Róża wiatrów/Sterek cz.1
Jestem nieco zafascynowana opowiadaniami z Bratnimi Duszami :)
Sprawdzone przez: fine-by-me
Ostatnio opublikowałam to krótkie opowiadanie na pewnym forum. Dopiero dzisiaj przypomniałam sobie, że tutaj i na ao3 też trzeba wstawić poprawioną wersję :)
Róża Wiatrów
Rozdział 1.
Gdy Derek był jeszcze dzieckiem, Talia często opowiadała o bratnich duszach. Jako kilkulatka niewiele go to obchodziło, bo przecież dziewczynki są głupie. Jednak Laura wpatrywała się w matkę oczarowana. Chłonęła każdą kolejną historię jak gąbka.
O przypadkowych słowach i rysunkach, pojawiających się na skórze tego drugiego każdej nocy.
Ukrywaniu tych znaków pod ubraniami czy biżuterią.
Pierwszych spotkaniach.
Konflikcie z rodzicami Talii i planach wydania jej za starszego alfę.
Ucieczce Talii z własnego ślubu.
Osiedleniu się w Beacon Hills z mężem betą i ich roczną córką.
Ojciec był trochę bardziej wycofany, ale bystremu obserwatorowi nie umknęło to, jak jego oczy zawsze zdawały się skupiać na Talii. Podążał za nią wszędzie i chociaż to ona była alfą dbającą o całe stado, to on chronił ją. Ich więź była silniejsza niż cokolwiek innego. Zdarzały się jakieś sprzeczki czy różnice zdań, bo przecież nie byli identyczni. Dopełniali się.
Kiedy byli razem, wydawali się niezniszczalni. Tak zapamiętał to nastoletni chłopak.
A potem wszystko, co znał, poszło z dymem...
***
Lata później, gdy z całej rodziny został tylko on, Laura i pogrążony w śpiączce wuj, Derekowi czasami zdarzało się marzyć o własnych znakach na skórze. Idealnej partnerce i nowej rodzinie. Cholernie tęsknił za tym, co stracił. Siostra umawiała się na randki i miała za sobą jeden kilkuletni związek. Tyle tylko, że było to pozbawione uczuć. Chłodna kalkulacja zysków i strat. Jej życie było w Nowym Jorku, wśród wieżowców i w lśniącym czystością gabinecie. Jej świat całkowicie wykluczał się z magią czy wiarą w bratnie dusze.
Raz popełnił błąd i spróbował z nią o tym porozmawiać. Zniknęła na tydzień i nie wiedział, czy kiedykolwiek wróci. Przerażony, że został sam na pastwę tego wielkiego, hałaśliwego miasta. Nie musiał się troszczyć o rachunki czy jedzenie, bo rodzinne oszczędności podzielone między ich żyjącą trójkę były więcej niż wystarczające, aby utrzymać go przez bardzo długi czas.
Cisza i samotność doskwierały mu coraz bardziej. Na studiach nie miał żadnych bliższych znajomych, bo ludzi odstraszała jego posępna mina. Gdy natłok rozmów pomiędzy zajęciami stawał się nie do zniesienia dla jego wilkołaczych uszu, szukał schronienia w bibliotece. Miał już tam nawet swoje stałe miejsce. Za regałami było duże okratowane okno z szerokim parapetem, na którym mógł całkiem wygodnie usiąść i czytać. Czuł się, jak za starych dobrych czasów, wśród tych starych wydań mitów, legend i podań. Studiował jednocześnie historię i archeologię, co jego siostra uważała za kompletną głupotę i stratę czasu. Na jej nieszczęście umiał bronić tego, na czym naprawdę mu zależało.
***
Laura wróciła do ich wspólnego mieszkania tylko po swoje rzeczy i oznajmiła mu, że woli nowoczesny apartament bliżej swojej pracy.
Huh. Nie można powiedzieć, że był jakoś szczególnie zaskoczony.
Pomógł jej nawet znieść kilka cięższych kartonów z dokumentami i zapakować do jej bardzo nowoczesnego, schludnego samochodziku. Patrzyła na niego zza swoich ciemnych okularów, jakby oceniając i czekając, aż zacznie prosić, by z nim została.
Nie zrobił tego.
Przytulił ją niezręcznie, a potem czekał na chodniku, aż auto całkiem zniknie mu z pola widzenia. Wrócił na piętro, zatrzasnął drzwi i ciężko opadł na kanapę. Zamknął oczy i zacisnął pięści, starając się uspokoić jakoś szalejącego w nim wilka, który chciał wyć w nim wściekle, pragnąc wyrwać się na powierzchnie.
Gdy mu się w końcu udało, ułożył się wygodniej. Marzył o rodzinie, domu i przeprowadzce do mniejszego miasteczka.
***
Z jakiegoś dziwnego powodu obudził się nad ranem na podłodze w salonie. Chwilę powęszył w powietrzu, starając się wyczuć jakiekolwiek czyhające zagrożenie. Na szczęście nic takiego nie znalazł. Już miał powlec się do swojej niewielkiej sypialni, kiedy ramię zaczęło go swędzieć, jakby ugryzło go w nie stado zmutowanych komarów. Podrapał się przez materiał i to tylko spotęgowało nieprzyjemne uczucie. Pognał do łazienki, gdzie zdarł z siebie bluzkę. Całe jego ramię pokrywały jakieś dziwne poplątane wzory i, o zgrozo, znalazł tam nawet podobiznę męskich genitaliów. Strzałki, kropki i tylko jedno słowo: Stiles.
— Czym, u licha, jest STILES? — zapytał swojego odbicia w lustrze, ale jak można się było spodziewać, nie otrzymał odpowiedzi. Pamiętał, że mama wspominała coś o tym, że zimna woda łagodzi swędzenie. Bez zastanowienia wpakował rękę pod kran i stał tak kilka minut, aż kończyna nieco mu zdrętwiała. Wtedy ostrożnie wytarł skórę i ponownie przyjrzał się dziełom swojej bratniej duszy. Jakkolwiek by się nie starał, nie dało się zignorować tego, co się stało. Marzył o tym przez większość swojego życia, a gdy w końcu to się działo, bał się.
Powinien coś przekazać? Napisać?
Nie.
Innym razem. Teraz pewnie była gdzieś ze znajomymi... może domówka i duża ilość alkoholu, sądząc po tym, że narysowała, albo pozwoliła komuś innemu narysować kutasa na własnym ramieniu.
Chciałby mieć kogo zapytać, co powinien robić, ale Laura z pewnością nie byłaby zachwycona, gdyby obudził ją w środku nocy tylko po to, żeby się poradzić. Najpewniej kazałaby mu dorosnąć. Zapomnieć i iść dalej ze swoim życiem. Bez tych głupich legend.
***
Po jakimś miesiącu stało się już normą, że w każdy piątkowy wieczór na ciele Dereka pojawiały się kolejne fascynujące rysunki. Zaczynając od Kaczora Donalda z wampirzymi kłami, a kończąc na bardzo szczegółowej podobiźnie syreny na żebrach. Hale kilka razy zbierał się, żeby odwdzięczyć się jakimkolwiek rysunkiem czy słowem, ale jak dotąd zawsze tchórzył.
Następnego dnia zazwyczaj malunki znikały. Zastanawiał się, co czuła jego druga połówka? Czy była nim tak samo rozczarowana jak on sobą? Może w ogóle nie wiedziała o istnieniu bratnich dusz? Co jeśli te rysunki były tylko pijackimi wygłupami, a nie sposobem na skontaktowanie się z nim?
Dlatego bał się odpowiedzieć. Nie chciał odrzucenia, a ryzyko, że trafi na kogoś, kto nie ma pojęcia o istnieniu wilkołaków, było niestety ogromne.
Derek oglądał kolejną część jakiegoś przygodowego filmu, z lekkim rozbawieniem śledząc losy świrniętego głównego bohatera, gdy skóra na lewym biodrze zaczęła go palić i szczypać, jakby ktoś go tam przypalał. O tym Talia nigdy nie wspominała!
— Co do cholery?! — warknął, patrząc na powstający wzór.
Tym razem obrazek powstawał znacznie wolniej i było to zdecydowanie o wiele bardziej bolesne niż wcześniejsze swędzenie, do którego przywykł. Dopiero koło drugiej nad ranem wszystko się skończyło, chociaż skóra nadal była wrażliwa i podrażniona.
Róża wiatrów. Ten jeden rysunek był inny i dopiero, gdy nie znikł przez kolejny tydzień, Hale uświadomił sobie, że to tatuaż.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro