Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Podchody.../Sterek

Cz.1/3

Co trzeba wiedzieć:

- Tym razem, to alternatywna rzeczywistość w której nie było pożaru domu Hale'ów. Ale cała rodzina jest wilkołakami i tworzy stado. Nawet wujcio Peter.

- Scott nie został przemieniony. 

- Stiles ma osiemnaście lat i kończy liceum, a Derek ma dwadzieścia jeden i studiuje na pobliskim uniwersytecie.

- Stiles i Scott nie wiedzą nic o istnieniu wilkołaków. 

Błędy NIESPRAWDZONE!

***

Gdy, to zdarzyło się po raz pierwszy Stiles był bardzo spóźniony na chemię. Nie patrzył gdzie stawia stopy, zbyt zajęty grzebaniem w plecaku, bo chciał upewnić się, że pendrive z prezentacją na zajęcia na pewno znajduje się w wewnętrznej, zsuwanej kieszonce. Jakie więc było jego zdziwienie, gdy jego trampek spotkał się z czymś innym niż wycieraczka. Naprawdę nie chciał patrzeć w dół, bo przeczuwał, że widok tego czegoś pozbawi go apetytu na cały dzień... Tylko, że nie bardzo miał wyjście... przecież nie mógł udawać, że to się nie stało. Zerknął. I to był pierwszy raz gdy cieszył się, że nie zdążył zjeść śniadania, bo na pewno by je zwrócił. Wdepnął w zdechłą, malutką myszkę. Biedna musiała zjeść, tą trutkę, którą jego staruszek z zapałem porozkładał wokół domu i garażu. Jakoś nie popierał filozofii swojego syna, która brzmiałam mniej więcej jak: "żyj i daj żyć innym".

- Cholera - syknął pod nosem.

Wiedział, że nie ma czasu, ale i tak musiał to zrobić... chwycił za małą, ogrodową motykę i odprawił myszy iście królewski pogrzeb. Nawet zerwał kilka stokrotek z trawnika i położył na usypaną kopkę ziemi. Dopiero, kiedy to zrobił mógł z czystym sumieniem biec do szkoły.

***

Za drugim razem było nieco inaczej. Wracał właśnie od Scotta po maratonie głupich komedii i słodkiego obżarstwa. Był śpiący i ledwie chciało mu się poruszać nogami. Dlatego dostrzegł coś na schodkach, zanim na nie wszedł. Ostrożnie ominął jeszcze nie-do-końca-wiedząc-ale-podejrzewając-co-tam-zalega. Wszedł do przedpokoju tylko po to, by włączyć światło na ganku. Na drugim z pięciu schodków, leżały trzy martwe myszy. Stiles miał ochotę krzyczeć, co co do jasnej cholery?! Czy one przyszły specjalnie w to miejsce, by patrząc na zachodzące słońce wyzionąć ducha? Czy to zemsta na Johnie, coś w stylu: "zabiłeś nas, to teraz baw się w grabarza"?

Chociaż nie bardzo miał chęć i siłę na wykopanie trzech dołków, to i tak z pokonanym westchnięciem chwycił za łopatę. Inaczej był pewien, że nie zmrużyłby oczu nawet na chwilę. Zajęło mu to siedemnaście minut i przysiągł sobie, że kolejne gryzonie będzie zakopywał już jego ojciec. On im nic nie zrobił! Nawet próbował przekonać staruszka żeby odpuścił...

***

Wychodząc w sobotni poranek czyli tak koło jedenastej, w weekend czas płynie dla niego inaczej niż na tygodniu, natknął się jednak na nieco inną niespodziankę. Na samym środku trawnika leżał szary gołąb z przetrąconym karkiem. Stilinski poczuł narastającą w nim złość, bo o ile myszy można było jakoś sensownie wyjaśnić, to tego już nie. Zastanawiał się czy kilku wyjątkowo upierdliwych żartownisiów z jego rocznika, byłaby zdolnych do tego, żeby zrobić coś takiego. Zawsze zdarzały się jakieś docinki z powodu jego poglądów i sposobu odżywiania. Na szczęście większość, to były tylko szczeniackie odzywki rodem z podstawówki i Stiles już dawno przestał na nie choćby zwracać uwagę. Jego szkolni... koledzy byli może i mocni w gębie, ale poza tym, to mdleli na widok kapki krwi.

Dlatego postanowił tym razem jeszcze nie wszczynać alarmu. W końcu ten gołąb mógł zaplątać się w linie wysokiego napięcia, albo zderzyć się z latawcem... czy dzieciaki jeszcze puszczają latawce? Okay... w takim razie może z dronem?

Kolejny raz w przeciągu trzech dni, zmuszony był do wykapania prowizorycznego grobu na własnym trawniku. I z całą pewnością takich mogił znajdowało się tutaj o wiele więcej, bo jako dziecko miał tendencję do znoszenia wszystkich rannych zwierząt z trasy pomiędzy szkołą, a domem. Niektórym zdołali pomóc, ale większość mama musiała wynosić w pudełkach po butach...

***

- Derek gdzieś ty znowu był? - zapytała jego mama, gdy starał się cicho przemknąć do swojego pokoju po to, by wślizgnąć się z powrotem do łóżka. Udawać, jak na dorosłego, prawie dwudziestojednoletniego faceta przystało, że nigdzie się stamtąd nie ruszał.

- Um... byłem rozprostować nogi... um wiesz, jak na spacerze? - jąkał się. Kurna. Musiał nauczyć się od mamy tego groźnego spojrzenia.

- Naprawdę? - prychnęła, patrząc wymownie na wielki zegar w salonie - I koniecznie musiałeś, to zrobić o szóstej rano w sobotę?

- No tak, - powiedział z całych sił starając się nie uciekać spojrzeniem. Tak robią tchórze i kłamcy... - wszyscy jeszcze śpicie i można spokojnie pomyśleć i...

- Derek. - jego mama brzmiała, jakby zaraz miała zacząć się histerycznie śmiać albo płakać, a on nie wiedział co gorsze. - Idź spać, dziecko...

- Okay! - Nie trzeba mu tego dwa razy powtarzać

***

W niedziele Stiles bardzo niepewnie wyszedł przed dom i uważnie zeskanował wzrokiem całą posesję, w poszukiwaniu kolejnych martwych zwierzątek. To zabrzmiało jakby tego wyczekiwał, a było wręcz odwrotnie. Problem w tym, że jego nad wyraz rozwinięta intuicja podpowiadała mu, że to jeszcze nie koniec niespodzianek. A ona jeszcze nigdy go nie zawiodła.

Nie znalazł nic podejrzanego. Tak samo jak w południe i wieczorem, gdy szedł podrzucić Scottowi swoje notatki. Biedniak zapomniał, że powinien nauczyć się na poprawkę z fizyki... zbyt zajęty stalkowaniem Kiry na wszelkich portalach społecznościowych. Gdy wrócił po godzinie teren wciąż pozostawał czysty. Odetchnął z ulgą.

Scott zadzwonił do jego domu punktualnie o wpół do ósmej rano. Stiles złapał za plecak i dopił swoją owocową herbatę, ciesząc się, że zauroczenie McCalla ich nową koleżanką w końcu na coś się przydało. Wcześniej Scott docierał wszędzie z co najmniej pięciominutowym opóźnieniem.

Jednak, gdy otworzył drzwi przywitał go wystraszony i może nieco obrzydzony kumpel.

- Stary coś wam zdechło na ścieżce... - Stiles na wpół prychnął na wpół jęknął. Wiedział, no po prostu kurwa wiedział, że to jeszcze nie koniec.

Bez słowa wziął do ręki opartą o dom łopatę, a swoje rzeczy wcisnął do rąk zdezorientowanego Scotta.

- Potrzebuję pięciu minut. - warknął. Może i przyjaciel nie był niczemu winny, ale niestety znalazł się na linii ognia wtedy, gdy Stiles miał naprawdę gówniany humor.

- Wiewiórka - mruknął cicho - Teraz jeszcze, wiewiórka! - Bez większego ociągania i kombinowania pochował ją obok miejsca w którym została znaleziona. Tak jak w przypadku poprzednich zwierząt było mu jej strasznie szkoda. Szczególnie, że krew na futerku jasno wskazywała na to, że nie zmarła śmiercią naturalną.

***

Derek bardzo starał się, żeby jego krótka nieobecność w domu została niezauważona. Oczywiście, że to nie wypaliło. Nie z bardzo wścibską i wredną, starszą siostrą.

- Czyżby to był spacer wstydu Derusiu? - zapytała Laura, czająca się tuż obok jego otwartego okna. - Randka się chyba udała skoro wracasz dopiero nad ranem...

- Co ty tu robisz i to jeszcze o tej porze?! - syknął tak cicho jak tylko mógł. Mieszkanie z matką, która na dodatek była też alfą watahy do której należysz... ssało i to bardzo.

- Przyszłam podkraść ci laptopa, a tu proszę mój mały braciszek ulotnił się po cichu... nic nikomu nie mówiąc. - urwała sugestywnie - Ładna? O co ja pytam... skoro wymykasz się dla niej przez okno, to musi mieć blond włoski i niebieskie ślepia, a figurę niczym Jennifer Lopez, no nie? - Derek miał ochotę wyrzucić ją za drzwi, ale prawdopodobieństwo, że postawią przy tym cały dom na nogi było zbyt wysokie.

- Laur... - nie dodał nic więcej, ale w jego głosie wyraźnie słychać prośbę.

- No nie bądź już taki tajemniczy i nawet nie próbuj udawać groźnego - zaznaczyła, mrużąc przy tym oczy. - Oboje dobrze wiemy, że z naszej dwójki, to ja jestem ta straszna.

- Na co komu siostry? - zapytał swojego sufitu - Ktoś jest. Młodszy jakieś trzy lata i na pewno człowiek.

- Tym razem on? - Jego rodzina jakiś czas temu dowiedziała się, że śmiga w obie strony i na szczęście obyło się bez większych scen. Najgorsze, co go spotkało, to seks porady Petera. Ugh. Koszmar...

- On.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro