Moje i twoje roztrzaskane odbicie - Jordan Parrish/Stiles Stilinski cz.2
Tak jak ostrzegałam, mogą pojawić się jakieś błędy, bo ja tego nie sprawdzam ponownie. Po prostu przerzucam :)
Mimo, że są to stare prace, to jeśli ktoś pokusi się o komentarz będzie mi miło :D
***
Jordan spakował tylko kilka podręcznych rzeczy do sportowej torby i wrzucił ją na tylne siedzenie samochodu. Stiles nalegał, żeby jechać jego Jeepem, ale podróż przez połowę Stanów aż do San Francisco mogłaby okazać się być zabójcza dla tego auta, które przecież służyło jeszcze mamie chłopaka. Dlatego z niechęcią i widocznym rozżaleniem młodszy zgodził się na te kilka dni zostać jego pasażerem.
W czasie podróży zatrzymali się raz na dłuższy odpoczynek w jakimś małym miasteczku, ale poza tym jechali bez przerwy, co kilka godzin zmieniając się za kierownicą czarnego volvo. Stilinski przez dłuższy czas rzucał mu kpiące spojrzenia i komentarze o tym, że był ukrywającym się fanem zmierzchu lub wielbicielem Edwarda. Chłopak się śmiał, więc Parrish nie miał nic przeciwko tym drobnym uszczypliwościom. Czasami zastanawiał się, jak wcześniej funkcjonował bez tego wariata? Szczególnie już po powrocie z Afganistanu, kiedy nie mógł dalej mieszkać w rodzinnym mieście ani spotykać się ze swoją rodziną. Ich pełne zmartwienia oczy i to stąpanie wokół niego na paluszkach doprowadzały go do szału.
Uciekł od tego tak szybko, jak tylko jego obowiązkowa terapia się zakończyła. Matka długo nie mogła pogodzić się z jego decyzją, ale jego ojczym, który również był wojskowym, przekonał ją, że właśnie tego potrzebował. Siostra od dawna truła go, żeby wpadł na kilka dni, a on jak do tej pory ją zbywał. Obiecał sobie i im, że przyjedzie jak porozmawia z Emmą. Czuł się winny śmierci Maxa i chciał ją osobiście przeprosić i zobaczyć jak sobie radzi.
- W drodze powrotnej zatrzymamy się na dwa dni w Oakland... Jeśli nie masz nic przeciwko?
- Nah... takie wakacje od Beacon Hills to całkiem fajna sprawa. - mruknął leniwym głosem szatyn z tylnego siedzenia, na którym przysypiał. - Nie obrażę się jak zahaczymy jeszcze o Berkeley.
- Myślisz o Uniwersytecie Kalifornijskim? To spory kawałek od twojego domu...
- Na razie rozważam różne opcję. Podczas tego ostatniego roku może się dużo wydarzyć.
- Tylko bez czarnowidztwa, Stiles! - zawołał. - A tak serio, to co chcesz studiować?
- Myślałem nad kryminologią albo psychologią... podobno nieźle odczytuję ludzi.
- Pasuję ci to. Może ekspert kryminalny albo agent federalny. Nieźle radzisz sobie z komputerami, coś z cyberprzemocą?
- Mówisz tak, bo nie widziałeś Danny'ego w akcji... Dla niego wszelki sprzęt elektroniczny nie ma żadnych tajemnic.
- Za to widziałem jego akta... dziękuję bardzo. Chłopak ma większe zadatki na potencjalnego przestępce niż stróża prawa.
- Hej! To mój znajomy... poza tym on nie jest zły, tylko jakby szuka wyzwań, bo się nudzi. Dzięki niemu bank zainwestował w lepsze zabezpieczenia, bo udowodnił, że bez problemu można było okradać klientów.
- Niech ci będzie. - Parrish wiedział, że czasami nie ma sensu dyskutować z młodszym, bo ten i tak zawsze wyjdzie na swoje. Ostatnie słowo w potyczce słownej musiało należeć do niego.
- To kogo odwiedzamy w Oakland? Jacyś znajomi ze szkoły czy wojska?
- Nie... moja rodzina.
- Rodzina?!
- Tak, wiesz: cały czas zamartwiająca się o mnie mama, dowcipny i dosyć serdeczny ojczym oraz wredna siostra bliźniaczka.
- Kurwa, o tym nie uprzedzałeś...
- Jeśli nie chcesz, nie musimy wcale tam jechać albo nie na tak długo. Kilka godzin, może jakiś obiad.
- Koleś, ile czasu oni cię nie widzieli?
- Ponad rok, ale często do nich dzwonię.
- Niby kiedy? Jesteś cały czas w pracy albo ze mną.
- No dobrze... to zależy od tego, co rozumiesz przez często. Rozmawiam z mamą raz w tygodniu. - wyjaśnił cierpliwie starszy, przewracając przy okazji oczami.
- Powinna ci skopać tyłek. Zostajemy tam te dwa dni, a jak będziesz chciał, to nawet dłużej... jakbyś zapomniał, ojciec wysłał cię na zaległy urlop, a ja mam dwa miesiące odpoczynku od szkolnych murów. - Stilinski zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. - Chyba że nie chcesz mnie tam?
- Nie pieprz głupot. Nie ciągnąłbym cię przez połowę Stanów, gdybym nie czuł się komfortowo w twoim towarzystwie.
- Tak, ale to twoja rodzina. Co pomyślą jak przywieziesz ze sobą jakiegoś dzieciaka z liceum? - Stiles sięgnął po wodę, a Parrish specjalnie zaczekał aż ten upije łyczek.
- W zasadzie mama tylko dwa razy upewni się, czy aby na pewno jesteś legalny. - mruknął z krzywym uśmieszkiem. Tak jak przewidywał, chłopak opluł siebie i tapicerkę.
- CO?!
- Hm? Jest dosyć bezpośrednią osobą i nie lubi bawić się w podchody.
- Rozumiem, że już od progu zostanie mi przypięta łatka twojego chłopaka? - prychnął Stiles, starając się przed przyjacielem, i przed samym sobą, ukryć jak bardzo mu się ten pomysł spodobał. Byłby jeszcze szczęśliwszy, gdyby to była prawda.
- Prawdopodobnie tak. - usłyszał odpowiedź i jego znaniem Jordan brzmiał na zbyt zadowolonego z siebie.
- Czyli że co? Zdarzyło ci się już wcześniej przywieść mamie niezapowiedzianych gości na weekend?
- Nah... tylko na niedzielne obiady. Zanim zapytasz, to... były tylko dwie takie osoby. Moja dziewczyna z liceum Hannah i później Brad.
- Jesteś?
- Biseksualny? - Stilinski skinął głową. - Tak... to problem?
- Nie... oczywiście, że nie. - z jakiegoś powodu szatyn miał wrażenie, że skłamał. Może dlatego, że teraz będzie mu trudniej nie wyobrażać sobie za dużo. Wcześniej, gdy był pewien jego heteroseksulaności, czuł się bezpieczniejszy.
***
Rozmowa z Emmą była dokładnie tak ciężka jak Parrish przypuszczał. Nawet nie chodziło o to, że kobieta go o coś obwiniała. Bardzo niepewnie zapukał do drzwi jej domu i z zapartym tchem czekał aż otworzy i gdyby nie zacięta mina Stilesa, to prawdopodobnie dziesięć razy zdążyłby uciec.
Wypili wspólnie herbatę i Parrish w końcu wydusił po co przyjechał, a ona była tak szczerze zaskoczona i kilka razy powtarzała, że za nic nie jest odpowiedzialny. Naprawdę chciałby jej uwierzyć.
- To był czysty przypadek, że padło na niego, Jordan. - oznajmiła ze smutnym uśmiechem. - Na początku po całej ceremonii i ustawieniu tablicy pamiątkowej nienawidziłam całego świata i siebie za to, że znowu pozwoliłam mu tam jechać. - na chwilę zamilkła. - Długo zajęło mi pogodzenie się z tym, że już go nie ma, ale gdy to w końcu zrobiłam, poczułam ulgę... tak jakbym wreszcie pozwoliła mu naprawdę odejść, a sobie dała drugą szanse na bycie szczęśliwą.
Parrish dokładnie jej się przyjrzał i stwierdził, że Emma nie przypomniała już tej załamanej kobiety z ceremonii pożegnalnej. W jej oczach była pewnego rodzaju dojrzałość i siła, ale wyglądała na zadowoloną z życia i szatyn podziwiał ją za to, że umiała po zawaleniu się całego życia jeszcze raz zacząć od nowa. Kto wie, może i dla niego istniała nadzieja na nowy początek?
***
W drodze do rodzinnego domu Parrisha obaj byli wyjątkowo milczący i zamyśleni. Tym razem to starszy siedział na fotelu pasażera. Dopiero po kilku godzinach jazdy zamienili się miejscami, bo byli już blisko celu podróży i tak było po prostu łatwiej.
Stiles nieco niepewnie wysiadł na zadbany, brukowany podjazd obok równie schludnego, białego domu. Całość przypominała trochę widok z obrazka... spokojna okolica, idealne rodziny, place zabaw i śmiech dzieci. Tak idyllicznie, że miał ochotę od razu wsiąść długi prysznic, żeby zmyć z siebie ten niewidoczny bród. Rozumiał już, dlaczego przyjaciel nie mógł wytrzymać w tym miejscu po powrocie z misji. Ktoś, kto sam był ruiną, nie czuł się dobrze w takim otoczeniu.
- Nie zjedzą cię. - uspakajał go starszy.
- Haha. Aleś ty się zrobił zabawny, panie policjancie... - właśnie ten moment wybrał ktoś z domowników, by otworzyć im drzwi. Kobieta miała może pięćdziesiątkę i bez problemu można było się domyślić, że stoi przed nimi matka Jordana. Mieli bardzo podobne rysy i mimikę twarzy.
- Jordan! - jej uśmiechnąłem h był tak szeroki, że Stiles przez chwilę miał wrażenie, że pękną jej policzki. - To naprawdę ty? Dlaczego nic nie powiedziałeś, kiedy ostatnio rozmawialiśmy?!
- Cześć mamo. - mężczyzna uśmiechnął się delikatnie i przytulił blondynkę. - Byłem u Emmy, sprawdzić jak sobie radzi... bo czułem, że to już czas, żebym zamknął tamten rozdział w moim życiu.
- Och, mam nadzieję, że wszystko u niej dobrze. - dopiero wtedy kobieta dostrzegła kulącego się na progu Stilesa. - Widzę, że przywiozłeś gościa... zupełnie jak za starych czasów. Zapraszam do środka, bo jak się rozgadam, to cały wieczór spędzimy na ganku...
Weszli do domu i szatyn z lekkim rozbawieniem zauważył, że już od przedpokoju są porozwieszane zdjęcia małego Parrisha i dziewczynki z krzywymi zębami. Nie mógł się powstrzymać i zachichotał, a starszy zgromił go wzrokiem.
Zanieśli rzeczy do dawnego pokoju szatyna i zeszli na dół na wczesną kolację. Pan Aleksander Parrish był bardzo ciekawy tego, jak jego synowi naprawdę żyje się w Beacon Hills, więc większość wieczoru upłynęło im na słuchaniu o codziennych zajęciach zastępcy szeryfa i jakoś po drodze wyszło na jaw, że Stiles jest synem szefa Jordana.
Pojawienie się Sky, bliźniaczej siostry mężczyzny, wywołało kolejną falę zamieszania i uścisków. Ona już całkowicie bez skrępowania wgapiała się w Stilesa.
- Nie wiedziałam, co cie trzyma w tej dziczy, ale chyba mamy odpowiedź. Przygruchałeś sobie tam ładnego chłopaka.
- My ni...
- Tak właściwie to, ile ma lat to urocze stworzenie? - Kontynuowała.
- To urocze stworzenie jest legalne i umie za siebie mówić - mruknął młodszy. - Przyjaźnimy się... łączy nas stres pourazowy.
- I niby tylko tyle? - zapytała matka z niedowierzaniem.
- Dajcie im spokój, bo od razu uciekną, a na kolejne odwiedziny poczekacie dekadę. - wtrącił zrezygnowany ojczym.
Później, gdy już myślał, że główne atrakcję ma za sobą, a Parrish poszedł jeszcze zagrać z Alexem w karty i wypić jakieś piwo, Stilinski skorzystał z prysznica i wpakował się pod kołdrę. Czuł jak powoli odpływał w objęcia Morfeusza, kiedy Sky zdecydowała się przeprowadzić interwencję.
- Jesteś przerażająca...
- Wiem, wiem. - zaśmiała się. - Krótko, zwięźle i na temat Stiles, bo nie wiem ile mam czasu. Mój przygłupi brat jest zbyt wystraszony prawdopodobieństwem stracenia cię, wiec nie zająknie się nawet słowem, że mu się podobasz... co ja gadam. On ma jebane serduszka w oczach jak na ciebie patrzy.
- Niemożliwe... ja jestem sobą. Dzieciakiem z liceum, któremu pomógł...
- Piekielnie ładnym, młodym chłopakiem. - prychnęła. - Masz w domu lustra? To czasami w nie zerknij... i na Boga, zrób jakiś krok, bo mój brat zaślini się na śmierć.
***
Szatyn był wkurzony, bo przez Sky nie mógł zasnąć. Wszytko co mu powiedziała, wracało do niego raz po raz i zmuszało do analizowania ich relacji. Zastanawiał się jaka była szansa na to, że dziewczyna miała rację? Nawet się nie zorientował, kiedy wskazówki zegara minęły pierwszą w nocy, a lekko podchmielony Parrish wszedł do pokoju i od razu skierował się do niewielkiej łazienki.
Właściwie, dlaczego matka mężczyzny dała im ten sam pokoju, skoro na pewno znajdowały się tu jakieś gościnne sypialnie? Najprostszym rozwiązaniem było to, że kobieta też musiała ich wziąć za parę. To naprawdę nie pomagało w wyciszeniu jego umysłu.
W końcu starszy wyszedł z zaparowanego pomieszczenia w spodniach od piżamy i Stiles z trudem odwrócił wzrok od jego wyćwiczonej sylwetki. Jordan ułożył się po drugiej strony łóżka, pod tym samym przykryciem i młodszy mógł doskonale poczuć bijące od jego ciała ciepło. Siłą powstrzymywał się od przylgnięcia do niego. Dodatkowo ten idiota zamiast iść spać jak normalny, lekko pijany facet zaczął się wiercić i przewracać z boku na bok, aż w końcu Stiles usłyszał sfrustrowane prychnięcie i sekundę później poczuł jak silne, umięśnione i bardzo męskie ramię obejmuje go w pasie.
Czasami zdarzało im się zasypiać na kanapie, podczas maratonu jakiegoś serialu, ale wtedy nikt nikogo nie obejmował i wszyscy obecni byli kompletnie ubrani. A kosmate myśli Stilesa siedziały potulnie na dnie jego zagraconego umysłu.
- Śpisz? - usłyszał gdzieś obok swojego ucha.
- Nah... może gdybyś przestał się wiercić, jakbyś miał stado owsików, to mógłbym zasnąć... albo jakby twoja siostra nie ryła mi mózgu. - kurna, zaspany zawsze był zbyt szczery.
- Czego ona chciała? - Parrish wyraźnie się spiął.
- Pogadać...
- Powiedziała ci, prawda? - westchnął starszy. - Przepraszam... ja pójdę do gościnnego i obiecuję, że nie...
- Czekaj !- zawołał przytrzymując panikującego za rękę. - Ona miała rację?
- Tak... wyczuwa pewne rzeczy przez to nasze bliźniacze coś tam. - przyznał. - Tylko nie wiedziałem, że będzie się aż tak wtrącać...
- Czyli że ci się podobam? Od kiedy?
- Od początku... twój ojciec by mnie postrzelił, gdyby wtedy wiedział.
- Nie... mój ojciec kupiłby ci piwo i zagroził, że jak coś mi się stanie, urwie ci przyrodzenie. Zawsze się bał, że skończę z dupkiem w typie Jacksona lub sam...
- A ty? Nie odstrasza cię to?
- Przez jakiś czas głowiłem się jak ukryć przed tobą moje niefortunne uczucia, a tu proszę, taka niespodzianka. Kto by się spodziewał, że jednak moja frustracja nie będzie wieczna? - szatyn zaśmiał się na widok zszokowanej miny przyjaciela.
- Mówisz poważnie?
- Jak cholera... - młodszy już nic więcej nie dał rady powiedzieć, bo opanowany i sympatyczny Jordan zniknął i usta Stilesa były nagle pełne jego języka. Na policzku czuł dużą dłoń, która delikatnie go gładziła.
Kilka minut później, gdy byli zdyszani i całkowicie rozbudzeni, Parrish wsunął ręce pod koszulkę młodszego i ostrożnie gładził jego ciało. Uniósł lekko głowę i popatrzył na chłopaka pod nim z lekkim uśmiechem.
- Zakochałem się w tobie już dawno... na długo, zanim ty chociażby znałeś moje imię. - umilkł na chwilę. - Przyjechałem do Beacon Hills jako wrak dawnego siebie, szara powłoka i nagle zobaczyłem na komisariacie rozwrzeszczanego, wymachującego rękami chłopaka, który był tak jaskrawy i żywy, jak nikt kogo wcześniej spotkałem i nie mogłem przestać się gapić...
- Och.
- Potem nagle ty jakby też straciłeś tą energie i kolory, a ja tak bardzo chciałem znowu zobaczyć ten bezczelny, stilesowaty uśmiech... Tamtego dnia, w którym zgarnąłem cię z treningu, twój ojciec przeprowadził ze mną rozmowę.
- O Boże... NIE.
- Uhm... kazał mi się do jasnej cholery przestać na ciebie gapić, albo znaleźć swoje jaja i się do ciebie odezwać. Wybrałem drugą opcję.
- I gdzie nas to zaprowadziło?
- Do mojego łóżka... - wyszczerzył się starszy.
- Po powrocie wypróbujemy również moje... - umilkł na chwilę, rozważając kolejne słowa. Obaj mieli wciąż rysy na swoich odbiciach i prawdopodobnie miało tak zostać już do końca, ale może właśnie dlatego tak do siebie pasowali. - Też jestem w tobie zakochany...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro