rozmowy.
— Tony ucieka ze skrzydła szpitalnego.
— I tak jestem pod wrażeniem, że udało wam się go tam zatrzymać tak długo — powiedział Steve i nie było nawet śladu sarkazmu w jego głosie.
— Potrzebuję jakiegoś jedzenia — próbował sobie przypomnieć, co najlepiej jeść po konkretnym sponiewieraniu organizmu alkoholem. W latach czterdziestych nie mieli zbyt dużego wyboru, a on zazwyczaj miał mocną głowę, więc kac rzadko go dopadał. Teraz, dzięki serum zwykły alkohol wcale na niego nie działał.
— Jest jakiś kwadrans po północy — mruknął Rogers — Ale zgaduję, że po przespaniu prawie dwóch dni bez przerwy dla Tony'ego to nie ma znaczenia... Bruce na pewno podratował go kroplówkami. — Bucky nie był pewien, czy Steve mówił do niego, czy raczej do siebie — Jadł coś?
— Banner zostawił mu jakiś jogurt.
— Hm, w porządku... a ty?
— Ukradłem Clintowi kawałek zimnej pizzy
— Założę się, że Stark chętnie, by się z tobą zamienił — prychnął Rogers — Mogę ci coś zamówić, ale nie wiem, ile czasu będziesz czekać na dostarczenie. Mamy weekend. — przypomniał mu, jakby doskonale wiedział, że James ostatnio nieco stracił kontakt z rzeczywistością i mógł o tym zapomnieć. — Mam kilka jajek w lodówce, ser i papryka też się chyba znajdzie...
— Stevie wiesz, że jesteś moim ulubionym kumplem?
— Biorąc pod uwagę fakt, że Wilsonowi i Bartonowi regularnie grozisz śmiercią, Petera masz za szczeniaka, któremu wciąż trzeba dawkować nieprzyjemne informacje i ogólnie chronić przed światem, a na Tony'ego patrzysz jak na ósmy cud świata, to żaden komplement. Drogą eliminacji zostałem jedynym facetem w drużynie, którego nazywasz kumplem.
— Hm... — to brzmiało nieco szorstko. I może faktycznie nie powinien grozić im odstrzeleniem głowy, ilekroć Clint oglądał te pokręcone japońskie kreskówki lub Sam próbował go na siłę uspołeczniać?
— Przestań się marszczyć — powiedział Rogers — Coś wymyślę, a ty przyciągnij Starka na odpowiednie piętro.
— Jesteś pewien?
— Czy mu się to podoba, czy nie Tony musi znowu zacząć rozmawiać z Peterem — W głosie Steve'a pojawiała się jakaś dziwna nuta.
***
Barnes w ramach swojej małej zemsty przyniósł mu spodnie od najlepszego garnituru. Tony kupił go na miesiąc przed rozstaniem z Pepper i od tamtej pory założył może ze trzy razy. Stark mógłby uznać to za przypadek, gdyby nie samozadowolenie Jamesa.
— Wybieramy się na spotkanie z prezydentem? — zakpił, za co oberwał koszulką i swetrem — Ow, a w takim połączeniu będę wyglądał jak pastor. Poważnie brakuje mi jeszcze nudnego krawata i dziadkowych chodaków.
— Jak ci nie pasuje, to zawsze możesz zostać w tym, w czym jesteś — powiedział Bucky spokojnie. Tony gapił się przez kilka sekund na niego, szukając jakichkolwiek oznak tłumionego gniewu. I nic takiego nie znalazł. Barnes wydawał się jedynie rozbawiony i nieco zniecierpliwiony.
— Kuszące — mruknął Stark, niechętnie przebierając się w przyniesione rzeczy. Barnes nie pominął niczego, nawet bielizny i skarpetek. Wyobrażenie sobie Jamesa stojącego w garderobie i przeglądającego pułki oraz wieszaki, spowodowało u Tony'ego jakiś dziwny rodzaj ekscytacji. — Mogłeś przynieść jeansy, w których zazwyczaj pracuję w warsztacie — zamarudził
— Mogłem — zgodził się Bucky, spoglądając na niego przez ramię. Stark jedynie siłą woli powstrzymał się od zakrycia blizn po reaktorze. Barnes nic nie powiedział, ani nawet nie wyglądał na specjalnie wstrząśniętego tym, co zobaczył, więc prawdopodobnie widział to wszystko już wcześniej. Może to on przebrał go w szpitalne wdzianko?
Stark udawał, że lekkie drżenie dłoni spowodowane było osłabieniem po zatruciu alkoholowym, a nie zdenerwowaniem graniczącym z paniką. W ostatnim czasie Tony miał ogromnego pecha, jeśli chodzi o trzymanie swoich sekretów przy sobie. Przynajmniej gdy w grę wchodził Barnes. Może to kwestia serum i super czułych zmysłów lub lat szkolenia (choć biorąc pod uwagę to, co z nim robili, trafniejszym określeniem byłaby tresura), ale Barnes patrzył na niego, jakby zdołał go przejrzeć. Co mogło być kurewsko przerażające i Stark cierpł na samą myśli o tym.
— Tony? — zamrugał i ze zdziwieniem zauważył, że Bucky stał teraz jakieś pół metra przed nim i wyraźnie wahał się, czy wolno mu podejść bliżej. — Jesteś pewny, że powinieneś się stąd ruszać? — zapytał z kiepsko maskowanym zaniepokojeniem.
Do Tony'ego dotarły dwie istotne kwestie. Po pierwsze, stał z rozpinanym swetrem w dłoni i gapił się na niego, tak jakby zapomniał, do czego służyły guziki. Nic dziwnego, że James chciał zatrzymać go na piętrze szpitalnym, w końcu zachowywał się, jakby dostał udaru. Po drugie James Buchanan Barnes miał naprawdę rewelacyjne kości policzkowe, a dwudniowy zarost prezentował się na nich nie najgorzej.
— Nic mi nie jest — zapewnił szybko. Cudem zdołał pozostać w miejscu. Choć jego ciało i rozum błagały, żeby zrobił cokolwiek. Rzucił się na oślep w przód, lub uciekł kilka kroków w tył.
— Tia... jasne — prychnął Barnes
— Zamyśliłem się tylko — mruknął, nigdy nikomu się nie tłumaczył nawet wtedy, gdy wiedział, że powinien — Wciąż jestem zmęczony... głodny chyba też, chociaż jak się nad tym dłużej zastanowić, to nie mam siły czekać, aż ktoś dostarczy mi jedzenie, więc raczej sobie odpuszczę i pójdę spać...
— Nic z tego, Stark. Już zamówiłem śniadanie.
— O pierwszej piętnaście w nocy?
— Uhm.
— I niby jaka restauracja zgodziła się...
— Nazywa się Rogers & Parker. Serwują całkiem niezłe omlety z tego co uda się wyłowić z odmętów lodówki. — wtrącił Bucky
— Mowy nie ma.
— Tony...
— To się dzisiaj nie zdarzy. Nie mam najmniejszej ochoty użerać się jeszcze i z nimi.
— Streszczę ci sytuację: Peter wygląda jak kopnięty szczeniaczek, albo jak porzucony dzieciak, co moim skromnym zdaniem całkiem pasuje do tego co robisz.
— Hej! Nikt cię nie pytał, Barnes!
— Może i nie, ale... — Bucky zawahał się na dwie sekundy, po czym ponownie skupił się na Tonym z determinacją, jakiej nigdy wcześniej nie pokazywał — Nie wiem, czy to, co jest między nimi, będzie trwać miesiąc, rok czy dwadzieścia lat. I też początkowo patrzyłem na nich ze sceptycyzmem i ciągle pytałem się Steve'a co najlepszego wyprawia. I wiesz, co mi odpowiedział, za którymś razem?
— Że nie ma pojęcia? U niego, to nic nowego.
— Nie — James puścił jego sarkazm mimo uszu — Powiedział mi, że po prostu żyje.
— Co za filozof...
— Zamknij się na dwie pieprzone minuty — warknął Barnes. Wreszcie reakcja, do jakiej Tony przywykł — Ty i Steve może nie jesteście najlepszymi kumplami, ale Parker jest wpatrzony w ciebie jak w obrazek. Naprawdę chcesz go karać za to, że umawia się z kimś, kogo nie lubisz?
— To nie jest to, co robię — syknął przez zaciśnięte zęby — I lubię Rogersa. Doprowadzanie jego gałek ocznych do wrzenia i oglądanie jak metaforyczny dym idzie mu uszami, to jedna z moich ulubionych rozrywek.
— Dobrze wiedzieć.
— Po prostu nie chcę oglądać, jak skaczą sobie do oczu.
— Na razie są raczej na etapie jedzenia sobie z dzióbków — zakpił James — Są nie najgorszą parą. Chryste nie wierzę, że to powiedziałem na głos. Nie mów nikomu.
— Tego też raczej wolałbym nie widzieć. Mogłoby mnie zemdlić — mruknął Tony — I większość na początku ma się świetnie. Ja i Pepper na przykład.
— Tony... Czy ty nie chcesz zobaczyć ich razem szczęśliwych z obawy o ich hipotetyczne rozstanie w przyszłości? — zapytał Barnes, patrząc na niego jak na kosmitę. A jak ostatnio sprawdzał w lustrze, to nie przypominał Lokiego.
— Możliwe...
— To najbardziej irracjonalna rzecz, jaką kiedykolwiek od ciebie usłyszałem. — Przyznał James — Jednak jeśli naprawdę nie chcesz się dzisiaj z nimi widzieć, to...
— Jakoś wytrzymam te pół godziny — przerwał mu. Prędzej, czy później i tak ich zobaczy. Lepiej teraz niż na kolejnej misji. — O ile nie będą gruchać jak nowożeńcy, a Rogers utrzyma ręce na widoku.
— Wiem, że twoim zdaniem, przyniosłem ci ubrania jak dla podstarzałego pastora, ale postaraj się powstrzymać od kazań — poprosił Barnes — Nie sądzę, aby któryś z nich je docenił.
— Wiedziałem, że wyglądam w tym idiotycznie — mruknął Tony pod nosem
— Nie będzie tam nikogo, na kim musisz robić wrażenie — zażartował Barnes
— Auć?
— Parker widzi w tobie raczej ojca, niż faceta, a Rogers lepiej, żeby nie dostrzegł nic poza bezpłciową powłoką. Nie wiem, czy to kwestia mutacji, czy osobowości, ale Peter jest dosyć... terytorialny. Nie specjalnie ma chęć dzielić się uwagą Steve'a z kimkolwiek.
— Coś czuję, że czai się za tym naprawdę fascynująca historia — oznajmił, wpatrując się w Barnesa z wyczekiwaniem.
— Może kiedyś ci opowiem. Jeśli obiecasz obronić mnie przed wkurzonym pająkiem. Przysięgałem nie mówić nikomu. Nawet Steve nie wie...
— Hm... coraz lepiej — przyznał. Teraz naprawdę był gotowy zapomnieć o jedzeniu na rzecz tej opowieści. — Może tak w skrócie teraz, a...
— Nie. Wsypałbyś mnie już w kilka sekund po zobaczeniu Parkera. Najpierw jedzenie, potem historia na dobranoc.
— Niech ci będzie — westchnął ciężko i poczłapał w kierunku windy. — Zapomniałeś o sobie — dodał, kiedy za Barnesem zatrzasnęły się drzwi.
— Co? — James brzmiał na całkowicie skołowanego, czyli jak większość osób przebywających w jego towarzystwie dłużej niż kwadrans.
— No wiesz, z tym że nie będzie nikogo, dla kogo muszę wyglądać jak najlepsza wersja samego siebie. Parkera i Rogersa skreśliłeś, ale zapomniałeś o sobie.
— Dla mnie też nie musisz się specjalnie wysilać.
— Bo jesteś hetero i w życiu nie spojrzałbyś na drugiego faceta? — dopytywał się, sam nie wiedząc po co. Jedyne co mógł osiągnąć, to bardziej zjebany humor. A kiedy cisza zaczęła być nie do zniesienia, odchrząknął i spojrzał z powrotem na Barnesa. I Jezu-Kurwa-Chryste. Takiego głodu w oczach nie dało się pomylić z niczym innym. — Ooo — sapnął
— Dosyć znaczące: "O" — zakpił Bucky przyglądając mu się spod zmrużonych powiek. Trochę jak kot szykujący się do ataku. Wszystkie mięśnie napięte do granic możliwości i tylko czekające na sygnał do... i wtedy właśnie winda zatrzymała się na piętrze zamieszkanym przez Rogersa i Parkera. Tony miał jakieś dwie sekundy na uspokojenie się — Jedzenie, potem porozmawiamy — zabrzmiało jak obietnica i to ta z rodzaju tych nieprzyzwoitych, chociaż nie padło ani jedno wulgarne słowo, ani jedna sugestia. Tony i tak czuł przyjemne mrowienie rozchodzące się po całym ciele.
— Teraz to w ogóle nie jestem głodny — przyznał
— A to pech — zawołał Barnes, wypychając go z windy wprost na czekającego na nich Parkera — Bo czuję zapach dobrego jedzenia i na pewno nie pozwolę ci go zmarnować...
***
Koniec
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro