Kotwica - Sterek cz.3
Błędy niesprawdzane
***
Od jakiegoś czasu Derek nosił się z pomysłem wyremontowania, wykupionej od miasta starej kamienicy. Kiedy Stiles przyjechał w to miejsce po raz pierwszy był pewien, że przeniósł się do przeszłości. Budynek pochodził prawdopodobnie z początku dwudziestego wieku i delikatnie mówiąc nie był w najlepszym stanie. Jednak miał swój niepowtarzalny klimat... zbudowany na planie prostokąta, niezbyt wysoki, bo zaledwie dwupiętrowy, jeśli nie liczyć poddasza. Czerwona cegła sprawiała, że pomimo swoich ogromnych rozmiarów i śladów upływu czasu, kamienica wydawała się fajnym, przytulnym miejscem.
Początkowo uważał to za wyrzucenie kasy w błoto, bo po co jednemu dwudziestopięciolatkowi aż tak wieka przestrzeń. Nie wtrącał się, bo kto zabroni bogatemu, ekscentrycznemu wilkołakowi alfie, bawić się w architekta i dekoratora wnętrz. Potem przypomniał sobie o pomyśle Dereka na ośrodek resocjalizacyjny dla przemienionych wilkołaków i wszystko nabrało więcej sensu. Jeśli Hale na poważnie myślał o realizacji tamtego przedsięwzięcia, to było idealne miejsce. Nieco oddalone od gęściej zaludnionego rejonu miasta. Trafiały się co prawda pojedyncze domy, ale i tak w odległości co najmniej kilometra.
Z tego co wiedział nieużytki, zarośla i małe zadrzewienia wokół, miasto z radością wepchnęło w ręce Dereka bez specjalnego zwiększenia pierwotnej ceny. Ojciec zdradził mu, że Burmistrz i Rada od lat szukali kupca, bo kamienica i przyległe do niej tereny generowały spore koszty. Musieli zapewniać dodatkowe patrole policji, bo to jedno z ulubionych miejsc lokalnej młodzieży na różnego rodzaju nielegalne imprezy. A kiedy robiło się zimniej schodzili się bezdomni. Straż co roku sprawdzała czy budynek nie stanowił zagrożenia. Ponadto właściciel terenów zobowiązany jest do przycinania wzrastających ponad jezdnią konarów, oraz koszenie pobocza. Miasto i tak od lat borykało się z trudnościami finansowymi. To było widać w miejscach, których głównym udziałowcem był ratusz - dwa przedszkola, urząd miasta i przychodnia czekały już dłuższy czas na remont.
Po miesiącu, od podpisania przez Dereka aktu własności, wiele się nie zmieniło, ale parę razy zdążyli zwiedzić budynek w całości. Nawet nieco podmokłe piwnice i okropnie zakurzone poddasze. Stiles w życiu nie widział tak wielkich pająków! Jego wrzask, gdy jedna z tych bestii wpadła mu za koszulkę, słychać było z pewnością w promieniu kilku kilometrów. Jedyne co dobrego to przyniosło, to spontaniczny, nieskrępowany wybuch śmiechu Dereka. Stiles aż się na niego zagapił. To pierwszy raz, kiedy miał okazję usłyszeć ten dźwięk. To nie był rechot w stylu szkolnych mięśniaków, ani chichot chochlika, jaki czasem wydobywał się z Parrisha. Nawet nie seria parsknięć, którą przy takim poziomie rozbawienia prezentował sam Stilinski. Trwało kilka minut zanim Hale zdołał się uspokoić, więc Stiles miał sporo czasu na wsłuchanie się. Szczery śmiech Dereka Hale'a był donośny i można było usłyszeć tam typowe gardłowe "hahaha". A kiedy wilkołakowi brakowało już tchu, zmieniał się w, krótkie urwane hah,hah, które tak bardzo przypominało szczekanie psa, że rozbawiło Stilesa niemal do łez. Miło było pośmiać się z kimś, a nie przed ekranem laptopa na widok zabawnej scenki w ukochanym Supernatural.
Stilinski od pierwszej chwili zachwycony był ogromnym dziedzińcem wewnątrz kamienicy. Co prawda alejek nie widać było już spod gąszczu malin, jeżyn i dzikich winogron, ale Stiles miał na tyle wyobraźni, by móc bez problemu wyobrazić sobie jak to kiedyś mogło wyglądać. Prawdopodobnie były tam ogródki warzywne lokatorów, a bliżej murów widać było pozostałości po rabatach kwiatowych. Ten teren spokojnie można przerobić na mini tor przeszkód dla wilkołaków. Wciąż miał w pamięci Scotta niemal rzucającego mu się do gardła. Wiedział więc z pierwszej ręki, jak wiele pracy trzeba, by człowiek zmieniony w wilkołaka, mógł zapanować nad sobą podczas pełni. To miejsce mogło stać się czymś w rodzaju ośrodka szkoleniowego dla przemienionych wilkołaków, które nie wiedziały kto je przemieni. Tutaj będą mogły uczyć się panować nad nowo zdobytą, nieznaną i siłą i sprawnością.
***
Stiles miał plan. Genialny w swojej prostocie. Powiedzieć ojcu o wilkołakach, wtedy staruszek nie będzie miał nic przeciwko tatuażowi, który mógł mu zapewnić większe bezpieczeństwo w razie spotkania jakichś innych, obcych wilków. Problem polegał na tym, że kompletnie nie wiedział, w jaki sposób to wytłumaczyć. Wolałby aby staruszek nie zaczął jeszcze bardziej niepokoić się o jego zdrowie psychiczne. Już po tamtej sprawie z szukaniem ciała w środku nocy, sugerował, że Stiles może mieć niewielkie skłonności do popadania w obsesje.
— Derek, mam takie czysto teoretyczne pytanie... — oznajmił podczas jednego z upalnych, sobotnich poranków, które spędzali aktywnie, bo na wycinaniu plątaniny kłujących krzewów z rozległego ogrodu. Poważnie jak na końcówkę maja, to temperatury były iście piekielne i to jeszcze przed południem!
— Hm? — odmruknął wilkołak nawet nie skupiając na nim całej uwagi. Był wyraźnie zirytowany przegrywaną walką z wyjątkowo wytrwałą jeżyną. Stiles zapomniał uprzedzić go, że ten krzew posiadał drobne, ale wyjątkowo czepliwe kolce... a sam Hale, raczej nie miał zbyt dużej wiedzy ogrodniczej. — Mała pomoc tutaj? — zapytał, kiedy zaplątał się już tak, że nawet nie miał jak sięgnąć sekatorem do którejkolwiek z krępujących go łodyg. Stiles bardzo starał się nie śmiać. Wielki pan alfa, pokonany przez roślinkę z rodziny różowatych.
— Poczekaj, najpierw przetnę w kilku miejscach, a potem cię uwolnię — odłożył sekator na dłuższych rączkach, a sięgnął do kieszeni po ten mniejszy. Wolał zminimalizować ryzyko, że przy przecinaniu łodygi utnie Derekowi jeden z palców, ucho lub co gorsza wbije ostrze w bardziej wrażliwe rejony...
— Spokojnie, nie śpieszy mi się... ja tu tylko się duszę — zironizował Hale. Kiedy Stilinski przyjrzał się uważniej, to dostrzegł, że jedna z odnóg jeżyny faktycznie owinięta była wokół gardła wilkołaka.
— Jak ty to do diabła zrobiłeś? To mnie nazywają fajtłapowatym, a jakoś dałem radę nie uwięzić się w plątaninie kłujących krzewów...
— Nie jesteś niezdarny, a przynajmniej nie wtedy, gdy skupiasz się na tym co robisz — powiedział Derek raczej niespodziewanie. Stiles nie wiedział jak ma na to odpowiedzieć, więc milczał zagryzając wargę, by nie szczerzyć się jak kretyn. — Całkiem nieźle szło ci pozbywanie się starych gratów z mieszkań, niektóre z nich dla człowieka wcale nie mogły być lekkie. I widziałem, że zrywanie tapet sprawiało ci sporo radości... jeszcze więcej radochy miałeś z rzucania tego wszystkiego na podstawioną pod taras naczepę... ile razy miałeś przy tym jakiś wypadek?
— Uhm, raz czy dwa zawadziłem się o wystającą deskę. Pamiętaj, że niemal sturlałem się z fotelem ze schodów... — przyznał, pozbywając się kolejnej krępującej wilkołaka łodygi
— On był jakieś dwa razy za ciężki do noszenia go w pojedynkę! — sapnął Hale — Nic dziwnego, że podciągnął cię w dół. Dobrze, że nic poważnego ci się nie stało...
— Nie, wcale — prychnął odrzucając na bok ostatni pęd jeżyny — Jesteś wolny! — zawołał, klepiąc Dereka po ramieniu.
— Daj spokój, to nie wygląda aż tak źle... to tylko dwa niewielkie obtarcia i guzy od kaloryfera żeberkowego...
— Po obu stronach czoła! Wyglądam jakby rosły mi rogi!
— Cóż... może chciałeś się upodobnić do swojego ulubionego komiksowego złoczyńcy?
— Gdybym był taki jak Loki, to zrobiłbym lepszy użytek ze swojego narzędzia pracy... — mruknął szczękając znacząco nożami sekatora.
— W takim razie cieszę się, że jednak nie jesteś — stwierdził Derek, ładując pocięte krzewy na taczki. — Miałeś zdaje się jakieś pytanie... zanim przydarzyła mi się roślinna katastrofa?
— Taaak — mruknął z namysłem, szukał w głowie jakiś właściwych słów — Okay, nie wymyślę nic innego, więc zapytam wprost: mogę powiedzieć mojemu ojcu o wilkołakach i tak dalej?
— Co-o? — sapnął Derek. Przystaną w miejscu i przez kilka sekund wpatrywał się w Stilesa całkowicie oniemiały. W końcu potrząsnął głową i prychnął, marszcząc nos w wyrazie irytacji — Dlaczego ja ciągle zapominam, że masz ciekawy zwyczaj wyskakiwania z najmniej spodziewanymi sprawami? — o odpowiedź prosił chyba słońce, albo nadchodzące, burzowe chmury, bo wzrok wbity miał w niebo.
— Wolałem zapytać, bo nigdzie nie znalazłem jakichś wyraźnych zakazów, ani wytycznych w takich przypadkach — gdy się stresował zaczynał wyrzucać z siebie wszystko co wiedział na dany temat — Jednak ja jestem człowiekiem, a wiem o was. Nie mogę być przecież aż tak wyjątkowy... muszą być inni ludzie, którzy mają świadomość współdzielenia planety z innymi humanoidalnymi istotami. Poza łowcami, oczywiście.
— Stiles! Nie nakręcaj się, bo już ledwie jestem w stanie rozróżnić poszczególne słowa — zawołał Derek — Nie trzeba być łowcą lub kotwicą, jakiegoś nadnaturalnego stworzenia, by o nas wiedzieć. Takich osób nie ma jednak wiele, bo tak jest po prostu bezpieczniej.
— To... znaczy, że mogę?
— Tak, jeśli powiesz mi co tak nagle cię wzięło na szczerość względem ojca?
— Staram się go nie okłamywać — Hale prychnął z rozbawienia — Zatajenie czegoś poprzez ominięcie tematu albo przemilczenie pewnych kwestii, okay to mogę zrobić, ale...
— Nie powiesz mi chyba, że szeryf zapytał cię ostatnio czy jestem wilkołakiem?
— Nie, ale on jest policjantem przez całe życie. Ile czasu zajmie mu zorientowanie się, że coś między nami działa inaczej? Nawet Parrish się połapał...
— Jordan jest przekonany, że się pieprzymy — zaznaczył Hale, na co Stiles nie mógł się nie skrzywić. Nie dokładnie tak to widział Parrish. Sądził raczej, że są w sekretnym związku, który ukrywają ze względu na jego niepełnoletność. To chyba obejmowało więcej niż zwykły seks. Nie żeby, Stiles był jakimś ekspertem.
Został pocałowany dokładnie trzy razy. Kiedy miał piętnaście lat i odwiedziła go dawna przyjaciółka z podstawówki. Heather szła na pierwszą w życiu randkę ze starszą o dwa lata dziewczyną i nieco panikowała, że nie potrafi się całować, a Kara na pewno myśli, że Heather była bardziej doświadczona. Tak się tym nakręciła, że niemal odwołała spotkanie. Na szczęście Stiles wpadł na genialny pomysł: Hej, spróbuj ze mną! Znamy się całe życie, nasze mamy kąpały nas w jednej wannie, nawet mamy jakiś tuzin zdjęć jako dowód, czym jest wobec tego jeden mały buziak?
Było... niezręcznie jak diabli. Oboje nie bardzo wiedzieli co robić, w dodatku nie czuli do siebie nic poza sympatią. Za trzecim razem Heather stwierdziła, że gorzej już chyba nie będzie. Oboje, zaśmiewali się z siebie samych przez następne pięć minut. Potem Stiles życzył, dziewczynie udanego wieczoru i odprowadził ją na przystanek skąd odjeżdżał autobus na drugi koniec miasteczka.
— Stiles...
— Hm? — mruknął niewyraźnie, wciąż pogrążony nieco we wspomnieniach. Właściwie to dawno z nią nie gadał, może powinien napisać do Heather i powspominać stare czasy?
— To nie zabrzmiało dobrze, co? — niby to było pytanie, ale Hale chyba nie oczekiwał na nie odpowiedzi — Nie chciałem, żebyś poczuł się tym... skrępowany?
— Nie jestem — zapewnił szczerze — To tylko... dogaduję się z tobą i Jordanem w większości spraw i przez to obaj zapominacie, że na liczniku mam jedynie siedemnastkę. — prychnął pod nosem. Ludzie w szkole nadal zachowywali się jakby był niewidzialny, jeśli tak dalej pójdzie, to jeszcze długo nie znajdzie kogoś, kto byłby nim zainteresowany. — Wróćmy jednak do mojego właściwego pytania: mogę powiedzieć ojcu, że jesteś wilkołakiem? I czy zmienisz się przy nim? — Stiles westchnął ciężko widząc minę Dereka — Nie prosiłbym o to bez powodu. Wiem, że nie jesteś okazem z ZOO... tylko obawiam się, że bez tego ojciec mi zwyczajnie nie uwierzy.
— A mam jakieś wyjście? — mruknął Derek
— Zawsze możesz się nie zgodzić i później kombinować na szybko, jak wydostać mnie z Eichen lub poszukać nowej kotwicy — Stiles tylko próbował być zabawny, aby jakoś rozładować zgromadzone między nimi napięcie. Sądząc po głuchym, groźnym warkocie wydobywającym się z gardła Dereka, coś mu nie wyszło.
— Nie — tylko to jedno słowo wydusił z siebie wilkołak. I bądź tu mądrym i dopasuj sobie odpowiedź do właściwego pytania.
— Nie: co? — dopytywał się — Nie mów na razie ojcu. Nie zmienię się przy nim. Nie wydostanę cię z wariatkowa...
— Nie mam najmniejszego zamiaru szukać innej kotwicy — oznajmił Hale na wpół warcząc — Utknąłeś ze mną, Stiles.
— To zabrzmiało, jak groźba zdajesz sobie z tego sprawę, co nie? — sapnął z oburzeniem, zaplatając ręce na klatce piersiowej w nieco bronnej pozie — A grożenie komuś w tym kraju póki co jest karalne... nawet, jeśli jest się cholernym wilkołakiem.
— Wiesz, że jak się wściekasz, to jesteś bardziej podobny do Johna niż przez większość czasu... Kto wie może w przyszłości zobaczę cię w mundurze?
— Nie zmieniaj tematu, Hale.
— Okay. Powiem to inaczej: nie chcę szukać niczego ani nikogo innego, co zastąpi mi kotwicę. Przez bardzo długi czas w zachowaniu równowagi pomiędzy ludzką, a wilczą częścią mojej osobowości pomagał gniew. Był wystarczający, ale... chodzenie ciągle z pulsującą pod skórą złością nie było nawet w przybieżeniu tak dobre, jak skupienie większości uwagi na tobie. Twoich reakcjach, gestach, słowach, uczuciach - to wszystko jest u ciebie tak... dynamiczne, pełne życia, ciągle zmieniające się, że... nieustannie mam się czego chwycić i na co skierować zainteresowanie wilczej części, gdy ta staje się zbyt znudzona w ludzkim świecie i chciałaby wyrwać się na wolność.
— Och, wow... — szepnął Stiles — Tyle razy prosiłem cię, żebyś objaśnił mi dokładnie na jakiej zasadzie działa to całe bycie kotwicą i nigdy, aż do tej chwili nie usłyszałem zrozumiałego wyjaśnienia.
— Nadal się na mnie wściekasz?
— Nie — prychnął choć to nie do końca było zgodne z prawdą — Gdybyś lepiej dobierał słowa, w ogóle nie byłoby sprawy. Wiesz o tym, prawda?
— Kiepsko reagujesz na jakiekolwiek ograniczanie, co?
— Nie odpowiem na to pytanie, dopóki ty nie przyznasz mi racji.
— Kiedy wilk zajmuje centralną część mojego umysłu, ciężko jest mi zebrać myśli. A jeszcze trudniej wyartykułować jakieś sensownie brzmiące zdanie. Wybacz więc, że brzmię czasami jak...
— Arogancki dupek? Kontrolujący świr? Bogaty bubek z kompleksem Boga?
— Coś w tym stylu... choć nie wiedziałem, że jest na to aż tyle określeń.
— A jak inaczej być nazwał swoją "wilczą" stronę?
— Tryb jaskiniowca? — przyznał Derek, wydawał się nieco odległy, pogrążony w niedostępnych dla Stilesa wspomnieniach — Laura miała zwyczaj nazywania tak wszystkich facetów wokoło.
— Też pasuje — Hale rzadko wspominał cokolwiek o swojej rodzinie — Zdaje się, że miała fajne poczucie humoru.
— Dogadalibyście się w pięć minut od spotkania — Derek brzmiał na nieco rozbitego — Cholernie żałuje, że pozwoliłem jej tu samej przyjechać — wymsknęło mu się
— Derek... nie wiem czy twoja obecność zmieniłaby cokolwiek. Możliwe, że teraz oboje bylibyście dwa metry pod ziemią, a Peter hasałby sobie radośnie po Beacon Hills i gryzł kolejne przypadkowe osoby. Bez ciebie Scott byłby martwy, a co za tym idzie ja pewnie też. — przez kolejne pięć minut pracowali w ciszy. Dopiero, kiedy jedna piata powierzchni ogródka była wyprzątnięta, Derek odchrząknął nerwowo, przez chwilę wyglądał na gotowego do ucieczki. Potem jednak, jakby podjął jakąś decyzję, podszedł do niego w dwóch szybkich krokach i objął tak mocno, że chyba tylko cud ochronił żebra Stilesa od pęknięcia.
— Możesz powiedzieć ojcu — wymamrotał gdzieś we włosy Stilesa — Będę przy tej rozmowie i w razie co zmienię się przy nim, okay?
— Okay! — odparł z ogromnym uśmiechem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro