Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Panika Danny'ego

Danny/Stiles (Stanny)

4 cz. mini story "Zamknij się i śpij dalej"

Sprawdzony przez: fine-by-me


***


Danny w pochmurnym nastroju idzie do drzwi w sobotni poranek, bo jakiś natręt postanowił go odwiedzić. Raczej nie spodziewa się Stilesa, bo wie, że jego chłopak był wczoraj na tym grillu z watahą. Nie ma pojęcia, jak mógł kazać wybierać Stilinskiemu, ale na swoje usprawiedliwienie ma, że jest nieco zagubiony w tym nadnaturalnym świecie, no i to, że jest zazdrosny o szatyna za każdym razem, gdy któryś z wilkołaków go przytula, albo kładzie dłoń na jego karku, układa się z głową na kolanach Stilesa, siada zdecydowanie zbyt blisko, albo wpatruje się w niego z taką uwagą, jakby był pieprzonym cudem. Okay, może Stiles faktycznie jest niezwykły, ale tylko Danny może tak go traktować. Jak ma czuć się wyjątkowo, skoro oprócz niego robi tak jeszcze sześć innych osób?! Czy te pieprzone wilkołaki nie wiedzą, czym jest przestrzeń osobista?! Za każdym razem, jak odwiedzają watahę, czuje się, jakby żył w jakimś poligamicznym związku, a uwaga jego chłopaka zostaje rozproszona na zbyt wiele osób i on nie czuje się z tym dobrze. Trochę jakby był zbędny... Najgorszy jest chyba Peter Hale, z tymi wszystkimi cierpkimi uwagami, w które wplecione są zaskakująco dobre komplementy. Ten starszy wilkołak jest tak sarkastycznymi, jak tylko można...

– Tak? – pyta, otwierając drzwi i staje jak wryty, bo na progu stoi Jackson Whittemore, który, jak Danny dobrze pamięta, powinien być teraz w Londynie.

– Co ty tu robisz?!

– Tak się wita najlepszego kumpla? Jak chcesz to mogę pójść i wrócić jak szok już ci minie. – Blondyn unosi wymownie brwi.

– Nie no, co ty, właź! Kogo, jak kogo, ale ciebie nie spodziewałem się zobaczyć w sobotę o... – patrzy na zegarek – ósmej rano! Czyś ty zgłupiał, przecież to środek nocy!

– Nie dla mnie... mój organizm przyzwyczaił się do innej strefy czasowej.

– A właśnie, jak to się stało, że nie jesteś na innym kontynencie? – pyta Hawajczyk, dreptając prosto do ekspresu po ratunek w postaci kubka mocnej, czarnej kawy. – Chcesz? – dodaje, patrząc na przyjaciela.

– Możesz zrobić, ale jakąś słodką... z wanilią i mlekiem bez laktozy...

– Myślałem, że już nie masz uczulenia, skoro jesteś wilkołakiem?

– Ty wiesz? – dziwi się Whittemore.

– Usłyszałem kiedyś, jak Stiles pytał o coś Dereka... no i dodałem dwa do dwóch. Znasz mnie: lubię zagadki. – Wzdycha na samo wspomnienie o chłopaku.

– Stilinski też lubi układanki... chyba się dogadujecie? – Blondyn uważnie wpatruje się w twarz przyjaciela, z której znika uśmiech.

– Skoro się z nimi znasz... – mamrocze Danny – to pewnie powiedzieli ci, że się z nim spotykam, co?

– Wiedziałem już w Londynie jakiś tydzień po tym, jak przedstawił cię na spotkaniu watahy, Mahealani. – Uśmiech Jacksona jest nieco wymuszony. – Tylko, dlaczego nie od ciebie?

– No wiesz... niby wiedziałeś, że wolę facetów i kilku z nich poznałeś, zazwyczaj przypadkiem, ale to nigdy nie było tak poważne. Wydawało mi się, że nie lubisz Stilesa.

– Cóż... wcześniej za nim nie przepadałem, ale odkąd nie pozwolił mnie uśmiercić Derekowi pomimo, że byłem kanimą i zazwyczaj dupkiem dla niego, to jakoś mi przeszło. Nie zaczęliśmy być super kumplami, bo ja mam ciebie a on Scotta, ale łączy nas coś w rodzaju cichego szacunku.

– Po pierwsze, co to, do kurwy nędzy, jest kanima, a po drugie, dlaczego ja nie wiem, że Hale chciał cie zabić i jeszcze ty tak spokojnie o tym mówisz?!

***

Godzinę i dwa kubki kawy później Danny zna mniej więcej całą historię, ale wcale nie wygląda na uspokojonego. Uświadomił sobie, że kazał wybierać pomiędzy sobą a Scottem, który pomimo, że teraz jest alfą stada wilkołaków, to dla Stilinskiego pozostaje przede wszystkim bratem. Już nie mówiąc o całej reszcie, którą jego chłopak też traktuje jak rodzinę.

– Teraz twoje kolej – mówi Whittemore. – O co chodzi z tą całą kłótnią między wami? Jakoś nie łapie tego, że aż tak się wystraszyłeś.

– Oczywiście, że nie, bo znasz mnie za dobrze, dupku. – Jęczy, uderzając dwa razy czołem o blat stołu.

– Te pokłony w niczym ci nie pomogą i tak nie odpuszczę, bo się męczysz... nawet jak wymyśliłeś największa głupotę na świecie, to ponabijam się trochę, albo znacznie bardziej... może nawet będę przypominał ci to za każdym razem, jak będziemy się widzieć, ale chcę pomóc... cioto.

– Hej?! – burzy się brunet.

– Gadaj.

–Nie-e.

– Danny...

– Jestem zazdrosny! – wykrzykuje Hawajczyk. – Zadowolony?

– Ty co?! – Whittemore wytrzeszcza oczy na kumpla. – Niby kiedy i o kogo?

– Cały czas jak z nimi jestem, to go dotykają, obejmują, wąchają, przytulają się, a Erica ładuje mu się nawet na kolana. On nie reaguje na to w żaden sposób, jakby to było normalne... ON jest mój, do cholery, i nie chcę czyichś rąk na nim!

– O Boże! – jęczy Jackson, zanosząc się śmiechem. – Ale cię wzięło, stary! Teraz widzę, że to tak na poważnie.

– A jak myślałeś?! Zresztą, teraz to on pewnie nawet nie będzie chciał ze mną gadać, bo palnąłem taką głupotę, ale byłem wkurzony i dodatkowo Stiles ma więcej możliwości niż ja gdzie pójdzie na studia... może wybrać taką uczelnię, która jest na tyle daleko, że już nie będzie musiał mnie oglądać. Mówił o kryminologii, bo chciałby pracować jako technik policyjny. Zamiłowanie do zagadek kryminalnych ma już teraz, a do tego jego wiedza o świecie nadprzyrodzonym... szybko zapomni o kimś takim zwyczajnym jak ja – dopiero się rozkręca, ale ktoś sprzedaje mu liścia.

– Zaczynasz pierzyć straszne głupoty wiesz? – mówi Peter Hale i Danny w ogóle nie wie, skąd starszy wilkołak się tu wziął, ale Jackson patrzy na niego bardzo morderczo.

– Jeszcze raz go uderz, a powtórzę numer Stilinskiego z chodzącą pochodnią... jakbyś zapomniał, pomogłem mu wtedy, a moje porsche bardzo ucierpiało – warczy blondyn, a Hale tylko wzrusza ramionami.

– Hej! Mógłbyś wytłumaczyć, jak wlazłeś do mojego domu?

– Nie zamykasz okien – pada odpowiedź i to takim tonem, jakby to była oczywistość.

– Chłopie, to trochę przerażające, nawet jak na ciebie – stwierdza Jackson. – Jednak on ma odrobinę racji, Danny, bo panikujesz.

– Tak? To może mi powiesz, że Stiles nie jest wściekły o to, że postawiłem mu ultimatum...

– Jak nie będziesz się przy nim upierał i przestaniesz wymagać od niego, żeby zostawił watahę, której jest częścią od samego początku jej istnienia... to już teraz możesz do niego jechać i trochę się nim poopiekować, bo prawdopodobnie ma kaca. Pił wczoraj równo z Allison Argent, a to twarda kobitka i ilości, jakie w siebie wlali, są zbliżone do beczułki wina.

– Uhm... a watahy tam nie ma?

– Pewnie została Erica, bo Scott jest zajęty swoją dziewczyną, Boyd spędza czas z rodziną, a Derek i Isaac przepadli wczoraj bez wieści. – Jackson wybucha śmiechem.

– Wiesz, że oni cię za to zabiją? – pyta Whittemore.

– Nieee, skarbie, oni będą mi dziękować do śmierci. – Szczerzy się Hale.

– Nie mów do mnie skarbie, stary pedofilu.

– Za dużo czasu spędzasz ze Stilesem, już nie da się ciebie zgasić – narzeka Peter.

– Czy ja o czymś nie wiem? – Brwi Danny'ego szybują do góry.

– Ten oto osobnik zabawił się wczoraj w kupidyna, tylko zamiast strzał użył lubczyku, a jego ofiarami byli Derek i Isaac... Pewnie jeszcze do tej pory się gdzieś piepzą – mówi od tak blondyn.

– Aha? – Mina bruneta chyba mówi sama za siebie, bo jego mózg ma problem z przetworzeniem najnowszych rewelacji.

– A i, Danny! – zaczyna Peter bardzo poważnym jak na niego głosem. – Dotyk u wilkołaków w stadzie jest czymś normalnym. Zostawiamy swój zapach na sobie nawzajem, w ten sposób informując innych, że ten ktoś jest chroniony. Więź w sforze jest silniejsza i każdy ma pewne funkcje, nawet jeśli nie jest ich świadomy... Stiles jest jak nasz terapeuta, doradca i najlepszy pocieszyciel, więc automatycznie szukamy jego dotyku. Nie ma w tym nic seksualnego... musisz to jakoś zaakceptować, bo on nie ma najmniejszego zamiaru rezygnować z nas ani ciebie.

– A te twoje zaczepki? – Mahealani musi to wiedzieć.

– To cały ja. Mój charakter i inteligencja dba o to, żeby Stiles się nie zanudził na śmierć wśród przeciętnie bystrego społeczeństwa... on potrzebuje wyzwania i kogoś, przy kim nie musi uważać na słowa w obawie, że go zrani i obrazi. Obaj wiemy, że to tylko żarty...

– A teraz zapieprzaj do niego – dodaje zniecierpliwiony Jackson.

– Pożyczysz samochód? – pyta Hawajczyk z nadzieją w oczach, a Whittemore tylko wzdycha i rzuca mu kluczyki.

– Jak go zarysujesz... – Ale Danny już go nie słucha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro