Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Moje i twoje roztrzaskane odbicie - Jordan Parrish/Stiles Stilinski cz.1


To kolejna praca przeniesiona z innej książki.

Nowa część "Przyjaźni..." Tak jak pisałam będzie równo o północy.


***

Stiles miał dosyć tego dziwnego uścisku w klatce piersiowej, który czuł za każdym razem, jak chociażby spojrzał się na Scotta lub jakąkolwiek inną osobę z ich paczki. Nawet jego własny ojciec nie potrafił patrzeć mu w oczy. Niby wszyscy wiedzieli, że to demon kierował, ale jednak widzieli jego ciało mordujące z zimną krwią mnóstwo przypadkowych ludzi. Tego obrazu nie dało się od tak wymazać. Tak samo jak nie mógł zmyć tej krwi ze swoich pozornie czystych rąk. Gdyby był silniejszy, może mógłby opierać się woli lisa i przynajmniej ograniczyć liczbę ofiar? Nie złamałby tylu serc... bo wiedział, że Scott, Chris i Isaac już zawsze będą kojarzyć go ze śmiercią osoby, którą kochali.

Nogitsune czerpał radość i siłę z przelewu krwi i napawał się swoją władzą. Szatynowi zbierało się na wymioty za każdym razem, kiedy przypominał sobie jego trujące emocję wypełniające go i mieszające się z jego własnymi uczuciami. Pamiętał, że w pewnym momencie już sam nie wiedział co czuł on, a co lis.

Minęły dwa długie miesiące, od kiedy pozbyli się Nogitsune, a on wciąż czuł się obco w swoim własnym ciele. Starał się jak najkrócej patrzeć w lustro i codziennie po przebudzeniu liczył palce. Nie sądził, że upływ czasu cokolwiek zmieni. Już do końca życia miał czuć to palące poczucie winy. Zastawiał się, dlaczego go nikt nie zabił, kiedy jeszcze miał okazję? Oszczędziliby mu bólu, chociaż z drugiej strony to może być właśnie jego kara: Codzienne przyglądanie się spustoszeniu, jakie spowodował...

Najgorsze ze wszystkiego były weekendy, bo miał za dużo wolnego czasu. Chociaż wspomnienie opętania nie opuszczało go choćby na minutę każdego dnia i nocy, to umiał je jakoś przytłumić i zasłonić codziennymi sprawami. Szkołą i kolejnymi referatami na ekonomię, czy historię. Nawet zmuszał się do czytania lektur na zajęcia z literatury i zapisywał się jak szalony do każdego, możliwego kółka zainteresowań. Jenak szachy i wszelkie inne gry planszowe omijał szerokim łukiem...

Sobota i niedziela były więc koszmarem bez tych wszystkich zagłuszaczy czarnych myśli. Przebywanie sam na sam ze swoimi wspomnieniami było nie do zniesienia. Gotował obiady dla ojca i zanosił mu na komisariat. Szeryf tylko patrzył na niego, jednocześnie zatroskany i zirytowany, bo zawsze miał nadzieję, że uda mu się upolować jakiegoś fast fooda, ale nie odezwał się nawet słowem, jakby domyślając się powodów, dla których jego syn z takim zapałem szukał wszelkich sposobów na zajęcie czymś rąk i umysłu.

Jakieś dwa tygodnie wcześniej, kiedy jego ojciec wyjechał na szkolenie do sąsiedniego miasta, Stiles zdesperowany jakiegokolwiek rozproszenia odwiedził siłownie. Danny na jego widok prawie zabił się na bieżni. To było nawet zabawne... a rozmowa potem jakoś rozkręciła się sama z siebie. Pomógł mu dobrać jakieś ćwiczenia dla początkujących i zdradził, że najlepszym sposobem na bezsenność było bieganie. Najlepiej długie dystanse, na przemian szybki sprint i trucht. Stiles obiecał sobie kupić mu w podziękowaniu jakiś fajny zapach perfum, bo sposób mulata działał cuda.

Chociaż wciąż zdarzało mu się budzić z krzykiem z koszmarów, to jednak przesypiał przynajmniej te sześć godzin i już nie przypominał wraku samego siebie. Nawet nie zauważył, kiedy odciął się od watahy jak nigdy wcześniej. Chyba chcieli dać mu trochę przestrzeni, bo pomimo zaniepokojonych spojrzeń nie naciskali, aby był tak zaangażowany jak wcześniej. Wciąż siadał w ławce ze Scottem i chodził na mecze grzać ławkę rezerwowych... wymieniał z Lydią notatki i próbował jakoś nakłonić Malię do matematyki. Mówił cześć Kirze i kiwał głową, gdy spotykał Dereka między pułkami w markecie.

Minął miesiąc, odkąd zaczął ćwiczyć, a on już nie wyobrażał sobie bez tego swojego funkcjonowania. Podczas rutynowego, wieczornego biegania zaświeciły się za nim policyjne światła i był pewny, że to ojciec znowu zapomniał kluczy. Staruszek wiedział o jego zwyczaju i znał wszystkie trasy... jakie więc było jego zdziwienie, gdy zamiast zmęczonej twarzy Johna zobaczył szczerzącego się Jordana Parrisha.

- Twój ojciec kazał cię znaleźć i przywieść na posterunek, bo ma jakąś sprawę dotycząca twoich znajomych.

- Okay...- westchnął zrezygnowany. Miał niezbyt dobre przeczucia, co do reszty wieczoru. Wskoczył na siedzenie pasażera, bo Parrish pracował bez partnera. Chyba że szeryf miał większe zaufanie do niego i ściągnął go specjalnie po godzinach, żeby dostarczył mu syna w bezpieczne miejsce?

- Nie wiedziałem, że biegasz. Ostatnio widziałem cię też pod siłownią... - Stiles nie miał pojęcia, do czego starszy może zmierzać. - Coś w szkole? Docinki czy jakieś spięcia z kimś? - zapytał z wyraźnie słyszalną troską, a szatyn na chwilę zgłupiał, bo od kiedy to prawie obcy, przystojni mundurowi się o niego martwili?!

- Nie... chciałbym mieć takie problemy. - mruknął dosyć cicho, ale Jordan i tak go usłyszał.

- Stiles, czy to ma jakiś związek z tym co się działo wcześniej?

- Może, ale to mój problem - odpowiedział, bo John chciał wtajemniczyć swojego zastępce w cały ten nadnaturalny świat, ale szatyn wolałby nie niszczyć spokojnego snu kolejnemu nieświadomemu obywatelowi.

- Co się znowu dzieje? Lydia miała jakieś przeczucie czy wizję? - osz kurna. Wygląda na to, że jednak staruszkowi coś się wymsknęło...

- Co miała? - zawsze lepiej udawać głupiego.

- Nie rób ze mnie idioty... wiem, że ona czymś jest. Jakiegoś rodzaju medium, a ty przecież byłeś opętany.- już wiedział dlaczego zaledwie dwudziestopięcioletni mężczyzna był zastępca jego ojca. Skurczybyk był zbyt spostrzegawczy.

- Nie mam pojęcia...

- Stiles. - sapnął zniecierpliwiony. - I tak już coś wiem... wolisz, żebym szukał odpowiedzi na własną rękę? - popatrzył na niego uważnie. - A wiesz, że znajdę... może zajmie to tydzień, miesiąc czy nawet rok, ale w końcu rozwiążę zagadkę.

- Pakujesz się w kłopoty, o których nie chcesz nawet myśleć. Uwierz na słowo i nie drąż tematu. - warknął Stilinski zadziwiająco twardym i pewnym siebie głosem.

- Młody, byłem w Afganistanie i widziałem mnóstwo rzeczy, o których nikt nie chce wiedzieć. W dodatku niemal każdego dnia igrałem z kostuchą, bo rozbrajałem miny przeciwpancerne i ładunki wybuchowe podłączone do samochodów pułapek. Widziałem jak mój kumpel popełnia ten jeden jedyny błąd... później jego rodzina nie miała nawet czego pochować - chwila pauzy - Cokolwiek to jest, dam sobie z tym radę.

- Ty już wróciłeś ze swojej misji... nie chcesz może odpocząć przez jakieś czas od śmiertelnych zagrożeń i nocnych koszmarów?

- Nie jestem do końca pewien czy wróciłem, albo może to cząstka tamtego miejsca zostanie we mnie. - Parrish zatrzymał radiowóz pod posterunkiem, ale zamiast wysiąść, spojrzał na młodszego poważnymi, smutnymi oczami. Było coś znajomego w postawie zastępcy szeryfa, co przyciągało Stilesa do niego i mówiło, że można mu zaufać.- Przecież ty doskonale wiesz, że to nie odchodzi.

- Parrish, ja...

- Nie wiem co ci się przytrafiło. Twój ojciec nic mi nie powiedział, ale podsłuchałem jak rozmawiał z tym weterynarze. - starszy wyglądał na lekko zawstydzonego. - Wspomniał o depresji czy koszmarach, po których budzisz się z krzykiem. Powiedział, że powoli przestaje cię poznawać... więcej ćwiczysz i bez przerwy się uczysz. Gotujesz, sprzątasz i cały czas rozwiązujesz cudze problemy, zapominając o sobie. Jakbyś ty nie był ważny.

- Bo nie jestem. - wyrwało się Stilinskiemu. Od razu wyskoczył jak oparzony z samochodu, ale nie doceniał szybkości posterunkowego.

- Jesteś. - zapewnił, przytrzymując go za ramię i patrząc na niego, jakby był tego stuprocentowo pewien. - Ojciec nie wyobraża sobie życia bez ciebie. Dla tej twojej pokręconej, zróżnicowanej wiekowo i płciowo grupy znajomych też wiele znaczysz. Scott bywa bardzo często na rozmowach u Johna, Lydia kilka razy również zajrzała na posterunek. Nawet młodszy Hale się pofatygował.

- A jeśli nie zasługuję na to wszystko? Ich troskę i przyjaźń...

- Cokolwiek się stało, to... - Stiles nie pozwolił mu dokończyć.

- Zabiłem Allison i kilkanaście innych osób. - wyrzucił z siebie młodszy urwanym głosem.

- To nie byłeś ty, synu. - odezwał się starszy Stilinski gdzieś za nimi.

***

Stiles jakoś powoli radził sobie z pozostałościami po Nogitsune i to głównie dzięki Parrishowi. Nie żeby wataha nie próbowała go wspierać czy zajmować mu czas tak, żeby nie miał za dużo czasu myśleć. Był sam tylko wtedy, kiedy biegał lub siedział w łazience. W innych sytuacjach zawsze ktoś snuł się za nim niczym cień. Było to po równi wkurwiające co rozczulające, kiedy Peter z miną męczennika pomagał mu sprzątać dom. Głównie udawał, że coś robi, a tak naprawdę prowadził długie i niezwykle barwne opowieści o czasach, kiedy to sam uczęszczał do miejscowego liceum.

Malia jakoś przełknęła fakt, że ten dziwak był jej ojcem. Chociaż ich komunikacja i zacieśnianie rodzinnych więzów opierały się w głównej mierze na wzajemnych docinkach i warczeniu na siebie. Stiles wtedy wolał schodzić im z drogi i najczęściej chował się na komisariacie. Zawsze witany uśmiechem przez ojca lub Jordana. Zaczął nawet gotować nieco większe obiady i dokarmiać posterunkowego.

Gdzieś po drodze stali się naprawdę dobrymi przyjaciółmi, co było zaskakujące przez niemal ośmioletnia różnice wieku. Chyba bagaż emocjonalny jaki obaj ze sobą taszczyli ich do siebie zbliżał. Jordan rozumiał go jak nikt inny i to sprawiało, że było mu nieco łatwiej, bo przy nim mógł być: zły, rozczarowany, smutny, rozgoryczony, zawiedziony czy wściekły i ten nigdy nie zapytał go: czy wszystko w porządku?, albo jak się czujesz? Nie musiał, bo wiedział. Zdawał sobie sprawę, że pomimo widocznej poprawy stanu psychicznego, Stiles czasami wciąż rozsypywał się na kawałki tak jak tafla stłuczonego lustra.

Dużo rzeczy uległo zmianie, ale wciąż gdzieś z tyłu głowy miał wspomnienia tego co się stało. Umiał żyć codziennością, śmiać się z głupiej miny Scotta, drażnić się z Derekiem i naprawdę cieszyć się tym wszystkim.

***

Kolejny piątkowy wieczór zastał ich na kanapie w domu Stilinskich, objedzonych do granic możliwości i niezdolnych do ruszenia się choćby kilku centymetrów po pilota. Szeryf wyszedł na posterunek godzinę wcześniej, patrząc na nich jakoś tak dziwnie, jakby z pobłażliwością czy nawet kpiną.

Czekał ich maraton Dr. Hausa, popcorn i kilka piw. John doskonale wiedział, że Parrish podzieli się alkoholem z jego synem i mamrotał coś pod nosem o deprawacji nieletnich, na co Stiles radośnie oznajmił, że właściwie w jakiejś części przecież jest Europejczykiem, a tam legalnie można pić od osiemnastego roku życia.

- Myślisz, że Scott w końcu wyszedł gdzieś z Kirą czy nadal tchórzy? - zapytał młodszy, bo już nawet robili zakłady wśród członków stada o to, kiedy oni ponownie się zejdą.

- Obstawiam, że trenuje z Derekiem...- to nie tak, że Stiles nie miał czasami potrząsnąć swoim przyjacielem, jednak tym razem postanowił dać mu trochę więcej czasu na rozeznanie się w sytuacji.

Aktualnie nic nie zagrażało miasteczku i każdy z nich mógł sobie pozwolić na chwilę oddechu. Zdawali sobie sprawę, że prędzej czy później jakieś nadnaturalne kłopoty same ich znajdą, ale póki co cieszyli się tą pozorną normalnością... No oczywiście nie licząc ich samych. Wilkołaki, kitsune i banshee. Naprawdę podziwiał Jordana za to, że nie zwiał gdzie pieprz rośnie, gdy dowiedział się prawdy.

Jednak mężczyzna był inny... mówi się, że tragedia hartuje charakter... co cię nie zabije, to cię wzmocni. Mogło coś w tym być, bo kto inny zniósłby taką wiadomość bez szwanku na zdrowiu psychicznym?

- Jest ze mną lepiej - mruknął zerkając na profil starszego. - Nie twierdzę, że dobrze... nigdy tak nie będzie, ale wydaje mi się, że mój stan się nieco ustabilizował.

- Wiem... spędzamy dużo czasu razem. - Parrish uśmiechnął się nieznacznie. - Lubię zwracać uwagę na szczegóły.

- A ty?

- Już nie śni mi się co noc misja i wybuch, więc chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że idę w dobrą stronę. - kilka sekund przerwy i dwa łyki piwa żeby zebrać myśli. - Chciałbym odwiedzić żonę tamtego zmarłego kumpla... jednak może zaczekam do wakacji.

- Dlaczego? - zdziwił się młodszy. - Właściwie jest tutaj w miarę spokojnie... a jeśli chodzi o mnie, to może jakoś przetrwam bez ciebie kilka dni.

- Tak, ale... chciałbym, żebyś pojechał ze mną.

- Po co?

- Możliwe, że trochę boję się tego spotkania? - Stiles zebrał do kupy wszystkie swoje wspomnienia o tym facecie i stworzył obraz, do którego strach jakoś nie pasował. Wiedział jednak, że każdy ma coś, co go przeraża. - Wiem, że jeśli będziesz tam ze mną, nie pozwolisz mi stchórzyć i uciec spod samych drzwi...

- Może to za wcześnie, skoro masz aż takie obawy?

- Minęło dwa lata, Stiles i chciałbym wreszcie zamknąć za sobą tamtą trumnę i ruszyć do przodu...

- Okay. Pojadę z tobą. Zarezerwuj sobie urlop na pierwszy dzień wakacji. - nie spodziewał się miażdżącego żebra uścisku, w jakim zamknął go starszy. Przecież on tylko...? Czuł się dziwnie szczęśliwy, znajdując się tak blisko niego.

- Dziękuję - powiedział Parrish, nadal się nie odsuwając i Stiles mógł poczuć jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele.

- Wiesz, że nie musisz? To jakby nic w porównaniu do tego, co ty codziennie dla mnie robisz... - spojrzał na szatyna, chcąc się upewnić, że jego słowa dotrą do starszego z pełną mocą. - Nie masz pojęcia jak wielki ma to na mnie wpływ. Sama świadomość, że jest ktoś, kto do pewnego stopnia rozumie.

- Zdaje się, że po prostu wiem jak to jest być raz roztrzaskanym na kawałki, a potem źle zebranym w całość. Niby wszystkie elementy układanki są... tyle, że nie wszystkie na odpowiednich miejscach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro