Sekrety, sekreciki i ich konsekwencje... Winteriron cz. 3
Błędy Niesprawdzone
Część 3 na 5
Powolutku wracam do życia. Godziny pracy nieco mi się ustabilizowały. Jednak nadal pracuję 5 lub sześć dni w tygodniu. Powrót do domu trwa godzinę czasem dłużej, więc to nie będą jakieś szalone ilości publikacji nowych rzeczy.
Proszę o cierpliwość :)
***
Od kiedy Tony dowiedział się o istnieniu kotów zaczął być dosyć częstym gościem w sypialni Bucky'ego. I trzeba przyznać, że spędzał tam czas raczej aktywnie. Co prawda nie tak, jak sam Barnes by sobie życzył. Zamiast tarzać się z nim po wszystkich płaskich powierzchniach... zajmował się sianiem zniszczenia wraz z pięcioma futrzastymi demonami. Znosił przerażające ilości mechanicznych myszek, sznurków, trocków i piłeczek. Nie sposób było poruszać się po pokoju bez nadepnięcia na którąś z zabawek.
James już wcześniej był hiper świadomy obecności Tony'ego. Początkowo sądził, że to wiąże się z ich niezbyt łatwą przeszłością. Jakkolwiek Steve nie próbował przekonać siebie samego, Bucky'ego i wszystkich dookoła, że Zimowy Żołnierz i Barnes nie są jednością, tak on sam nie był o tym tak przekonany. Stark chyba też nie, bo miesiącami czuł na sobie jego uważne, szacujące spojrzenia. Zmuszał się by nie reagować na nie w żaden sposób. Jednak z czasem coś się zmieniło... i łapał sam siebie na tym, że wpatrywał się w Tony'ego i próbował rozgryźć co siedzi w jego głowie. Nie żeby dawał sobie wielkie szanse na to. W końcu nie dla niego jednego, Stark to chodząca enigma.
I tak sobie trwali wgapiając się w siebie na wzajem, gdy wydawało im się, że ten drugi nie widzi.
***
Alarm rozbrzmiał w całej wierzy o północy w Halloween. I tak, Tony miał jakieś setki skojarzeń z kiepskimi horrorami. Oni wyjdą, coś wejdzie do wieży i pozjada ich jak już będą sobie smacznie spać we własnych łóżeczkach. A przynajmniej tak byłoby gdyby to był niskobudżetowy straszak dla ludzi łaknących poczuć dreszczyk emocji.
Kiedy dotarli na Long Island, Stark nie mógł powstrzymać rozbawionego prychnięcia. Normalnie nie wierzył w to co zobaczył. Coś wypłoszyło nietoperze z ich naturalnych siedlisk i zmusiło do przybycia do tej konkretnej dzielnicy. Było ich tysiące. W powietrzu, podwieszone na lampach i gałęziach drzew, ranne spadały na chodniki i jezdnie. Ludzie w około wrzeszczeli. Jakaś pięciolatka z blond lokami do pasa wyła przeraźliwie, bo jeden z tych gagadków tak zaplątał się jej we włosy, że ratownik medyczny orzekł, że nie ma innej rady tylko nożyczki. Wtedy do wrzasków dziewczynki dołączył jeszcze lament jej matki, ojca i chyba nawet dziadka...
Tony niepewnie wylądował na kawałku jezdni wolnym od konających nietoperzy i próbował namierzyć wzrokiem Furry'ego. Ich jednooki superszpieg musiał się czuć jak na zlocie rodzinnym. W końcu sam w tym nieodłącznym, skórzanym płaszczu do ziemi przypominał wielkiego nietoperza.
— Wiesz może dlaczego TO wymagało interwencji mścicieli? — na wpół warknął na wpół zapytał wyraźnie poirytowany Bucky.
— Jest ich zbyt dużo, żeby były z jednego miejsca. Coś lub ktoś musiał je tutaj zwabić...
— I mamy dorwać tego który za tym stoi? — w jego głosie była obietnica mordu
— Między innymi... Poza tym nietoperze często przenoszą wściekliznę. — dodał najciszej jak potrafił, w końcu nie chcieli wywołać jeszcze większej paniki. — Nawet, jeśli jeden na sto jest chory, to i tak ta liczba szybko wzrośnie. A wtedy...
— Czyli co mamy właściwie robić? Nie da się ich wszystkich...
— Nie — odpowiedział za niego Spiderman przelatując nad nimi na swojej pajęczynie. — Nie zrobimy masowej eksterminacji nietoperzy!
— Okay...
— One żywią się owadami, często szarańczą lub innymi szkodnikami. Usunięcie z łańcucha pokarmowego tak ogromnej ilości nietoperzy...
— Dobra łapię, ale czy mogę ubić jednego konkretnego? — zapytał odwracając się do Tony'ego plecami. Spodnie od kombinezonu bojowego nie były co prawda aż tak obcisłe jak te przy pierwszej wersji, ale nadal tyłek Barnesa wyglądał w nich całkiem nieźle. Dlatego Starkowi zajęło dłuższą chwilę skupienie się na czymkolwiek innym.
Bucky w tym czasie próbował odczepić coś od swoich lekko przydługich włosów. Tony bardzo usilnie starał się nie roześmiać. Nabijanie się z gościa, który potrafił oddać celny strzał z odległości dwóch kilometrów nie byłoby mądrym zagraniem. Szczególnie, jeśli Stark miał nadzieję na dostanie się do spodni Barnesa jeszcze w tym stuleciu. — Pomożesz czy będziesz się tak tylko gapił podśmiewując pod nosem?
— Zdaje się, że któryś z ratowników ma już wprawę w usuwaniu nietoperkowych nakryć głowy....
— Tony.
— Już, już — niestety szybko okazało się, że w zbroi to on może co najwyżej usmażyć nietoperza albo niechcący urwać Bucky'emu głowę. Tego nie chciałby raczej żaden z nich.
— Cap! — zwołał do dyskutującego z Jane, o sposobach na schwytanie fruwającego problemu, Rogersa — Przydałaby się nam pomocna dłoń...
— No nie wiem czy tego chcesz Stark — zakpił Sam przez komunikator — Bardzo starałem się nie, ale słyszałem to i owo przez ścianę...
— Falcon! — zawołał spanikowany Steve
— ... Pajączek mógłby być zazdrosny, gdybyś spróbował położyć chociażby palec na tym co jego.
— CO? — Tony spojrzał na Bucky'ego w poszukiwaniu jakiegokolwiek ratunku — Możesz powiedzieć, że on właśnie nie zasugerował tego co mi się wydaję, że zasugerował?
— Yyyy, tak właściwie to... Niech Rogers ci to wyjaśni! — stwierdził lekko spanikowany Barnes oddalając się pospiesznie z nietoperzem nadal zwisającym z tyłu jego głowy.
***
Misja była już prawie ukończona dzięki pomocy Jane, Darcy i o dziwo Lokiego, który z dziką radością kręcił się wszędzie tam gdzie przebywała była dziewczyna Thora. Pewnie miało to coś wspólnego z tym, że Loki bardzo lubił obserwować emocjonalne cierpienie brata, a teraz on mógł być bliżej dr. Foster niż sam bóg piorunów... Bucky cieszył się, że to nie on był aktualnym obiektem osobistej zemsty Psotnika/Kłamcy. Planował aby taki stan rzeczy utrzymał się jak najdłużej. Najlepiej do końca jego życia.
Rogers oberwał od Tony'ego celnego kopniaka między nogi, za dobieranie się do kogoś spoza swojej geriatrycznej kategorii wiekowej. Wtedy został zasieciowany przez lecącego na ratunek Spidermana. Ostatecznie okazało się, że to z czego była zrobiona pajęczyna Parkera nie rozpuszcza się nawet pod wpływem repulsorów, a jedynie kurczy i twardnieje niczym cholery diament.
Tony nie mógł opuścić zbroi ani się w niej poruszać, więc Bucky został oddelegowany do przenoszenia go z miejsca na miejsce niczym gadającą figurę woskową. Zawsze myślał o sobie, jako o kimś kreatywnym w doborze przekleństw do sytuacji, ale Stark przewyższał go w tym o całe poziomy.
Ostatecznie to było zbyt uciążliwe dla nich obu i każdego przebywającego w zasięgu słuchu, albo posiadającego działający komunikator, więc Rogers ku ogólnej radości rozkazał Samowi odtransportować Tony'ego do warsztatu. Peter stwierdził, że może spróbować kilku sposobów na rozpuszczenie, bądź osłabienie struktury sieci, by pomóc Iron Manowi wyjście ze zbroi bez konieczności jej całkowitego zniszczenia.
***
Sam wrócił do nich po kilkunastu minutach, by pomóc z rannymi, wystraszonymi cywilami. W końcu jako jedyny z nich miał dyplom z psychologii i wiedział jak radzić sobie w przypadku masowej paniki.
— Co prawda nie przerabiałem na zajęciach skutków ataku pomiotu Draculi... — urwał znacząco — ale zrobię co będę mógł — obiecał
— Przyjąłem — zasalutował Rogers — Mieszkańcy z kamienicy, w której się to zaczęło są cali twoi, Falcon
— Się robi, Cap!
— Wdowa i Hawkeye, zajmiecie się nieco pijanymi, ale nadal mocno wystraszonymi klubowiczami.
— A co ze mną? — zapytał Barnes
— Na pewno nie chcesz wrócić do wieży?
— Nic mi nie jest do diabla! Ty też będziesz kpił z tego, że trzeba było obciąć mi włosy, by uwolnić ode mnie biednego nietoperza?
— Nie, to raczej działka Tony'ego... i całej reszty naszych tak zwanych przyjaciół — zapewnił Steve, ale kąciki jego ust drgnęły zdradziecko — Chcę tylko wiedzieć czy nie wolałbyś być gdzie indziej...
— Wolałbym. — przyznał, bo kto jak kto ale Rogers zał go zbyt dobrze by dał się oszukać — Jednak w tej chwili Stark przesłuchuje młodego w kwestii waszego związku i jestem tak na dziewięćdziesiąt procent pewien, że kwestia seksu też zostanie poruszona... A przez serum i swój czuły słuch, to i tak wiem o tym zbyt dużo.
— Zazdrość jest dla słabych ludzi, sierżancie — zakpił Falcon i jakaś siła wyższa musiała uznać, że jak na jeden dzień to zbyt wiele kpin jak na jednego, biednego Bucky'ego, bo w następnej sekundzie Sam zaczął kręcić beczki w powietrzu, kichać i machać nieskoordynowanie rękoma. — Weźcie to ze mnie! Raaaatunku! Barnes, zabierz to bydle! Zastrzel! Zabij! Aaaaaa ja spadam! APSIK!
Na szczęście Thor wciąż snuł się smętnie wśród cywilów i zdążył na czas wzlecieć w powietrze i ustabilizować upadek Willsona. Inaczej z niego i kociaka zostałby jedynie krwawe plamy.
— THOT! — warknął Bucky, przejmując go od bardzo wkurzonego i strasznie zasmarkanego Falcona, jednego ze swoich kociaków. Tego najmniejszego, którego tygodniami dokarmiał z butelki.
— To nie żaden kot-Thot — warknął Sam wpatrując się w białego kociaka z żądzą mordu — Tylko cholerny Kamikaze!
***
Oczywiście każdy dokarmiający moją Wenę komentarz mile widziany :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro