Podchody.../Sterek
Cz.1/3
Co trzeba wiedzieć:
- Tym razem, to alternatywna rzeczywistość w której nie było pożaru domu Hale'ów. Ale cała rodzina jest wilkołakami i tworzy stado. Nawet wujcio Peter.
- Scott nie został przemieniony.
- Stiles ma osiemnaście lat i kończy liceum, a Derek ma dwadzieścia jeden i studiuje na pobliskim uniwersytecie.
- Stiles i Scott nie wiedzą nic o istnieniu wilkołaków.
Błędy NIESPRAWDZONE!
***
Gdy, to zdarzyło się po raz pierwszy Stiles był bardzo spóźniony na chemię. Nie patrzył gdzie stawia stopy, zbyt zajęty grzebaniem w plecaku, bo chciał upewnić się, że pendrive z prezentacją na zajęcia na pewno znajduje się w wewnętrznej, zsuwanej kieszonce. Jakie więc było jego zdziwienie, gdy jego trampek spotkał się z czymś innym niż wycieraczka. Naprawdę nie chciał patrzeć w dół, bo przeczuwał, że widok tego czegoś pozbawi go apetytu na cały dzień... Tylko, że nie bardzo miał wyjście... przecież nie mógł udawać, że to się nie stało. Zerknął. I to był pierwszy raz gdy cieszył się, że nie zdążył zjeść śniadania, bo na pewno by je zwrócił. Wdepnął w zdechłą, malutką myszkę. Biedna musiała zjeść, tą trutkę, którą jego staruszek z zapałem porozkładał wokół domu i garażu. Jakoś nie popierał filozofii swojego syna, która brzmiałam mniej więcej jak: "żyj i daj żyć innym".
- Cholera - syknął pod nosem.
Wiedział, że nie ma czasu, ale i tak musiał to zrobić... chwycił za małą, ogrodową motykę i odprawił myszy iście królewski pogrzeb. Nawet zerwał kilka stokrotek z trawnika i położył na usypaną kopkę ziemi. Dopiero, kiedy to zrobił mógł z czystym sumieniem biec do szkoły.
***
Za drugim razem było nieco inaczej. Wracał właśnie od Scotta po maratonie głupich komedii i słodkiego obżarstwa. Był śpiący i ledwie chciało mu się poruszać nogami. Dlatego dostrzegł coś na schodkach, zanim na nie wszedł. Ostrożnie ominął jeszcze nie-do-końca-wiedząc-ale-podejrzewając-co-tam-zalega. Wszedł do przedpokoju tylko po to, by włączyć światło na ganku. Na drugim z pięciu schodków, leżały trzy martwe myszy. Stiles miał ochotę krzyczeć, co co do jasnej cholery?! Czy one przyszły specjalnie w to miejsce, by patrząc na zachodzące słońce wyzionąć ducha? Czy to zemsta na Johnie, coś w stylu: "zabiłeś nas, to teraz baw się w grabarza"?
Chociaż nie bardzo miał chęć i siłę na wykopanie trzech dołków, to i tak z pokonanym westchnięciem chwycił za łopatę. Inaczej był pewien, że nie zmrużyłby oczu nawet na chwilę. Zajęło mu to siedemnaście minut i przysiągł sobie, że kolejne gryzonie będzie zakopywał już jego ojciec. On im nic nie zrobił! Nawet próbował przekonać staruszka żeby odpuścił...
***
Wychodząc w sobotni poranek czyli tak koło jedenastej, w weekend czas płynie dla niego inaczej niż na tygodniu, natknął się jednak na nieco inną niespodziankę. Na samym środku trawnika leżał szary gołąb z przetrąconym karkiem. Stilinski poczuł narastającą w nim złość, bo o ile myszy można było jakoś sensownie wyjaśnić, to tego już nie. Zastanawiał się czy kilku wyjątkowo upierdliwych żartownisiów z jego rocznika, byłaby zdolnych do tego, żeby zrobić coś takiego. Zawsze zdarzały się jakieś docinki z powodu jego poglądów i sposobu odżywiania. Na szczęście większość, to były tylko szczeniackie odzywki rodem z podstawówki i Stiles już dawno przestał na nie choćby zwracać uwagę. Jego szkolni... koledzy byli może i mocni w gębie, ale poza tym, to mdleli na widok kapki krwi.
Dlatego postanowił tym razem jeszcze nie wszczynać alarmu. W końcu ten gołąb mógł zaplątać się w linie wysokiego napięcia, albo zderzyć się z latawcem... czy dzieciaki jeszcze puszczają latawce? Okay... w takim razie może z dronem?
Kolejny raz w przeciągu trzech dni, zmuszony był do wykapania prowizorycznego grobu na własnym trawniku. I z całą pewnością takich mogił znajdowało się tutaj o wiele więcej, bo jako dziecko miał tendencję do znoszenia wszystkich rannych zwierząt z trasy pomiędzy szkołą, a domem. Niektórym zdołali pomóc, ale większość mama musiała wynosić w pudełkach po butach...
***
- Derek gdzieś ty znowu był? - zapytała jego mama, gdy starał się cicho przemknąć do swojego pokoju po to, by wślizgnąć się z powrotem do łóżka. Udawać, jak na dorosłego, prawie dwudziestojednoletniego faceta przystało, że nigdzie się stamtąd nie ruszał.
- Um... byłem rozprostować nogi... um wiesz, jak na spacerze? - jąkał się. Kurna. Musiał nauczyć się od mamy tego groźnego spojrzenia.
- Naprawdę? - prychnęła, patrząc wymownie na wielki zegar w salonie - I koniecznie musiałeś, to zrobić o szóstej rano w sobotę?
- No tak, - powiedział z całych sił starając się nie uciekać spojrzeniem. Tak robią tchórze i kłamcy... - wszyscy jeszcze śpicie i można spokojnie pomyśleć i...
- Derek. - jego mama brzmiała, jakby zaraz miała zacząć się histerycznie śmiać albo płakać, a on nie wiedział co gorsze. - Idź spać, dziecko...
- Okay! - Nie trzeba mu tego dwa razy powtarzać
***
W niedziele Stiles bardzo niepewnie wyszedł przed dom i uważnie zeskanował wzrokiem całą posesję, w poszukiwaniu kolejnych martwych zwierzątek. To zabrzmiało jakby tego wyczekiwał, a było wręcz odwrotnie. Problem w tym, że jego nad wyraz rozwinięta intuicja podpowiadała mu, że to jeszcze nie koniec niespodzianek. A ona jeszcze nigdy go nie zawiodła.
Nie znalazł nic podejrzanego. Tak samo jak w południe i wieczorem, gdy szedł podrzucić Scottowi swoje notatki. Biedniak zapomniał, że powinien nauczyć się na poprawkę z fizyki... zbyt zajęty stalkowaniem Kiry na wszelkich portalach społecznościowych. Gdy wrócił po godzinie teren wciąż pozostawał czysty. Odetchnął z ulgą.
Scott zadzwonił do jego domu punktualnie o wpół do ósmej rano. Stiles złapał za plecak i dopił swoją owocową herbatę, ciesząc się, że zauroczenie McCalla ich nową koleżanką w końcu na coś się przydało. Wcześniej Scott docierał wszędzie z co najmniej pięciominutowym opóźnieniem.
Jednak, gdy otworzył drzwi przywitał go wystraszony i może nieco obrzydzony kumpel.
- Stary coś wam zdechło na ścieżce... - Stiles na wpół prychnął na wpół jęknął. Wiedział, no po prostu kurwa wiedział, że to jeszcze nie koniec.
Bez słowa wziął do ręki opartą o dom łopatę, a swoje rzeczy wcisnął do rąk zdezorientowanego Scotta.
- Potrzebuję pięciu minut. - warknął. Może i przyjaciel nie był niczemu winny, ale niestety znalazł się na linii ognia wtedy, gdy Stiles miał naprawdę gówniany humor.
- Wiewiórka - mruknął cicho - Teraz jeszcze, wiewiórka! - Bez większego ociągania i kombinowania pochował ją obok miejsca w którym została znaleziona. Tak jak w przypadku poprzednich zwierząt było mu jej strasznie szkoda. Szczególnie, że krew na futerku jasno wskazywała na to, że nie zmarła śmiercią naturalną.
***
Derek bardzo starał się, żeby jego krótka nieobecność w domu została niezauważona. Oczywiście, że to nie wypaliło. Nie z bardzo wścibską i wredną, starszą siostrą.
- Czyżby to był spacer wstydu Derusiu? - zapytała Laura, czająca się tuż obok jego otwartego okna. - Randka się chyba udała skoro wracasz dopiero nad ranem...
- Co ty tu robisz i to jeszcze o tej porze?! - syknął tak cicho jak tylko mógł. Mieszkanie z matką, która na dodatek była też alfą watahy do której należysz... ssało i to bardzo.
- Przyszłam podkraść ci laptopa, a tu proszę mój mały braciszek ulotnił się po cichu... nic nikomu nie mówiąc. - urwała sugestywnie - Ładna? O co ja pytam... skoro wymykasz się dla niej przez okno, to musi mieć blond włoski i niebieskie ślepia, a figurę niczym Jennifer Lopez, no nie? - Derek miał ochotę wyrzucić ją za drzwi, ale prawdopodobieństwo, że postawią przy tym cały dom na nogi było zbyt wysokie.
- Laur... - nie dodał nic więcej, ale w jego głosie wyraźnie słychać prośbę.
- No nie bądź już taki tajemniczy i nawet nie próbuj udawać groźnego - zaznaczyła, mrużąc przy tym oczy. - Oboje dobrze wiemy, że z naszej dwójki, to ja jestem ta straszna.
- Na co komu siostry? - zapytał swojego sufitu - Ktoś jest. Młodszy jakieś trzy lata i na pewno człowiek.
- Tym razem on? - Jego rodzina jakiś czas temu dowiedziała się, że śmiga w obie strony i na szczęście obyło się bez większych scen. Najgorsze, co go spotkało, to seks porady Petera. Ugh. Koszmar...
- On.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro