Róża wiatrów/ Sterek cz.4
Rozdział sprawdzony przez
Rozdział 4.
Kolejny piątkowy wieczór mijał Derekowi na oglądaniu kiepskich horrorów. Laura nazwałaby to inaczej... prawdopodobnie z kwaśną miną nazwałaby go zakompleksioną nastolatką i kazała ruszyć dupę z tej kanapy. Prawie mógł usłyszeć jej głos, to jak prychnęłaby na koniec, dobitnie wskazując na drzwi i grożąc, że jeśli nie wróci cuchnąc jak normalny student, czyli potem i seksem, to odetnie go od dostępu do Internetu.
Tak był jeszcze dwa lata wcześniej, ale od tamtego czasu ich relacja znacznie się pogorszyła. Laura przestała lubić czy nawet akceptować swoją drugą naturę, a on całkiem nieźle współpracował ze swoim wilczym ja. Jednak teraz, kiedy jego bratnia dusza odrzuciła go jakiś miesiąc wcześniej, Derek z otwartymi ramionami przywitałby siostrę, wraz z jej złośliwościami i sarkazmem, bo wiedział, że za tą fasadą naprawdę kryje się troska o niego. Niestety, nie mógł jej tego powiedzieć, bo prawdopodobnie wytropiłaby i zabiłaby Stilesa.
Kilka osób na uczelni mógł nazwać znajomymi, ale nie na tyle bliskimi, żeby zwierzać się z takich spraw. Został więc sam na sam z kwaśno-gorzkim odorem odrzucenia i upokorzenia. Coś z nim musiało być, kurwa, nie tak, skoro nawet przeznaczona mu osoba go nie chciała.
***
Stiles z opóźnieniem zorientował się, jak Derek odczytał jego pytanie. Zanim zdołał się otrząsnąć, po przystojnym brunecie nie został nawet ślad. Nic o nim nie wiedział oprócz tego, że chodzili na tę samą uczelnię, ale nie znał nawet jego kierunku studiów.
Minęło kilka tygodni, a on podejrzewał, że wilkołak był naprawdę niezły w ukrywaniu się. Nie pomagało również to, że Isaac patrzył na niego, jakby utopił szczeniaczki w szambie. On po prostu o tym nie wiedział, okay? Nie miał pojęcia, że spotkanie bratniej duszy jest możliwe. Zawsze miał pecha co do swoich partnerów... raz wpakował się w dziwną relację z kumplem z liceum. Byli czymś, ale nikt o nich nie wiedział. Jackson traktował go jak swój brudny sekret, ale był tak zaborczy i zazdrosny, że Stilinskiemu zabrało niemal pół roku, żeby całkowicie uwolnić się od Whittemora.
Dlatego tak przeraził go Derek, bo przecież brunet wiedział o tych durnych pijackich wygłupach i patrzył na niego jak na jakiś prezent od losu.
Żeby chociaż raz nie musieć zastanawiać się nad tym, gdzie podziewa się Hale ani jak bardzo mu dokopał, wybrał się na jedną z mocno zakrapianych imprez Danny'ego. Nie spodziewał się tam tylko spotkać swojego byłego. Wypił już kilka kolejek Tequili z przypadkowymi osobami i chwilę poflirtował z jakimś młodszym chłopakiem. Dopiero wtedy, gdy już mocno szumiało mu w głowie, poczuł znajomy zapach gdzieś za sobą. Odwrócił się spanikowany i oczywiście w odległości zaledwie półtora metra oparty o filar stał Jackson Whittemore, ze swoim krzywym uśmieszkiem i nienaganną fryzurą. Kurwa.
***
Derek zdążył odebrać zamówioną chińszczyznę, kiedy poczuł znajome swędzenie na ręce. Syknął, a dostawca popatrzył na niego, jak na idiotę.
— Sorki... uszkodziłem się na siłowni — mruknął bez przekonania, a chłopak posłał mu współczujący uśmiech.
— To będzie trzydzieści trzy dolary i nie obrażę się za napiwek...
— Poczekaj sekundę, tylko znajdę portfel. — Hale cofnął się pospiesznie w głąb mieszkania i zerknął na przedramię.
Pomocy. Proszę. — A pod spodem jakiś adres. Coś mu to mówiło, ale jakoś nie mógł skojarzyć dokładnej lokalizacji.
Złapał portfel i klucze od mieszkania. Odliczył czterdzieści dolców za jedzenie i wcisnął lekko zdziwionemu chłopakowi już za drzwiami.
— Wiesz może, gdzie to jest? Murray Hill 34?
— Jasne... to dosyć blisko. Dużo studentów i klubów... — chłopak całkiem nieźle wytłumaczył mu, jak najszybciej tam dojechać. Derek zdecydowanie nie żałował tych kilku groszy napiwku, a kiedy kilka minut później parkował przed jakimś domem bractwa, miał ochotę dziękować niebiosom za to, że chociaż raz nad nim czuwały i nie musiał błądzić po całym Nowym Jorku.
W środku było pełno ludzi w różnym stopniu upojenia alkoholowego. Próbował jakoś wywęszyć Stilesa, ale zbyt wiele zapachów mieszało się ze sobą, kompletnie go dezorientując. Całe szczęście, że zabrał ze sobą długopis.
Jestem na miejscu. Gdzie dokładnie?
Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
Łazienka na piętrze. — Napisanie wściekłą czerwienią. Szminka? Serio Stiles? Wilkołak ruszył we wskazanym kierunku, a z każdego możliwego zakamarka docierał do niego zapach seksu, alkoholu i wymiocin. Fuj.
Dostrzegł jakiegoś słaniającego się na nogach blondyna, wściekle walącego do jakichś drzwi.
— Przecież wiem, że wciąż ci na mnie zależy! — wybełkotał. — Stiles! — Dereka momentalnie zmroziło.
— Idź spać, człowieku — warknął, patrząc na młodszego. — Najwyraźniej przyjaciel nie ma ochoty na rozmowę z tobą...
— Spieprzaj — odciął się blondyn i Hale już prawie był przy nim, kiedy zamek szczęknął, a drzwi uderzyły niczego niespodziewającego się pijaczynę, posyłając go na bliskie spotkanie z podłogą. Po kilku sekundach ze środka wysunął się niepewnie znajomy szatyn.
— W porządku? — zapytał wilkołak.
— Będzie, jak już sąd wyjdziemy.
Wsiedli o Camero i przez chwilę Derek czekał na to, aż Stiles powie gdzie go podwieźć, albo cokolwiek innego.
— Przepraszam...
— Za co? — zdziwił się.
— Za zepsucie wieczoru, ale nie miałem przy sobie komórki, a Jackson jakby wyrósł spod ziemi za moimi plecami i nie miałem czasu wymyślić nic lepszego niż schowanie się w łazience.
— Nie ma sprawy. — Westchnął. — Gdzie chcesz jechać?
— Do ciebie?
— Okay. — Odpalił i dopiero wtedy to do niego dotarło. — Czekaj, co?
— Uhm... Isaac ma gorącą randkę, a jesteśmy współlokatorami. Nie mogę tak nagle wrócić... rozumiem, jak nie chcesz ze mną gadać po tym, co stało się w salonie tatuażu. Byłem nieco ofensywny.
— W porządku... naprawdę rozumiem. Poznajesz jakiegoś gościa i ten mówi ci prosto z mostu, że jesteście jakoś związani przez fatum. Też bym się pewnie wkurzył, gdybym nie wiedział o tym, że coś takiego jest możliwe.
— Yeah. To jeden z powodów, ale nie byłbym taki wredny, gdyby nie moje wcześniejsze przejścia z Jacksonem.
— To twój były?! — Szatyn skinął głową.
— Bardzo zaborczy typ... a ty tak trochę go przypominałeś. Nie chciałem powtórki z rozrywki.
— Jak już powiedziałem: łapię. Nie znaczy nie.
— Derek, ja...
— Odpuść.
— Uhm... nie sądzę, że chcę to zrobić. Lubię cię i widzę kilka plusów w tej całej wilko-magii. Na przykład: oszczędzę na rachunkach za telefon.
— Stiles... — Hale mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
— No co?
— Jesteś pewny?
— Taaak. Rzuciłeś mi się na ratunek, jak jakiś błędny rycerz. Tylko żebyś się nie przyzwyczaił za bardzo. Nie jestem jakimś delikatnym, marnym puchem. Damą w opresji ani kotem na drzewie. Nie musisz na mnie cały czas uważać.
— Czy ja ci wyglądam na strażaka?
— Tak trochę... jeszcze jakaś charakteryzacja, pot i seksowny kombinezon, i cała branża porno twoja.
— Boże – sapnął wilkołak — powiedz, że ty żartujesz...
— Jesteś aż tak pruderyjny?
— Nie, ale ty nie masz za grosz wstydu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro