Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nowi i starzy przyjaciele - Jackson/?, past Jackson/Ethan

Kontynuacja ff: "Na dobry początek - rozstanie"

Błędy niesprawdzone!!!

Dawno mnie tu nie było, bo... brak czasu lub kompletny brak weny i chęci do pisana.

Dajcie znać czy opowiadanie Wam się podoba.

Im więcej komentarzy tym lepiej. Do postaci, ich zachowania, relacji. itd

Na dniach dodam kolejny rozdział opowiadania z HP "Ząb, nochal i zbiegły kudłyń"

*

Wiadomości tekstowe zawarte w tej części są rozróżnione tak:

Jackson

Jego nowy kolega

***

Zawsze myślał, że Beacon Hills to mała mieścina, z której musi uciec. Teraz, po kilku latach mieszkania w Londynie nie był już przekonany czy wielkie miasta, to takie wspaniałe miejsca. Na pewno miały sporo zalet, jak choćby ogromne galerie handlowe, w których miał wszystkie swoje ulubione sklepy. A także: wystawy, kina, koncerty i puby. Jeśli tylko nie chciał być sam, wystarczyło że wyszedł z budynku, a na pewno znalazłby miejsce na wieczór. Z dużym prawdopodobieństwem znalazłaby wśród znajomych kogoś, kto dotrzymałby mu towarzystwa.

Po zerwaniu z Ethanem nie zostałby sam. Nie na długo. Kate albo Blake, a najprawdopodobniej oboje zaczęliby okupywać jego kanapę i wyciągać go do klubów. Gdzie wlewaliby w niego alkohol z tojadem i bawili się w skrzydłowych, na siłę przekonując go, że seks z przypadkowymi osobami, to najlepsze rozwiązanie po zakończeniu wieloletniego związku. Wbrew pozorom to nie była tak koszmarna wizja, jak mogło się wydawać. Ta dwójka wariatów naprawdę go znała i lubiła pomimo jego nazbyt cynicznego sposobu bycia. Dałby radę przetrwać.

A jednak od razu i niemal bez zastanowienia zdecydował się wrócić do Beacon Hills. Pewnie dlatego, że wciąż to było jedyne miejsce na ziemi, które mógł nazwać domem. Długo odpychał od siebie te niewygodne myśli, ale faktom nie mógł zaprzeczyć. Najwyraźniej wilkołaki miały o wiele więcej wspólnego ze swoimi zwierzęcymi krewniakami, niż kiedykolwiek sądził.

Czuł się jak skopany kundel, więc wrócił tam gdzie czuł się bezpiecznie. Być może chodziło o rodziców, znajome kąty i widok z oka. Wspomnienia wspaniałych, nieskomplikowanych nastoletnich lat. Z całą pewnością chciał być bliżej stada. Nie żeby kiedykolwiek przyznał to na głos, ale dopiero wyplątując się z objęć Lydii poczuł, że może oddychać swobodnie, bez tego miażdżącego żebra ucisku, który gnębił go od kilku dni.

Martin już któryś raz została u niego na noc. I było to zaskakująco platoniczne jak na nich. Szczególnie biorąc pod uwagę historię ich znajomości i fakt, że oboje lepiej radzili sobie w życiu zawodowym niż prywatnym. Kochał Lydię. Prawdopodobnie zawsze będzie, ale to nie był ten rodzaj miłości, który nakłaniał ludzi do wyskakiwania z ubrań.


***

(10:12)  Zabij mnie teraz.

Jackson otrzymywał już od swojego nowego kumpla różne dziwne wiadomości, ale ta przebijała wszystkie dotychczasowe.

(10:20) Coś się stało?

(10:23) Nienawidzę swojego życia.

(10:29) A jakieś konkrety, czy lubisz być przesadnie dramatyczny?

(10:31) Bo jeśli tak, to zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie jesteś Peterem...

(10:36) Ow. Auć? Nie jestem tak stary!

(10:40) Czyli... nie jesteś też Stilinskim. Z pewnością nie nazwałbyś wtyedy swojego chłopaka starym...

(10:43) Nadal bawisz się w zgadywanie?

(10:45) Wolałbym wiedzieć, czy nie jesteś psycholem, który zadźga mnie we śnie

(10:50) Nie planowałem cię dźgać, ale z drugiej strony nie planowałem też ostrzegania cię przed twoją własną watahą, a tym bardziej tego, że zostanę twoim prywatnym spowiednikiem... a jednak jesteśmy, gdzie jesteśmy

(10:52) Nienawidzę jak jesteś sarkastyczny.

(10:53) Zawsze jestem

(10:56) Nie aż tak...

(11:00) Hej?

(11:06) To ma coś wspólnego z twoją pierwszą wiadomością?

(11:15) Odpiszesz, czy wolisz się zachowywać jak czterolatek?

(11:24) Nie, to nie. 

(11:30) Whittemore, jak ktoś nie odpisuje natychmiast na twoje sms-y, to nie znaczy, że cię od razu olewa, albo umarł tragiczną śmiercią pod kołami szambiarki...

(11:32) To co się stało?

(11:38) Teraz, czy ogólnie?

(11:41) Naprawdę lubisz jak się wkurzam, co? Odpowiedz na oba, dupku.

(11:47) Masz urocze słowotoki, jak jesteś zirytowany.

(11:48) Uroczy? Co ty masz piętnaście lat, czy mylisz mnie z kimś innym? Jak się wkurwiam, to najczęściej obrażam wszystkich dookoła.

(11:50) To moja definicja bycia uroczym.

(11:52) Jesteś walnięty.

(11:53) I odpowiedz na pytanie!

(11:59) Niech ci będzie, ale za chwilę. Na razie szef jest blisko

(12:34) Uf, poszedł sobie. Tygodniowe rozliczenia są wystarczająco nudne bez jego duszącej obecności.

(12:35) Jesteś księgowym?

(12:42) Mogę niemal zobaczyć ten twój uśmieszek Whittemore. Nie jestem. To dodatkowe zajęcie.

(12:45) Do trzeciej tonę w papierach, a na osiemnastą muszę być w mojej stałej pracy.

(12:48) Współczuję...

(12:50) Ta... kiepsko jest być mną. Nie polecam.

(12:55) Szczególnie, że mój najlepszy kumpel zamierza oświadczyć się lasce, której szczerze nie cierpię. Jak go znam to zostanę drużbą i będę musiał pomagać w przygotowaniach do tego cyrku.

(13:20) Może nie będzie tak źle? To on będzie musiał z nią żyć, a nie ty, więc... No i pewnie będą jakieś ładne druhny.

(13:28) Prędzej dam się zastrzelić Argentowi niż dotknę którejś z jej koleżanek.

(13:30) Huh.

(13:32) Nie jesteś człowiekiem... a to nieco zawęża grono podejrzanych. W końcu zgadnę kim jesteś.


***

Jackson żałował, że napisał tamtą wiadomość do nowego kumpla. Od tamtej pory, czyli od dwóch dni nie dostał od niego żadnej odpowiedzi. Szkoda, bo zdążył już dupka polubić.

— Naprawdę mamy zamiar iść do Jungle? — jęknął, zapinając cienką, szarą koszulę. Lubił ją, ale była jedną ze starszych, więc jakoś przeboleje jej stratę, jeśli jakiś pijany szczeniak coś na nią wyleje. — Czuję się jakbym cofnął się do liceum.

— I o to nam chodzi — oznajmiła Lydia, klepiąc go protekcjonalnie po ramieniu. — Minął już miesiąc wakacji i zanim się obejrzymy znowu będziesz za oceanem.

— Beacon Hills i nasz malutki klub to dla niego żadna atrakcja — mruknął Danny, szczerząc się do nich z fotela. Jak zwykle był wcześniej i musiał czekać aż on i Lyds skończą się szykować. Naprawdę jak za starych czasów — My też pewnie nie jesteśmy już wystarczającym towarzystwem... w końcu ma w Londynie nasze nowe, lepsze wersje.

— Spotkałam ich — odparła Martin ze sztucznym chłodem w głosie i wrednym uśmieszkiem — I wiem, że żadne z nich nie jest mną.

— Jak zawsze pewna siebie — zaśmiał się Mahealani

— A ty zazdrosny.


*

— Dziwnie się czuję — powiedział, wpatrując się w widoczny z oddali, kolorowy neon

— Dawno nie byłeś singlem — odgadł Danny z zadziwiającą łatwością — Minie ci — zapewnił — Może nie tym razem, ani następnym, ale w końcu przestaniesz się miotać.

— Ja nie...

— Ależ tak — przerwał mu Mahealani z odrobiną kpiny —Już dwa razy odwróciłeś się, żeby mi coś powiedzieć i w obu przypadkach byłeś tak samo zaskoczony moim widokiem, że naprawdę nie trzeba być geniuszem, żeby domyślić się, że cały czas cię to gnębi.

— Prawdopodobnie masz rację, skoro ty to wyłapałeś. — odparł, szturchając Danny'ego łokciem.

— Wrednie powiedziane, Whittemore. Wrednie — podkreślił ostatnie słowo — To ja się tutaj poświęcam, ratując cię od śmierci przez zanudzenie, a ty jesteś zwyczajnym...

— Sobą? — uzupełniła Lydia

— Nie skomentuje tego — westchnął Jackson pod nosem

— Bo wiesz, że mam rację — odparła Martin melodyjnie — Pospieszcie się, bo jak znam Raekena to za pięć minut rozmyśli się i nas nie wpuści i będziemy musieli stać w kolejce razem z całą resztą.

— Theo nadal tu pracuje? — zainteresował się Danny

— Tak — potwierdziła Martin tonem, który był zarezerwowany dla wyjątkowo opornie myślących ludzi.

— Nie miałem pojęcia, że w ogóle rozmawiacie — bronił się Danny

— Mamy wspólnych znajomych — mruknęła zwięźle — Minęło też kilka lat, a on nie próbował nas ponownie zabić. Skoro Stiles może sypiać z Peterem, który kilkukrotnie starał się zamordować Scotta, to ja też mogę być na tyle wspaniałomyślna, żeby zostawić przeszłość za sobą i od czasu do czasu wymienić z Raekenem kilka nic nieznaczących zdań.

— To na pewno łatwiejsze, jeśli druga osoba odpowiada...

— Nie moja wina, że jak jesteś pijany to robisz sobie wrogów z najmniej odpowiednich osób.

— Co mnie ominęło? — zapytał Jackson

— To dłuższa historia — wymigiwał się Mahealani

— Lyds?

— Po tym jak Liam wyjechał na uniwerek, Theo jakimś cudem zaprzyjaźnił się z Derekiem... i Danny był przekonany, że musi być w tym coś więcej.

— Poważnie? — zapytał. Jackson nie lubił Hale'a od czasu swojej naprawdę kiepskiej przemiany i nie dążył do tego, żeby się z nim dogadać, czy go poznać. Pewne cechy rzucały się jednak w oczy. Derek był kilka lat od nich starszy i nigdy specjalnie nie przejmował się czyjąkolwiek opinią na swój temat. Gdyby umawiał się z Raekenem, to nie po kryjomu.

— Plotka poszła w świat. I jak to zwykle bywa, dotarła uszu samych obmawianych... Theo początkowo tylko z tego kpił i Derek też miał to gdzieś, ale obecna dziewczyna Hale'a już niekoniecznie.

— Rozwaliłeś Derekowi Hale'owi związek?

— Nie — odarł Danny z nieszczęśliwym grymasem — Przyjaźń. Do tej pory nikt nie wie co dokładnie się stało, ale Theo i Hale po prostu przestali ze sobą gadać. Starają się nie bywać w tych samych miejscach jednocześnie.


***

— Mieliście być kwadrans temu — warknął Theo Raeken zamiast przywitania. Jackson widział go tylko kilka razy w życiu i nigdy nie poświęcał mu zbyt dużo uwagi. Nawet z nim nie rozmawiał.

— Moja wina — mruknął z lekkim skinieniem głową — Nie byłem przekonany co do tego wypadu.

— Racja — tchnął Raenekn, uciekając wzrokiem. To było dziwne. — Właście — ponaglił ich

— A i Martin?

— Tak?

— Oczekuję wysokiego napiwku za wysiłek, jaki kosztowało mnie powstrzymanie się od zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem. — po samym tonie głosu, Jackson mógł zgadnąć, że Theo miał na myśli Mahealeaniego.

— Jeśli tylko zostawisz przygotowywanie naszych napoi komuś innemu — powiedział Jackson — Wolałbym dostać swój bez dodatków... od ciebie.

— Whittemore — syknął Danny, kopiąc go w kostkę

— Twojego bym nie doprawił — obiecał Raeken ze śmiechem

— I mam uwierzyć ci na słowo? — zapytał z powątpiewaniem — To z Lydią się dogadujesz, Danny'ego nienawidzisz, a ja przyjaźnię się z obojgiem, więc nie jestem przekonany co do swojej nietykalności.

— Będziesz musiał — prychnął Raeken


***

Mogło być gorzej. Ta jedna myśl krążyła Jacksonowi po głowie. Szedł w stronę baru, uparcie ignorując wszystkie spojrzenia i nieliczne zaproszenia na parkiet. Spędził na nim wystarczającą ilość czasu wygłupiając się z Dannym i tańcząc z Lydią. Dobrze się bawił, nawet jeśli chwilami irytowało go czyjeś zbyt nachalne zachowanie. Oboje świetnie wyglądali i potrafili tańczyć nieco lepiej niż pozostali klubowicze, więc nic dziwnego, że sporo osób otwarcie o nich rozmawiało, a kilka śmielszych próbowało nawet zagadać. Martin jak zawsze przyciągała uwagę, nawet w gejowskim klubie. Naliczył sześciu biseksualnych facetów, którzy zaczynali się już ślinić, a i dwóch, czy trzech nastolatków z wyraźnie ciaśniejszymi spodniami.

— Wodę z cytryną — powiedział, wsuwając się na wysoki barowy stołek.

— Nie wolisz czegoś mocniejszego? — zagadną barman. Miał na imię Jeff, a przynajmniej to mówiła jego plakietka.

— Dzięki, ale nie — odparł, bo alkohol i tak nie miał na niego żadnego wpływu.

— Jak chcesz coś bardziej wymyślnego niż to co mamy na tablicy, to mogę...

— Jeff — Raeken przeszedł za plecami współpracownika klepiąc go w plecy — Idź nalewać shoty dla tych trzech — ruchem głowy wskazał na drugi koniec baru, gdzie trzech na oko dwudziestoletnich chłopaków wpatrywało się w Raekena z zaniepokojeniem.

— Dlaczego? — zapytał, wyraźnie niechętny temu pomysłowi Jeff

— Stary, raz bądź dobrym kumplem — teraz to i Jackson przysłuchiwał się im zaciekawiony — Jeden próbuje ze mną flirtować. Nieudolnie. Bardzo nieudolnie. I nie przestaje, pomimo, że obraziłem go co najmniej sześć razy. Jest bardzo głupi, albo bardzo zdesperowany...

— No dobrze... — mruknął, idąc już w stronę szkliwa

— Jest szansa, że dostanę swoją wodę? — zapytał Jackson.

— Jasne — zapewnił Theo — W wodzie będzie widać, czy dodałem coś od siebie, co nie?

— Prawdopodobnie — odparł z krzywym uśmiechem — Dlatego nie pluj do mojej szklanki, ale możesz dodać cytrynę...

— Pewnie mi nie uwierzysz, ale nie zrobiłbym tego, nawet jeśli robiłbym drinka dla twojego kumpla albo którejś Ramirez... — powiedział, stawiając przed Jacksonem wysoką szklankę z przyjemnie zimną wodą. — Tą część swojej pracy lubię.

— Dzięki — mruknął. Napił się kilka łyków i ponownie spojrzał na Raekena — W przeciwieństwie do...?

— Hm? — mruknął Theo, skupiając na nim tylko część uwagi. Jakiś facet zamówił w międzyczasie kilka piw dla siebie i znajomych. — Musisz poprosić kolegę o pomoc, albo iść dwa razy. Jestem barmanem, a nie kelnerem... — mężczyzna odburknął coś nieprzyjemnie i odwrócił się w stronę loży. Trzy minuty później znowu zostali sami.

— Lubisz stanie za barem, a czego nie lubisz w tej robocie?

— Tonięcia w papierach — odparł Raeken automatycznie. Jacksonowi zaświeciła się czerwona lampka. Ktoś niedawno użył podobnego określenia... — Jeffa, sprzątania i takich buców jak ten gościu przed chwilą.

— Jesteś też księgowym? — zapytał, starając się nadać swojemu głosowi neutralny ton.

Theo warknął pod nosem coś, co brzmiało podejrzanie podobnie do: "pieprzę to" albo "pieprz się".

— Od kiedy wiesz?

— Od teraz — przyznał Jackson, szczerząc się radośnie.

— Serio? — wciąż przyglądał mu się z nieufnością — Nie domyśliłeś się? Jak przeczytałem kilka swoich wiadomości, to zorientowałem się, że podałem całkiem sporo szczegółów...

— Cóż... to nie tak, że cię znam, prawda?

— Racja.

— Dzięki za tamto ostrzeżenie — powiedział Jackson. — Gdybym się ich nie spodziewał...

— Liam żalił się, że razem ze Stlinskim przerzucaliście się dobrze ukrytymi zniewagami przez całe spotkanie.

— Co obu nam poprawiło humor — zaznaczył Whittemore — Oberwało się też Danny'emu... Stiles zawsze go lubił...?

— Stiles praktycznie rzecz biorąc jest Hale'em, zapomniałeś?

— No tak... — zgodził się — Mam gdzieś twoje sprawy z Mahealanim, tak długo jak nie wciągniesz mnie w ich środek.

— Jasne — odpowiedział Raeken, mrużąc gniewnie oczy.

— To super — wyszczerzył się — Co robisz w niedzielę?

— O co ci chodzi?

— Wybieram się na mecz do Sacramento...

— ... i zapraszasz mnie?

— Tak — odparł, unosząc brew

— Nie sypiałem z Derekiem — Jackson czuł się lekko skołowany takim zwrotem w rozmowie

— Przecież cię o to nie pytałem... i szczerze, miałbym gdzieś gdybyś sypiał. — wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc z czym Raeken miał problem

— To nie będzie... randka? — ostatnie słowo wypluł jakby co najmniej parzyło go w język

— Theo, nieco ponad miesiąc temu zostałem rzucony przez faceta, z którym byłem sześć lat. Ostatnie czego chcę to randki.

— Uhm...

— Spontanicznie kupiłem bilety, a Danny ani Lydia nie są specjalnie fanami footballu...

— Jestem twoim kołem ratunkowym?

— Możesz tak to nazwać.

— Poczułbym się urażony, gdybym nie miał tego gdzieś — prychnął Theo — O której?

— Mesz zaczyna się o pierwszej po południu... wyślij mi adres to podjadę po ciebie o dziesiątej trzydzieści.


***

Kiedy wychodzili z klubu, Theo sprzątał puste szkło z baru. Lydia z lekkim skinieniem głowy wrzuciła pięćdziesiątkę do kufla na napiwki. Theo posłał jej teatralny ukłon, a Danny starał się udawać, że go tam nie ma. Raeken wspaniałomyślnie go zignorował i odpuścił sobie jakiekolwiek złośliwości.

— Jak wracacie? — zapytał w zamian

— Jackson jest absolutnie trzeźwiutki, więc poradzi sobie z podaniem pomocnego ramienia, jeśli się potknę.

— Stilinski robi za naszego szofera. — uzupełnił Jackson, stabilizując Danny'ego, który zaczął niebezpiecznie przechylać się na prawą stronę.

— Poważnie?

— Lyds go przekonała, że to będzie w jego jak najlepszym interesie, jeśli się zgodzi.

— Szantażyk?

— Z pewnością.

— Jeśli się dowiesz w czym rzecz, to podzielisz się wiedzą?

— Pomyślę o tym — obiecał — Sorry, ale Danny zaraz zaśnie na stojąco, a Stilinski wyjdzie sam z siebie, a dwóch takich to za dużo nawet jak na Petera, więc... Do niedzieli?

— Jasne! — Theo odparł ze śmiechem — Możesz go gdzieś zgubić — wskazał na przysypaiajacego Mahealaniego — Na przykład w kontenerze z odpadkami.


***

Komentarzyk?

Zdanie lub dwa :)





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro