Sekrety, sekreciki i ich konsekwencje... MCU cz. 2 Winteriron
Część 2 na 3
Na wesoło, pisane głównie dla siebie.
Sprawdzane pobieżnie, jak widzisz jakiś bardzo rażący błąd, to daj znać.
***
Minęło dokładnie sześć tygodni, odkąd Bucky przytargał kłębek śmierdzącego futra ze sobą do wieży.
***
Pięć, od niespodziewanego wzrostu liczebności kotów oraz jego przymusowej eksmisji z dotychczasowego miejsca zamieszkania. Szczegół, że przeprowadził się dokładnie piętro wyżej. Pokój i łazienka nadal miały taką samą powierzchnię i podobny, minimalistyczny wystrój.
***
Nataszy wystarczył zaledwie tydzień, by włamać się do jego części mieszkania i przyłapać go na dokarmianiu, lekko odstającego od reszty, kociaka.
***
Od trzech tygodni, o kotach wiedział już Clint. Bucky nadal nie potrafił rozgryźć dziwnej, pełnej pasywnej agresji, relacji jaka łączyła Wdowę i Bartona. Jedno było pewne, mówili sobie absolutnie o wszystkim. O kotach też.
***
Przez ostatnie dwa tygodnie, stworzenia nabrały nieco ładniejszego wyglądu i wreszcie otworzyły ślepia. Pierwszym co zobaczyły na tym okrutnym świecie była uśmiechnięta gęba Petera Parkera, który wracając do wieży drogą sieciową zapomniał, że od jakiegoś czasu mieszkał piętro niżej.
***
Bucky może z ręką na sercu zaświadczyć, że nawet w wojsku nie biegał tyle, co w ciągu tego tygodnia. Koty, kiedy tylko postawiły swoje koślawe cztery łapki nieco stabilniej, zaczęły rozpełzać się po całym piętrze. Jednego w ostatnim momencie wyciągnął z bębna pralki. Kot samobójca.
~~~
Tony z lekkim zaniepokojeniem przyglądał się dwóm, futerkowym kształtom siedzącym na stercie opakowań po pizzy. Może faktycznie ponad trzydzieści godzin w warsztacie, bez choćby kwadransa drzemki, to zbyt wiele jak na jego starzejący się organizm?
— Jarvis?
— One naprawdę tam są, sir. — zadrwiła jego sztuczna inteligencja
— Aha — odetchnął z ulgą, która trwała tylko dwie sekundy, dopóki Dummy z pełną mocą nie ruszył ze stacji ładującej wprost na kociaki. — DUMMY, NIE! — wrzasnął, po czym rzucił się aby zatrzymać rozpędzonego bota, bo inaczej z czyichś zwierzątek zostaną tylko dwie mokre plamy.
Pięć minut później, zastanawiał się czy naprawdę warto było tak się poświęcać dla dwóch niewdzięcznych stworzeń. Zanim udało mu się usadzić Dummy'ego na jego metalowej dupie, zdążył rozbić sobie głowę, nos i zniszczyć obecny prototyp zbroi. To ostatnie zdecydowanie skończyło się dla niego najgorzej. Stelaż nie wytrzymał naporu dwóch wspinających się po nim kociaków, zaciekle polującego na nie bota i próbującego go powstrzymać Starka. Ostatecznie Dummy i Tony skoczyli uwięzieni pod stertą złoto-czerwonej zbroi i stalowych ram, które przytrzymywały ją w pionie.
— Jarvis czy ktokolwiek z drużyny znajduje się w tej chwili w budynku?
— Kapitan Rogers, ale w tym momencie jest raczej... niedysponowany.
— Aha? A młody?
— Pan Parker, również — albo Tony miał już halucynacje z powodu upływu krwi, albo jego sztuczna inteligencja brzmiała na zakłopotaną.
— Dobra, to po prostu przyślij kogo możesz! — syknął zirytowany. Niby podczas misji bywał w dużo gorszym stanie i wciąż walczył. Jednak zostanie pokonanym, przez dwa niewielkie kłębki futra oraz własnego bota, to dla niego nowy poziom upokorzenia.
— Sierżant Barnes już tutaj zmierza — poinformował go Jarvis.
— Cudowanie — wymamrotał pod nosem. Ze wszystkich, cholernych ludzi mieszkających w tej wieży, to musiał być akurat on?
Potrzebował miesięcy przeglądania akt Barensa, zarówno tych z lat czterdziestych, jak i teczek pełnych szczegółowych raportów, a czasami również nagrań, tego w jaki sposób Hydra zrobiła z niego swoją super broń, by w końcu zaakceptować obecność tego faceta we własnym domu. Nauczył się rozdzielać Jamesa "Bucky'ego" Barensa i Zimowego Żołnierza. Gdyby wiedział co to za sobą pociągnie, postarałby się nie być aż tak dokładnym i drobiazgowym w analizowaniu osobowości Jamesa. Niestety zorientował się, że poświęcał Barnesowi zdecydowanie zbyt wiele uwagi, gdy było już za późno aby zrobić krok w tył.
Nie wyszło mu z Pepper i na jakiś czas odpuścił sobie randkowanie. Przynajmniej takie prowadzące do czegoś więcej, niż kilka godzin łóżkowej gimnastyki. Nie wrócił co prawda do tego co robił przed Afganistanem, ale zdarzyło mu się kilka razy nie wrócić z jakiejś gali samemu. Jedno zdjęcie z nim i jakaś modelka czy początkujący aktor przez kilka miesięcy byli na topie. Miał świadomość, bycia wykorzystywanym, ale on też wykorzystywał ich chęć zabłyśnięcia w wielkim świecie, by mieć całkiem udany seks bez konieczności angażowania się czy chociażby minimalnego poznania drugiej osoby.
I to naprawdę działało przez niemal rok. Dopóki cholerny sierżant Barnes, nie poprosił go o zerknięcie na metalowe ramię, które ucierpiało w spotkaniu ze zmutowanym, ropucho podobnym stworem siejącym postrach w Queens. Raz zobaczone nie da się od zobaczyć. A on nie tylko mógł zerknąć na to całkiem niezłe ciało, ale i go dotknąć przy naprawie przewodów impulsów i całkowitej rekonstrukcji sieci czujników nacisku bez których, Barnes gniótł w dłoni wszystko co popadnie: począwszy od szklanek, przez hantle na siłowni, a na dłoni Rogersa kończąc.
Podsumowując, ostatnie czego chciał to aby facet, którym był dosyć mocno i żałośnie oczywiście zainteresowany, zobaczył go w tak nieatrakcyjnym wydaniu. I nawet nie chodziło o tą całą krew. Barnes w końcu bywał z nim na misjach, a to wiązało się niejednokrotnie z jakimiś obrażeniami.
Teraz Tony nie dosypiał od tygodnia, wcale nie zmrużył oka od trzydziestu dwóch godzin, prysznic odpuścił sobie nawet dobę wcześniej. Ponadto był nieogolony, rozczochrany w umazanych smarem, przepoconych ciuchach... I to on, przez trzy lata z rzędu, był wybierany na najseksowniejszego mężczyznę w Stanach?
Usłyszał charakterystyczny dźwięk rozsuwanych drzwi i kilka szybkich kroków. Po czym Barnes, jakby zamarł. Poważnie? Facet był na cholernej wojnie, od jakiegoś czasu regularnie walczył z najdziwniejszymi złoczyńcami, kosmitami czy Nordyckimi bogami z wybujałym ego, a zaskoczył go Tony Stark rozpłaszczony na podłodze przez własną zbroję, bota i dwa niewielkich rozmiarów kociaki. I tym razem, to nie były przynajmniej nagie panienki ze sztucznymi, kocimi uszkami...
— Barnes?
— Chaos i Katastrofa! — wykrzyknął dziwnym tonem. To nie było zaskoczenie, a bardziej nagana miesząca się z ulgą i szczęściem.
— Cóż, to trafny opis tego co tu się wydarzyło — stwierdził cierpko — Czy mógłbyś mnie w końcu uwolnić?
Bucky w końcu podszedł kilka metrów bliżej i po krótkim przypatrywaniu się stercie metalu, zaczął od tych najbardziej chybotliwych, które w razie zsunięcia groziły roztrzaskaniem mu czaszki. Gdyby Dummy nie przyjął większości impetu na siebie, to Tony skończyłby o wiele bardziej porozbijany czy może nawet połamany. Jeden z kociaków uznał, że można już sprawdzić czy ten wielki kawał zakrwawionego mięcha, nadaje się już do spożycia. Kot podpełzł bliżej, wspiął się po rękawie jego bluzki i przysiadł pomiędzy obojczykami, drobne pazurki raz po raz zatapiając w skórze na szyi Tony'ego. I nawet poważył się mruczeć. Mały, wredny skurwiel.
— Au — syknął Stark. James natychmiast zamarł — Nie, ty w porządku, żołnierzu. Możesz spokojnie dalej działać — zapewnił. Nie miał, jak odsunąć natrętnego miniaturowego mordercy z dala od swojego gardła.
— Katastrofa! — Ton Bucky'ego był iście ojcowski. Pełen irytacji, dezaprobaty i ukrytej groźby szlabanu. Następnie kociak z jego grdyki został przesadzony nieco dalej, na jego prawe ramie — Siedź tu. — Nie minęła nawet minuta, jak Stark poczuł drugą parę łapek uzbrojonych w bardzo ostre pazurki, wspinającą się po przedramieniu. Kociak zwinął się w kłębek obok tego pierwszego i wyraźnie zadowolony z leżaczka, zaczął szykować się do spania — Chaos — Barnes wydawał się zrezygnowany. I do Tony'ego wreszcie dotarło, czyje te małe potwory są.
— Nazwałeś je tak, bo to odzwierciedla ich osobowości czy najpierw nadałeś im imiona, a teraz one starają się za wszelką cenę sprostać reputacji, która ich wyprzedziła? — zapytał ze śladową ilością ironii w głosie — Chaos i Katastrofa. Katastrofa i Chaos... — zaśmiał się sam w zasadzie nie wiedział z czego. Pewnie to ta utrata krwi, uraz głowy albo bliskość Barensa.
— Jest jeszcze ich matka Pavetta i trójka rodzeństwa.
— Zniszczenie, Demolka i Destrukcja?
— Zgadłeś tylko Demolkę. — przyznał Barnes z niewielkim, ale szczerym uśmieszkiem — Pozostali to Thot i Bestia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro