Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nie ma to jak w domu. Jackson/?

Kontynuacja OS "Na dobry początek: rozstanie"



***

Jackson nie powiedział nikomu poza rodzicami o tym, że spędzi wakacje w Beacon Hills. Unikał rozmów z Lydią jak tylko mógł, bo wiedział, że kto jak kto, ale ona na pewno zorientuje się, że coś się stało. Może to głupie, ale nie chciał na razie przyznawać się, że rozstał się z Ethanem.

Tak długo był w związku, że odzwyczaił się od życia w pojedynkę. Pewnie dlatego ucieczka do domu rodzinnego wydawała mu się takim wspaniałym pomysłem. Nie był dzieciakiem, ale obecność rodziców, znajomych czterech ścian i ten specyficzny klimat Beacon Hills, wydawały mu się rajem na Ziemi.

Nemeton pomimo upływu czasu nadal działał na nadnaturalne stworzenia jak magnes. Jackson czuł specyficzną energię, odkąd przekroczył granicę hrabstwa, z trudem powstrzymywał się przed wyskoczeniem z samochodu i pognaniem w las. Na obrzeżach Beacon Hills mrowienie skóry stało się niemal nie do zniesienia. Zamknął oczy i zacisnął szczęki, bo kontrolowanie swojej drugiej natury przychodziło mu z trudem od ostatniego spotkania z Ethanem.

*

Kiedy dotarł do domu rodzice byli już w pracy. Mama nie czekała na niego w progu, tylko dlatego, że okłamał ich co do godziny swojego przyjazdu. Spodziewali się go późnym wieczorem, a tymczasem nie było nawet dziesiątej rano. Prawdopodobnie zostanie za to zmierzony urażonym spojrzeniem, a ojciec jedynie westchnie ciężko i powie, że naprawdę mógł go odebrać z lotniska. Whittemore wiedział, że oboje chcieli ułatwić mu ponowne zaaklimatyzowanie się w domu, ale właśnie ta ich nadmierna gorliwość była problemem. Potrzebował jedynie kilka godzin na to, aby złapać oddech po nieprzyjemnym locie i jeszcze koszmarniejszych dniach, które go poprzedzały.

Jeśli zdecyduje się wrócić do Londynu, to powinien pomyśleć o sprzedaży swojego starego mieszkania i kupieniu czegoś w innej części miasta. Jego wilcza część podnosiła alarm na samą myśl o powrocie do tego, które dzielił ze Steinerem. Jednak to problem na zupełnie inny dzień. Póki co nie wiedział nawet, co zamierza robić następnego dnia, a co dopiero za dwa miesiące. Pierwszy raz od czasów szkoły średniej czuł się tak rozstrojony, jakby nie miał żadnego pomysłu na siebie i swoje życie. A przecież to nieprawda do diabła! Skończył prawo i teraz robił wszystko, co mógł, żeby tego nie zmarnować. I co z tego, że ostatnio zaczął mieć wątpliwości, czy to na pewno jest to, co chciał robić przez następne dwadzieścia lat?

Rozpakował większą walizkę, a małą rzucił na łóżko. Wydostał z niej jeansy i szarą koszulkę z trójkątnym dekoltem i poszedł do łazienki. W różnych środkach transportu spędził łączenie prawie dwadzieścia dwie godziny. Wszędzie były tłumy ludzi, na obu lotniskach i dworcu autobusowym w Sacramento. Nie sposób było całkowicie uniknąć kontaktu, a jego wilczy nos przeżywał prawdziwe katusze.

*

Godzinę później czuł się o niebo lepiej. Wciąż nieco obolały i zmęczony po całym tym czasie bez snu, ale za to czysty i najedzony. Lodówka jego rodziców jak zawsze została przyzwoicie zaopatrzona. Pojęcia nie miał, kiedy oni znajdowali czas na wspólne wyprawy do marketów. Jednak miał pewność, że chodzili na nie oboje, bo ojciec w życiu nie kupiłby krewetek, a matka gotowego sosu czosnkowego i truskawek. Pewnych rzeczy nie zmieniał nawet upływ czasu. Pomimo sześciu lat razem on z Ethanem nie opanowali do końca pewnych prozaicznych rzeczy. Na przykład zakupów. Zazwyczaj chodzili na nie na zamiany, a jak obaj zapomnieli, to żyli na pizzy, chińszczyźnie, a czasami zdarzało im się jechać w środku nocy na stację benzynową, albo krążyć w poszukiwaniu całodobowego sklepiku.

Zerknął na smartphona, aby zorientować się, ile mniej więcej czasu zostało mu do powrotu rodziców i ze zdziwieniem zauważył, że ma dwie wiadomości. Obie z nieznanego numeru.

Od: 808 ... ...

11:03

Raczej się nie znamy, ale myślę, że należy ci się ostrzeżenie, że twój były zadzwonił do Martin

Od: 808 ... ...

11:06

Steiner pytał jej, czy dotarłeś do Beacon Hills, bo podobno miałeś to w planach.

Do: 808 ... ...

11:13

Rozumiem, że całe stado już wie?

Od: 808 ... ...

11:15

Yup. Spodziewaj się: "interwencji przyjacielskiej"

Do: 808 ... ...

11:19

Dzięki za ostrzeżenie.

Po chwili wystukał jeszcze jedną wiadomość.

Do: 808 ... ...

11:21

Choć mam nieodparte wrażenie, że ciebie zwyczajnie to bawi.

Od: 808 ... ...

11:25

Może trochę. Nie samo to, że wam nie wyszło, ale to, że teraz praktycznie wszyscy zastanawiają się jak cię wspomóc. A nie sorry, nie wszyscy.

Do: 808 ... ...

11:28

Tą osobą, która ma, to gdzieś jesteś ty?

Od: 808 ... ...

11:32

No wiesz? Przecież cię ostrzegłem, co nie? To chyba najlepsza pomoc, na jaką możesz w tej chwili liczyć...

Od: 808 ... ...

11:36

Chodziło mi o Stilesa i obu Hale'ów. Zgodnie stwierdzili, że przeżyłeś gorsze rzeczy i jak będziesz chciał czyjegoś towarzystwa, to sam się odezwiesz.

***

Pojęcia nie miał kto, z paczki go ostrzegł, ale gotów był oddać temu osobnikowi bilety na mecz, które kupił pod wpływem impulsu, kiedy czekał na autobus w Sacramento. Byłby znacznie bardziej wkurzony, gdyby nie spodziewał się takiego nalotu.

Godzinę po pierwszej wiadomości na jego pojeździe zaparkował samochód Lydii. Za Martin wysiadł z samochodu Danny, Malia i McCall. Najwyraźniej Stilinski postawił na swoim i nie dał się zaciągnąć do niego jako część grupy wsparcia.

Dwie minuty później podjechał drugi samochód. Znajomy, choć trochę sfatygowany Jeep, zakpił z jego rozmyślań, wypluwając na podjazd kłęby spalin. Przez chwilę panowała w środku jakaś szamotanina, aż w końcu drzwi się otworzyły i wypadł z niego Liam Dunbar ciągnąc za sobą zaskoczonego Bryanta. Masonowi chwilę zajęło wygrzebanie się z tylnego siedzenia, śmiał się tak głośno i szczerze, że Jackson mimowolnie sam poczuł się nieco rozbawiony niezdarnością wilkołaka. Na końcu wysiadł wyraźnie niezadowolony Stilinski.

— Kogo jak kogo, ale ciebie się nie spodziewałem — przywitał go Jackson

— Sam się siebie nie spodziewałem. — odparł — Niestety, jestem słabym człowiekiem i do tego dosyć podatnym na szantaż.

— Lyds, czy ty wszystkim grozisz uszkodzeniem newralgicznych części ciała, jeśli nie robią tego co chcesz?

— Wszystkim? Nie... Jedynie moim byłym, którzy jakimś sposobem wciąż są moimi przyjaciółmi.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro