Na dobry początek - rozstanie
NIE ZLINCZUJCIE MNIE ZA TEN TEKST.
***
— To... do zobaczenia? — wymamrotał Ethan staranie unikając jego wzroku.
Jackson cudem powstrzymał się od wyśmiania go w twarz. Po sześciu, długich latach związku, facet któremu planował się oświadczyć mówi "do zobaczenia" stojąc w drzwiach z ostatnim pudłem swoich rzeczy. Smutne spojrzenie i zwieszone ramiona wyraźnie pokazywały, że jego też to dotknęło. Jednak Jackson nie potrafił i nie chciał nawet okazać mu zrozumienia. W końcu to nie on z nich dwóch, zrezygnował ze starania się aby ich związek przetrwał.
Wbrew temu co wszyscy dookoła o nich myśleli, to nie byli bezproblemową parą. Właściwie to potrafili pożreć się o kompletną pierdołę. Powrzeszczeli trochę na siebie, któryś trzasnął drzwiami, rzadziej cierpiały przedmioty i ściany, ale i to się zdarzało.
Zawsze jednak udawało im się jakoś dojść do porozumienia. Jackson nieco wydoroślał i złagodniał od czasów liceum. Nie uważał się już za lepszego od innych. A na pewno nie od Ethana. Nie znaczyło to, że nie lubił wygrywać tych ich małych potyczek. Było coś satysfakcjonującego w udowodnieniu swojej racji. Mniej przyjemne okazało się przyznanie do błędu, a przeprosiny przechodziły mu przez gardło z trudem. Zmuszał się do wypowiedzenia tego słowa rzadko, ale zawsze szczerze. Upór, duma i arogancja sprawiały, że życie z nim nie było łatwe.
Steiner znał go całkiem nieźle, kiedy zgodził się wyjść z nim na pierwszą randkę. W trakcie tych sześciu lat, zdążył go poznać jeszcze lepiej. Whittemore cieszył się, że udało mu się stworzyć z kimś tak szczerą relację. Nigdy więcej nie chciał udawać kogoś kim nigdy nie będzie.
Nie był milusim gościem, ale też nie kompletnym draniem. Po tym co przeszła przez niego Lydia, obiecał sobie, że nie będzie nikogo zwodził. Dlatego nawet na pierwszych randkach zachowywał się naturalnie. Jak inteligentny, czarujący dupek ze zbyt wybujałym ego. I mało kto decydował się wyjść z nim ponownie. Dopiero Ethan potrafił dotrzymać mu kroku, a czasem nawet przegadać. Kiedy po trzech miesiącach i naprawdę wielu randkach, Steiner nadal witał go ciepłym uśmiechem, a nie ciosem w nos, Whittemore zaczął wierzyć, że to może się udać. Najwyraźniej miał wystarczająco wiele zalet, by dało się żyć z jego wadami.
Dlatego tygodniami nie potrafił zrozumieć co się między nimi zmieniło. Żaden z nich nic nie powiedział, ale obaj czuli, że atmosfera gęstnieje z każdym dniem i nową kłótnią. Powroty do mieszkania przestały być tym najlepszym punktem dnia. Od prawie dwóch miesięcy Jackson nie miał najmniejszej ochoty opuszczać kancelarii, w której odbywał swój staż. Przychodził jako jeden z pierwszych, a wychodził godzinę po kolegach z piętra. Szef na pewno cieszył się z tak sumiennego pracownika...
— Jackson? — nerwowy głos Ethana wyrwał go z wiru wspomnień
— Myślę, że... przez jakiś czas, wolałbym cię jednak nie widywać — oznajmił starając się brzmieć na spokojnego.
Tak prawdopodobnie będzie lepiej. Dla niego na pewno. To on myślał o ślubie jako o następnym kroku. Nigdy nie zdążył przejść do realizacji tego pomysłu, bo coś zaczęło się między nimi psuć. Jednak sam fakt, że snuł takie plany wobec kogoś, kto zdecydowanym głosem odmówił prób ratowania ich związku, pozostawiało nieprzyjemny posmak żalu i goryczy.
Ethan powiedział: "To koniec, Jackson" i było coś tak ostatecznego w jego głosie, że Whittemore mógł jedynie skinąć głową i przyznać się do kolejnej porażki. Może jednak nie miał "tego czegoś" co sprawiało, że ludzie chcieli go w swoim życiu.
W końcu musiał istnieć jakiś powód, dla którego jego biologiczni rodzice go porzucili. Nigdy nie odważył się szukać jakichkolwiek informacji na ich temat. Bał się tego czego mógł się o nich, lub od nich, dowiedzieć.
Teraz znowu poczuł to co wtedy, gdy dowiedział się o swojej adopcji. I naprawdę próbował podejść do tego racjonalnie. Powiedzieć sobie: okay chłopie, posypało się, ale spędziłeś z tym facetem sześć całkiem niezłych lat. Przez większość czasu byliście szczęśliwi. Nawet, kiedy łowcy plątali wam się pod nogami, a kule fruwały nad głowami. Niestety nie potrafił stłumić wciąż rosnącego gniewu. A odór zrezygnowania, zmęczenia i poczucia winy bijący od Ethana, wcale nie pomagał.
— Jackson, ja...
— Nie. — warknął — Cokolwiek chcesz jeszcze powiedzieć, zostaw to dla siebie. Przynajmniej na razie... — tak silne emocje źle wpływały na jego wilczą stronę. Zamknął oczy i rozpaczliwie szukał w pamięci czegoś co pozwoli mu zachować zdrowe zmysły. Pomruk silnika. Wąskie, pełne ostrych zakrętów drogi. Ciągnący się kilometrami las. Zapach deszczu i uczucie mokrej ziemi pod gołymi stopami. Beacon Hills. DOM. — Rozstajemy się, przyjąłem to do wiadomości. Brak twoich okropnych koszulek w szafie jest wystarczającym dowodem na to, jak bardzo poważnie podszedłeś do tematu.
— W porządku. Mogę być tym złym... — westchnął Steiner
— Zły, dobry. Nie kategoryzuje tego w ten sposób, kretynie — warknął. Ethan błysnął w jego stronę błękitnymi oczami, a Jackson poczuł jak włoski na całym ciele unoszą się jak naelektryzowane. Tak wiele różnych uczuć kłębiło mu się pod skórą, że czuł się od tego chory. Adrenalina wywołana wciąż rosnącą złością sprawiała, że z trudem powstrzymywał się od utratą kontroli. Gniew, agresja i pazury naciskające na wnętrze dłoni. Jeszcze chwila, a przebije skórę. Wilk spodziewał się walki i szarpał się szaleńczo na słabnących sznurkach człowieczeństwa. Ethan musiał się jak najszybciej stąd wynieść, bo inaczej...
— Nie chcę się ponownie kłócić. Myślę, że sąsiedzi nasłuchali się nas wystarczająco w ostatnich tygodniach — dodał spokojniejszym tonem — Rozmawiać z tobą też nie chcę. Słuchać o powodach — tutaj nie mógł powstrzymać się od swojego firmowego, prowokującego uśmieszku — Ledwie mogę panować nad wilczą stroną. — przyznał, bo może Steiner nie wiedział co robił mu samą swoją obecnością. Nie chciał go. Wilk, który nie potrafił poprawianie przetwarzać ludzkich emocji, lada chwila mógł przejąć kontrolę. Biorąc pod uwagę to, że Jackson czuł się naprawdę gównianie... to mogło skończyć się fatalnie.
— Co... czy ty...?
— Będzie świetnie, jak już pójdziesz i dasz mi chwilę na złapanie oddechu — Za nic w świecie nie przyznałby się, że z trudem powstrzymywał się od tego durnego: "Dlaczego?"
— Ale...
— Ethan. Chcę zostać sam. Rozumiesz?! — powiedział ostrzegawczo — To nie tak, że nie masz mojego numeru, ani nie wiesz gdzie mnie znaleźć. — zironizował — Co prawda przez jakiś czas mogę być nieosiągalny... Myślę, że na wakacje wrócę do Beacon Hills. W Sacramento jest kilka niezłych kancelarii może tam dokończę aplikację...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro