Podchody cz.5
Rozdział sporo dłuższy od poprzednich. Jakby się uprzeć to można z niego zrobić dwa, ale nie chcę Was tak torturować. I tak naczekaliście się wystarczająco długo na zakończenie tej historii
Jeśli Wam się spodoba, zostawcie chociaż krótki komentarz. To paliwo dla mojej weny, a mam jeszcze mnóstwo prac z tego fandomu do dokończenia ;)
Pozdrawiam
~Noemi
Edit. 19.04.2020
Znalazłam dzisiaj ten fanart i musiałam się nim z Wami podzielić :)
Moim zdaniem idealnie pasuje do "Podchodów"
***
— Derek, czy możesz mi wytłumaczyć dlaczego syn szeryfa Stilinskiego, siedzi wystraszony w poczekalni? — zapytał emisariusz pozornie opanowanym tonem
— Eeehm — mruknął Hale nie otwierając oczu
— Dam ci małą wskazówkę. Od pewnego czasu ma kłopot z irytującym, bezmyślnym i nachalnym stworzeniem.
— Hej! Wcale nie jestem... taki. — wilkołak poczuł się co najmniej urażony
— A czy ja wspomniałem cokolwiek o tobie? — Derek uświadomił sobie, że dał się podejść — Tak szczerze to stawiałem na Petera. — dodał Alan na wpół rozbawionym na wpół zawiedzionym tonem. — Zazwyczaj to on jest przyczyną wszystkich kłopotów. Zaledwie tydzień temu był w klinice z jakimś kotem, którego najpewniej ukradł jakiejś staruszce... i wypytywał mojego asystenta o jego matkę.
— Co?! Powinienem wiedzieć, że zbyt długo nic nie nawyprawiał...
— Nie masz co się tak burzyć, stary — powiedział Parish ze swojego miejsca przy oknie — Jak obaj wiemy, wcale nie jesteś lepszy.
— Ale ja...
— Tak, kontynuuj proszę — zachęcił go Deaton — Muszę zrozumieć, jakim cudem wpadłeś na tak genialny pomysł.
— Nie zbadane są ścieżki jego umysłu, zaprawdę powiadam ci — zakpił Jordan. Hale nie rozumiał dlaczego wciąż przyjaźni się z tym dupkiem. Może dlatego, że nikt inny nie miał na tyle cierpliwości, by przebić się przez jego ochronną warstwę gburowatości. A ten osobnik przyczepił się jak przerośnięta pijawka i tak już został.
— Nie rozumiem dlaczego się tak czepiacie. — powiedział, patrząc na obu mężczyzn z rosnącą irytacją — To są stare, znane zwyczaje.
— Wśród wilkołaków, kretynie! — wybuchnął Jordan
— Pan Parish ma rację. Derek weź pod uwagę, że przeciętny człowiek nie wie nic o waszym istnieniu, a co za tym idzie nie zinterpretuje poprawnie twoich podarków.
— Kiedy tak na to spojrzeć... robi mi się trochę głupio. Po prostu poszedłem za instynktem... — wymamrotał cicho, nagle czując się gorzej niż po potrąceniu — Zresztą sam mi tak poradziłeś, kiedy powiedziałem ci, że nie mam pojęcia co zrobić! — syknął, podnosząc się z kozetki. Wpatrywał się przy tym gniewnie w przyjaciela.
— Chodziło mi o taki normalny, męski instynkt... no wiesz: może wpadłbyś na niego gdzieś niby przypadkiem, albo zajrzał do biblioteki, bo z tego co wiem to chłopak niemal tam mieszka... — Jordan zaczął się pospiesznie tłumaczyć — Nie sądziłem, że weźmiesz to tak dosłownie! A już z całą pewnością nie przewidziałem, że zaczniesz zostawiać mu na wycieraczce padlinę. — urwał w pół zdania — Nie wiem czy wiesz, ale podrzucanie komuś martwych zwierząt w ramach prezentów... godowych jest bardzo, ale to bardzo niesmaczne. Przynajmniej w mojej standardowej i typowo ludzkiej interpretacji. Coś takiego może być uznane za nękanie albo groźby! Mógłbym cię aresztować i wsadzić za kratki... Jestem pewien, że szeryf miałby ci do zakomunikowania kilka ważnych reguł, panujących na jego podwórku.
— Uhm... miał pan do mnie wyjść po kwadransie — powiedział ktoś niepewnie, a kiedy się odwrócili dostrzegli Stilesa stojącego w progu. Chłopak wyglądał jakby zaraz miał zemdleć albo zacząć wrzeszczeć — Jednak po tym co usłyszałem... zastanawiam się czy poprosić żebyście odwieźli mnie do szpitala, bo mam gorączkę zagrażającą życiu, czy zasugerować wam wizytę w Eichen House.
— Eeee — stęknął Derek, czując się jak największy dureń we wszechświecie. Nigdy nie był dobry ze słowami, ale Stiles zredukował go do poziomu niemowlaka.
— To tak wiele wyjaśnia... — prychną Stilinski — Jordan! — zawołał, jakby dopiero teraz dotarło do niego z kim miał do czynienia — Wilkołaki, serio? To jakiś żart? Czy rodzaj wewnętrznego slangu w waszej sekcie?
— Uhm — Parish też nie popisał się elokwencją. Cóż dobrze dowiedzieć się, że nie tylko na Dereka działał tak oskarżycielski ton chłopaka. Już nawet nie wspominając o tym co robił z nim wzrok Stilesa, który ewidentnie uważał ich wszystkich za szaleńców.
— Myślę, że powinniśmy porozmawiać na spokojnie — wtrącił Deaton. Hale obiecał sobie, że jeśli emisariusz zdoła przekonać Stilesa do wysłuchania wytłumaczenia, to już nigdy nie będzie narzekał na jego legendarne opanowanie. Mistrz Shaolin to przy nim furiat. — Przyniosę ci krzesło. — dodał i zniknął na jakieś trzydzieści sekund w sąsiednim pomieszczeniu. Derek denerwował się tak bardzo, że był o krok od przemiany. Jego wilcza strona uznała, że znajduje się w niebezpieczeństwie i trzeba będzie się bronić.
— Może ja wam nie będę przeszkadzał? — zaproponował Parish
— Siedź! — syknął Hale, na sekundę tracąc kontrolę i błyskając w jego kierunku niebieskimi oczami.
— Zostań lepiej — mruknął w tym samym czasie Stilinski — Ciebie przynajmniej znam.
— Okay
Deaton wrócił ciągnąc za sobą dosyć masywne krzesło. A widząc ich zdziwione spojrzenia tylko prychnął. Postawił je przy oknie, gestem wskazując Stilesowi, by na nim usiadł. Chłopak wahał się jeszcze przez sekundę, a nawet obejrzał się w stronę drzwi. Po czym westchnął najwyraźniej pokonany przez własną ciekawość i ruszył na wskazane mu miejsce. Alan zasłonił okno roletą, a potem stanął przy drzwiach upewniając się, że nikt obcy nie zajrzy w tym momencie do środka.
— Derek, zmień się. — nakazał. Wszyscy trzej patrzyli na niego ze zdziwieniem, a Stiles dodatkowo wyglądał też na mocno zaniepokojonego — No już. — Hale postanowił mu zaufać, bo w końcu nic innego nie wymyśli.
— To na pewno dobry pomysł? — wtrącił Jordan — Wie pan nie chcę się wcinać w pańskie kompetencje, ale... pamiętam swoją reakcję na tą drugą stronę Dereka.
— To najprostszy i najszybszy sposób na przekonanie pana Stilinskiego, że nie zwariowaliśmy ani nie należymy do żadnej sekty.
Derek starał się nie zwracać na nich uwagi i wyciszyć. To nie było łatwe. Zaczął od zdjęcia koszulki.
— Hej! Nie zamawiałem striptizu na osiemnastkę, a tym bardziej teraz! — zawołał Stilinski, kiedy wilkołak sięgnął do spodni. Jego tętno wyraźnie przyspieszyło. Zignorował go i pozbył się reszty ubrań, od razu skupiając się na przemianie. Mógł co prawda zacząć od częściowej zmiany, ale coś czuł, że Stiles doszukiwałby się w tym jakiegoś oszustwa. Derek nie był w stanie powstrzymać niewielkiego uśmiechu. Czuł, że jego zęby zaczęły się zmieniać, a pazury wysunęły się z palców. Wziął głębszy oddech, chcąc poznać część odpowiedzi bez konieczności zadawania pytań. Tak, tego zapachu nie można było pomylić z żadnym innym. Stilinskiemu spodobało się to co zobaczył pod jego ubraniem. Pachniał zainteresowaniem, ale też zaskoczeniem i niedowierzaniem, które zmieszało się z odrobiną strachu, kiedy przemiana dobiegła końca. — Wow! — sapnął
— Cóż, Derek jedno muszę ci przyznać... pierwszy raz widzę, żeby młodemu Stilinskiemu zabrakło języka w gębie. — mruknął Parish. Wilk obnażył zęby i warknął na niego krótko. — Oj już tak nie strasz.
— Chyba muszę usiąść — powiedział Stiles słabym głosem
— Ale przecież ty już siedzisz...
— Hm, tak faktycznie.
— Stiles? — Deaton brzmiał na odrobinę zaniepokojonego — Zrobiłeś się strasznie blady.
— Spokojnie. Oddychać tylko. Nie no serio nie zemdlałem od trzech lat, nie chcę niszczyć swojej dobrej passy z powodu jednego wilkołaka. Cholera, wilkołak siedzi na przeciwko mnie i się gapi. — Stilinski zaśmiał się nieco histerycznie. — Na serio, dlaczego on się tak patrzy, a do tego tylko na mnie? — Hale podszedł bardzo powoli tak żeby go nie spłoszyć. Przysiadł w odległości pół metra i zaczął węszyć — Teraz jeszcze mnie wącha... a wy czemu tak stoicie? Ludzie co z wami? On tak zawsze, jak poznaje kogoś nowego? — Derek podczołgał się jeszcze bliżej. Teraz dotykał nosem nóg Stilesa. Ostrożnie położył głowę na jego kolanach i czekał na dalszy rozwój wypadków. — Yyy cześć? Nie jedz mnie — stęknął i zerknął pytająco na Jordana — Czego on chce? — wilkołak warknął krótko, bo może i zmienił formę, ale wciąż wiedział co się wokół niego dzieje.
— Jego spytaj — odpowiedział Parish ze śmiechem — Zrozumie i odpowie na swój sposób. — Może to był kolejny z powodów, dla których on i Jordan wciąż się przyjaźnili. Facet potrafił go rozszyfrować i to o wiele szybciej niż jego własna rodzina.
— Hm... Derek, tak? Chcesz skubi-chrupkę?
Przez chwilę w gabinecie panowała głucha cisza, a później Jordan Parish kwiknął, jak wystraszony prosiak. Następnie rozległa się seria kaszlnięć i parsknięć. Derek obserwował go uważnie spod zmrożonych powiek, ale to próbujący zachować spokój Alan stanowił ciekawszy obiekt obserwacji. Stiles już dawno stracił nadzieję, że uda mu się zaobserwować na twarzy Deatona inną emocję poza uprzejmym zainteresowaniem, lub stoickim spokojem. A tu proszę... wystarczył wilkołak i jeden psi żart.
Hale postanowił się zemścić i polizał rękę Stilesa, starając się aby zostało na niej jak najwięcej śliny. A potem położył głowę wyżej i wpatrywał się w niego tak, jak uczyła go Laura. Jak chodzące niewiniątko i kopnięty szczeniak w jednym. Efekt był z góry przewidziany. Stilinski westchnął pokonany i zaczął go delikatnie drapać za uszami.
— Nie wiem Derek czy ty przypadkiem nie jesteś masochistą. — zastanawiał się Jordan na głos — Jeśli on kiedykolwiek pozna Petera... zrobią z twojego życia piekło.
— Kim jest Peter? — zapytał zdezorientowany Stiles. Wilkołak niechętnie odsunął się od chłopaka i podreptał w stronę kupki swoich ubrań. Zaczął zmieniać się z powrotem w człowieka. Mógłby co prawda schować się choć trochę za kozetką. I w normalnych okolicznościach nie miał skłonności do ekshibicjonizmu... jednak teraz potrzebował wszelkich możliwych argumentów, aby zatrzeć pierwsze złe wrażenie. Nie był takim narcyzem, jak wujcio Peter, ale zdawał sobie sprawę z tego, że wygląda dobrze. Udając skromność, stanął tyłem i zaczął się ubierać. To była dobrze obmyślona strategia. Wcześniej zaprezentował się z jednej strony, a teraz czas pokazać resztę.
— Peter Hale, jego wujek — odpowiedział Deaton. Wilkołak mógłby się założyć, że w głosie Alana słychać było rozbawienie.
— Chwila, powiedział pan, Hale? Jesteś Hale'em?
— Tak. — mruknął Derek, unosząc nieco brew. Miał bardzo złe przeczucia.
— Znasz może Core Hale? — zapytał Stiles z wahaniem.
— To moja młodsza siostra. — przyznał niechętnie — Co zrobiła?
— Niby nic... ale ostatnio przysiada się do mnie w stołówce i na lekcjach, a jak mamy coś osobno to poluje na miejsce obok Isaaca albo Mali...
— To chyba nic złego? — zapytał ostrożnie Hale
— Teoretycznie nie. Nie dla mnie czy reszty, ale ona na tym raczej nie zyska zbyt wiele popularności — mruknął Stiles, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce. — Nie jesteśmy zbyt... lubiani.
— Dlaczego? — Jordan brzmiał na tak zaskoczonego, jak on sam się czuł.
— Jestem synem szeryfa, już samo to wystarcza żeby odstraszyć część ludzi. Mam ADHD, a to kolejne punkty ujemne w szkolnej hierarchii — wzruszył ramionami, bo to naprawdę nie było dla niego nic znaczącego. Już nie. — Jakiś czas temu Mali przez przypadek wymskło się w nieodpowiednim miejscu, że interesują mnie nie tylko dziewczyny... A jakby tego było mało jestem wegetarianinem. — zakończył płasko, patrząc na Dereka z czymś podobnym do wyrzutu we wzroku — Tak więc... chyba nie muszę tłumaczyć ci, że te twoje prezenty nie były niczym przyjemnym.
— Spieprzyłeś, stary. — zaśmiał się Parish — A już wcześniej byłem pewien, że bardziej się nie da.
— Stiles...
— To u was jakiś ważny zwyczaj? — zapytał
— Dawny w zasadzie już nie mający zastosowania w dzisiejszych czasach — powiedział Alan. Naprawdę nie potrzebował jeszcze bardziej zniechęcić do siebie Stilinskiego.
— Więc dlaczego?
— Derek nie potrafi rozmawiać z ludźmi, którzy nie są jego rodziną, mną lub Deatonem — zakpił Jordan
— Co?
— Przysięgam, że nie jestem upośledzony! Tylko...
— Chyba łapie o co ci chodzi — stwierdził Stiles, patrząc na niego wymownie — Na początek proste pytania. Dlaczego podrzucałeś mi martwe zwierzęta?
— Już mówiłem, że
— Nie o to chodzi. — Stilinski zagryzł wargę, a potem wziął głębszy oddech — Pytam co chciałeś zakomunikować tymi... prezentami? Groziłeś mi? Chciałeś mi przekazać, że cię wkurzam?
— Nie i nie. — zaprzeczył gwałtownie — To tak zwane podchody... — powiedział, ale na twarzy nastolatka nie znalazł śladu zrozumienia. Westchnął pokonany — Ludzie nazwaliby to kiedyś zalotami
— Żartujesz?!
— Dlaczego miałbym żartować na temat czegoś takiego?
— Hale nie wiem kto cię do tego namówił, ale to nie jest zabawne... okay, łapie wilkołaki istnieją i najwyraźniej masz problemy z kontaktami międzyludzkimi, ale to nie wyjaśnia dlaczego uznałeś, że dobrym pomysłem będzie... Jackson cię nasłał?
— Kim jest Jackson? — zapytał o pierwsze co przyszło mu do głowy — Czuję twoje zdenerwowanie i nie rozumiem go. Nie znam przyczyny. Przeszkadza ci, że jestem wilkołakiem
— Nie, chyba nie — powiedział Stilinski — To zależy, jak często mordujecie niewinne zwierzęta dla zabawy.
— Czułem, że to jeszcze wróci, by ugryźć cię w ten owłosiony tyłek — mruknął Parish na tyle cicho, że prawdopodobnie tylko Derek to usłyszał.
— Dałem się ponieść instynktowi, za co przepraszam. Podczas pełni zdarza się nam zjeść coś na surowo.
— Okay. Pełnia, łapie. Wtedy musicie się przemienić, wszyscy... Ile was jest tak właściwie?
— Cała moja rodzina.
— To tak wiele mi mówi — zakpił Stiles — Wracając do głównego tematu, to kiedy my się niby poznaliśmy? Jakoś nie mogę sobie tego skojarzyć, a uwierz raczej bym cię nie zapomniał. — dodał i to było naprawdę miłe, zobaczyć jak spojrzenie chłopaka sunie po jego ciele. Zarumienił się, gdy zał sobie sprawę, że został przyłapany. Derek uśmiechną się szeroko.
— Byłem kiedyś na posterunku, u tego chichoczącego w kącie palanta — Hale wskazał na Jordana — Wpadliśmy na siebie na korytarzu, ale byłeś zły na kogoś o imieniu Scott i wrzeszczałeś na niego przez telefon. Nie wiem nawet czy to pamiętasz.
— Hm... coś mi świta. I tyle niby wystarczyło?
— Uhm
— Nie znasz mnie... Chyba, że oprócz podrzucania padliny masz na koncie również śledzenie i podglądanie?
— Nieee
— Dlaczego mnie to nie przekonało?
— Raz czy dwa wracałeś skądś późno. Upewniłem się, że bezpiecznie dotarłeś do domu.
— Wcale, a wcale nie straszne. — mruknął Stilinski — Dorobiłem się własnego wilka-prześladowcy, czym jest moje życie? — zabrzmiało to odrobinę dramatycznie i chyba taki był zamiar chłopaka, bo już sekundę później uśmiechał się szeroko i nieco wrednie... trochę, jak pewien rogaty złoczyńca z komiksów — Następnym razem, jak będziesz chciał pospacerować sobie ze mną musisz przyjść, zapukać i przedstawić się mojemu ojcu.
— I przyznać się do winy?
— Lepiej nie... jego ulubione kwiatki usychają od twoich sików.
— Uh. Tak więc...
— A jeśli aż tak boisz się papy Stilinskiego to zawsze możesz wpaść w tej drugiej postaci... pospacerujemy. Tylko jestem pewien, że przepisy mówią coś o tym, że duże psy należy wyprowadzać na smyczy i w kagańcu.
— Stiles... — syknął oburzony Hale
— Proszę pana?
— Tak? — zapytał Alan zawodowo uprzejmym tonem
— Szczepił go pan na wściekliznę?
— Niestety nie, panie Stilinski. Radzę więc uważać z gryzieniem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro