Pogodzenie gołąbeczek
Stiles/ Danny
Piąta i ostatnia część "Zamknij się i spij dalej"
Rozdział sprawdzony przez: fine-by-me
***
Stiles stwierdza, że sobotnie poranki po całonocnym picu to jest coś, czego zdecydowanie nie lubi. Nie spodziewał się, że po winie choruje się bardziej niż po czymkolwiek innym. Ma ochotę odczepić swoją głowę na chwilę od reszty ciała, żeby tylko zniwelować ten łupiący ból i dzwonienie w uszach. Oczy ma tak suche, jakby dwadzieścia cztery godziny spędził przed laptopem nawet nie mrugając.
Wie, że picie pod problemy tylko je potęguje, ale wczorajszego wieczora i przez większość nocy miał to w głębokim poważaniu, bo Danny nie odpisuje na jego wiadomości, a on nie wyobraża sobie zerwania z kimś, kogo kocha tylko przez to, że jego chłopak nie akceptuje jego rodziny. Próbuje otworzyć oczy i jednocześnie usiąść na łóżku, ale to ponad jego siły. Ogranicza się do jednej z tych rzeczy i rezygnuje z tego, co wymaga więcej wysiłku. Przez chwilę jego oczy nie rejestrują nic poza jasną plamą i kłującym światłem, które powodują bolesne ukłucie w jego czaszce.
– Kurwaaa – jęczy przeciągle, a gdzieś obok siebie słyszy wesoły, nieco złośliwy chichot.
– Popłynąłeś nam wczoraj – żartuje Erica i Stiles ma ochotę zamordować tę blond diablice.
– Odrobinkę – mówi, ale sam wie, że to nieprawda.
– Czyli nie chcesz prysznica, aspiryny i wody?
– Nie ta kolejność...
***
Pół godziny później czuje się odrobinę lepiej, ale jego głowa nadal ćmi, a ilość płynów, jakie pochłonął, powinna go przerażać. Niestety największym problem jest skręcający się żołądek przy każdym spojrzeniu na Reyes zajadającą się frytkami z ketchupem. To jedyna dziewczyna, która bez wstydu przyznała się mu do tego, że jest uzależniona od Fast foodów. Normalnie sam by zjadł jej połowę z talerza i bezczelnie wyszczerzył się na koniec, ale teraz, kiedy czuje się, jakby ktoś go porządnie skopał, nie ma ochoty na jakikolwiek ruch, bo to mogłoby się skończyć jeszcze większymi mdłościami. Zdecydowanie nie prezentuje się w tej chwili atrakcyjnie. Dlatego kiedy słyszy silnik porsche Jacksona blisko swojego domu, napina się nieznacznie, ale potem stwierdza, że nawet jeśli Whittemore obiecał pogadać z Dannym, to wcale nie znaczy, że to coś da.
Napięcie wraca ze zdwojoną siłą, kiedy samochód zatrzymuje się na ich podjeździe, a potem słychać trzask drzwi i szybkie kroki jednej osoby. Patrzy spanikowany na blondynkę, ale ta tylko wzrusza ramionami i dalej jak gdyby nigdy nic ogląda jego stare zdjęcia na laptopie. Słyszą dzwonek do drzwi, dziewczyna z westchnieniem podnosi się i uchyla je.
– Otwarte, właź! – Stilinski patrzy na nią w szoku. – Twój kochaś idzie.
–CO?! – piszczy, ale jest już za późno, bo Danny cicho puka w drewniane drzwi i niepewnie zagląda do środka, a kiedy jego spojrzenie skupia się na szatnie, widać w nim coś, co można uznać za poczucie winy.
– Hej... – odzywa się Hawajczyk. – Chyba trochę zabalowałeś wczoraj... Masz siłę, żeby pogadać?
– To zależy – odzywa się ostro Erica – od tego, co masz do powiedzenia.
– A to chyba nie twoja sprawa? – mówi spokojnie brunet.
– Jak najbardziej tak! Znowu palniesz jakąś głupotę, przez którą będzie nas unikał przez dwa tygodnie! Czy ty wiesz, jak bardzo całe stado było przez to niespokojne. Nawet Peter zaczął przejawiać pewne symptomy zmartwienia, a to już było szokujące. Scott miał minę jak zraniony szczeniak przez cały ten czas, a wszystko to twoja wina.
– Erica... – warczy Stiles ostrzegawczo.
– Tak – mówi w tym samym czasie Hawajczyk. – Jednak nadal masz wyjść, kiedy chcę na spokojnie coś mu wyjaśnić. – W myślach Stilesa króluje jedno zdanie: On chce ze mną zerwać.
– Nigdzie nie idę.
– Coś sobie wyjaśnijmy panno przerażająca: nie żyjemy w jednym, wielkim, poligamicznym związku i jeśli mówię, że to nie jest sprawa przeznaczona dla waszych wścibskich uszu... to tak jest. A teraz grzecznie proszę o to, żebyś wyszła.
– Wow! – wyrywa się Stilinskiemu.
– Ale jeśli... – próbuje dodać Reyes.
– Wypad. – Brunet pokazuje zdezorientowanej dziewczynie drzwi.
– Jak coś to kręcę się blisko – rzuca na odchodne i wychodzi, piorunując wyższego chłopaka wzrokiem.
***
– Przepraszam – jest tym, co pierwsze wydobywa się z ust Danny'ego jak tylko drzwi od domu trzaskają. – Nie powinienem tego wczoraj powiedzieć... przyzwyczaiłem się w ciągu tych dwóch tygodni, że mam cię praktycznie tylko dla siebie i bałem się powrotu do watahy nie ze względu na to, co wtedy się stało... chociaż to nie jest miłe doświadczenie. Bardziej chodzi o to, że kiedy jesteś ze stadem, zapominasz o mnie i nie czuję się tam dobrze. Ty jesteś z rodziną, a ja na doczepkę.
– Wolniej, bo brzmisz jak ja – mówi Stiles, podnosząc się z łóżka.
– Wiem, ale się denerwuję. Nie chcę, żebyś wybierał, bo nie mam z nimi szans... – szepcze chłopak, a Stilinski kręci głową niedowierzaniem.
– Powinieneś mi wcześniej powiedzieć, jak się czujesz... – Teraz stoją naprzeciw siebie i obserwują uważnie swoje twarze. – Nie chcę sobie ciebie odpuszczać. Kocham cię, idioto, ale oni też są ważni...
– To twoja rodzina, wiem. Naprawdę przepraszam. Nie miałem tego na myśli, byłem zdenerwowany i przestraszony perspektywą powrotu tego cholernego uczucia.
– Co? – Stilinski patrzy na niego z niezrozumieniem.
– Uhm... ja tak jakby byłem, albo jestem tak trochę zazdrosny? – Hawajczyk nerwowo drapie się po karku, unikając wzroku swojego chłopaka.
– Ty, co?! – Szatyn patrzy na niego z niedowierzaniem, bo niby kiedy on mógłby się czuć zagrożony. Przecież to Mahealani jest chodzącym wabikiem na wszystkich napalonych nieheteroseksualnych facetów... już samo to, ilu tych chłopaków z Jungle odwraca się za nim na ulicy, albo podchodzą do niego nawet na zwykłych zakupach w supermarkecie...
– Bo ja nie lubię, jak oni robią to wszystko...
– Kto I co robi? – Stilinski jest tak zdezorientowany jak mysz w odkurzaczu.
– Reszta, na spotkaniach watahy. – Danny wydaję się być zażenowany tym, co ma powiedzieć. – Wciskają nos w twoją szyję, non stop któreś z nich jest przyciśnięte do twojego boku, Erica nawet czasem siada ci na kolanach! A ja mogę tylko stać z boku i się patrzeć. Na początku myślałem, że chcą mnie sprowokować, potem, że jakoś na to zareagujesz... odepchniesz czy cokolwiek. – Chwila na oddech. – Jeszcze na dodatek Peter... Ugh! Te jego uwagi na temat twojego ciała czy wszystkie te wasze przekomarzania, albo rozmowy, których sens tylko wy łapiecie... – Stilinski uświadamia sobie, że faktycznie mogło być tak, jak mówi brunet, a on z tym nic nie zrobił.
– Boże, tak bardzo przepraszam – woła Stiles, przysuwając się bliżej wyższego. – Ja naprawdę nie wiedziałem, że tak to wygląda z twojej perspektywy. Obiecuję, że się ogarnę i ich też. Od dzisiaj tylko ty masz prawo władować mi się na kolana. Będę tak blisko przez cały czas, że będziesz miał dosyć, ale jest problem z tym przytulaniem, bo to taka wilcza rzecz... już się przyzwyczaiłem, że po pełni to oni śpią w jednej zbitej masie, a ja tylko latam z poduszkami i kocami dookoła nich...
– Peter coś wspomniał....
– Hale? – Stilinski mruży groźnie oczy. – Miał się trzymać od ciebie z daleka! Coś ci zrobił?
– W sumie to nie, Jackson był ze mną...
– Powiedz mi – głos niższego jest tak napięty jak nigdy wcześniej.
– No, panikowałem trochę i byłem blisko utraty oddechu...
– Gadaj, co on zrobił, Mahealani?
– Spoliczkował mnie... ale bardziej przestraszyło mnie to, że wlazł do mojego domu przez okno.
– Zabiję to wielkie, stare, głupie, niedorozwinięte dziecko! – Stiles jest wściekły, a Danny kompletnie nie wie, jak go uspokoić. Dlatego robi jedyną rzecz, jaka przychodzi mu do głowy: całuje swojego chłopaka i to tak, że ten zapomina jak się mówi, a nawet myśli. Przenoszą się na łóżko i Stilinski ma nadzieję, że to zajdzie o wiele dalej niż ostatnio. Tęskni za dłońmi partnera na swoim ciele, za urwanym oddechem i ich mieszającymi się jękami.
– No sorry, gołąbeczki, nie dzisiaj, bo mamy nowe śmiertelne zagrożenie w Beacon Hills – rzuca wesoło Peter Hale, szczerząc się do nich z progu. – Reszta czeka na dole... macie pięć minut na szybkie dokończenie sprawy.
– Nienawidzę tej watahy! – mówi płaczliwym głosem szatyn wprost do ucha chłopaka nad nim.
– Kochasz tę watahę, Stiles – odpowiada mu Danny.
– Prawda, ale czasami mogliby poradzić sobie bez słabiutkiego człowieka.
– Stiles?! Długo jeszcze? – słychać z dołu Scotta.
– Daj mi chociaż dojść! – wrzeszczy Stilinski na całą okolice i jęczy przeciągle, kiedy ręka Danny'ego zostaję zastąpiona przez jego usta.
***
Jak myślicie... ile czasu może to potrwać?– Pyta McCall pięć minut później.
– Oni Cie znienawidzą bardziej niż my.– Wzdycha Isaac przytulając się zaborczo do boku Dereka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro