Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Róża wiatrów/Sterek cz.2


Sprawdzone przez: fine-by-me

Rozdział 2.


Po pojawieniu się tatuażu coś się zmieniło. Rysunki przestały pojawiać się na jego skórze, a Derek stał się jeszcze bardziej markotny i nieszczęśliwy.

Może się poddała?

Kilka razy zawisł z długopisem nad ręką i już, już prawie zaczął coś pisać, ale niestety zawsze zwyciężała jego niepewność i rezygnował z prób nawiązania kontaktu.

Przez te kilka tygodni, gdy nic się nie działo, Hale zdążył wrócić do swojej rutyny. Chociaż nie całkiem, bo pewnym odstępstwem od normy były odwiedziny u wuja w szpitalu. Niestety to jeszcze bardziej go zdołowało, bo Peter nadal nie wykazywał najmniejszych oznak życia.

Od czasu tej wizyty czuł się jeszcze gorzej. Jakby tkwił w jakimś stanie zawieszenia. Chodził na uczelnię, jadł i zdawał kolejne egzaminy, bo przecież był środek sesji, ale działał jak na autopilocie. Tęsknił nawet za Laurą i jej wiecznym narzekaniem na wszystko.

Zdał ostatni egzamin i nawet nie miał komu się tym pochwalić. Czekał go kolejny nudny wieczór z telewizorem. Westchnął i ruszył w stronę swojego mieszkania. Mroźne styczniowe popołudnie wcale nie zachęcało ludzi do spacerów. Woleli gnieść się w miejskiej komunikacji, ale jego wilcze ja nie było zbyt szczęśliwe, gdy docierało do niego zbyt wiele bodźców na raz. Dlatego skusił na półtora kilometrowy marsz.


Po jakimś czasie poczuł zapach innego wilka, również bety. Rozejrzał się ostrożnie dookoła i dojrzał szyld z triskelionem. Studio tatuażu. Nie miał pojęcia, co go do tego pchnęło, ale postanowił zaryzykować i zerknąć do środka.

Tak jak się spodziewał, za ladą stał wilkołak. Młody i bardzo znudzony, ale jego oczy widocznie się rozjaśniły, kiedy go dojrzał.

— Hej! Jeśli chcesz zrobić sobie tatuaż, który nie zniknie po kilku minutach, to dobrze trafiłeś, kolego. — Chłopak uśmiechnął się do niego krzywo i wyciągnął rękę ozdobioną kilkoma celtyckimi symbolami.

— Właściwe to wszedłem tylko dlatego, że wyczułem nowy zapach w okolicy. — Nie było sensu udawać, skoro obaj wiedzieli, kim byli.

— To nie jest jakieś twoje terytorium, prawda? — zapytał już mniej pewnie.

— Nie, nie, spokojnie. Tutaj działa to nieco inaczej, bo jest zbyt wielu ludzi na niewielkiej przestrzeni, by był sens walczyć o powierzchnię. Raczej dzieli się wpływy i rywalizuje o stanowiska... Jednak to raczej te typowe mieszczańskie watahy.

— Uff. Nie uradziłem się wilkołakiem. Ugryzł mnie taki jeden...

— Dawno? Jak z kontrolą?

— Na początku liceum... spokojnie, radzę sobie — mruknął blondyn. — Tak w ogóle to jestem Isaac.

— Derek Hale.

— Hale? Beacon Hills?

— Tak. Skąd wiesz?

— Też stamtąd pochodzę. Lahey. Możesz kojarzyć mojego ojca, był nauczycielem w liceum, jak jeszcze tam chodziłeś.

— Trener?

— Yup. — Brunet spojrzał na chłopaka uważniej. Pamiętał go jako nastolatka pachnącego strachem.


— Studia mówisz...

— Tak. Wiesz, to dziwne, ale skoro jesteśmy z jednego miasta i w ogóle... — Na chwilę się zawahał. — Potrzebuję watahy. Bycie omegą jest męczące i dosyć ryzykowne.

— Gdyby to ode mnie zależało... moja siostra nieco się zmieniła od czasu pożaru. Już prawie wcale się nie przemienia.

— Jasne...

— Zawsze możesz trzymać się mnie... jestem tylko betą, ale zawsze to coś. — Derek nigdy nie chciał statusu siostry, bo wiązała się z tym ogromna odpowiedzialność. Jednak teraz, patrząc na zawiedzionego chłopaka, pierwszy raz żałował, ze to nie on został alfą. Nie zmarnowałby tego tak jak Laura.

— Mówiłeś coś o tatuażach dla wilkołaków?

— Chcesz?

— Może... jutro wypadają trzydzieste piąte urodziny Petera, a on spędzi je znowu w śpiączce. To on uczył mnie kontroli podczas pełni na triskelionie. — Skinął w stronę szyldu.

— Wiesz, że to będzie boleć jak skurwysyn?

— Domyślam się... zwykły czarny wzór, między łopatkami. Tak, żeby ewentualnie dało się go ukryć. — Możliwe, że przez spotkanie innego wilkołaka i to jeszcze z jego rodzinnego miasteczka, Derekowi umknął taki mały szczegół związany z tym, że jego druga połówka odczuje połowę tego bólu.


***


Isaac zaprowadził go na zaplecze i sięgnął po specjalny tusz, wymieszany z niewielką ilością tojadu, oraz palnik gazowy.

— Najpierw namaluję wzór na skórze, a potem utrwalę go, spalając tojad.

— Okay...

Derek nie miał pojęcia, w którym momencie stracił przytomność, ale może tak było lepiej. Ocknął się na niewielkiej kanapie, gdy Lahey porządkował narzędzia.

— I jak? Nie żałujesz?

— Nie — odpowiedział pewnie.

Hale nawet nie zdążył założyć na siebie koszuli ani zapłacić za wykonanie tatuażu, kiedy usłyszeli kogoś wchodzącego do salonu, co było dziwne, bo przecież Isaac zamknął drzwi na klucz. Chwilę później do gabinetu wpadł przerażony chłopak. Dosyć ładny, jeśli Derek ma być już szczery z samym sobą. Brązowe oczy i jasna skóra zaróżowiona od wysiłku.

— Chłopie, ile razy mówiłem, żebyś nie wpadał tu jak do siebie. Mogłem komuś spieprzyć tatuaż przez twoje wtargnięcie.

— Isaac, coś jest nie tak z moimi plecami! Nagle zaczęły mnie pięć, jakby ktoś mnie przypalał. A teraz też czuję tam jakieś szczypanie... — Głos wydawał się znajomy, tak samo jak jego zapach. Wilkołak miał ochotę owinąć ramiona dookoła szczupłego ciała i wcisnąć nos w szyję nowo poznanego. Co raczej nie zostałoby dobrze odebrane. Dlatego siłą stłumił instynkty, wbijając pazury we wnętrze dłoni.

— Co? Przecież tatuaż robiłem ci na biodrze, o ile dobrze pamiętam.

— Wiem! Weź zobacz, co się dzieje.

— Stilinski, na Boga, jeśli to jeden z twoich pokręconych dowcipów, to zapomnij, że kiedykolwiek jeszcze coś ci wytatuuję... — Chłopak zdawał się w ogóle nie słuchać przyjaciela. Nie zwracając uwagi na siedzącego w bezruchu zszokowanego Dereka, zaczął zrzucać z siebie kolejne warstwy materiału.

— Myślałem, że zemdleję w tym pieprzonym autobusie. Miałem łzy w oczach, aż jakaś miła starsza pani zapytała, czy wszystko dobrze, a dzieciaki patrzyły na mnie jak na czubka! — Szatyn zasyczał boleśnie, gdy przy zdejmowaniu koszulka otarła się o wrażliwe miejsce.

— Co tam jest?! — Isaac gwałtownie wciągnął powietrze i wgapiał się w plecy niższego ze strachem i jakby zafascynowaniem.

— Ssstiles, ja naprawdę nie mam pojęcia... — Lahey zerknął niepewnie na bruneta i z powrotem na skórę przyjaciela. — Robiłem taki tatuaż, ale nie tobie.

— Co?

— Derek, wiesz, co jest grane? — zapytał zdezorientowany blondyn. — On ma taki sam tatuaż jak ten twój. Triskelion.

— Kurwa — szepnął wilkołak i szerzej otworzył oczy. Nie podejrzewał, że jego bratnią duszą może okazać się chłopak.

— Sadząc po twoim głosie, to całkiem nieźle orientujesz się w sytuacji, prawda? — mruknął szatyn, uważnie skanując go wzrokiem. Hale, niewiele myśląc, skinął głową. — Super! To może jeszcze łaskawie podziel się tą wiedza z nami?

— Okay... wie o tobie? — zapytał Laheya.

— Tak... właściwie to on mi pomógł ze wszystkim po ugryzieniu.

— Chociaż tyle.

— To coś związanego z wilkołakami? — wtrącił niepewnie szatyn.

— Częściowo tak. Nie tylko... coś ze starą, dawno zapomnianą magią. Każdemu może się to przytrafić, niezależnie od tego, kim jest, ale teraz mało kto w to wierzy. To naprawdę rzadkość — plątał się, klucząc wokół tematu.

— I?

— Nie mam pojęcia, jak ci to wytłumaczyć...

— Prosto z mostu. — Derek zamknął oczy i próbował wymyślić, jak dalej przeprowadzić tę rozmowę.

— Dlaczego róża wiatrów? — zapytał, odsłaniając lewe biodro, a pozostała dwójka wpatrywała się w niego jak w kosmitę. — Poza tym, czym jest Stiles?

— Uhm... Stliles to ja. Moja ksywka... tatuaż, bo czasami nie mam pojęcia, gdzie mam iść, co robić... taka tam metafora.

— Dobrze wiedzieć – mruknął Hale. — Jeszcze coś nie daje mi spokoju...

— Tak?

— Dlaczego dorysowałeś Kaczorowi Donaldowi wampirze kły?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro