Sekrety, sekreciki i ich konsekwencje cz. 5
Błędy wcale niesprawdzone. Poprawię jutro i pewnie dopiszę akapit czy dwa. Ale jak ktoś chcę, to leci do Was wstępna wersja.
To taki mój znak dymny, że nadal żyję i piszę XD
Zapraszam do zerknięcia do nowej książki "Huśtawka, cuksy i piwo bezalkoholowe" Nawet nie trzeba znać realiów Supernatural, to i tak AU, które z serialem będzie mieć niewiele wspólnego.
***
— Tony, nie — powiedział stanowczo Bruce
— Ale...
— Nie masz co marzyć, że wypuszczę cię stąd w godzinę po odzyskaniu przez ciebie przytomności.
— Bruce obaj dobrze wiemy, że potrzebuję jedynie kilku kroplówek, snu i odrobiny tradycyjnego, tłustego żarcia na kaca, a będę jak nowo narodzony — wyliczał wpatrując się w Bannera szczenięcym spojrzeniem, które podpatrzył u Rogesrsa. Chyba robił coś nie tak, bo Bruce wcale nie wyglądał jakby robiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Cholerny Kapitan Mrożonka potrafił tymi swoimi ślepiami zaczarować nawet Pepper i Fury'ego. Tymczasem on geniusz nad geniuszami nie radził sobie z jednym, mocno wkurwionym, kumplem. Niesprawiedliwe. — Jarvis może monitorować...
— Nie.
— Mógłbym chociaż
— Nie
— Bruce, to nadal moja wieża. Teoretycznie nie muszę prosić cię o pozwolenie na opuszczenie mojego piętra szpitalnego...
— Spróbuj — prychnął Banner, a w oczach pojawił się znajomy przebłysk zieleni. Tony przełknął z trudem i ze zrezygnowaniem opadł z powrotem na łóżko. — Cudownie. Barnes podłącz mu ponownie wszystkie kabelki, a jak będzie się dalej rzucał, to pomyślimy również o cewniku.
— Nie zrobisz mi tego...
— A chcesz się założyć? — rzucił nawet nie odwracając się w ich stronę. Ostatecznie zniknął w jednym z pomieszczeń służącym za gabinet. James od razu rzucił się do wykonania wydanego polecenia. Ach ta wojskowa nadgorliwość...
— Stworzyłem potwora — wymamrotał Stark najciszej jak potrafił, ale Bucky i tak to wyłapał.
— Nie wiem na ile to twoja wina, ale Bruce zrobił się ostatnio dosyć... stanowczy? Mniej więcej odkąd wrócił z tego zastępstwa za McCoya...
— Myślisz, że Profesor robił te swoje voodoo czary z mózgiem naszego miłego Bruciaczka i teraz ten zmienił się w swoją gorszą wersję?
— Nie — odparł Barnes ze śmiechem — Mówię, że Logan całkiem nieźle radzi sobie z Hulkiem, a jeszcze lepiej z Bannerem.
— Ty chyba nie sugerujesz tego co mi się wydaję, że sugerujesz? — zapytał nieświadomie powtarzając to samo sformułowanie jakiego użył wcześniej w odniesieniu do Rogersa i Petera
— Tego, że Bruce romansuje z jednym z X-menów czy, że Hulk bzyka się z Wolverinem?
— Przestań! Do cholery przestań wrzucać mi do głowy wyobrażenie o tym jak Duży Zielony Facet i James Nożycoręki...
— Okay, okay — zawołał Barnes, unosząc ręce w górę w geście poddania się, kiedy Tony sięgnął po leżący na stoliku jogurt. Uchyliłby się, ale hałas mógłby zwabić Bannera, a Bucky nadal miał problem z patrzeniem facetowi w oczy. Kolejny raz przekonał się, że raz zobaczone nie da się od zobaczyć — Tak naprawdę to nie wiem czy Hulk też bierze w tym czynny udział. Bruce za to jak najbardziej... i jest w tym całkiem entuzjastyczny?
— Czy ja w ogóle chcę wiedzieć jak do tego doszło i skąd wiesz?
— Jestem najbardziej pechowym gościem w drużynie? — Ni to stwierdził ni zapytał — Najpierw wpadłem na Steve'a i Petera, a wczoraj...
— Ja tutaj sobie leżałem na wpół żywy od asgardzkiego miodu, a Bruce... NIE. Okropny, niedobry, ZŁY Banner.
— Aha, nie chcę psuć twojego wyobrażenia o nim jako o świętym czy coś, ale to nadal w większości zwykły facet.
— I mógł zignorować nieprzytomnego przyjaciela, którego los wciąż nie był przesądzony na rzecz macania Rosomaka?!
— Dramatyzujesz, wiesz o tym? Byłeś już podpięty pod wszelkie monitorujące cię maszyny, trzecia kroplówka schodziła, a ty powoli odzyskiwałeś kolory, więc Bruce wygonił mnie na śniadanie i zasugerował, że cuchnę twoimi rzygami, co mogło być w sumie prawdą...
— Przepraszam?
— Nie zabrzmiało to zbyt szczerze, Stark — powiedział Bucky mrużąc oczy. Tony mógł do woli wpatrywać się w te zabawne kurze łapki jakie mu się od tego robiły. Przelotnie zastanawiał się ile James mógł mieć lat. To nie było takie proste jak w przypadku Rogersa... Będąc Zimowym Żołnierzem, Bucky był wielokrotnie rozmrażany, wysyłany na misje i ponownie zamrażany. Na pewno wyglądał na starszego niż Steve — Poza tym z tego co miałem nieszczęście zobaczyć i usłyszeć, to Wolverine był inicjatorem wczorajszego... zbliżenia.
— James przestań wkładać w każde jedno słowo milion insynuacji. Naprawdę mogłem bez tego żyć — pożalił się Stark sufitowi czy może raczej Jarvisowi — Co, czemu się tak głupio uśmiechasz? — zapytał kompletnie zdezorientowany nagłym przypływem wesołości Barnesa
— Wkładać? — kaszlnął
— O Jezu.Kurwa.Chryste — sapnął przyciskając poduszę do twarzy — Bawisz się w dwunastolatka? Czy cofasz się w rozwoju?
— Jeśli ja zachowuję się jak szczeniak, to ty z kolei brzmisz jakbyś był zazdrosny o Bannera...
— Odbiło ci Barnes — zaśmiał się Stark — Absolutnie nie lecę na Bruce'a! To mój kumpel od nauki. Przyjaciel. Pokrewna dusza, ale bez najmniejszych szans na jakiekolwiek przyciąganie. Nic romantycznego.
— Czerwienisz się, wiesz? — stwierdził Barnes dziwnym tonem
— Bo mnie wkurzasz. — odbił podnosząc się do siadu i wpatrując się w Jamesa z nagłą chęcią przewalenia mu w tą zbyt idealną gębę. — Bruce jest... rodziną. I życzę mu wszystkiego dobrego, tylko dlaczego to musi oznaczać Wolverina? Poważnie, ten facet jest bardziej popierdolony ode mnie i pieprzy się ze wszystkim co ładnie się do niego uśmiechnie.
— Jakoś nie zaważyłem żeby przystawiał się do Steve'a, a musisz wiedzieć, że kumplują odkąd pierwszy raz nawiązaliście współpracę z X-menami.
— Może Rogers nie uśmiechał się wystarczająco ładnie.
— Albo znowu przesadzasz, a Logan wcale nie jest takim złym facetem dla Bannera.
— Wygląda na to, że i tak nie mamy innego wyjścia niż uważne obserwowanie tego jak to się rozwinie — prychnął mocno poirytowany — Uwierz nauczyłem się, że mówienie przyjaciołom, że nie mogą się z kimś umawiać nie jest najlepszym pomysłem. Rhodey wbił mi to do łba pięścią, kiedy oświadczyłem mu, że nie może umawiać się z pewną modelką, bo ja już z nią spałem...
— Ty chyba nie poznałeś Wolverina od tej strony, prawda? — zapytał Barnes z odrobiną dezaprobaty i zazdrości pobrzmiewających w głosie
— Nie — odpowiedział marszcząc nos na samą sugestię
— Robisz taką zniesmaczoną minę, bo to facet czy dlatego, że jest mutantem?
— Masz o mnie naprawdę wspaniałe zdanie James — powiedział Stark wpatrując się w Barnesa z zastanowieniem — Tony Stark - rasista i homofob.
— To nie tak...
— A jak niby?
— Nie zareagowałeś zbyt dobrze na wieść o Loganie i Bannerze, a Steve'owi oberwało się jeszcze gorzej.
— I to oczywiście znaczy...
— Nie wiem co to znaczy, próbuję zapytać, ale nigdy nie byłem zbyt dobry w dobieraniu słów. I nie dziwię się, że na mnie warczysz, ale... — Barnes urwał na chwilę, odetchnął i popatrzył na niego z dziwną determinacją we wzroku — Domyśliłem się, że martwisz się o Parkera, drużynę i milion innych spraw, które mogą stać się potencjalnymi problemami, a my nawet ich nie dostrzegamy.
— Huh — mruknął niezobowiązująco zachęcając Bucky'ego do kontynuowania
— Po prostu wiem, że jest coś jeszcze, ale nie umiem zgadnąć co — zakończył, brzmiąc na bardzo niezadowolonego. Tony z kolei dziękował wszelkim okolicznościom sprzyjającym, które miały wpływ na to, że Barnes nie dostrzegł jego żałośnie oczywistego zainteresowania swoją skromną osobą.
Ostatecznie to nie tak, że Stark był zazdrosny o Bruce'a, tylko raczej o sam fakt, że kumplowi udało się coś nad czym on pracował od prawie roku. Znaleźć kogoś z kim łatwiej i szczęśliwiej mu się żyło. To dosyć frustrujące uczucie, mieć atrakcyjnego, całkiem bystrego faceta, który nieprzypadkowo od miesięcy gościł w jego niezbyt skromnych fantazjach, na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie nie być w stanie nic z tym zrobić.
— Nie jestem zazdrosny o Bruce'a, ani o Logana — uzupełnił widząc specyficzny błysk w oczach Barnesa. Już on wiedział co przyszło temu idiocie na myśl — Byłbym niezłym hipokrytą jeśli miałbym problem z tym, że Peter czy Banner sypiają z facetami. Sam to czasem robiłem... Co do mutacji... o ile nikt nie próbuje grzebać mi w głowie, to może nosić się nawet na niebiesko, mieć ogon, skrzydła czy szpony z adamantium. Mam to gdzieś... — oznajmił z cało szczerością na jaką mógł sobie pozwolić w danych okolicznościach. Przecież nie powie, że niektóre aspekty mutacji są dla niego interesujące na wiele sposobów. Na przykład metaliczne elementy anatomii, super siła... i zaskakująco krótki okres refrakcji. — Jeśli Logan coś wywinie, to zaklepuję sobie zrobienie z niego pieczonego żywcem rosomaka.
— Przyznaj, że zwyczajnie zalazł ci za skórę tym, że dobierał się do Bruce'a w twojej obecności. Szczegół, że byłeś praktycznie martwy dla świata.
— No może trochę, ale to naprawdę niezbyt fajne uczucie, że oni sobie ten teges w pobliżu mojego pogrążonego w poalkoholowej śpiączce ciała.
— Ciesz się, że nie na twoim łóżku — pocieszył go Bucky
— Też prawda — westchnął wzdrygając się na mentalny obraz Logana i Bruce'a. To było prawie tak samo złe jak Steve i Peter — Jakim sposobem w ciągu jednego tygodnia ilość jednopłciowych par w drużynie zwiększyła się dwukrotnie?
— Cóż... tak naprawdę, to nie wiemy kiedy dokładnie się spiknęli, a to, że dowiedzieliśmy się akurat teraz można uznać za zwykły zbieg okoliczności.
— Na szczęście Logan nie jest Avengersem — wymamrotał Tony — Fury'emu pękłaby żyłka.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro